<<< Dane tekstu >>>
Autor Fergus Hume
Tytuł Zielona mumia
Wydawca Lwów: Księgarnia Kolejowa H. Altenberga; Nowy Jork: The Polish Book Importing Co.
Data wyd. ok. 1908
Druk Kraków: W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów, Nowy Jork
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. The Green Mummy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
Tajemnica.

Na ten widok zapanowało głuche milczenie, przerywane tylko jękami Anny Bolton. Straszliwa zawartość paki, budziła przestrach i grozę wśród obecnych osób. Łucya blada i drżąca chwyciła się kurczowo ramienia narzeczonego, aby nie paść na ziemię jak matka zabitego. Archie nie mógł oderwać wzroku od martwego ciała Sidneja, przerażającego swą sztywną nieruchomością. Profesor zdawał się nierozumieć tego co miał przed oczyma.
Jeden tylko Kakatoes przykucnięty swoim zwyczajem na piętach nie odniósł żadnego wrażenia. Wodził obojętnie oczyma po twarzach obecnych, to znowu przenosił wzrok na trupa, nie zdradzając najmniejszego wzruszenia. Bradock, który w zdziwieniu swojem upuścił na ziemię młotek i nożyce odzyskał już zimną krew, a pierwsze jego słowa zdradziły potworny egoizm uczonego, pochłoniętego jedyną namiętnością.
— Gdzież jest mumia Inka-Kaksasa? — spytał półgłosem.
Słysząc to Anna Bolton, która leżąc na podłodze wyrywała sobie włosy z rozpaczy, zawołała ochrypłym głosem:
— Słuchajcie tylko, czego on żałuje? O czem myśli? On, który zamordował mego syna!
— Jak śmiesz tak mówić — przerwał jej szorstko Bradock. — I pocóż bym miał mordować twego syna? Nie przyniosło by mi to żadnej korzyści.
— A to już Bóg jeden wie, na co to panu było przydatne, ale to pan...
— Bredzicie matko Bolton — przerwał jej żywo Hope, usiłując podnieść ją z ziemi — odejdźcie stąd najlepiej, a i ty Lucy oddal się, to widok nie dla ciebie.
Łucya niema z przerażenia przyzwoliła skinieniem głowy i wyszła słaniając się prawie, ale Anna Bolton nie chciała się ruszyć z miejsca.
— Mój syn zabity! — jęczała — leży tak, jak go widziałam w moim śnie, pocięty na kawałki.
— Co za niedorzeczność — przerwał Bradock, badając uważnym wzrokiem wnętrze paki — niema nawet śladu żadnej rany.
Wdowa Bolton zerwała się z szybkością zadziwiającą u kobiety w tym wieku.
— Puśćcie mnie — zawołała — już ja znajdę miejsce rany na ciele mojego chłopca.
Hope wstrzymał ją silną ręką, a ująwszy pod ramię usiłował wyprowadzić.
— Nikt niema prawa dotknąć trupa do czasu przybycia policyi — rzekł stanowczo.
— Policya! ach prawda — zawołał żywo Bradock. — Trzeba posłać natychmiast do Pierreside po policyę, uwiadomić inspektora o kradzieży mojej mumii.
— Przedewszystkiem o morderstwie — zauważył Hope z pewnym naciskiem.
— Co go to obchodzi, że zamordowano mego syna! — krzyczała wdowa Bolton, wznosząc groźnie pomarszczoną dłoń i usiłując wyrwać się z rąk Archibalda. — Stary szatan zabił mojego syna, bo Sid nie byłby umarł, gdyby go nie był posyłał do tych zagranicznych krajów. Odwołam się do sądu i będę go póty oskarżać, aż go powieszą! Tak! powieszą go!
Bradock stracił wreszcie cierpliwość pod tym gradem zarzutów i rzucił się na starą wlokąc za sobą Kakatoesa. Z pomocą karła wypchnął prawie kobietę wraz z Archibaldem na korytarz, gdzie stała jeszcze Łucya.
Na rozkaz profesora Kakatoes zamknął na klucz drzwi od muzeum.
— Nikt się nie dotknie paki do czasu przybycia inspektora, ty jesteś świadkiem Hope, że nie zbliżyłem się do trupa. Byłeś obecny przy rozpakowaniu skrzyni i możesz zaświadczyć, że znalazłem w niej bezwartościowe zwłoki, zamiast kosztownej mumii, na którą wydałem tysiąc funtów. Zabierzcie mi teraz z oczu, tę starą czarownicę która śmie...
Bradock nie skończył, bo dusił się z wściekłości.
Archie próbował go uspokoić.
— Biedna kobieta jest nieprzytomna z bolu i sama nie wie co mówi. Pójdę zaraz na policyę a wtedy...
— Nie trzeba — przerwał szorstko Bradock. — Kakatoes uprzedzi policyę i sprowadzi sędziego pokoju z Gartleg. Pan weźmiesz tymczasem klucz i będziesz go trzymał u siebie. — Mówiąc to wsunął klucz od muzeum do kieszeni Archibalda. — Gdy policya nadejdzie będziesz mógł poświadczyć, że nikt nie dotknął się zwłok Boltona. Ty zaś stara czarownico — dodał, zwracając się do Anny Bolton — wynoś się stąd natychmiast i żeby tu twoja noga nie postała!
