<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Zygzaki
Wydawca M. Glücksberg
Data wyd. 1886
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Gdy nazajutrz w najpiękniejszym pokoju u p. Henryka, stanęli naprzeciw siebie zapaśnicy, Zeller spokojny i zimny, Wilski napuszony i podraźniony zawczasu — można było przewidzieć, że ostatni z trudnością zwyciężyć będzie mógł nieprzyjaciela.
Wilski przyjechał pierwszy, wybrał ten pokój na górze już dla prozopopei, już dla tego, że grube jego ściany, nie dozwalały ciekawym przysłuchiwać się rozmowie, która obiecywała być wielce dramatyczną.
Taką ją sobie z góry Wilski zapowiadał. Przez całą noc stawiał hypotezy, co mu Zeller powiedzieć może, aby się przygotować gruntownie na odparcie go. — Z tego zapasu argumentów wytworzył się w głowie jego chaos, miał nieco gorączki, i potrzebował wypić parę szklanek wody, ażeby ochłonąć.
Dowiedziona to rzecz, iż najniebezpieczniej jest do improwizacyi się gotować, i do pojedynku na słowa czy na szpady z góry pchnięcie obmyślać. Ironia losu zawsze prawie potem inaczej stawi nieprzyjaciela, i wielkie przygotowania w niwecz obraca.
Wilski wystawiał sobie przeciwnika napuszonym, opryskliwym, ostrym, szyderskim, mężem tragicznego pokroju... gdy w progu ukazał się człowiek spokojny, grzecznie nader uśmiechnięty, niby dobroduszny, a w oczach mający wiele przebiegłości, pan Adam widocznie się zmieszał... Powitanie było tak uprzejme, iż niepodobieństwem się stało od razu wpaść nań i siąść mu na karku.
— Darujesz mi pan dobrodziej — rzekł wchodząc Zeller — iż się może chwileczkę opóźniłem. Musiałem być u rodziców, a oprócz tego niespodzianych zajęć tyle... tyle...
Miło mi niezmiernie będzie, stawiać się na rozkazy pańskie, być mu powolnym we wszystkiem...
Spojrzeli na siebie, Wilski prosił siedzieć. Zeller siadł, zatarł ręce, twarz mu się śmiała, był w usposobieniu wyśmienitem, rozpromieniony.
Dając czas Wilskiemu rozpocząć, mierzył go oczyma — czekał...
— Przybywam tu — odchrząknął Wilski — w sprawie nader delikatnej, i proszę go, abyś mi pozwolił być z nim otwartym.
Zeller się rozśmiał.
— Proszę, bez najmniejszej ceremonii, bardzo proszę...
Wilski po zastrzeżeniu tem, dobrze nie wiedział, z której strony się ma otworzyć...
— Właściwie — rzekł — nie przybywam ja tu w imieniu mojem, ale hrabiny Turskiej i mojego pupilla... To, o czem pan dobrodziej nie wiesz może jeszcze, gdyż rzecz jest świeżą... dodać muszę, iż oprócz obowiązków prawnego opiekuna, łączy mnie z hrabiną stosunek bliższy jeszcze. Prosiłem o jej rękę i — otrzymałem przyrzeczenie. Jestem więc narzeczonym jej i, jakby mężem.
Wilski wiele rachował na efekt tego piorunującego oświadczenia, spojrzał na Zellera, który to przyjął chłodno, ukłonił się i dodał grzecznie.
— Naprzód więc składam moje życzenia i — powinszowanie.
Ani gniewu, ani podraźnienia nie dopatrzywszy się, ani spodziewanego wybuchu rozpaczy, Wilski trochę się zająknął. Tu miał, według planu, rozpocząć się dramat — nie było doń assumptu, należało więc zwrócić się w inną stronę.
— Pan dobrodziej, jesteś nabywcą summy, p. Szamiłowicza? — spytał.
— Tak jest — tak — potwierdził Zeller.
— Czy wolno spytać, jaki pan miał cel w tej finansowej operacyi...
