Znamiona literatury

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Kaczkowski
Tytuł Znamiona literatury
Pochodzenie Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891)
Wydawca G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków – Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ZNAMIONA LITERATURY.


Ktokolwiek się zastanawiał nad całością naszej literatury, ten powinien był dostrzedz, iż nosi ona na sobie pewne znamię ujemne, którego nie widzimy na literaturach innych narodów.
Literatury: francuska, niemiecka, angielska, przedstawiają ciągłą, bezustanną i w swojej duchowej podstawie jednolitą produkcję narodowego gienjuszu, która pomimo rozmaitych zboczeń — i zwrotów, pomimo chwilowych wytchnień i nowych porywów, jest ściśle w sobie spojoną i w swojej epoce ostatniej ma postać ciągle się rozszerzającej pracowni, na której czynność wywierają swe wpływy wszystkie epoki poprzednie. We Francji ustawiczne korzystanie z sukcesji po poprzednikach jest tak dalece powszechnem, że nawet najmniejszy z fejletonistów częstokroć obok rażącej nieznajomości wszystkiego, co obce, nietylko zna dokładnie całą własną literaturę bieżącego i ubiegłego stulecia, ale wie także, co Montaigne, Rabelais i Froissart zostawili po sobie. Na najnowszych, a zarazem najwięcej zawziętych przeciwnikach, tak romantyków, jak i klasyków, widzimy dowodne ślady, że wzięli w siebie tak jednych, jak drugich, a nawet, że studjowali pisarzy kościelnych. Każda nowa szkoła we Francji posługuje się wprawdzie spuścizną, wziętą po przodkach do swoich celów, ale ją wzięła, strawiła, przerobiła i obraca na użytek powszechny. W Niemczech, gdzie właściwa wiedza jest jeszcze więcej upowszechnioną, niżeli we Francji, każdy ukształcony człowiek urobił ją sobie na pisarzach wszystkich naukowych systemów i czasów. Tym sposobem nic w tych literaturach nie ginie, skarbnica duchowych zdobyczy społeczeństwa obejmuje wszystko, co kiedykolwiek gienjusz narodowy stworzył, a społeczeństwo nietylko te nabytki posiada, ale ma zarazem wciąż się odżywiającą świadomość ich posiadania.
U nas epoki literatury także następują po sobie, ale nie dziedziczą po sobie i nie zlewają się z sobą na jednej i tej samej duchowej podstawie, tylko każda następna jest przedewszystkiem zasadniczą negacją poprzedniej. Tak nasi klasycy nie wzięli w siebie ani ducha, ani form literatury Zygmuntowskiej, nie usiłowali nawet nawiązać z tą epoką, chociaż tak swoją, tak wielką i świetną, tylko szukali wzorów dla siebie, bądź w literaturze łacińskiej, bądź u klasyków francuskich. Ich przewodnicy wydali nawet otwartą wojnę tej epoce: Trembecki, chociaż się uczył języka na tamtoczesnych pisarzach, drwił z sarmatyzmu, którym określał wszystko, co swojskie, a Osiński nie dopuszczał nawet idei narodowości w literaturze. Był to zaród śmiertelny w ich duszy, bo społeczeństwo, nie będące ciągle świadomem swojej przeszłości, jest jak człowiek bez pamięci, zdolny jeszcze tylko do pracy fizycznej i niewolniczej. Mimo to klasycy położyli niezaprzeczone zasługi około literatury, bo zachowali język i wprowadzili weń nowe zwroty i formy, nawiązali bliższe, duchowe stosunki z europejską kulturą, zostawili po sobie dzieła, niemogące wprawdzie służyć jako wzory co do wykonania, ale pełne idei, a w każdym razie byli ważnem i samoistnem ogniwem w łańcuchu ogólnego rozwoju.
Romantyzm, chociaż sam także z zagranicy do nas wniesiony, zaledwie zaczął swoje pierwiosnki rozwijać, uderzył przedewszystkiem na szkołę klasyków. Ich dzieła zostały ogłoszone jako nie mające żadnej wartości. Prócz Mickiewicza, który pilnie ich czytał, nikt z młodszych romantyków nawet do nich nie zaglądał, a kiedy romantyzm zlał się zupełnie z ideą demokratyczną, to ogłoszono je za szkodliwe i wydano nawet na nie wyrok zapomnienia i śmierci. Sam jeszcze pamiętam te czasy, kiedy w pewnych sferach nie można się było przyznać do tego, że się czyta Trembeckiego albo Koźmiana i trzeba ich było czytywać ukradkiem. Cała powódź ówczesnych utworów romantycznych nie wzięła w siebie ani jednej formy, ani jednej myśli, ani jednego oddechu ze szkoły klasycznej. Klasycy zapomnieli, a romantycy zmazali wszystko, co było przed nimi: i jedni i drudzy zaczynali od siebie.
