Zielona mumia/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zielona mumia |
Wydawca | Lwów: Księgarnia Kolejowa H. Altenberga; Nowy Jork: The Polish Book Importing Co. |
Data wyd. | ok. 1908 |
Druk | Kraków: W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów, Nowy Jork |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | The Green Mummy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Frank Random był bardzo miłym chłopcem i posiadał mnóstwo zalet, a powierzchowność jego była jedną z tych, które budzą szereg rozkosznych marzeń w sercach młodych dziewcząt. Wysoki, piękny blondyn, zbudowany jak atleta, był namiętnym lubownikiem wszelkiego rodzaju sportów. Miał zamiar ożenić się natychmiast po ukończeniu służby wojskowej, a potem osiąść na wsi i żyć tam aż do śmierci, zostawiając po sobie cały szereg młodych latorośli, przedłużających swojem istnieniem trwałość rodu Randomów.
Rzeczywiście kochał się był trochę w Łucyi, nie tyle jednak, aby brać zbyt tragicznie zaręczyny jej z Archibaldem. — Owszem złożył młodej parze szczere życzenia i nie czuł najmniejszego żalu do narzeczonego Łucyi.
Wobec tego usiłowania profesora Bradocka, nie zdołały wskrzesić na nowo tych wygasłych płomieni.
Co innego za to uderzyło i zadziwiło uczonego egiptologa w czasie rozmowy jego z młodym baronem. Wszedłszy do mieszkania Randoma, położonego w obrębie fortu, gdzie młody oficer stał wraz ze swym pułkiem, Bradock wpadł do salonu nie czekając aż go zaanonsują.
— Proszę, usiądź pan — rzekł grzecznie Random, podając mu krzesło.
— Ależ to siedzenie twarde jest jak kamień, podaj że mi pan poduszkę i dołóż drzewa do ognia, bo zimno u ciebie, że i pies by nie wytrzymał.
Random przyzwyczajony do ekscentrycznego zachowania się profesora, spełnił z uśmiechem jego żądania i usiadł sam naprzeciw swego gościa.
— Z przykrością dowiedziałem się o pańskiem nieszczęściu — rzekł Random.
— O jakiem nieszczęściu?
— Tragiczna śmierć pańskiego sekretarza i ucznia.
— Ach tak! Ten błazen dał się idyotycznie zamordować i zgubił moją mumię.
— Zieloną mumię — rzekł Random, patrząc z roztargnieniem w ogień — słyszałem o niej.
— Spodziewam się, żeś pan musiał słyszeć, wszystkie dzienniki o niej pisały. A dawno pan powróciłeś?
— Przybyłem do Londynu w godzinę może po przybiciu do portu Nurka, na którym o ile mi wiadomo wieziono mumię.
Profesor spojrzał na niego nieufnie.
— Nie rozumiem, dlaczegobyś pan miał stosować swoje czyny i ruchy do losów mojej mumii.
— Miałem widać swoje powody.
— Powody?! jakie powody?
— Najważniejszym powodem była sama mumia.
— Co? co pan mówisz? więc pan wiesz coś o niej.
— Niestety nie wiem, ale chciałbym wiedzieć. Ileś pan za nią zapłacił profesorze?
— Cóż to pana obchodzi? — odrzekł brutalnie Bradock.
— Mnie nic, ale za to sprawa mumii interesuje żywo don Pedra di Gajangos.
— Któż to jest? Hiszpański egiptolog?
— Nie zdaje mi się, aby był egiptologiem.
— Musi nim być, skoro zajmuje go moja mumia.
— Zapominasz pan, że jest to mumia peruwiańska.
— Któż panu powiedział, że o tem zapominam? — zawołał uczony, zrywając się z miejsca i stając przed Randomem w postaci wyzywającej. — Powiedz no pan bez wykrętów, o co ci chodzi. Dość już u dyabła tej obłudnej dyplomacyi. — To mówiąc spiorunował go wejrzeniem.
Random z trudnością zachowywał powagę, tak był ubawiony postępowaniem profesora.
— Rzecz się ma tak — zaczął, wzruszając ramionami. — Kiedy będąc w Genui zatrzymałem się w Casa Bianca...
— Cóż to za Casa Bianca? — przerwał Bradock.
— Hotel w Genui, gdzie zabrałem znajomość z pewnym peruwiańskim szlachcicem nazwiskiem Don Pedro di Gajangos. Otóż ten Don Pedro przybył umyślnie z Peru do Europy dla odszukania zielonej mumii.