— Bardzo jasny — odparł Zeller — mam kapitały, które mi trudno bezpiecznie ulokować, uważałem to za właściwe... Sześć procentów, numer hypoteki dobry? cóż można życzyć więcej?
Argumenta były tak — jasne, że Wilski zamilkł.
— Ale pan dobrodziej — pan łaskawy — dodał wytrzymawszy nieco — nie upomina się nawet o zaległe procenta... nie uczyniłeś żadnych kroków...
— Byłem i jestem zupełnie spokojny, a nie chcę być uprzykrzonym — rzekł Zeller. Stan moich interesów, dzięki Bogu, jest taki, że mi kilkanaście, a choćby kilkadziesiąt tysięcy złotych, zbytniej różnicy nie czyni... Mogę czekać.
Tu nieledwie należało podziękować, pan Adam się zmięszał tylko i pomyślał: — Kuty! niech go...
— Więc — więc... — począł zwolna.
— Mogę pana zapewnić — przerwał żywo Zeller, od niechcenia spoglądając na zegarek, — że natrętnym nie będę... Może pan i pani hrabina być spokojną...
Wilski się skłonił.
— Ale bo to... widzi pan. rzeczywiście skład okoliczności, który mógł dać do myślenia... To nabycie... potem opieka nad panną Julią, poznanie się z hr. Emilem, który bez wiedzy matki uczęszcza do domu pańskiego...
— Bez wiedzy matki? — zapytał Zeller — a to bardzo źle, na cóż to przed nią taił. Mój dom nie jest jednym z tych, którychby się mógł wstydzić. Nie hrabiowski to prawda — ale... szlachcic na zagrodzie... pan wie!
Uśmiechnął się obojętnie.
— Cóż to wszystko może dawać do myślenia? — zapytał.
Nastąpiło twarde milczenie, Wilski czuł, że potnieje — Zeller zdawał się do ziewania skłonniejszym i nieco tylko zniecierpliwionym...
Trzeba już było z odwagą wielki cios zadać stanowczy. — Dziej się wola Boża...
— Hrabina, widzi pan — odezwał się Wilski — hrabina, zapewne nie bez powodów wniosła ztąd, iż pan mógł być... to jest, mógłbyś — tak jest, mieć do niej jaki żal, może — jakąś dawną urazę, niechęć i pragnął — jakiegoś... że tak powiem, odwetu!
Zeller, jeśli nie był zdziwiony, to udał niesłychanie zdumionego, uśmiech mu przebiegł po ustach.
— Odwetu? za co? urazy? jakiej? Zaledwie w młodości mej przypominam sobie, żem miał przyjemność widywać hrabinę, gdy była francuzką. Z owych czasów pozostały mi wspomnienia tak miłe — tak drogie... iż prędzej wdzięcznością mógłby mnie natchnąć, niż innem uczuciem... A! panie, te wspomnienia młodości! wspomnienia pierwszych wrażeń, tak sercu są drogie... Panna Marya była tak śliczną, że gdyby nawet zabiła kogo, nie miał by umierając siły, gniewać się na tę rękę, co mu cios śmiertelny zadała... Tembardziej ja — dla którego ona była aniołem dobroci... ja — co...
Wilskiemu zrobiło się dziwnie, jakoś nie miło, sucho w ustach, szaro w oczach...
Zeller zdawał się rozpromieniać wspomnieniami...
— Panie — zawołał — rozpocząłeś tę rozmowę, wzywając mnie do ostateczności... spodziewam się, iż przebaczysz rozrzewnieniu z jakiem mówię o tych czasach...
Westchnął. Narzeczony hrabiny, czuł się coraz mniej pewnym siebie... urywał mu się wątek, myśli błąkały...
— Hrabina — dodał cicho — dała mi do zrozumienia, iż... pan dla niej byłeś w istocie czułym i zajęty nią... mogła sądzić, że chłód z jakim to przyjmowała... zostawił bolesne wspomnienia...
— Chłód? — zawołał Zeller zdumiony — hrabina to panu mówiła?...
Wilski zamilkł...
— Jeśli hrabina Marya mówiła to, jakżebym ja śmiał przeczyć?
Odszedł parę kroków i spojrzał na zegarek. Pan Adam, który się spodziewał panować nad tym dorobkowiczem, znalazł przy nim, i czuł się w tak fałszywem położeniu... iż bądź co bądź — wyjść z niego postanowił. Zeller miał wyraz twarzy dziwny, ironiczny. zaciekawiający — ostatnie jego słowa rzucały dziwną wątpliwość.
— Wiesz pan co — zawołał przystępując do niego Wilski i podając mu rękę. Przyznaję, że nie jasno w tem wszystkiem widzę. — Przeszłość kobiety każdej do niej należy, a nie do tego, który jej u portu dłoń podaje... Hrabina jest wdową, to co poprzedziło jej zamążpójście... stare dziś dzieje, ale ja — bez ich zupełnej wiadomości stosunku państwa nie mogę, powtarzam, nie mogę zrozumieć. Mów mi pan szczerą prawdę. Pan się kochałeś w hrabinie?
— Szalenie! a któżby mógł widzieć ją, być z nią codziennie i nie uwielbiać...
Wilski się uśmiechnął.
— A ona?
Zeller usta zesznurował.
— Niech się pan o to jej spyta — rzekł seryo — wszak oświadczyła panu, że odtrąciła mnie chłodem...
Spojrzeli sobie w oczy... Nastąpiło milczenie.
— O cóż ostatecznie idzie? — zapytał Zeller — o co?
— Pan nie masz urazy? nie pragniesz zemsty? nie grozisz nam...
Alfred poważnie, długo spojrzał w oczy Wilskiemu, który się niemal zawstydził tego przypuszczenia.
— Jestem gotów przyjść w pomoc, służyć i wyręczać, być użytecznym państwu! zaskarbić sobie ich przyjaźń... Położył rękę na piersi i nizko się skłonił — a razem sięgnął po kapelusz leżący na krześle, podał rękę i odprowadzony aż do drzwi wyszedł.
Pan Adam otarł pot z czoła... i padł na najbliższe krzesło... Wszystko to coraz mniej dlań było jasnem... Powtórzył po kilkakroć — Kuty! Kuty! i zamyślił się głęboko.
Przychodziły mu myśli tak dziwne, tak śmieszne, że się ich sam wstydził, a z całej rozmowy, jej toku i rezultatu w najwyższym stopniu był nieukontentowany. Powrócić miał do hrabiny — z czem? Wstyd mu było samemu... z tem z czem wyjechał...
Kazał natychmiast konie zaprzęgać, obiecując sobie rozmowę tę ubarwić, zmienić, zastosować tak, aby nią uspokoić... Całą drogę powtarzał jeszcze: — Kuty... i co najśmieszniej, uczuciem już antycypowanem mężowskiem, domyślał się, że stosunki owe młodości między Maryą a Zellerem, mogły być czulsze daleko niż ona przyznawała. Bolało go to, gdyż był dotąd pewnym, iż w jej życiu jedynym ukochanym mógł się nazwać.
Jakkolwiek zaręczał Zellerowi, iż do przeszłości żadnego sobie nie rościł prawa; przykro mu było pomyśleć, że może ona do kogo innego należała... Pan Alfred się nie wydał z niczem, ale był takim jakimś zagadkowym??
W tych myślach nie zdrowych, dojechał o zmroku do rezydencyi, w ganku spotkała go jenerałowa, palec trzymając na ustach.
— Cicho! cicho! ta biedna hrabina... zmęczona strasznie, zdaje się chora trochę... nareszcie usnęła... dajmy jej spocząć, to ją pokrzepi. Wejdźmy tymczasem do jadalnego pokoju...
Dosyć było spojrzenia na Wilskiego, aby z twarzy mu przeczytać, że wracał z niedobrą nowiną.
— Mów coś zrobił? — zapytała Irena... — coś zrobił?
