<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Zygzaki
Wydawca M. Glücksberg
Data wyd. 1886
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Potrzeba było tak silnego organizmu jak hrabiny Maryi, ażeby to wszystko co ona przeżyła, przecierpiała, znieść tak heroicznie, tak chłodno, i nie dać się losowi pokonać. Życie znowu płynęło wedle zakreślonej mu przez nią formy, jednostajnie, prawidłowo, — i nader przyzwoicie. W obec ludzi, szczególniej mniej znajomych, silili się na zupełny spokój, a nawet wesołość; lecz gdy po takim dniu reprezentancyi w salonie, wróciła do sypialni, urządzonej z równie wykwintnym smakiem jak dom cały, gdy rozebrana, po odprawieniu sługi, została sama z sobą — naówczas zamyślała się ponuro i gryzła niepowodzeniami.
Powrót Zellera, groźne jego nabycie długów, o które się nie upominał, stosunek z Wilskim — naostatek, niesłychany bunt córki, i mroczna jakaś przyszłość, przedstawiająca się nie jasno, wywoływały łzę czarem[1]. Z Emila nie była tak zadowoloną, jak mówiła, — widziała jego wady, zaczynała się lękać jakiejś emancypacyi, równie nieprzewidzianej jak córki. Czuła potrzebę jakiegoś kroku stanowczego — a wahała się z nim. Niech Wilski czeka — mówiła w duchu. — Po chwili znowu niebezpieczeństwo tej odprawy i oczekiwania stawało się widocznem. Chciała mu oddać rękę, i wahała się z tem, jedynie aby nie potwierdzić złośliwych pogłosek o przeszłości... Szło jej więcej daleko o to co ludzie powiedzą niż co się działo istotnie...
Tak długo wszelkiemi ofiary okupywała swą sławę — i miała ją sama zaćmić, ślubując temu, kogo posądzano i dawano jej za kochanka. Hrabina, jak wiele osób w jej położeniu, oszukiwała siebie a zdawało jej się, że mogła świat w błąd wprowadzić.
I tego wieczora dumała długo...
Jenerałowa wróciła już późno z miasteczka, znalazła ją już w sypialni.
Przyszła rozerwać ją szczebiotaniem, którem bawiła się sama.
— St. Flour, — poczęła — siedzi w Parzygłowach, zobaczycie, że się wyda za tego starego Abdanka.... który się jej durzyć daje i admiruje starą francuzicę. Spotkałam tam i Zellera...
Hrabina spojrzała niespokojnie.
— Wiesz, że to bardzo miły, poważny człowiek i, gdyby mi się dał zbałamucić.
Marya wstrzęsła się.
— Moja Ireno, dziecinną jesteś i płochą nad wszelki wyraz.
— A to całe moje szczęście! — zawołała jenerałowa, chcę być jak najdłużej dziecinną — i póki tylko mogę... płochą. Bawi mnie to, ale nie lękaj się... jestem zarazem ostrożna... Ten Zeller to osobliwy człowiek, wyjątkowy... Kocha się w tobie jak niegdyś. Ani mu tego wybić z głowy.
Hrabina siedziała nie dając znaku życia.
— Mógłby być szczęśliwy, poszłaby za niego chętnie każda...
Tu była przerwa mała w rozmowie, milczały obie.
— Muszę przez ciekawość oddać mu wizytę w Owsinach. — Mieszka tam siostra jego, chciałabym ją poznać, zbadać tajemnicę życia tej zagadkowej postaci — mówiła dalej Irena. Doświadczenie mnie nauczyło, że każdy czemś wyłączniej żyć musi, coś pielęgnować, coś głównie ukochać. Nie sposób, aby stara zbutwiała miłość starczyła Zellerowi do życia; musi albo pieniądze lubić, albo rodzinę miłować, albo mieć ambicyę, wreszcie jakąkolwiek fantazyę... konika... Najlepiej to poznam, gdy go zobaczę na gnieździe...
Marya się uśmiechnęła.
— Doprawdy widzę, że chciałoby ci się chwycić go za serce... i uszczęśliwić.
— Nie zapieram się! Naturalnie szczęście by było nie najpierwszego gatunku, trochę pośledniejsze sobie, powszednie, ale pewną jestem, żebym mu je dać mogła...
— No — a zatem... przysiądź się tylko! — ironicznie z przekąsem pewnym, odezwała się Marya. — Gdy raz zostaniesz panią baronową — bo kupicie sobie baronię — aby Zeller brzmiał lepiej — proszę cię, Irenko, postaraj się, aby mi nie dokuczał o długi.