Słysząc to profesor osłupiał.
— Cóż może chcieć od mojej mumii ten przeklęty Peruwiańczyk? Skąd wie o jej istnieniu? Dlaczego ją chce mieć?! Mówże pan, odpowiedz co to wszystko znaczy?!
— Opowie to panu sam Don Pedro, który niebawem tu przyjdzie — odparł zimno Random. — Będziesz go pan mógł o wszystko wypytać.
— Ale teraz pytam pana, a nie jego! — krzyczał, pieniąc się Bradock.
— Odpowiadam też panu jak umiem. — Don Pedro powiedział mi tylko tyle, że chciał nabyć mumię, która była w posiadaniu kolekcyonisty z Malty. — Telegrafował nawet o tem do niego, ale odpowiedziano mu, że mumię sprzedano już panu i wysłano na statku Nurek pod pańskim adresem.
— Tak też było rzeczywiście, zatem ten łotr chciał mi ją zdmuchnąć?
— Popłynąłem wówczas za Nurkiem — mówił dalej Random, nie zwracając uwagi na wykrzyknik profesora — i przybyłem do Pierreside prawie jednocześnie z nim.
— Teraz wszystko rozumiem — mówił Bradock. — Ten dyabelski Peruwiańczyk, był z panem na pańskim jachcie, a dowiedziawszy się, że Bolton zatrzymał się w hotelu, poszedł tam i zabił biednego chłopca, ażeby mieć...
— Zupełnie się pan mylisz — przerwał mu Frank z lodowatym chłodem. — Don Pedro jest szlachetnym człowiekiem, niezdolnym do używania tak nikczemnych sposobów. — Don Pedro został w Genui i miał zamiar napisać stamtąd do pana z zapytaniem, czybyś mu pan nie odstąpił swojej mumii. Odemnie dopiero dowiedział się o zamordowaniu pańskiego sekretarza, a wówczas telegrafował z Genui, że jedzie natychmiast do Anglii i za parę dni będzie w Gartleg.
— Na cóż mu potrzebna moja mumia? — mruknął niechętnie Bradock.
— Tego nie wiem, ale gdybyś mu ją pan odstąpił...
— Ja? jemu! nigdy! nigdy! — zaklinał się profesor.
— Zapłaciłby dobrze — mówił z niezmąconym spokojem Random.
— Zresztą i tak nie mam tej mumii — rzekł profesor, ochłonąwszy równie nagle jak się był zapalił. — Właśnie w tej sprawie przyszedłem do pana.
— Do mnie? — zdumiał się Random — a cóż ja mogę poradzić?
— Gdybym mógł dostać skąd 500 funtów — mówił profesor, patrząc pytająco na barona — odzyskałbym moją mumię i pomścił śmierć nieszczęśliwego Sidneja.
— Jakim sposobem? — spytał żywo Random.
— Kapitan Hervey, komendant statku »Nurek« proponował mi wczoraj swoją pomoc w zamian za 500 funtów. Twierdzi on, że trafił na ślad złodzieja i jest zupełnie pewny, że go odszuka. Nie jestem dość bogaty, aby mu dać taką kwotę, ale gdyby mi pan chciał pożyczyć?...
— 500 funtów — namyślał się Random — niestety nie mam tyle w tej chwili. Za dużo przegrałem w Monte Carlo, ale może się panu uda dostać je w inny sposób.
— Ciekawym w jaki?
— Don Pedro, jest zdaje się bogaty, zwróć się pan do niego, a prawdopodobnie nie odmówi panu tej pożyczki.
— Dziękuję za radę — zaperzył się gniewnie Bradock. — Gdyby ten peruwiańczyk dał 500 funtów Hervejowi, to na to tylko, aby samemu dostać mumię. — Nie głupi jestem, aby mu robić taką propozycyę.
— Mówiłem już panu, że Don Pedro jest człowiekiem honorowym i nie byłby zdolnym przywłaszczyć sobie rzeczy, która jest pańską prawą własnością. Za to gotów jest odkupić mumię, gdy już raz będzie odszukaną.
— Hm! Zobaczymy — zamyślił się Bradock — odpowiem panu za parę dni. A tymczasem żegnam pana.
Zostawszy sam, Frank Random wydobył z biurka fotografię młodej kobiety o czarownych, wymownych oczach i delikatnym owalu. Patrzał na nią z rzewną tkliwością szepcąc półgłosem: