<<< Dane tekstu >>>
Autor Joseph Conrad
Tytuł Zwierciadło morza
Wydawca Dom Książki Polskiej Spółka Akcyjna
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Aniela Zagórska
Tytuł orygin. Mirror of the Sea
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXVI

Wiatr Zachodni panuje nad morzami, które otaczają wybrzeża brytyjskich królestw; i z wrót kanałów, z przylądków jakby z wież strażniczych, z ujść rzek jakby z tylnych bram, z wąskich przesmyków, cieśnin, zatok, garnizon Anglji oraz załogi statków wychodzących z kraju i powracających doń spoglądają na zachód, aby wnioskować o humorze arbitralnego mocarza ze zmiennych wspaniałości płaszcza, który władca przywdziewa o zachodzie. Koniec dnia jest porą, kiedy się patrzy w królewskie oblicze Wiatry Zachodniego, ten wiatr bowiem rozstrzyga o losie statków. Łaskawe i wspaniałe, lub wspaniałe a złowróżbne, zachodnie niebo odbija skryte zamysły królewskiej duszy. Potęga Wiatru Zachodniego, przybrana w płaszcz z olśniewającego złota lub obwieszona jak żebrak łachmanami czarnych chmur, króluje na tronie zachodniego widnokręgu, mając za podnóżek cały północny Atlantyk; migotanie pierwszych gwiazd tworzy djadem na jej czole. Wówczas marynarze, czujni dworzanie monarchy, usiłują zastosować prowadzenie swych statków do jego humoru. Wiatr Zachodni zbyt wielkim jest władcą aby być obłudnikiem; nie jest to kombinator knujący przebiegłe plany w mrocznem sercu; zbyt silny jest na drobne podstępy; namiętność tkwi we wszystkich jego nastrojach, nawet w łagodnym nastroju jego pogodnych dni, nawet w błękitnem jego niebie, którego nieskończona, bezdenna tkliwość odbita w zwierciadle morza ogarnia, przenika, kołysze do snu okręty o białych żaglach. Jest wszystkiem dla wszystkich oceanów; jest jak poeta, który zasiadł na tronie — wspaniały, prosty, barbarzyński, zadumany, hojny, porywczy, zmienny, nieprzenikniony — lecz kiedy się go rozumie, jest zawsze taki sam. Niektóre jego zachody słońca przypominają widowiska obmyślone dla rozkoszy tłumów, kiedy wszystkie klejnoty królewskiej skarbnicy rozsypują się ponad morzem. Zaś inne zachody są jak przebłyski monarszej ufności, smutnej i pełnej współczucia, dumającej wśród melancholijnego przepychu nad krótkotrwałym spokojem wód. A raz widziałem jak Wiatr Zachodni przelał gniew rozsadzający mu serce w tarczę niedostępnego słońca, i sprawił że spoglądało srogo z niebios bladych i zalęknionych, niby oko nieubłaganego władcy.
To on jest panem wojny i śle do ataku na nasze wybrzeża oddziały atlantyckich bałwanów. Na władczy głos Wiatru Zachodniego porywa się cała moc oceanu. Rozkaz monarchy wywołuje wielki rozruch na niebie nad wyspami Anglji i olbrzymia masa wód rzuca się na nasze brzegi. Niebo podczas takiej pogody pełne jest lecących chmur, wielkich i białych; nadciągają coraz gęściej i gęściej, aż wreszcie łączą się jakby w masywny baldachim, na którego szarem tle niskie strzępy burzy, drobne, czarne i złe, przelatują z zawrotną szybkością. Sklepienie z oparów staje się coraz bardziej zwarte, schodzi coraz niżej nad morze i zacieśnia widnokrąg wokół statku. I oto nastaje typowa dla Zachodniego Władcy pogoda o kolorycie szarym jak dym, mglistym, ponurym; ogranicza zasięg ludzkiego wzroku, zalewa ciała, uciska dusze, zapiera dech podrywami huczącego wiatru, ogłusza, oślepia, gna ludzi na rozkołysanych statkach ku naszym wybrzeżom zagubionym we mgłach i deszczu.
Kaprysy wiatrów, podobnie jak samowola ludzi, pociągają za sobą zgubne skutki wypływające z pobłażania samemu sobie. Długotrwały gniew Wiatru Wschodniego, jego poczucie nieokiełznanej potęgi, psuje szczerą i szlachetną jego naturę. Wygląda to jakby serce władcy zostało wynaturzone przez złośliwy, posępny gniew. Monarcha pustoszy własne królestwo, marnotrawiąc swawolnie siły. Północny zachód jest częścią nieba, gdzie pokazuje chmurne czoło. Daje folgę wściekłości wśród straszliwych szkwałów i przytłacza swe państwo kotłowaniną nieprzebranych chmur. Rzuca ziarna niepokoju na pokłady pędzących statków, postarza ocean, pokrywając go pręgami piany i nakrapia siwemi włosami głowy kapitanów na statkach, które wracają do kraju, zmierzając ku kanałowi Angielskiemu. Wiatr Zachodni z południowo–zachodniej strony sprawuje często władzę jak oszalały monarcha, pędząc przed sobą wśród dzikich przekleństw najwierniejszych dworzan na rozbicie, klęskę i śmierć.