— Bądź spokojną... bylem się wydała za niego... rozśmiała się Irena.
Z tej na wpół żartobliwej rozmowy, po chwili Marya przeszła do córki, żaląc się na nią, dziwując jej, przypisując całe postępowanie wpływowi St. Flour i intrygom... Nawet ucieczkę (trwała w tem przekonaniu) francuzka musiała ułożyć.
Nie przyznawała się do tego hrabina, że choć przez pychę i upór zaparła się dziecka, żal jej go było, i myślała o opuszczonej z sercem ściśniętem. Nieustannie ta Julka u obcych, bez wyprawy, bez wesela, bez błogosławieństwa, niepokoiła ją, stawiając przed oczyma.
Wprawdzie surowość dla córki, miała ją podnieść w oczach świata (tak sobie wyobrażała przynajmniej) — lecz... bolała...
Dzień następny upłynął smutno i jednostajnie. Jenerałowa się nudziła, a usposobienie jej zaraźliwem było. Hrabina niespokojnie czekała jakichś wieści, plotek... oznajmienia o córce — nikt nie przybywał i — nic słychać nie było. Cisza otaczała dwór... Emil przychodził o swej godzinie z księdzem, zawsze prawie na jedne pytania, przynosił też same odpowiedzi, odchodził potem, jenerałowa czytała, gospodyni probowała patrzeć w książkę, dnie się wlokły nieznośnie. Wilski nawet nie przyjeżdżał. Zgłaszać się do niego nie chciała hrabina, a była niespokojną — jak przyjął życzenie przeciągnięcia ostatecznej decyzyi. Tydzień tak upłynął, gdy jednego rana Emil zapukał do pokoju matki w godzinie, o której nigdy u niej nie bywał.
Poznała głos jego i bardzo ją to zdziwiło.
Przybycie miało swe znaczenie, a stawało się tem dziwaczniejsze, że ks. Maryan mu nie towarzyszył. Matka wstała podchodząc ku niemu z twarzą surową.
Emil wyglądał niezwyczajnie, jego twarz zwykle jakby zamarła i bez wyrazu, poruszyła się we wnętrznem jakiemś uczuciem. Przysunął się do matki, pocałował ją w rękę.
— Mama dobrodziejka pozwoli... pozwoli się prosić...
— O cóż takiego? — moje dziecię...
— Mam wielką prośbę do mamy...
— Mów — sucho i przeczuwając coś ważnego — dodała hrabina.
— Ale mama się gniewać nie będzie.
Matka zamilkła; zmarszczyła brwi.
— Proszę cię — mów, sans préambules.
Pocałował ją w rękę raz jeszcze.
— Mama dobrodziejka pozwoli — pojechać na wesele Julki...
Zbladła hrabina... była to prośba niespodziana, dowodząca, że choć ona się dziecka wyrzekła, rodzina jej nie odpychała. Namyślała się co odpowiedzieć.
Przeszła się po pokoju. Postępek syna skłonną była za rodzaj buntu także uważać, ale razem za surową bezwzględnie być nie chciała. Syn jeden jej zostawał.
— Mój Emilu — odezwała się cicho i powoli — wiesz że panna Julia — jest dla mnie osobą obcą. Chcesz jechać... Proszę cię, jedź sobie (ale z ks. Maryanem) — jakbym ja o tem nie wiedziała... Ani wiedzieć nie chcę...
Emil stał wysztywniwszy się znowu, jak żołnierz na posterunku, nie odpowiedział słowa, pocałował w rękę, odszedł do drzwi wolnym krokiem, a za progiem słychać było, jak pobiegł kłusem do oficyny.
Ks. Maryan, któremu impetycznie objawił wolę matki, wstał żywo z krzesła.
— Gdzie? co? jak? na wesele? ja nie wiem... muszę pójść sam po rozkazy hrabiny.
— Niech ksiądz będzie łaskaw — i owszem — rzekł Emil — jeszcze lepiej.
Kapelan więc z kolei anonsował się do pani. Znalazł ją z chustką na oczach — spodziewała się go...
— Wiem — rzekła głosem przerywanym... z czem ksiądz przychodzi... Proszę go, aby towarzyszył Emilowi, i aby nie zbyt długo bawił. — Dosyć jest do kościoła, do pana Aleksandra, czy gdzie tam to ma być — niech nie jedzie...
Po chwilce spytała.
— Ale gdzież i kiedy się to odbywa?
— Ja nic nie wiem — rzekł ks. Maryan. Wszystko to są sekreta. Hr. Emil odebrał zaproszenie...