— Chciałabym zostać przy ciele mego Sida — prosiła stara. Niech się pan na mnie nie gniewa, nie chciałam powiedzieć...
— Ale powiedziałaś jędzo, precz mi z oczu natychmiast!
Wdała się w to Łucya i zabrała biedną matkę do swych pokoi na górze, gdzie otoczyła ją szczerą pieczołowitością. Profesor pienił się z gniewu.
— Nie dość, że straciłem tak cenną mumię, olbrzymiej wartości historycznej i archeologicznej, trzeba jeszcze żebym zmuszony był słuchać obelżywych skarg tej starej waryatki.
Tymczasem Łucya i Hope znikli gdzieś wraz z Anną Bolton. Profesor szukać zaczął Archibalda w ogrodzie, gdzie obaczył nagle idącego po gościńcu wiejskiego doktora z Gartleg.
— Hola panie doktorze — wołał profesor zasapany i spocony — proszę chodź pan tutaj, obecność pańska jest konieczną w Piramidach.
Doktor, który znał dziwactwa profesora zbliżył się z uśmiechem.
Był to człowiek młody jeszcze, o twarzy sympatycznej, nie zdradzającej jednak nadprzyrodzonej inteligencyi.
— Cóż się to stało profesorze — rzekł spokojnie — mam nadzieję, że nie grozi panu atak apoplektyczny, mimo że czerwony pan jesteś jak pomidor. Uspokój się drogi panie, bo wzruszenie może ci zaszkodzić.
— Rozumujesz pan jak głupiec, doktorze — warknął oburzony Bradock — ja jestem zupełnie zdrów, ale Bolton...
— Bolton — przerwał z zajęciem doktor — więc przyjechał już z mumią?
— Z mumią! — ryknął doktor — właśnie, że mumii wcale niema, a Bolton jest nieżywy. — Mówiąc to, wlókł za sobą doktora, zmuszając go do przeskakiwania po kilka stopni naraz.
— Bolton nieżywy! cóż się to stało, czy umarł nagle? — pytał doktor coraz bardziej zdumiony.
— Właśnie, że nie umarł. Zamordowano go, a ciało jego przysłano mi w pace, w której powinna się była znajdować zielona mumia.
Chodź pan zobaczyć trupa, chociaż nie — wołał, odpychając doktora równie gwałtownie jak go był wciągnął — musimy czekać na policyę i sędziego pokoju — oni pierwsi muszą go widzieć.
— Czyż to możliwe profesorze? może się panu wydało?
Bradock chodził wielkimi krokami po pokoju wznosząc ręce ku niebu, na znak oburzenia.
— Wydało mi się? Chodź pan obacz sam, że jest zamordowany.
— Ale przez kogo?
— Skądże u dyabła mogę wiedzieć?
— Czemże go zabito? nożem czy może strzelono do niego?
— Nie wiem, nic nie wiem. Matka jego przyszła tu wyprawiać awanturę. Ale otoż i Hope! wraz z sędzią pokoju Painterem. Chodźcie panowie, doktor już jest. Hope dawaj klucz. Otwórzcie panowie muzeum, a może uda się nam odkryć motyw tej nikczemnej kradzieży.
— Kradzieży panie? — spytał zdziwiony Painter.
— Oczywiście kradzieży — jak możesz pan stawiać mi tak idyotyczne pytanie? Skradziono mi mumię.
— Sądziłem z tego co mi opowiadał pan Hope, że popełniono morderstwo.
— A tak, tak, jest i morderstwo — mruknął profesor niechętnie, jak gdyby morderstwo biednego Boltona było faktem zupełnie drugorzędnym. — Zamordowano prawdopodobnie mego sekretarza, bo trudno przypuścić, aby się mógł sam zapakować i zagwoździć w skrzyni. Ale przedewszystkiem chodzi mi o mumię, za którą zapłaciłem tysiąc funtów. Czy rozumiesz panie Painter co to mumia? Chodźcie panowie proszę. Doktorze idź opatrz zwłoki, a Painter wyda opinię o przyczynach kradzieży.
— Z pewnością morderca musiał ukryć mumię i złożył na jej miejscu zwłoki Boltona — zauważył Hope.
— Mówisz rzeczy elementarne — syknął Bradock. — Wszyscy wiemy, że morderca Boltona musiał ukraść mumię — ale kto jest ów zbrodzień? jak się nazywa?
Tymczasem sędzia i lekarz dokonywali urzędowych oględzin. Twarz zabitego była sino-czarna, oczy wyszły mu na wierzch. Rozwiązawszy czerwoną chustkę, którą miał na szyi, odkryto pod nią sznurek zaciśnięty mocno dokoła szyi. Nie było wątpliwości, że Sidnej Bolton został uduszony.
— Uduszono biedaka — zauważył doktor — wartoby jednak przyjrzeć się dokładnie trupowi.
— Z tem zaczekać musimy na przybycie inspektora — rzekł Painter.
— Biedny Sid! znałem go gdy jeszcze do szkół chodził, kto by pomyślał, że tak skończy. Ale kto? kto go mógł zamordować?

Na pytanie to nie było odpowiedzi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Fergus Hume i tłumacza: anonimowy.