Zielony Promień/XXIII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Zielony Promień |
Rozdział | XXIII. Zakończenie |
Pochodzenie | Promień Zielony i Dziesięć godzin polowania |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1887 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | Stanisław Miłkowski |
Tytuł orygin. | Le Rayon vert |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść Cała książka |
Indeks stron |
Nazajutrz dnia 12. września Clorinda pojawiła się wspaniała na falach morza, płynąc szybko ku wschodowi, wkrótce też znikły zarysy wyspy Staffa.
Po krótkiej podróży okręt szczęśliwie dotarł do małego portu w Oban; następnie nasi turyści wsiadłszy na pociąg idący do Dalmaly, dostali się do Glasgowa, przebiegając w poprzek malowniczego kraju wyższej Szkocyi i zawinęli do własnego portu, do kolonii Helensbourgh.
W ośmnaście dni później odbyła się ślubna ceremonia w kościele św. Jerzego w Glasgowie, ale trzeba dodać, że nie przystępował do ołtarza Aristobulus Ursiclos, lecz narzeczonym był Olivier Sinclair a oblubienicą miss Campbell. Bracia Melvill byli uradowani więcej jeszcze może jak ich siostrzenica.
Ze związek ten po tylu przejściach zakończył się szczęśliwie, o tem nie ma co nawet mówić. Kolonia Helensbourgh, hotel w West-George-Street w Glasgowie i wszyscy goście, nie zdolni byli zastąpić tej chwili szczęścia, jakiej doznali małżonkowie w grocie Fingala.
Lecz w tym ostatnim dniu para zaślubionych nie pragnęła zgoła widzieć zielonego promienia, szczęście jakiego kosztowali, skłoniło ją do ukrycia się w głębi własnego, rodzinnego kącika. Olivier Sinclair, jako artysta zasiadł do obrazu i wykończył go, była to chwila pojawienia się zielonego promienia.
Na wielkie zdziwienie wszystkich, bracia Melvill wyrzekli:
— Jest daleko lepiej przypatrywać się promieniowi zielonemu namalowanemu na płótnie...
— Jak w naturze, dodał brat Sib, bo nie działa on szkodliwie na wzrok.
Mieli słuszność obadwa.
W dwa miesiące później małżonkowie i dwaj bracia Melvill, przechadzali się nad brzegami Clydy, gdy nagle spotkali Aristobulusa Ursiclos.
Nie podobna było myśleć, aby opuszczenie przez miss Campbell podziałało na uczonego. Owszem, był jak pierwej chłodny i obojętny. Wymienili ze sobą ukłony.
Bracia Melvill widząc taka harmonię, oświadczyli że nie posiadają się z radości z powodu doprowadzonego do skutku tego związku.
— Tak jestem szczęśliwy, rzekł brat Sam, że kiedy jestem sam, muszę się uśmiechać do siebie.
— A ja płakać, dodał brat Sib.
— Otóż, odpowiedział na to Aristobulus, widzę że pierwszy raz jesteście ze sobą w niezgodzie. Jeden z was uśmiecha się, drugi płacze.
— To prawie jedno i to samo, odparł Olivier.
— Niezawodnie potwierdziła młoda mężatka.
— Jakto to samo? zawołał Aristobulus, ależ bynajmniej. Cóż to jest uśmiech? wyrażenie dobrowolne, szczególne muszkułów, gdy proces oddychania nie ma w tem najmniejszego udziału; przeciwnie płacz... łzy...
— Łzy? zapytał Sinclair.
— Tak łzy, są zwykłą mieszaniną chloranu sodium i fosforanu z nadchloranem sody.
— Co do chemicznego połączenia, masz pan najzupełniejszą słuszność, ale tylko w tym razie.
— Nie pojmuję wcale takiej odpowiedzi, odrzekł Aristobulus Ursiclos, i ukłoniwszy się z obliczeniem geometrycznem, oddalił się od towarzystwa.
— Otóż, rzekła mistress Sinclair, pan Ursiclos tłómaczy wszystko tak, jak wytłómaczył o promieniu zielonym.
— Ależ na koniec moja droga Heleno, wtrącił Olivier, nie widzieliśmy tego zielonego promienia, który tak pragnęliśmy ujrzeć.
— Widzieliśmy coś szczytniejszego; dodała cicho młoda kobieta. Widzieliśmy samo szczęście, to właśnie o jakiem mówi tradycya zielonego promienia. Ponieważ zaś go znaleśliśmy, mój drogi Olivierze, to nam wystarcza, a przyjemność widzenia zielonego promienia pozostawmy tym, którzy są mniej od nas szczęśliwi.