Hrabina wstała.
— Ale jakże można pozwalać na korrespondencye, na takie emancypowanie się?
Ks. Maryan trochę zakłopotany zmilczał.
— Niechże jegomość dobrodziej dowie się, i pomówi o tem jeszcze ze mną.
Mówili jeszcze, gdy zaturkotało. Kamerdyner przyszedł oznajmić o przyjeździe Wilskiego, a hrabina pośpieszyła do salonu.
— Przywożę wiadomości, i przyjeżdżam z pytaniami — rzekł Wilski... Ślub hr. Julii przyśpieszony, po jutrze... Jestem proszony, Oleś jest moim krewnym, Julka pupillą, co mam uczynić...
— Ale ja — ja wcale nie należę do niczego, nie mieszam się — nie chce wiedzieć — odezwała się matka z trochą niecierpliwości. — Jednakże, proszę... dla ciekawości tylko... dokąd się panna Julia schroniła? gdzie wesele? Są to jeszcze dla mnie tajemnice.
— Część tych rzeczy i dla mnie nie zrozumiała — odpowiedział Wilski — ale panna Julia jest u Zellera w Owsinach.
Hrabina rzuciła się z krzykiem i oczy zakryła, Wilski myślał że zemdleje i pośpieszył na ratunek. Ocucona jednak prędko, ręką mu dała znak aby się usunął.
— Ten człowiek — rzekła — prześladuje mnie z wyrafinowaną zaciętością. Jego więc w tem ręka!... A powinnam się była dorozumieć. Ale jakimże sposobem panna Julia trafiła do niego? kto pośredniczył?
— Nie wiem o niczem — rzekł Wilski. Panna Julia przez cały ten czas tam z siostrą Zellera przebyła. Oleś chciał, aby ślub odbył się w kościele, i żeby wprost ztamtąd jechali do niego. Zeller mocno obstawał przy tem, ażeby przyjąć państwa młodych u siebie. Nie odstępuje od tego. Wesele będzie w Owsinach.
— I Emil ma tam jechać! — krzyknęła hrabina — ja na to nigdy nie pozwolę. Nie czekając co Wilski powie, pochwyciła dzwonek; kamerdyner zjawił się tem rychlej, iż podsłuchiwał podedrzwiami.
— Prosić hrabiego Emila.
Wilski milczał posępnie... gniew, który widział na twarzy hrabiny, onieśmielał go — nie chciał go już niczem powiększać.
Emil wszedł trochę blady.
— Mama kazała mnie wołać?
— Tak jest. — Życzyłeś sobie być na weselu panny Julii, nie chciałam się temu sprzeciwiać — sądziłam, że ślub będzie w kościele... Słyszę... że to się odbywa w Owsinach, na bytność w tym domu ja pozwolić nie mogę. Proszę mi się ani myśleć ruszać, ani wybierać.
Nie odpowiedział Emil nic, ale bladł i czerwieniał na przemiany...
Hrabina spojrzała na niego — widocznie przygotowywał się do jakiegoś wystąpienia... Z góry ją to gniewało.
— Słyszałeś, Milku? — rzekła.
— Słyszałem, proszę mamy — ale — ale.
— Nie ma żadnego — ale...
— Cóż to proszę mamy złego, że ja będę w Owsinach? to bardzo dobrzy ludzie... jak mamę kocham.
— Dobrzy? dobrzy ludzie? zkądże wiadomość? — spytała hrabina.
Emil zdawał się walczyć z sobą trochę — przytomność Wilskiego śmielszym go czyniła.
— A — bo ja ich znam — rzekł Emil.
Było to przyznaniem się do takiej samowoli, że matka z krzesła wstawszy, z rękami załamanemi, podbiegła do syna.
— Gdzie? jak? gdzie ich poznałeś, mów mi zaraz? Bez mojej wiedzy, bez pytania... Dzieją się więc w tym domu, którego ja jestem panią rzeczy niesłychane...
Emil namyślał się tylko od czego ma rozpocząć opowiadanie.
— To się tak stało, proszę mamy, że ja temu nie winienem wcale — rzekł dosyć spokojnie. Pojechałem sam na karuszku w las i zbłądziłem... Koń mi się sprzeciwiał i zrzucił mnie, uderzyłem głową o drzewo i leżałem bez zmysłów. Pan Zeller z siostrą mnie ratowali, zawieźli do dworu... Nie mówiłem o tem aby mamy nie trwożyć, guz dawno zszedł, potem — parę razy byłem żeby podziękować...
