<<< Dane tekstu >>>
Autor Joseph Conrad
Tytuł Zwierciadło morza
Wydawca Dom Książki Polskiej Spółka Akcyjna
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Aniela Zagórska
Tytuł orygin. Mirror of the Sea
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLVIII

A jednak pozostaje faktem, że gdyby wiatr ustał i flota straciła sterowność, albo, co gorzej, gdyby ją zaskoczono od wschodu i gdyby jej wodzowie znaleźli się w polu obstrzału armat nieprzyjacielskich, chyba nicby nie ocaliło najdalej wysuniętych okrętów od niewoli lub zniszczenia. Nawet najbieglejszy z wielkich morskich dowódców nie byłby mógł sobie poradzić w takich okolicznościach. Lord Nelson był czemś więcej niż znakomitym morskim dowódcą, i jego genjusz nie ucierpiałby nic na porażce. Ale oczywiście taktyka morska, zależna tak bardzo od wypadków, na które niema rady, musi się wydawać współczesnemu marynarzowi czemś zupełnie niegodnem studjów. Główny dowódca przyszłej wielkiej morskiej rozprawy — która w historji marynarki brytyjskiej zajmie miejsce obok bitwy pod Trafalgarem — nie będzie podlegał podobnym niepokojom i nie poczuje ciężaru równie wielkiej odpowiedzialności. Minęło już sto lat, odkąd flota brytyjska nie starła się z nieprzyjacielem w szyku bojowym. Sto lat to duży szmat czasu, lecz różnica między dawnemi a nowoczesnemi warunkami jest olbrzymia. Dzieli nas ogromna przepaść. Gdyby ostatnią wielką bitwą marynarki angielskiej pozostała naprzykład bitwa z pierwszego czerwca, gdyby nie było zwycięstw Nelsona, przepaść ta stałaby się prawie nie do przebycia. Szczupła, szarpana namiętnościami postać wielkiego admirała stoi u rozstaju. Ten człowiek miał śmiałość genjuszu i prorocze natchnienie.
Nowoczesny marynarz musi czuć że nadeszła już chwila, aby metodę taktyczną wielkich wodzów z przeszłości złożyć w świątyni wzniosłych wspomnień. Taktyka floty z czasów żeglarskich powodowała się dwoma względami; śmiertelną siłą pożerczego ognia i strachem — naturalnym u dowódcy zależnego od wiatrów — aby w krytycznej chwili część floty nie została rzucona beznadziejnie ku stronie podwietrznej. Te dwa względy były osią morskiej taktyki wojskowej, i one to właśnie zostały wyłączone z nowoczesnych zagadnień taktycznych, wskutek zmian w sile pędnej i uzbrojeniu. Lord Nelson pierwszy zaczął je lekceważyć z przeświadczeniem i śmiałością, podtrzymywaną przez nieograniczone zaufanie do ludzi, których prowadził. To przeświadczenie, ta śmiałość i to zaufanie biją ze słynnego memorjału, który jest tylko wyznaniem wiary Nelsona w przytłaczającą wyższość armatniego ognia, jako w jedyne narzędzie zwycięstwa i jedyny cel rozsądnej taktyki. Wśród trudnych ówczesnych warunków Nelson dążył do tego, i tylko do tego, wprowadzając w czyn swoją wiarę bez względu na wszelkie ryzyko. A w tej wyłącznej swej wierze lord Nelson ukazuje się nam jako pierwszy z ludzi nowożytnych.
Bez względu na wszelkie ryzyko, rzekłem; a ludzie dzisiejsi, urodzeni i wychowani w wieku pary, z trudnością mogą zdać sobie sprawę, ile niebezpieczeństw tkwiło w pogodzie. Wyjąwszy bitwę u ujścia Nilu, gdzie były idealne warunki dla wszczęcia boju z nieprzyjacielem stojącym na cumach w płytkiej wodzie, lord Nelson nie miał szczęścia do pogody. W gruncie rzeczy tylko wskutek niebywałego opadnięcia wiatru stracił rękę w czasie teneryfskiej wyprawy. W dniu bitwy pod Trafalgarem pogoda była nietyle zła co wyjątkowo niebezpieczna.
Był to jeden z tych chmurnych dni o lekkich, niestałych wiatrach — kiedy słońce to się ukazuje, to znika, a fala biegnie od zachodu; dni te są naogół mgliste, lecz ląd rysuje się niekiedy wyraźnie naokoło przylądka. Los zrządził, że niejednokrotnie spoglądałem ze czcią na to miejsce przez wiele godzin z rzędu. Prawie trzydzieści lat temu pewne wyjątkowe okoliczności spoufaliły mię na jakiś czas z ową zatoką u hiszpańskiego wybrzeża, zatoką, której cięciwa biegnie od Faro do Spartel. Wskutek pamiętnych mi przeżyć nabrałem przekonania, że kiedy w tym zakątku oceanu wiatr obróci się na północ przez zachód (jak to się stało dwudziestego października, gdy zaskoczył flotę brytyjską), pomimo wszelkich pozorów obróci się prawdopodobnie dalej na wschód, zamiast cofnąć się z powrotem na zachód. W tych właśnie okolicznościach o siódmej rano 21-go dano sygnał, aby flota stawiła czoło wschodniemu wiatrowi. Pamiętam dobrze te leniwe powiewy od wschodu, marszczące wodę w kierunku przeciwnym do gładkiej fali, nie zapowiedziane żadną inną oznaką prócz dziesięciominutowego spokoju i dziwnego zmierzchnięcia wybrzeża — i dlatego nie mogę wspomnieć owej chwili wyrocznej bez dreszczu przerażenia. Może osobiste moje przeżycia w wieku, kiedy odpowiedzialność ma szczególną świeżość i wagę, sprawiły że przesadzam wobec siebie niebezpieczeństwo pogody. Wielki admirał i dobry marynarz umiał czytać znaki na morzu i niebie, jak tego dowodzi jego rozkaz z końca dnia, rozkaz aby przygotować kotwicę; ale w każdym razie sama myśl o tych zwodniczych wschodnich powiewach, które mogły przyjść każdej chwili, mniej więcej w pół godziny po oddaniu pierwszego strzału — sama myśl o tem wystarcza aby przyprawić człowieka o utratę tchu, jeśli sobie wyobrazimy że najdalsze okręty obu dywizyj odpadają, niezwrotne, obrócone burtą ku zachodniej fali, i że dwaj brytyjscy admirałowie znajdują się w rozpaczliwem niebezpieczeństwie. Do dziś dnia nie mogę się pozbyć wrażenia, że przez jakie czterdzieści minut los wielkiej bitwy zależał od tchnienia wiatru, owego tchnienia, które czułem nieraz na policzku, skradające się niejako od tyłu, gdy patrzyłem na wschód, wypatrując oznak stałej pogody.
Nigdy już brytyjscy marynarze, przystępując do bitwy, nie będą musieli powierzyć tchnieniu wiatru losów swego męstwa. Bóg wichrów i bitew sprzyjał aż do końca angielskiemu orężowi, i sprawił że słońce żaglowej floty Anglji i największego mistrza jej sztuki żeglarskiej zaszło wśród bezchmurnej chwały. A teraz dawne statki i dawni ich ludzie przeminęli; nowi ludzie i nowe statki — wiele z nich nosi te same szczęśliwe imiona — dzierżą straż na surowem i bezstronnem morzu, co zsyła szczęśliwe okazje tylko tym, którzy umieją chwycić je czują dłonią i nieulękłem sercem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Joseph Conrad i tłumacza: Aniela Zagórska.