<<< Dane tekstu >>>
Autor Fergus Hume
Tytuł Zielona mumia
Wydawca Lwów: Księgarnia Kolejowa H. Altenberga; Nowy Jork: The Polish Book Importing Co.
Data wyd. ok. 1908
Druk Kraków: W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów, Nowy Jork
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. The Green Mummy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Śledztwo.

Gartleg do niedawna jeszcze zapadła, mało uczęszczana wiosczyna, stała się naraz miejscem głośnem na wszystkie trzy królestwa, a nazwa jej nie schodziła ze szpalt wszystkich dzienników. Pomimo wszelkich usiłowań, ani przywołany na miejsce zbrodni inspektor Date, ani prywatny detektyw sprowadzony umyślnie przez profesora, nie odkryli żadnego śladu mordercy. Dzienniki zdały sprawę z toku dochodzenia w takich mniej więcej słowach:
»Parowiec Nurek, należący do kapitana Hervey przybił o godzinie 4-ej po południu do portu w Piereside. We dwie godziny później Sidnej Bolton, który odbywał drogę na tym parowcu wysiadł na ląd wraz ze skrzynką zawierającą zieloną mumię. Ponieważ było już zapóźno na udanie się w dalszą drogę, Bolton zatrzymał się w hotelu Spoczynek marynarzy. Hotel ten, a właściwie gospoda nawiedzana wyłącznie prawie przez marynarzy nie cieszy się zbyt dobrą sławą. — Boltona widziano po raz ostatni o godzinie 8-ej wieczorem pijącego piwo w restauracyi hotelowej. Udając się na spoczynek, polecił gospodarzowi, by tenże odesłał nazajutrz pakę z mumią profesorowi Bradock do Gartleg. Bolton zapowiadał przytem, że sam wyjedzie z hotelu wczesnym rankiem, aby uwiadomić profesora o szczęśliwem przybyciu nabytej przez niego osobliwości.
Bolton uregulował jeszcze z wieczora rachunek hotelowy i podług świadectwa tych, którzy go wtedy widzieli, nic nie zdradzało w nim zamiarów samobójczych lub też obawy jakiegoś grożącego mu niebezpieczeństwa.
Nazajutrz znaleziono pokój jego pusty, nie zdziwiło to jednak nikogo, ponieważ sam zapowiedział swój wczesny wyjazd. Pokojowa tylko zdziwiła się, że mógł tak wyjść przez nikogo niewidziany. Gospodarz domu, stosując się do zlecenia, jakie otrzymał od Boltona, wyprawił pakę z mumią do wsi Gartleg pod adresem profesora Bradock, mieszkającego w willi Piramidy. Łatwo wystawić sobie zdumienie i przerażenie uczonego, gdy w miejsce spodziewanej mumii, ujrzał zwłoki nieszczęśliwego swego sekretarza uduszonego sznurkiem od firanki«.
Tak brzmiały doniesienia dzienników.
Wdowa Bolton prosiła, aby złożono w jej mieszkaniu ciało zabitego jej syna. Profesor zgodził się na to chętnie, świeży nieboszczyk bowiem nie miał w jego oczach takiej wartości, jak starożytne szczątki peruwiańskich i egipskich władców. Umieszczono więc zwłoki młodego sekretarza w skromnem mieszkaniu jego matki, i tam oglądała je policya i sędziowie przysięgli.
Przewodniczący trybunału, wygłosił krótką przemowę, w której przypomniał wszystkie ważniejsze fakta, związane z tajemniczem morderstwem. — Przedłożono sędziom plan oberży Spoczynek marynarzy, a przewodniczący zwrócił uwagę dwunastu poczciwych ludzi, stanowiących skład trybunału, że ofiara zajmowała pokój na parterze z oknami wychodzącemi na Tamizę.
— Możecie sobie panowie łatwo zdać sprawę z faktu, że zabójca wymknąć się mógł bez trudności. Położenie to sprzyjało znakomicie ucieczce. Po prostu otworzył sobie okno wśród nocy, spuścił skrzynkę z mumią wspólnikowi swemu, który tam na niego czekał, a że musieli mieć łódkę w pogotowiu, odpłynęli natychmiast na środek rzeki, gdzie wszelki ślad po nich zaginął.
Inspektor Date, zauważył wtedy, że niema żadnej pewności, czy zbrodniarz miał wspólników.
— Być może, że to, co pan twierdzisz jest prawdą — mówił on tonem dowódcy rozkazującego podkomendnym — ale nie możesz pan przytoczyć żadnego materyalnego dowodu. Wobec tego przypuszczenie pańskie ma charakter czysto okolicznościowy.
— Właśnie to samo twierdziłem — odparł sucho przewodniczący. — Zamiast tracić czas na takie uwagi, zechciej pan raczej powołać świadków.
Date spiorunował wzrokiem przewodniczącego i prosił profesora Bradock o złożenie zeznania.
Bradock utrzymał się bardziej niż kiedykolwiek w roli gniewnego cherubina i składał zeznania z nietajoną irytacyą. Opowiedział, jak przeczytawszy w dziennikach anons o wystawionej na sprzedaż mumii, wysłał do Malty swego sekretarza z poleceniem kupienia jej i przywiezienia do Anglii.
To, co się stało po przybyciu statku do portu, znane już jest wszystkim, dzięki rozgłosowi nadanemu zdarzeniu temu przez prasę.
— Prasa — mówił Bradock — zachowuje się w tej sprawie bardzo niewłaściwie.
— Co pan przez to rozumie? — spytał kwaśno przewodniczący.
— Rozumiem przez to — odrzekł tymże tonem Bradock — że takie publikowanie wszystkich szczegółów zbrodni, jest doskonałą usługą dla złoczyńcy, który będąc ostrzeżony, mieć się będzie na baczności. Jest to najpewniejszy sposób ochronienia zabójcy.
— A czy pan jest pewien, że to nie była zabójczyni? — pochwycił przewodniczący.
— Głupstwa pan mówisz — kobieta nie ukradłaby mojej mumii. Cóż u dyabła kobieta mogłaby robić z taką rzeczą.
— Wyrażaj się pan oględniej! — zgromił go przewodniczący.
— A pan wyrażaj się rozumniej.
Zamienili z sobą kilka piorunujących spojrzeń, po chwili jednak atmosfera wypogodziła się i profesor odpowiedział stosunkowo spokojnie na kilka pytań dotyczących wyłącznie sprawy.
— Czy nieboszczyk miał nieprzyjaciół?
— O nie, nie był ani dość uczony, ani dość sławny, ani dość bogaty, aby ściągnąć na siebie nienawiść swoich bliźnich. Był to sobie poprostu dość inteligentny chłopak, pracujący pod moim kierunkiem. Matka jego jest praczką — on zaś przynosił mi od niej bieliznę, gdy był jeszcze dzieckiem. Zauważywszy jego spryt i chęć wyniesienia się ponad sferę w której się urodził, wziąłem go do siebie i kształciłem na swego pomocnika. Z czasem wtajemniczyłem go w niektóre moje prace.
— Zapewne archeologiczne?
— A jakieżby inne? Nie trudniłem się przecie praniem bielizny, jak matka Boltona i po co pan zadajesz takie głupie pytania.
— Po raz drugi przywołuję pana do porządku — zawołał przewodniczący, czerwony jak piwonia z oburzenia. — Czy mógłbyś pan wskazać kogoś, komu by zależało na posiadaniu mumii?
— I owszem, znam przeszło tuzin kolegów moich archeologów, którzy bardzo chętnie dostaliby w posiadanie ciało Inki-Kaksasa.
Tu wymienił nazwiska kilku głośnych i ogólnie szanowanych uczonych.
— Co za niedorzeczność! — mruknął przewodniczący — ludzie tak znakomici i zasłużeni jak ci których nazwiska pan wymienił, nie popełniliby morderstwa, dla przywłaszczenia sobie mumii.
— To też nie powiedziałem wcale, że ją sobie przywłaszczyli, lecz tylko, że chcieliby ją mieć. Oto wszystko.
Przewodniczący udał, że nie słyszy tego usprawiedliwienia.
— A czy mumia nie miała na sobie jakich wartościowych klejnotów?
— Skądże mogę o tem wiedzieć skoro jej nigdy nie widziałem? O ile by je miała, znajdowałyby się pod spowijającemi ją opaskami.
Z kolei nastąpiło przesłuchanie młodego doktora, który oglądał trupa. Doktór — nazwiskiem Robenson, twierdził, że zmarły musiał być uduszony między drugą a trzecią w nocy, na dwanaście godzin przed rozpakowaniem skrzyni.
— Nie mogę zupełnie dokładnie określić czasu, w każdym razie śmierć nastąpić musiała na jakie trzy godziny przed świtem.
— A czy nie znaleziono na ciele jakich ran?
— Oględziny lekarskie nie wykazały żadnych.
Po doktorze przyszła kolej na wdowę Bolton. Wśród łez i wykrzykników opowiedziała trybunałowi, jakim dobrym i serdecznym chłopcem był jej Sidnej, nie przypuszczała, żeby mógł mieć nieprzyjaciół. Chciała opowiedzieć swój sen, ale przewodniczący nie dał jej dokończyć, gdyż jako człowiek wolnomyślny nie uznawał takich okultystycznych zjawisk.
Publiczność była za to zupełnie innego zdania, i ten epizod psychicznego jasnowidzenia wzbudził ogólne zainteresowanie.
