Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część pierwsza/XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Masłowa powróciła do celi więziennej o godzinie 6-ej wieczorem. Zmęczyła się. Czuła ból w nogach po przejściu 15 wiorst po kamieniach, prócz tego była przybitą nieoczekiwanie surowym wyrokiem i głodną.
Kiedy podczas przerwy w sądzie stróże więzienni posilali się chlebem i jajami na twardo, poczuła, że głodna i ślina napłynęła jej do ust. Ale nie śmiała prosić, uważając prośbę taką za upokarzającą dla siebie.
Później przestało się jej chcieć jeść, ale osłabła. Wtedy usłyszała nieoczekiwany wyrok.
Myślała z początku, że ją słuch myli.
Ale ujrzawszy urzędowe twarze sędziów, spokojne zachowanie się przysięgłych, przyjmujących ową wiadomość, jak rzecz zwyczajną i słuszną, krzyknęła na cały głos, że jest niewinną. Ale kiedy i to nie pomogło, zapłakała gorzko, bo trzeba było wreszcie ukorzyć się przed tą okrutną niesprawiedliwością, przed tym gwałtem, jaki nad nią spełniono.
I osądzili ją tak surowo młodzi mężczyźni, mężczyźni, co przecież dotąd zawsze patrzyli na nią tak przyjaźnie!
Wszak siedząc w izbie, dla aresztantów przeznaczonej, widziała, jak ci panowie pod pozorem, że mają jakiś interes, przechodzili tylko po to, aby na nią patrzeć.
I ciż sami panowie zasądzili ją na ciężkie roboty — wiedząc, że jest niewinną?
Płakała, a następnie siedziała przygnębiona, czekając, rychło ją odprawią.
Chciało jej się obecnie tylko zapalić papierosa, nic więcej.
W takiem usposobieniu zastali ją Boczkowa i Kartinkin, których po odczytaniu wyroku wprowadzono do tej samej izby.
Boczkowa zaczęła natychmiast łajać Kasię, nazywając ją katorżnicą.
— Cóż ukradłaś! Wytłumaczyłaś się! Nie wykręciłaś się podła!
— Na coś zasłużyła to masz. W katordze odejdą cię wykręty!
Masłowa, włożywszy ręce w rękawy kaftana, patrzyła, spuściwszy oczy, na zadeptaną podłogę i mówiła:
— Ja się pani nie czepiam, więc i pani daj mi pokój. Ja nic nie mówię — powtórzyła kilka razy i zamilkła.
Ożywiła się dopiero wtenczas, kiedy wyprowadzono Boczkową i Kartinkina, a stróż przyniósł jej trzy ruble.
— Ty jesteś Masłowa? — spytał.
— Masz! pani ci dała — rzekł, podając pieniądze.
— Jaka pani?
— Bierz, jak dają, jeszcze będę z tobą gadał!
Pieniądze przysłała Kitajewa. Wychodząc z sądu zapytała komisarza, czy może dać Masłowej nieco grosza. Komisarz odpowiedział, że można. Wtedy, zdjąwszy zamszową rękawiczkę z trzema guzikami, dostała tłustą, białą ręką z kieszeni jedwabnej sukni modny pugilares i wybrawszy ze znacznej liczby świeżo obciętych kuponów od papierów publicznych jeden kupon na 2 rb. 50 kop., dołożyła resztę drobnemi i oddała komisarzowi. Komisarz zawołał stróża i polecił oddać pieniądze Masłowej.
— Proszę oddać napewno — rzekła Kitajewa do stróża.
Stróż obraził się za takie podejrzenie i dlatego obszedł się tak gniewnie z Masłową.
Masłowa ucieszyła się, bo mogła właśnie kupić to, czego tak pragnęła obecnie.
Dostać papierosów i zaciągnąć się — myślała upornie.
Tak jej się chciało palić, że chciwie wdychała powietrze, w którem się dym unosił.
Ale musiała czekać długo jeszcze, bo sekretarz, zagadawszy się z adwokatem o jakimś paragrafie prawnym — zupełnie o podsądnych zapomniał.
Nareszcie o godzinie 5-ej zwolniono ją — i żołnierze konwojowi, tenże sam czuwasza i nowogrodziec — powiedli ją do więzienia z powrotem. Jeszcze w przedsionku sądowym dała im czterdzieści groszy, prosząc o kupienie dwóch bułek i papierosów.
Czuwasz uśmiechnął się, biorąc pieniądze — i rzekł.
— Dobrze, kupimy!
I rzeczywiście, kupił bułek i papierosów, a resztę zwrócił.
W drodze nie wolno było palić, więc Masłowa z owem pragnieniem niezaspokojonem doszła do więzienia.
W tej chwili właśnie przyprowadzono nowy transport więźniów z dworca kolejowego. Spotkała się z nimi przy wejściu.
Aresztanci brodaci, wygoleni, starzy — młodzi, ruscy i obcoplemieńcy — niektórzy z pół-ogoloną głową, brzęcząc kajdanami, napełniali poczekalnię miejscową odgłosem kroków, kurzem, gwarem i ostrą wonią potu. Przechodząc koło Masłowej, wszyscy przypatrywali się jej, niektórzy podchodzili i zaczepiali.
— A, ładna dziewka — rzekł jeden z nich.
— Moje uszanowanie ciotuchnie — powiedział drugi, mrużąc oko.
Jakiś czarny, z wygolonym tyłem głowy i dużemi wąsami, plącząc się w kajdanach, podskoczył i objął ją.
— Patrzcie ją, babka. Jeszcze fochy stroi — krzyknął, szczerząc zęby i błyskając oczyma, skoro Masłowa odepchnęła go od siebie.
— A ty co łajdaku robisz? — krzyknął, podchodząc, pomocnik naczelnika.
Aresztant skurczył się i odskoczył spiesznie. Pomocnik napadł na Masłową.
— Po coś tu wlazła?
Masłowa chciała odpowiedzieć, ale była tak zmęczoną, że jej się nawet mówić nie chciało.
— Z sądu, wasze błagorodie — rzekł żołnierz ze straży, salutując ręką.
— Odprowadź do starszego. Co to za nieporządki!
— Słuszaju, wasze błagorodie!
— Sokołow, weź ją! — krzyknął pomocnik.
Starszy dozorca podszedł i gniewnie trącił Masłową po ramieniu, a dawszy jej ruch głową, poprowadził na korytarz oddziału kobiecego. Na korytarzu obszukano ją szczegółowo i zrewidowano, ale nie znalawszy nic (pudełko z papierosami było w bułce), wpuszczono do tej samej celi, z której wyprowadzono rano.