Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część pierwsza/XXXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pierwsze uczucie, jakiego doznał nazajutrz Niechludow po przebudzeniu, było przeświadczenie, że coś mu się stało, a zanim sobie przypomniał dobrze dzień wczorajszy, wiedział, że stało się coś dobrego.
— Kasia i sąd! Trzeba przestać kłamać i żyć prawdą...
Prócz tego, otrzymał dawno oczekiwany list od marszałkowej. Życzyła mu szczęścia w przyszłem małżeństwie.
— Małżeństwo! Jakim ja dziś od tego daleki — przemówił z ironią. I zarazem uznał całą niestosowność zawiadomienia marszałka o tem, co było niegdyś. — Na co? Po co? Czyż można robić człowieka nieszczęśliwym, jeśli nic nie wiedział i nic nie wie?
Również nie tak łatwą rzeczą okazała się rozmowa z Missi. Najlepiej zostawić czasowi, przestać bywać, a gdy się zapytają, powiedzieć całą prawdę.
Ale co do stosunku z Kasią, stosunek ten był jasny. Pojadę do więzienia, powiem jej. Będę prosił o przebaczenie, i ona mi przebaczy. A jeśli będzie tego potrzeba, ożenię się z nią.
Ta myśl, żeby uczynić z siebie ofiarę, była mu szczególnie przyjemną.
Dawno już nie zaczynał dnia z taką energią. Gospodyni, Agrafinie Piotrownie, oświadczył stanowczo, że nie będzie dalej trzymać mieszkania, a tem samem i jej usługa jest mu zbyteczną. Dotąd trzymał obszerny i drogi lokal z tą myślą, że się będzie żenił. Przeto i odnajęcie mieszkania miało swoje specyalne znaczenie.
Agrafia Piotrowna spojrzała na niego zdziwiona.
— Dziękuję pani serdecznie za jej trudy dla mnie, ale obecnie tak obszernego mieszkania nie potrzebuję. Chciałbym tylko załatwić się z meblami, niech mi pani w tem dopomoże. Trzeba wszystkie rzeczy spakować, tak, jak się to robiło za życia matki. A jak Natalcia przyjedzie, niech robi, co chce.
Gospodyni kręciła głową.
— Jakto zrobi, co chce? Przecież rzeczy będą potrzebne.
— Nie, na nic się nie przydadzą, proszę również powiedzieć służącemu, że zapłacę mu pensyę za dwa miesiące naprzód, bo także mi już teraz niepotrzebny.
— Po co książę tak robi? Za granicę książę pojedzie, mieszkanie zawsze jest konieczne.
— Niech pani tak nie myśli. Za granicę nie pojadę, a jeśli pojadę, to zupełnie w inną stronę.
I zarumienił się mocno.
— Trzeba jej powiedzieć, nie ma co ukrywać. Trzeba wszystko wszystkim powiedzieć.
— Wczoraj miałem dziwne i ważne wydarzenie. Pani pamięta tę Kasię u cioci Maryi Iwanownej?
— Jakże, przecież ją szyć uczyłam!
— Wczoraj była w sądzie sprawa tej Kasi i ja byłem sędzią przysięgłym.
— Boże, jaka przykra rzecz. I o cóż to chodziło w tej sprawie?
— O zabójstwo, i ja temu wszystkiemu jestem winien.
— Jakto, pan winien? Pan mówi dziwne rzeczy — rzekła Agrafía Pietrowna, a w starych jej oczach błysnęły drobne iskierki.
Wiedziała o całem wydarzeniu z Kasią.
— Tak, ja jestem przyczyną wszystkiego. I to właśnie zmieniło wszystkie moje plany.
— Jakaż to może być zmiana? — rzekła Agrafía, wstrzymując uśmiech.
— Taka, że jeśli ja jestem przyczyną, że Kasia poszła po złej drodze, to powinienem zrobić wszystko, aby jej dopomódz.
— To dobra wola pańska, ale winy pańskiej w tem nie widzę. Ze wszystkiemi tak bywa, a jeśli postępują rozsądnie, to się wszystko zaciera, wygładza i żyją — rzekła Agrafía poważnie. — A panu to brać po co na siebie? Ja słyszałam już pierwej, że Kasia zeszła na złą drogę, więc któż temu winien?
— Ja winienem i dlatego chcę złe naprawić.
— No... przecież naprawić tego niepodobna...
— To moja rzecz. A jeśli pani myślisz o sobie... to... co mama życzyła sobie...
— Ja o sobie nic nie myślę. Ja tak jestem wynagrodzona przez nieboszczkę, że nic nie pragnę. Krewniaczka moja, Lizka, ciągle mnie do siebie wzywa. I pojadę do niej, kiedy już nie będę potrzebną. Ale pan poco tak bierze do serca? Zawsze tak bywa.
— Ja sądzę inaczej... Pomoże mi pani odnająć lokal i spakować rzeczy. Proszę nie gniewać się na mnie. Ja pani za wszystko bardzo jestem wdzięczny i bardzo dziękuję.
Rzecz dziwna, skoro Niechludow sam siebie za swe wady znienawidził, wszyscy dla niego stali się sympatycznymi.
Zaczął mieć szacunek dla gospodyni, nawet dla lokaja. Chciał nawet uniewinniać się przed służącym, ale lokaj był tak służbistym i tyle w zachowaniu swojem zdradzał szacunku i gotowości do usług, że Niechludow rozmyślił się i dał pokój.
W drodze do sądu przychodziły Niechludowowi różne myśli.
Ileż to się odmieniło w jego zapatrywaniach. Małżeństwo Missi, które wczoraj wydawało się tak blizkiem. Czy mógł się z nią żenić? czy mógłby być szczęśliwym? Kobieta, którą uwiódł, idzie etapem na katorgę, a on przyjmuje życzenia i składa wizyty z młodą żoną. Albo może będzie liczyć głosy z marszałkiem, rozprawiać o szkołach niemieckich, a następnie naznaczać schadzki jego żonie. Albo może będzie dalej malować obraz, którego nigdy nie skończy.
— Zresztą nic obecnie robić nie mogę — myślał i cieszył się ze swej duchowej zmiany, że lepsze ma zamiary i cele lepsze.
— Najpierw zobaczyć się z adwokatem, dowiedzieć się, co postanowił, a następnie zobaczyć się w więzieniu z wczorajszą aresztantką i powiedzieć jej wszystko.
I myśląc o tem, jak ją ujrzy, jak powie jej wszystko, jak winę swoją wyzna, jak zapewni, że uczyni, co tylko zdoła, aby tę winę zgładzić, myśląc o tem, doznawał dziwnego uczucia i łzy cisnęły mu się do oczu.