Gospodarz oberży »Spoczynek marynarzy« wywarł wrażenie bardzo korzystne. Mimo, że zakład jego nie cieszył się dobrą sławą, on sam wyglądał na szczerego i uczciwego człowieka.
Zeznał, że nie wiedział nic o istnieniu mumii.
— A cóż pan myślałeś o zawartości skrzyni?
— Przypuszczałem, że zawiera rozmaite tkaniny wschodnie i inne osobliwości, jakie się zwykle przywozi z takich podróży.
— Czy to Bolton tak panu rzecz przedstawił?
— O nie! Bolton opowiadał mi wiele o Malcie, ale nic o skrzyni.
— Może wspominał o jakich osobistych wrogach?
— Nie.
— A czy nie robił wrażenia człowieka bardzo smutnego i przygnębionego?
— Bynajmniej, cieszył się, że powrócił do Anglii i wyglądał bardzo wesoło.
Najważniejsze były zeznania ostatniego świadka, którym była Eliza Flight, służąca hotelowa.
Opowiedziała ona, że wprawdzie Bolton udał się do swego pokoju o ósmej wieczór, ale nie rozbierał się wcale i widziano go w oknie w godzinę jeszcze później. Ona sama wyszła wtedy na ulicę dla widzenia się z narzeczonym. Otóż oboje zauważyli Boltona w otwartem oknie. Rozmawiał wtedy z jakąś starą kobietą owiniętą szalem. Twarzy owej kobiety nie widziała z powodu ciemności, zauważyła tylko, że była pochylona i wsunęła prawie głowę w okno dla rozmowy z Boltonem.
— A skądże panienka wie, że kobieta ta była stara?
— Tego nie wiem na pewno, ale zdawało mi się, że musi być stara, bo ubrana była ciemno. Prawdę mówiąc — mówiła dalej Eliza — nie zwróciłabym uwagi na te szczegóły, dopiero na drugi dzień, gdy dowiedziałam się o morderstwie, przyszły mi one na myśl.
Przypomniała sobie jeszcze Eliza, że o godzinie ósmej chciała wejść do numeru zajmowanego przez Boltona, aby mu posłać łóżko, ale znalazła drzwi zamknięte na klucz, a Bolton zawołał do niej z wewnątrz, że nie może jej otworzyć bo już znajduje się w łóżku.
— Otóż to było kłamstwo — zauważyła dziewczyna — bo przecież w godzinę później widziałam go w oknie całkiem ubranego.
— A co się tyczy tych drzwi zamkniętych na klucz? — pytał przewodniczący.
— Były zamknięte z wieczora, proszę pana, ale nazajutrz znalazłam je otwarte. Gdy weszłam, pokój był już pusty, okno zamknięte a story spuszczone.
— Niema w tem nic dziwnego — rzekł przewodniczący. — Po rozmowie z ową kobietą Bolton musiał zamknąć okno i zapuścić story, nazajutrz zaś wychodząc otworzył drzwi.
— Przepraszam pana, ale to było niemożliwe — rzekła Eliza. — Nazajutrz rano, był on już zamknięty w pace zabitej gwoździami.
Przewodniczący spostrzegł jakiego bąka strzelił.
— W każdym razie zabójca musiał wyjść przez owe drzwi — zauważył niepewnie.
— Nie wiem którędy wyszedł — rzekła Eliza. — Wstałam wtedy o szóstej z rana i chodziłam po korytarzach; oba wejścia do hotelu frontowe i tylne były jeszcze pozamykane na klucz.
Potem wstali moi państwo, służba chodziła wciąż po domu, jakimże sposobem zabójca mógłby wyjść przez nikogo niewidziany?
Na tem skończyły się zeznania świadków. — Skonfrontowano jeszcze wdowę Bolton z Elizą, która jednak oświadczyła, że nie rozpoznaje w niej wcale kobiety, która rozmawiała owej nocy z zamordowanym. Prócz tego, matka Boltona dowiodła z pomocą trzech sąsiadek, że w chwili, gdy się to działo, siedziała w karczmie w Gartleg zasilając się napitkiem. Nic zresztą nie wskazywało, aby kobieta owa pozostawała w jakim związku z zabójcą.

Co było najdziwniejszem w tej ciemnej sprawie to to, że nikt z mieszkających wówczas w hotelu nie słyszał najmniejszego hałasu w pokoju Boltona, a było przecie pewnem, że musiano stukać młotkiem, odbijając i zabijając pakę. Słowem rozprawa sądowa nie rzuciła najmniejszego światła na tajemnicze to zajście, wobec czego przysięgli wydali tylko zaoczny werdykt, stwierdzający fakt morderstwa popełnionego z rozmysłem przez uduszenie ofiary sznurkiem od story.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Fergus Hume i tłumacza: anonimowy.