Hrabina słuchała rozjątrzona do najwyższego stopnia, to zatykając sobie uszy, to gwałtownie miotając się po pokoju — to stając...
W tej chwili przychodziło jej namyśl, że tylko Emil, znający już Zellerów, mógł być pomocą Julii i pośrednikiem pomiędzy nimi. Widziała swój dom podruinowany przez nieprzyjaciela... siebie zagrożoną, dzieci sprzeniewierzone... Cios był niespodziany i nad siły. Wyrazów zabrakło w ustach.
Emil z postawą niewinną, wyspowiadawszy się, stał przed nią nieruchomy. To czego się dowiedziała, tak hrabinę zburzyło, że nie chciała mieć świadkiem wybuchu syna. Dała mu znak ręką.
— Proszę iść do oficyn i nie pokazywać się aż zawołam.
Emil wychodził posłuszny, gdy jenerałowa weszła...
Hrabina podbiegła ku niej, zapomniawszy o powadze wszelkiej.
— Wiesz — zawołała.... Ten Zeller — ten intrygant... Julia jest u niego! On pomagał panu Aleksandrowi. Nie dosyć na tem. Emila mi bałamucą... Emila! Dowiaduję się dopiero teraz, że on tam bywa, że ich zna!! Pojmujesz ty to, rozumiesz... chce mnie pozbawić majątku, chce mi odebrać dzieci! chce bym została samą, w nędzy, i była zmuszoną o litość go prosić. Zwróciła się do Wilskiego, gwałtownie poruszona, wyegzaltowana.
— Panie Adamie — zawołała — jednego was mam za całą obronę... Prosiłeś mnie o rękę — oto jest, oddaję ci ją. Ratuj mnie — masz władzę... masz obowiązek.
Jenerałowa spoglądając na oboje, stała, nie ukazując wzruszenia.
— Moja Maryo — rzekła trochę spokojniej.
Wilski podaną sobie rękę całował, trochę pomieszany. Przy świadku odebrał przyrzeczenie... i — o dziwne ludzkie serce! w chwili gdy je otrzymał, uczuł więcej trwogi niż radości.
Mówiąc pani jenerałowa poprowadziła hrabinę do fotelu i posadziła ją w nim, prawie gwałtem.
— Panie Adamie, uspokój-że swą narzeczoną... porozumiejmy się, dojdźmy co w tem prawdy — o ile groźne są okoliczności... Cóż ten Zeller zgrzeszył — ja bo nie widzę...
Wilski milczał.
— Przyzna pani — dodał po chwili — że w istocie postępowanie jego daje do myślenia. Nabył znaczny dług na majątku, pannie Julii uciekającej od matki dał schronienie, Emila ciągną i bałamucą.
Po chwili, zamyśliwszy się, dodał.
— Nie zaręczyłbym za to, że... że Emil pociągniony tam być może przez piękną pannę Konstancyę...
Hrabina zakryła oczy, spuściła głowę, myśl ta zdawała ją dobijać... Szukała już ręką dzwonka na stoliku... poczęła nim miotać żywo...
— Wołać Emila! wołać Emila...
Milczeli jeszcze wszyscy, gdy hrabia wsunął się, zlekka witając panią jenerałową... Matka podbiegła ku niemu. Przyznaj mi się zaraz, mów prawdę... mów ją całą! Co cię tam ciągnęło do tego domu? kogo tam widywałeś? mów! przebaczenie moje tylko pod tym warunkiem, że całą prawdę wiedzieć będę.
Gdy to usłyszał zbladły Emil, był pewnym już, że tajemnica jego zdradzoną została. Jakim sposobem? było to dlań niepojętem... Jedynem zwierzeniem jakie uczynił, były na dwóch arkuszach papieru, przeznaczonych do ćwiczeń, różnemi charakterami popisane imię — Konstancya — Constance — Kostusia... Constanza i t. p. Niektóre z tych kaligraficznych wykrzyków poprzyozdabiane były kwiatami od ręki rysowanemi, inne wstęgami... Emil przypominał sobie, że jednę Constance umieścił w ogromnem starannie wycieniowanem sercu, podobnym do bursa partoris. Zdało mu się że zdrajca jakiś musiał te mimowolne wylewy uczuć i myśli... przedstawić matce...
Nie pozostawało mu więc nic więcej nad mężne stawienie czoła przeciwności, nad wyznanie prawdy i cierpienie dla niej. Kłamstwo zdawało mu się niegodnem kochanka takiej istoty, uczucia co sercu panowało... Postanowił nie zapierać się i znieść choćby najstraszliwsze kary...