— Sam nie wiem! — odparł ciężko wzdychając Wilski — gadaliśmy z nim może godzinę, i skończyło się na tem, że — niewinny jak baranek, żywi uczucie najczulsze dla Maryi, i o zemście mu się nie śniło. Naiwnie bardzo mi powiedział, że tyle słodkich chwil winien jej...
Strzepnął rękami Wilski, jenerałowa się uśmiechnęła.
— Powiedział ci to! A to, przyznam ci się, dla przyszłego męża nie było do posłyszenia zbyt przyjemnem.
— Coś w tym rodzaju! poprawił się pan Adam...
— Ale to by było nikczemnem z jego strony! — wybuchnęła jakby mimowoli Irena.
Wilskiemu oczy zapałały...
— Co takiego?
— Przecież wiesz wszystko, bo Marya przed tobą nie ma sekretów... — odezwała się jenerałowa.
Wilski zbladł jak ściana.
— Była dzieckiem prawie, gdy się tak serdecznie kochali — ciągnęła dalej — i wcale nie winna temu, że tej miłości — uległa...
W pokoju jadalnym mrok panować zaczynał, tak że mówiąca nie mogła dostrzedz zmiany w twarzy Wilskiego, który zmilczał.
— Uspokoił cię więc? — zapytała.
Nie było odpowiedzi, tak pan Adam w myślach był zatopiony...
Dopiero postrzegła jenerałowa, iż ten do którego się odzywała, wcale już nie słuchał jej.
— Co ci to jest?
Wilski się zbudził, czoło potarł.
— Niezmiernie jestem zmęczony...
— Usiądź-że... Marya się wkrótce obudzi, ciągle się dopytywała o ciebie. Jesteś jej jedyną pociechą, opieką, wszystkiem... Kocha cię zapamiętale, choć wasza miłość już dobrze stara.
Pogroziła mu na nosie. Pan Adam pogrążony w sobie nie odpowiadał wcale... Lecz, jenerałowej nie było trudno, nawet z milczącym prowadzić rozmowy. Puściła się w opowiadania, przypomnienia, w domysły, jak się to wszystko skończy. Bawiła go jak mogła. Nie udało się jej jednak nie dobyć ze zmęczonego, prócz półsłówek bez myśli, i rada była, gdy służąca przyszła dać znać, iż hrabina się przebudziła, siedzi w krześle w gabinecie i prosi Wilskiego do siebie.
— Ja wam przeszkadzać nie będę — odezwała się Irena — zostanę w salonie i poczekam. Nie ma nic nudniejszego nad trzecią osobę, tam gdzie dwie kochające się z sobą... Idź...
Powlókł się raczej niż poszedł pan Adam. Hrabina w gabinecie na tym samym fotelu, w którym przyjmowała Zellera, siedziała w szlafroczku kaszmirowym ciemnym, z chustką batystową w ręku... Wysunięte nóżki w pantofelkach łabędzim puchem okładanych, chwaliły się swemi chińskiemi rozmiarami. Ale Wilski wchodząc ani stroju ani pantofelków nie zobaczył... szedł chmurny jak noc...
Marya mu rękę podała — wziął ją z roztargnieniem i nawet do ust nie poniósł. Twarz jej pobladła — przeczucie miała przykre...
— Mów, mów — proszę cię — co zrobiłeś?
Wilski siadł ze spuszczoną głową — nie rychło mu się usta otworzyły, począł się najprzód skarżyć na ból głowy...
— Widzieliśmy się — rzekł — mówiliśmy. Znalazłem go usposobionego raczej tkliwie niż mściwie... pełnego uwielbienia, ofiarującego usługi... powiedziałbym niemal zakochanego.
Hrabina się zarumieniła.
— Dajże mi z tem pokój...
— Szczerze mówię, takie na mnie uczynił wrażenie... — dodał Wilski. Przyznaję się, że obudził niemal zazdrość moją, mówiąc o wspomnieniach młodości... Odzywał się o nich tak... że mimo dyskrecyi, można było widzieć w tem coś więcej nad dziecinne kochanie.
