Zielona mumia/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zielona mumia |
Wydawca | Lwów: Księgarnia Kolejowa H. Altenberga; Nowy Jork: The Polish Book Importing Co. |
Data wyd. | ok. 1908 |
Druk | Kraków: W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów, Nowy Jork |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | The Green Mummy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
W kilka dni po owym proszonym obiedzie, Archibald Hope przechadzał się znów ze swą narzeczoną po ścieżkach parku otaczającego »Willę pod piramidami« (tak nazwał profesor dom w którym mieszkał wraz ze swojemi mumiami). Rozmawiając z Łucyą Hope wyraził znowu obawę, że profesor zechce ofiarować jej rękę Frankowi Random wzamian za nową pożyczkę. Słysząc to dziewczyna, poczerwieniała z oburzenia, a oczy jej pałały gniewem.
— Mój ojczym robić może co mu się podoba, jest mi to zupełnie obojętne, nie pozwolę frymarczyć sobą dla zadowolnienia jego wstrętnych manii, a jeśli zechcę to dziś jeszcze zostanę twoją żoną. No a teraz chodź ze mną patrzyć na rozpakowanie mumii.
— Więc przyjechała wreszcie?
— Jeszcze nie, ale nadjedzie niebawem. Ojczym mój oczekuje jej o trzeciej.
— To znaczy za kwadrans — rzekł Archie, patrząc na zegarek. — Byłem wczoraj w Londynie, ale nie przyszło mi na myśl udać się do portu dla dowiedzenia się czy Nurek już przypłynął. Wszakże to na Nurku odbywał Bolton swoją podróż. A cóż Bolton? ma się zapewne zupełnie dobrze.
Łucya zmarszczyła brwi.
— To właśnie dręczy mnie że Sidneja dotąd niema.
— Jak to niema?
— Ojczym mój otrzymał wczoraj od niego list donoszący, że statek na którym płynął wraz z mumią, zawinął do portu o 4-ej popołudniu. List przyszedł tu expresem o 6-ej, to jest we dwie godziny po przybyciu statku.
— Cóż więc? — pytał Hope.
— Sidnej pisał w swym liście, że zapóźno by już było wyprawiać mumię tego samego dnia i że z tego powodu zabierze ją do hotelu i przenocuje wraz z nią w Londynie.
— Nie widzę w tem nic zatrważającego.
— Tak, ale dziś rano nadszedł znowu list, ale już nie od Boltona, tylko od właściciela hotelu. W liście tym ów pan donosi — że stosownie do rozporządzeń zostawionych przez Boltona, mumia przewiezioną dziś będzie do nas i stanie na miejscu dziś o trzeciej.
— A więc? — pytał Hope.
— A więc, czyż nie widzisz sam jak dziwnem jest, że Bolton, który czuwał nieodstępnie nad mumią przez cały ciąg podróży, a także przez ostatnią noc w hotelu, pozwala jednak wyprawić ją bez siebie i nie towarzyszy jej do Piramid.
— Wyjaśni nam to sam skoro się tu ukaże.
— Tymczasem ojczym jest wściekły, boi się aby mu kto nie ukradł mumii.
— Kto by się tam łakomił na takie rzeczy!
— Ma to przecież wartość najmniej tysiąca funtów — odrzekła Łucya.
— Chodźmy więc na spotkanie sławetnego gościa — zaproponował Archie.
Przeszli ogród i obeszli dom na około, aż zatrzymali się przed gankiem. Ogromny wóz, zaprzężony dwoma końmi, stał już tam, ale nie było widać żadnego pakunku. Widocznie wniesiono już do domu skrzynię zawierającą mumię.
— Czy pan Bolton przyjechał ze skrzynką? — spytała Łucya woźnicy.
— Nikt nie przyjechał miss, prócz mnie i dwóch jeszcze ludzi, którzy znieśli pakę do domu.
— Ale pan Bolton był w hotelu gdyście wyjeżdżali?
— Nie widziałem go miss, to jest nie wiem kto jest pan Bolton. Nasz pan, właściciel hotelu »Spoczynek marynarzy« kazał nam przywieźć tu pakę. Tak też i zrobiliśmy. Więcej nic nie wiem.
— Czy nie znajdujesz, że to wszystko jest bardzo dziwne? — spytała Łucya Archibalda.
Hope potwierdził skinieniem głowy.
— Bolton przyjedzie jeszcze zapewne — rzekł, byle coś powiedzieć.
I weszli oboje do wnętrza domu. Znaleźli profesora karmazynowego ze złości i klnącego na czem świat stoi. Przed nim stała duża drewniana paka, obok której klęczał Kakatoes, trzymając w ręku narzędzia potrzebne do odpakowania przywiezionego skarbu.
— Sidnej powinien był więcej uważać na przedmiot powierzony sobie z takiem zaufaniem. Paka jest zniszczona, zepsuta, połamana, roztrzęsiona! — krzyczał Bradock.
Wytoczę proces kapitanowi »Nurka« jeżeli tylko moja mumia została uszkodzoną.
— Cóż na to Bolton? — pytał Archie, szukając wzrokiem delikwenta.
— Co na to Bolton? — krzyczał profesor, wydzierając młotek z rąk Kakatoesa — cóż ma łotr mówić kiedy go niema.
— Niema go? — zawołała Łucya coraz bardziej zdumiona nieobecnością sekretarza. — Gdzież jest w takim razie?
— Nie wiem — grzmiał profesor — ale jak się tylko dowiem, oddam go w ręce policyi za niedbalstwo i nieuczciwość, a jeżeli się tu pokaże, to go wypędzę i zabronię mu wstępu do mego domu, niech idzie do starej czarownicy, która jest jego matką.
Mówiąc to Bradock, wbijał ostry nóż pomiędzy spojenia paki i tłukł w nie młotkiem tak zażarcie, jakby miał pod ręką czaszkę Boltona. W chwili, gdy Bradock podważał przykrywę paki z pomocą Kakatoesa, jakiś głos żałośny dał się słyszeć od progu. Archie i Łucya odwrócili się i zobaczyli wdowę Bolton, bardziej jeszcze obszarpaną i brudną i zawsze równie grobową.
Dygnęła nizko wchodząc do sali.
— Przepraszam panienko — jęknęła nad głową Łucyi — proszę mi powiedzieć czy Sid przyjechał?
— Widziałam już trumnę — ale gdzież mój chłopiec?
— Trumnę! jaką trumnę? — ryczał Bradock, nie przestając walić młotkiem po skrzyni. — Dlaczego pani nazywasz tę pakę trumną?
— A czyż nie leży w niej zakamfarowany nieboszczyk? — odrzekła wdowa Bolton z nowym dygiem. — Przecie Sid mówił mi wyjeżdżając, że jedzie po trumnę.
— A widziałaś go pani po powrocie?
— Nie widziałam i pewnie nie zobaczę — mówiła żałośnie wdowa.
— Nie mówże głupstw kobieto! — krzyknął na nią Archie.
— Kobieto! proszę. O Jezu! jakże mnie pan przestraszył — krzyknęła wdowa Anna odskakując w tył, na widok odbitej pokrywy upadającej na podłogę.
Bradock nie słyszał już nic, tylko wyjmował sam pełnemi garściami słomę i wióry użyte do opakowania mumii.
Wkrótce cała podłoga zasłana była trocinami, mimo to nie było widać zielonej skrzynki zawierającej mumię.
Nagle wdowa Bolton krzyknęła rozdzierającym głosem:
— Sid! mój syn, nieżywy! umarł! umarł!