Pogoda przy południowo–zachodnim wietrze jest par excellence[1] kiepską pogodą. Nie cechuje jej gęsta mgła, raczej zacieśnienie się widnokręgu, tajemnicze przesłonięcie brzegów chmurami, które tworzą jakby niskie, sklepione więzienie nad biegnącym statkiem. Wiatr Zachodni nie poraża ludzi ślepotą, tylko skraca im wzrok. Nie mówi do marynarza: „oślepniesz“, lecz ogranicza mu pole widzenia i budzi w jego piersi strach przed lądem. Zabiera mu połowę sił, połowę sprawności. Często się zdarzało, że stałem w długich butach marynarskich i ociekającem wodą nieprzemakalnem ubraniu u boku mego dowódcy na rufie statku, który wracał do kraju przez kanał Angielski; patrzyłem ku przodowi w szarą, udręczoną wodną pustynię i nieraz słyszałem ciężkie westchnienie, które kończyło się uwagą wyrzeczoną niby to niedbałym tonem:
— Mało co widać w taką pogodę.
Odpowiedziałem równie cicho i niedbale:
— Tak jest, panie kapitanie.
Było to poprostu odruchowe wypowiedzenie nieustannej myśli, łączącej się ściśle ze świadomością, że ląd jest gdzieś przed nami i że okręt pędzi bardzo szybko. Silny wiatr, silny wiatr! Któżby śmiał się użalać na silny wiatr? To przecież łaska ze strony Zachodniego Króla, który włada niepodzielnie północnym Atlantykiem od szerokości Azorów do szerokości przylądka Farewell. Cóż za wspaniały rejs na zakończenie pomyślnej podróży! A jednak człowiek nie mógł jakoś przywołać na usta pełnego wdzięczności uśmiechu dworzanina. Wielki autokrata udzielał swej łaski z wyniosłym marsem na czole, marsem, który Wiatr Zachodni przybiera w chwili gdy postanowił zgruchotać kilka okrętów, inne zaś pognać do domu jednym okrutnym i łaskawym podmuchem, którego i okrucieństwo, i łaskawość są równie niepokojące.
— Tak jest, panie kapitanie. Mało co widać.
I tak to głos oficera powtarzał myśl kapitana; obaj wpatrywali się przed siebie, pod ich stopami okręt pędził jakieś dwanaście węzłów w kierunku podwietrznego brzegu; a tylko parę mil przed rozkołysanym i ociekającym wodą bukszprytem, ogołoconym z żagli i jak włócznia skierowanym ukośnie ku górze, szary horyzont zamykał widok mnóstwem fal spiętrzonych gwałtownie, jakby chciały uderzyć w zniżające się chmury.
Straszny, groźny mars zaciemnia oblicze Wiatru Zachodniego gdy władca jest w chmurnym, południowo–zachodnim nastroju; a z sali tronowej Króla dochodzą od strony zachodu silne porywy wiatru niby dzikie wrzaski rozszalałej wściekłości, którym użycza dostojeństwa tylko posępna wielkość widowni. Ulewa bombarduje pokład i żagle statku, jakby gniewna dłoń ciskała ją z krzykiem; a gdy noc nastanie — noc południowo–zachodniej burzy — wydaje się bardziej beznadziejna od cieni Hadesu. Południowo–zachodni nastrój potężnego Zachodniego Wiatru jest nastrojem bezświetlnym, pozbawionym słońca, księżyca, gwiazd i wszelkich połysków prócz fosforycznego lśnienia wielkich błamów piany, która kipi z każdej strony okrętu i rzuca niebieskawe błyski na ciemny, wąski kadłub kołyszący się w pędzie na boki, ścigany przez olbrzymie bałwany, oszołomiony wśród zgiełku.
W królestwie Zachodniego Wiatru złe noce spadają czasem na wracające do kraju statki, które dążą do kanału Angielskiego; dni gniewu wstają nad niemi, bezbarwne i mgliste, jak światło niewidzialnych lamp odkręconych nieśmiałą ręką na scenie, gdzie szalej wybuch roznamiętnionej tyranji; a wybuch ten jest straszliwy przez monotonję swych sposobów i wzrastającą ciągle gwałtowność. Są to wciąż te same chmury, ten sam wiatr, te same rozpędzone wściekle bałwany, ten sam zamglony widnokrąg. Ale wiatr jest silniejszy, chmury wydają się gęściejsze i bardziej przytłaczające a fale stały się jakby większe i groźniejsze w ciągu nocy. Godziny, znaczone co minuta hukiem rozbijających się fal, mijają wśród hałaśliwych, bombardujących szkwałów, które dopadają statku biegnącego wciąż naprzód i naprzód z pociemniałemi żaglami, z rejami i linami ociekającemi wodą. Ulewy są coraz częstsze. Przed każdym deszczem tajemniczy mrok sączy się na statek, jakby cień jakiś przesuwał się w górze nad szaremi chmurami. Niekiedy deszcz spływa strumieniem na głowę, jak z rynny. Wydaje się iż okręt utonie zanim pogrąży się w morzu, jakby powietrze zamieniło się w wodę. Człowiek dyszy, bełkoce, jest oślepiony i ogłuszony, zatopiony, wymazany z życia, rozpuszczony, unicestwiony i spływający wodą, jakby wszystkie jego członki w wodę się przemieniły. I z nerwami naprężonemi do ostateczności czeka aby Zachodni Król się rozpogodził; powinno to nastąpić przy zmianie wiatru, przyczem jest prawdopodobne że wszystkie trzy maszty okrętu będą w mgnieniu oka zmiecione.





  1. Przypis własny Wikiźródeł par excellence (z fr.) — w całym tego słowa znaczeniu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Joseph Conrad i tłumacza: Aniela Zagórska.