Chociaż hrabina przygotowaną być mogła do drażliwej rozmowy, choć usiłowała być panią siebie, drgnęła niecierpliwie, w oczach jej błysnął gniew.
— Proszęż cię — Adziu! co za gadanie — jak można nad znękaną kobietą się tak znęcać!! I pochylona na poręcz krzesła, oczy sobie zakryła! Zamilkli oboje. Wilski kapelusz okręcał w dłoniach, i milczał...
Hrabina nie przypuszczała, aby Zeller mógł ją jakiemś wyznaniem skompromitować, zaczynała być niespokojną...
— Cóż ostatecznie? co? — zapytała zniecierpliwiona milczeniem.
— Wszystko w jak najbłogosławieńszym stanie i zgodzie — długu się nie upomina wcale, procentów będzie czekał, gotów do ofiar, byle być i dowieść, że jest przyjacielem... domu  etc. et cetera.
Znowu zamilkli... Wilski się ruszył z siedzenia...
— Darujesz mi — pani...
— Pani? — podchwyciła urażona hrabina.
— Przebacz mi, Maryo — poprawił się Wilski — czuję się tak nie dobrze, rozmowa z tym panem tak mnie zmęczyła... muszę jechać i odpocząć...
— Po cóż jechać? u Emila spocząć można...
— Muszę! a muszę! rad nie rad Olesiowi nie odmówię! w domu mam wiele...
Hrabina wyciągnęła rękę, nastawiła czoło białe... lecz Wilski był niezmiernie roztargniony i uścisnąwszy tylko koniec palców, wysunął się pośpiesznie z pokoju, w którym... hrabina nieruchoma w krześle pozostała... Rozkaz wydany Emilowi, aby się nie śmiał znajdować na weselu siostry, nie został cofnięty. Hrabina jednak zmartwiona znalezieniem się Wilskiego, rozmowy z nim i odjazdami, zapomniała prawie o synu...
Co się tyczy Emila, ten raz mężnie stanąwszy w obronie własnego serca, czuł się w obowiązku iść drogą, jaką ono go prowadziło. Ofiary dla miłości nie wydawały mu się ciężkiemi. Ks. Maryan znajdował go tak zrezygnowanym, iż się przestał lękać wybryku... Emil okazywał nawet skruchę. Bawił kapelana drugiego dnia wieczorem, dotrzymując mu w rozmowie o historyi rzymskiej i chronologii Egiptu... Rozstali się tak, że Emil go pocałował w ramię, idąc, niby przypadkiem drzwi łączące z sobą dwa pokoje, zatrzasnął.
Ks. Maryan uklęknął do pacierzy, i wedle zwyczaju, na brewiarz spuściwszy głowę, zdrzemnął się najprzód, potem co się zowie chrapnął. — Gdy się obudził, na zegarku była pierwsza godzina z północy, pośpiesznie więc szedł do łóżka. Coś go w tem tknęło, aby zajrzeć do pokoju Emila. Wszedł tu ze świecą... Młodzieniec, jak mu się zdawało, obrócony twarzą do ściany, z głową obwiniętą chustką spoczywał snem sprawiedliwego, ukołysanego chronologią egipską. Nauczyciel na palcach, aby mu snu nie przerywać cofnął się do swej sypialni.
Nazajutrz, gdy o dziesiątej Emil znaku życia nie dawał, niespokojny kapelan, poszedł go obudzić — o straszna przewrotności ludzka, w tak młodym wieku niesłychana, Emil użył fortelu tylekroć po więzieniach szczęśliwie wyprobowanego... Na łóżku jego leżał stos bielizny i historyków oplątany kołdrą, głowę stanowił wazonik z inspektów wzięty... Emila śladu nie było... Ks. Maryan ręce załamał z rozpaczy, chciał biedz i wołać, ale po chwili rozwagi znalazł, iż właściwiej było ten nowy bunt, ukryć przed matką i nic nie mówić o nim. Emil skazany był na więzienie w oficynie, wszystko się więc szczęśliwie utaić mogło. Ks. Maryan obiecywał sobie ostro skarcić nieposłusznego młodzieńca.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.