Namyśliwszy się więc przez chwilę, gdy Wilski i jenerałowa ciekawe oczy weń wlepiali, odezwał się z nadludzkiem męztwem.
— To co mówiłem mamie, jest prawdą... uratowali mi życie... Nie jestem temu winien, że mi się podobała panna Konstancya, i że ją kocham... a miłości tej nic mi nie wyrwie z serca!
Patetyczne zakończenie wyrwało z ust Ireny śmiech głośny, Wilski porwał się za głowę, hrabina pochyliła się i — omdlała.
Szczęściem jenerałowa, która bywała w życiu przy wielu mdłościach, umiała radzić na nie. Flakon z solami nigdy ją nie opuszczał, dała go powąchać nieszczęśliwej, która ocuciła się, i płakać zaczęła.
Wilski dał znać ręką Emilowi, aby zszedł z oczów, co też on natychmiast uczynił.
Pochód jego przez dziedziniec, na który z okna oficyny patrzał ks. Maryan, był tak uroczysty, iż nauczyciel poznał po nim, że się coś nadzwyczajnego trafić musiało. Nigdy nie widział Emila obleczonym taką powagą pocieszną, z tak zadartą głową, i ręku na piersi za suknią założoną. Nie był to już uczeń, którego się zaprzęga do ćwiczeń, ale mąż czujący w sobie wolę Bożą...
Emil wszedł wprost do swojego pokoju, siadł na krześle, podparł się na ręku i w postawie rycerskiej oczekiwał dalszych „igraszek losu.“ — Na księdza ani spojrzał a kapelan domyślił się, że badać go byłoby próżnem. Tymczasem w salonie scena tragiczna rozwijała się dalej.
W istocie wszystkie pozory były przeciw Zellerowi, zdawało się to ukartowane podstępnie, ułożone, obrachowane, gdy w istocie tylko jedno nabycie wierzytelności u Szamiłowicza, dobrowolnie dokonanem zostało, resztę przyniósł los, który czasem się sprzeciwia uparcie, niekiedy dopomaga nieproszony.
Wilski szczególniej skłonnym był do zapatrywania się na to oczyma przyszłej swej żony, która płakała i ręce łamała. Jenerałowa nie objawiała zdania żadnego... Uspokajano wzruszoną.
Wesele miało być za dwa dni. Wyczerpawszy przekleństwa i narzekania, trzeba było pomyśleć o jakiemś ratowaniu się i ubezpieczeniu od dalszych napaści Zellera.
Jenerałowa podała myśl, ażeby narzeczony dziś hrabiny, w imieniu swoim i przyszłej żony, udał się do Alfreda i rozmówił z nim stanowczo, pytając go co ma na celu, — i oświadczając, że użyje wszelkich środków obrony, jakie mu prawo, stosunki, wpływy i położenie dostarczyć mogły. Hrabina chwyciła się tej myśli. Pan Adam byłby może miał coś do zarzucenia temu, ale nie mógł w pierwszej chwili odmawiać pośrednictwa, do którego był obowiązanym. Uchwalono więc, ażeby jechał jak można najprędzej.
Zaszły później trudności co do samej tej podróży, gdyż na gruncie nieprzyjaciela, wystąpienie przeciwko niemu było utrudnionem. Wilski ofiarował się wezwać go listem do Parzygłowów i tam się z nim rozmówić nazajutrz.
Niecierpliwa hrabina list natychmiast w swoim gabinecie pisać kazała i wysyłać.
Na obiad nie pozwolono przyjść Emilowi, wezwany ks. Maryan miał mu oznajmić, ażeby pozostał nie wychodząc krokiem z oficyny... i — ogłoszono go chorym. Obawiając się jakiego wybryku, hrabina uprosiła nauczyciela, ażeby przy nim pozostał i nie spuszczał go z oka. Do obiadu zasiedli milczący, pani domu, która serwety z talerza nie zdejmowała, Wilski roztargniony, i jenerałowa, mająca apetyt tak dobry, jakby go jej niespodziane wzruszenie dodało.
Czekano do późna na odpowiedź z Owsin. Posłaniec przywiózł ją nad wieczór. List był krótki. Zeller oświadczał bardzo grzecznie, iż stawić się będzie mógł na rozkazy p. Wilskiego, prosząc tylko, aby go długo nie wstrzymywano, gdyż w domu wiele miał zajęcia. W odpowiedzi nie było najmniejszego śladu wzruszenia... spokój największy...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.
  1. Przypis własny Wikiźródeł Wydaje się, że zamiast czarem winno być czasem.