Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część druga/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Z Kuźmińskiego Niechludow pojechał do Panowy, majątku, odziedziczonego po śmierci ciotek, tam właśnie, gdzie po raz pierwszy ujrzał Kasię. I w tym majątku chciał przeprowadzić całą sprawę z ziemią tak, jak przeprowadził w Kuźmińskiem; prócz tego chciał jeszcze zasięgnąć bliższych wiadomości o Kasi i o ich dziecku, czy prawda, że umarło i w jaki sposób?
Do Panowy przyjechał rano i pierwsza rzecz, która mu się rzuciła w oczy, było to zniszczenie ogromne i opuszczenie wszystkich budynków, a szczególniej samego dworu. Dach blaszany, dawno nie malowany, zjadła rdza, w niektórych miejscach pozadzierana była blacha, widocznie przez burze i wiatry, deski, któremi był dom otoczony, w niektórych miejscach były obdarte przez ludzi, osobliwie tam, gdzie trzymały się najsłabiej, i przez szpary widniały zardzewiałe gwoździe. Oba ganki, frontowy i szczególniej dla niego pamiętny ten od tyłu, pogniły i rozleciały się, niektóre okna były zabite deskami, a oficyna, w której mieszkał ekonom, i kuchnia, i stajnia, wszystko było pochylone, nadgniłe i chwiejne.
Jedynie ogród nietylko, że nie opustoszał, ale przeciwnie, rozrósł się i teraz cały stał w kwieciu; w dali wyglądał jak biały obłok od kwiatów czereśni, jabłoni i śliw. I bzy kwitły tak samo, jak wtedy, czternaście lat temu, kiedy za temi krzewami bzu Niechludow bawił się w chowanki z ośmnastoletnią Kasią, i upadłszy, poparzył się pokrzywą.
Topola, posadzona około domu przez Zofię Iwanownę, która wtedy sterczała, jak pniak, wyrosła na wielkie drzewo i stała teraz okryta cała puszystemi, jasno-żółtemi kotkami i baśkami. Rzeka wezbrała i woda szumiała w szluzach w młynie. Na łące za rzeką pasło się pstre, pomieszane bydło chłopskie.
Rządca, niedouczony seminarzysta, z uśmiechem wyszedł na ganek powitać Niechludowa, i nie przestając się uśmiechać, poprowadził Niechludowa do kancelaryi i uśmiechając się ciągle wielce obiecującym uśmiechem, znikł za przepierzeniem. Wkrótce za przepierzeniem dały się słyszeć przytłumione szepty, a potem wszystko umilkło. Furman dostał pieniądze na herbatę i odjechał; zrobiło się zupełnie cicho.
Po chwili pod oknem przebiegła bosa dziewczynka w wyszywanej koszuli, a w ślad za nią pobiegł chłop jakiś w ciężkich łapciach.
Niechludow siadł przy oknie, patrzył na ogród i słuchał. Przez małe, kwadratowe okienko wpływało świeże, wiosenne powietrze, przesiąknięte zapachem zoranej ziemi, wietrzyk odgarniał włosy z czoła Niechludowa i szeleścił kartkami, leżącemi na porysowanej futrynie.
Na rzece „trapa-tap, tra-pa-tap,” na wyścigi jedna przez drugie stukały kijanki bab i dźwięki te rozchodziły się po gładkiej, błyszczącej w słońcu powierzchni rzeki, a zdala słychać było miarowy szum w młynie.
I wspomnienia zaczęły się cisnąć tłumnie do głowy Niechludowa i wspomniał sobie, że dawno już, dawno, kiedy był jeszcze młodym i niewinnym, słuchał odgłosu kijanek po mokrej bieliźnie i tego miarowego szumu kół młyńskich, i tak, jak teraz, wietrzyk wiosenny odgarniał mu włosy ze spotniałego czoła i szeleścił kartkami na porysowanem nożem oknie.
I on nietylko wyobrażał sobie, że jest osiemnastoletnim chłopcem, jakim był wtedy, ale uczuł się teraz takim samym, z tą świeżością umysłu, z tą czystością myśli i uczuć, i chęcią do wielkich czynów. Ale że to było tylko snem, czy marzeniem i Niechludow był przekonany w głębi duszy, że rzeczywiście tak nie jest, więc zrobiło mu się czegoś smutno i bardzo smutno.
— Kiedy wielmożny pan zechce co zjeść? — spytał rządca, uśmiechając się.
— Kiedy pan chce, ja nie jestem głodny. Pójdę nawet teraz przejść się po wsi.
— A możeby pan zechciał dom obejrzeć, wszystko jest w porządku. Proszę tylko zobaczyć, jeśli cośkolwiek...
— Nie, później, a teraz proszę mi powiedzieć, czy jest we wsi kobieta — Matrena Charina? To była ciotka Kasi.
— A jakże, mieszka we wsi, ale nigdy nie mogę się z nią spotkać. Szynk trzyma, czasem chcę babę wyrzucić, ale jak przyjdzie co do czego, to żal; stara, już ma wnuków kilkoro — prawił rządca z jednakowym uśmiechem, wyrażającym chęć przypodobania się dziedzicowi, i pewność, że Niechludow tak jak i on zapatruje się na daną kwestyę.
— Gdzie ona mieszka? Chciałbym ją odwiedzić.
— Aż na końcu wsi, z tamtego końca trzecia chata. Po lewej ręce będzie murowana chata, a za murowanką zaraz jej chałupa stoi. Albo najlepiej, to ja księcia poprowadzę — dodał rządca, uśmiechając się radośnie.
— Nie, dziękuję, ja sam znajdę, a pan niech każę powiedzieć chłopom, żeby się zgromadzili; chciałbym z nimi porozumieć się o ziemię — odparł Niechludow, zamierzając ukończyć układy z włościanami tak, jak w Kuźmińskiem, i jeśli można, to dziś wieczorem jeszcze.