Niemal to samo stało się z romantyzmem, kiedy w literaturze rozległ się naturalizm, opierający się na pozytywizmie, a także z zagranicy do nas wniesiony. Zasługi romantyzmu są daleko cenniejsze, niż klasycyzmu: ale kto ma wielkie zalety, miewa częstokroć i wielkie wady. Romantyzm ma wiele grzechów na swojem sumieniu: jego intuicyjna filozofja była równie pretensjonalną, jak naiwną zabawką, jego demokratyczna idea grzeszyła śmiertelnie swoją wyłącznością, jego poezja podniosła się z czasem zanadto wysoko ponad rzeczywistość, aż w końcu, wprowadziwszy zdrowe uczucie miłości ojczyzny w stan chorobliwy, w jakąś epilepsję miłości, wywołał romantyzm straszliwą burzę, która obaliła wszystko, co w społeczeństwie stało na nogach i z całego żyjącego stworzenia zostawiła tylko korzenie, których szalejące orkany nie mogły wydrzeć z wnętrzności ziemi. Ale romantyzm położył niespożyte zasługi około literatury: on rozbił ów kunszt rzemieślniczy, który klasycy nazywali poezją, a zastąpił go powołaniem sztuki w jej poetyckiem pojęciu, on puścił ciepłą krew ludzką w obieg po wyschłych żyłach narodowego piśmiennictwa, on sięgnął jedną ręką w nietkniętą dotąd głąb podań ludowych, a drugą w przeszłość wszystkich czasów i wieków, on stworzył niezliczoną ilość kształtów i form idealnie pięknych i zrobił z języka muzyczne narzędzie o nieskończonej skali akordów i tonów, on stworzył całą literaturę, której dusza żywiąca stała się duszą społeczeństwa, on wreszcie stworzył sztukę pisania, która aż do jego czasów była tylko rzemiosłem.
Mimo to, bezpośrednio po burzy uderzono nań z prawej strony i z lewej, jako na złego ducha, który, ściągając szalone swe ideały na ziemię, był tylko zbrodniczym zwodzicielem społeczeństwa, i potępiono ryczałtem wszystko, co przyniósł ze sobą. Zabrawszy się do wymiecienia istotnie bezpożytecznych, chociaż błyszczących rupieci i śmieci, wymieciono za jednym zamachem najcenniejsze ozdoby ducha i najdroższe naszemu sercu pamiątki. Postawiono zarazem zasadę, że tylko odtwarzanie tego, co oko widzi i czego ręka ludzka dotyka, może być celem prawdziwej sztuki i tylko z takich reprodukcji powinna się składać cała literatura. Zapomniano o tem, że nie to jest dziełem sztuki, co tylko działa na zmysły, ale to, co przez zmysły działa na umysł, nie to, co umysł do materji obniża, ale to, co go ponad materję podnosi, i nadano sztuce cel czysto zmysłowy. Odrzucono odwieczne pojęcie, że celem poezji jest podnoszenie rzeczywistości do ideału i nadawanie ideałom form takich, w którychby mogły zstąpić na ziemię i żyć między ludźmi, i ograniczono jej powołanie do mechanicznego kopjowania widzianych objawów bez względu na to, że te objawy są czasem nietylko brzydkie, lecz obrzydliwe, i że nietylko nie podnoszą umysłu czytelnika, ale go przytłumiają. Naturalizmowi nie chodziło o to, ażeby sprawił moralne wrażenie, tylko, ażeby wywołał nerwowe wzruszenie, a chociaż pomiędzy jego utworami znajdują się mistrzowskie dzieła plastyki i realnej prawdy, i na tem polu położył on niezaprzeczone około sztuki zasługi, to przecież myśl, która mu przewodniczy, jest zasadniczą negacją tej myśli, która przewodniczyła romantyzmowi, a właściwa istota jego myśli tonie w tej ogólnej materji, która nie zna różnic ras i cywilizacji i uważa siebie samą jako początek i koniec całego świata. Naturalizm jest w błędzie, ale ten błąd podniósł do absolutnej zasady, zamknął epokę romantyzmu na rygle żelazne i zaczął także od siebie.
Jak wogólności rzadkim jest u nas człowiek, co umie grosz składać do grosza, kapitalizować dochody i tworzyć majątek, tak i społeczeństwo nasze nie składa swoich duchowych nabytków i nie tworzy duchowego skarbu narodu. Któż może temu niedostatkowi zaradzić? Tylko krytyka. Ale nie tacy krytycy, co rozpatrują książkę ze stanowiska swego własnego stronnictwa i tylko w tym celu, ażeby jej ułomności wykazać, a jej zalety przemilczeć. Takich krytyków od dawna już niema we Francji i w Niemczech; ukształcona opinja publiczna wysiekła ich rózgami solonemi, szyderstwem i pogardą i napędziła ich do rot polemistów, do których z powołania należą; zostali tylko ci, co dzieła ludzkiego gienjuszu rozpatrują ze stanowiska prawdziwej sztuki i ogólnego pożytku. Tak samo i u nas: im więcej będzie takich krytyków, co staną na takiem stanowisku wyniosłem i obok błędów i niedostatków wskazywać będą ogółowi miododajne kwiaty, znajdujące się wre wszystkich literackich utworach, z jakiegokolwiek pochodzą obozu, to i ogół nauczy się zbierać te miody i składać je do swojej skarbnicy i będą szkoły i prądy czasowe w literaturze, ale wszystkie będą kontynuacją swych poprzedników, i będzie je wiązał nieprzerwany łańcuch ze sobą, łańcuch składający się z ogniw rozmaitego kształtu i barwy, lecz stanowiący całość jednolitą, bo kuty z jednego i tego samego metalu.


Paryż.Zygmunt Kaczkowski.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Kaczkowski.