Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część trzecia/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Zmartwychwstanie
Podtytuł Powieść
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1900
Druk Biblioteka Dzieł Wyborowych
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Gustaw Doliński
Tytuł orygin. Воскресение
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Podoficer, towarzyszący Niechludowowi, powiedział mu, gdy minęli izbę nieżonatych, że go tu zostawi, a wróci przed sprawdzeniem, i oddalił się. Ledwo wyszedł, zbliżył się do Niechludowa jakiś z aresztantów. Szedł prędko i podtrzymywał swe kajdany. Stanął tak blizko, że Niechludow poczuł ciężki, kwaśny odór jego oddechu. Aresztant mówił tajemniczym szeptem:
— Ratuj, panie. Chłopaka zupełnie odurzyli. Na przyjęciu dziś już się nazwał Karmanowym. Ratuj, panie, my nie możemy, zabiją — mówił aresztant, oglądając się niespokojnie i szybko się oddalił.
A sprawa była taka: Katorżny Karmanow namówił podobnego do niego z powierzchowności chłopaka, skazanego na osiedlenie, aby się z nim zamienił, to jest, aby on, Karmanow, poszedł na osiedlenie, a chłopak na jego miejsce w katorgę.
Niechludow już wiedział o tej sprawie, bo mu o niej mówił przed tygodniem ten sam aresztant. Kiwnął głową na znak, że zrozumiał i że zrobi, co będzie mógł. Nie oglądając się, poszedł dalej.
Tego aresztanta poznał Niechludow w Ekaterynburgu; wtedy prosił, aby za wstawieniem się Niechludowa pozwolono żonie iść za nim. Postępek aresztanta zdziwił go. Był to człowiek lat 30, wzrostu średniego, o najpospolitszej twarzy. Szedł do ciężkich robót za usiłowanie kradzieży i zabójstwa. Nazywał się Makar Dziewkin. Dziwną bardzo była jego zbrodnia. Popełnił ją, jak sam opowiedział Niechludowowi, nie on, ale jego „nieczysty”. Do ojca Makarego zajechał podróżny i za 2 ruble najął bryczkę do wsi, odległej o 40 wiorst. Makaremu zaraz kazał ojciec odwieźć podróżnego. Makary zaprzągł konie, ubrał się i zaczął pić herbatę z podróżnym. Podróżny opowiedział przy herbacie, że jedzie na swój ślub i że wiezie z sobą 500 rubli, uzbieranych w Moskwie. Posłyszawszy to, wyszedł Makary na dziedziniec i włożył siekierę do sanek, pod słomę. — I sam nie wiem, po co zabierałem siekierę — opowiadał. — Bierz — mówi, do mnie — siekierę. — Ja i wziąłem. Siedli my i pojechali. Jedziemy — nic. O siekierze zapomniałem. Dojeżdżamy już do wsi. Zostało jakich 6 wiorst. Z bocznej drogi na gościniec szedł trakt główny pod górę. Zsiadłem, idę za saniami. A on mi szepce: — Cóż się namyślasz? Wjedziesz na górę, na gościńcu ludzie, a tam i wieś. Robić, to zaraz. Czekać niema na co. — Nachyliłem się, niby to słomę poprawiam, a siekiera jakby sama wskoczyła mi do ręki. Obejrzał się podróżny. — Co ty — mówi. — Zamachnąłem się, chciałem uderzyć. A on, człowiek chwacki, wyskoczył z sanek, złapał mnie za rękę. — Co, ty — mówi — złodzieju, robisz? Rzucił mnie na śnieg. Ja się nie szamotałem, poddałem się. Skrępował mi ręce i wrzucił do sanek. Zawiózł prosto do urzędu. Posadzili mnie do zamku. Sądzili. Ludzie wydali sąd przychylny, że dobry człowiek, że złego nic nie zauważyli. Gospodarze, u których mieszkał, też się życzliwie odzywali o nim. — Ale abłakata (adwokata) nie było za co nająć — mówił Makary — i dlatego skazali na cztery lata.
I teraz oto ten sam człowiek, aby ocalić rodaka, wiedząc, że naraża swe życie, wydaje Niechludowowi aresztancką tajemnicę; gdyby się tylko o tem dowiedzieli, bezwątpieniaby go udusili.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Gustaw Doliński, Lew Tołstoj.