Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część trzecia/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jeden z nich był średniego wzrostu, szczupły młody człowiek, w pół kożuszku i wysokich butach. Chód miał lekki i szybki. Niósł dwa dymiące imbryki z gorącą wodą, a pod pachą trzymał chleb, owinięty w płachtę.
— A! książę! Nareszcie pokazałeś się — powiedział, stawiając imbryk między filiżankami i podając chleb Rancowej. — Wybornych rzeczy nakupiliśmy — mówił dalej. Następnie zdjął kożuszek i rzucił go w kąt nary. — Marceli kupił mleka, jaj, kołaczy. Będzie prawdziwa uczta dzisiaj. A Kiriłowna robi wciąż estetykę i porządek — ciągnął dalej, patrząc z uśmiechem na Rancową. — Możebyś teraz zaparzyła herbatę?
Cała powierzchowność tego człowieka, jego ruchy, głos, spojrzenie zdradzały odwagę i wesołość. Drugi był też średniego wzrostu, kościsty, z mocno rozwiniętemi policzkowemi kośćmi na szarej twarzy. Oczy miał piękne, zielonawe, szeroko rozstawione, wargi wązkie. Robił wrażenie człowieka ponurego i smutnego. Ubrany był w szare palto, buty i kalosze. Przyniósł dwa garnki i dwie kobiałki, postawił wszystko przed Rancową i ukłonił się Niechludowowi szyją, ażeby, kłaniając się, patrzeć na niego. Potem niechętnie podał mu swą spoconą ręką i zaczął wyjmować z worka prowizyę.
Ci dwaj polityczni przestępcy należeli do ludu. Pierwszy, Nabatow, był chłopem, drugi, Marceli Kondratiew, robotnikiem fabrycznym. Marceli dostał się do ruchu już jako dojrzały 35-cio letni człowiek, Nabatow zaś, mając lat 18. Dzięki wybitnym zdolnościom, przeszedł Nabatpw z wiejskiej szkółki do gimnazyum. Utrzymywał się cały czas z lekcyj, skończył gimnazyum ze złotym medalem, lecz nie zapisał się do uniwersytetu, bo jeszcze w 7-ej klasie postanowił wrócić do ludu, z którego wyszedł, aby oświecać swych pokrzywdzonych braci. Zamiar ten wykonał. Z początku został pisarzem w dużej wsi, ale wkrótce go aresztowano. Pierwszy raz trzymano go 8 miesięcy w więzieniu i wypuszczono, zostawiając pod tajnym nadzorem. Oswobodziwszy się, pojechał do innej wsi, w innej guberni. Znów go zaaresztowali i przetrzymali w więzieniu rok i trzy miesiące.
Po drugiem aresztowaniu zesłano go do guberni Permskiej. Ztamtąd uciekł. Złapali go znów i wysłali do gub. Archangielskiej. Tam przesiedział siedem miesięcy i został skazany na osiedlenie w okręgu Jakuckim. Połowę młodzieńczego wieku spędził zatem w więzieniach i na wygnaniu. Wędrówki te atoli nie rozgoryczyły go, nic osłabiły energii, a raczej podnieciły ją. Był to człowiek ruchliwy, zdrów, odżywiał się znakomicie, zawsze był jednakowo czynny, wesoły i odważny. Nigdy nie żałował tego, co raz zrobił, nie badał dalekiej przyszłości, a cały zasób rozumu, sprytu i praktyki życiowej stosował do spraw bieżących. Kiedy był wolny, pracował dla tego celu, który sobie wytknął, a mianowicie! oświecenice zjednoczenie przedewszystkiem rolnego ludu; kiedy tracił wolność, pracował z równą energią i praktycznością nad stosunkami ze światem zewnętrznym i nad najlepszem urządzeniem życia w danych warunkach, nie dla siebie, lecz dla swego kółka. Był to przedewszystkiem człowiek stworzony do zbiorowej roboty. Sam dla siebie nie potrzebował, zdawało się niczego, zadawalniał się prawie niczem, ale dla stowarzyszenia swego żądał wiele i mógł wykonywać każdą pracę fizyczną i umysłową, nie opuszczając rąk, nie jedząc i nie śpiąc. Jako chłop był pracowity, bystry, zręczny w pracy, wstrzemięźliwy i bez przymusu uprzejmy i uważny, nietylko względem uczuć, ale i względem poglądów ludzkich.
Żyła jeszcze stara jego matka, niepiśmienna, zabobonna chłopka owdowiała. Nabatow jej dopomagał, a kiedy bywał wolny, odwiedzał ją. Podczas pobytu w domu wchodził w szczegóły jej życia, pomagał jej w pracy i nie zrywał stosunków z dawnymi towarzyszami, synami chłopów. Palił z nimi tiutiuń w psiej nóżce, bił się na kułaki i rozmawiał. Był zdania, że nie należy zmieniać podstawowych form życia ludu, nie zgadzał się w tem z Nowodworowym i jego zwolennikiem, Marcelim Kondratiewym.
— Nie należy burzyć całego gmachu, lecz zmienić tylko wewnętrzne urządzenie tego wspaniałego, trwałego, ogromnego, gorąco przez niego ukochanego starego budynku, w którym dusza i obyczaj ludu mieszka.
I pod względem religijnym był typowym chłopem: nie zastanawiał się nigdy nad pytaniami metafizycznemi, nad początkiem wszystkich początków i pozagrobowem życiem. Dia niego, jak dla Arago, Bóg był hypotezą, której niezbędności w sprawach życia nie zaznał dotychczas. Obojętnem mu było, jak powstał świat, a darwinizm, tak ważny dla jego współtowarzyszów, dla niego był zabawką myśli.
Nie zajmowało go pytanie o powstaniu świata, bo stało mu wiecznie na oczach pytanie: jak najlepiej żyć na świecie. Nie myślał też nigdy o przyszłem życiu, nosząc na dnie duszy odziedziczoną po przodkach wiarę, spokojną, mocną, wspólną wszystkim rolnikom, że, jeżeli w państwie zwierzęcem i roślinnem nic się nie kończy, a podlega ciągłej przemianie form, nawóz przechodzi w ziarno, ziarno w kłos, kijanka w żabę, żołądź w dąb, to nie ginie i człowiek, lecz wciąż się przemienia.
Wierzył w to i dlatego odważnie, wesoło nawet patrzył śmierci w oczy i mężnie znosił cierpienia, które do niej prowadzą. Ale mówić o tem nie umiał i nie lubił. Kochał pracę, zajmował się zawsze sprawami praktycznemi i na te tory prowadził też swoich towarzyszy.