Łańcuchy/XXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Łańcuchy |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“ |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W niewielkim saloniku państwa Szachtelów siedziało sześciu mężczyzn. Światło lampy płonącej pod zielonym abażurem na biurku, rzucało na nich długie i niepewne cienie. Byli to ludzie starsi, poważni; mówili głosami przyciszonemi, ruszali się powoli, nosy mieli zakrzywione, duże, a pod niemi brody. Przed każdym z nich stała szklanka herbaty, a na stoliku przed kanapą, przy którym w głębokich fotelach umieściło się trzech z nich, leżały w srebrnym koszyczku sucharki, suche obwarzaneczki i herbatniki. Srebrną cukiernicę podawali sobie z rąk do rąk z wyszukaną grzecznością. Tuż przy lampie z małym notesikiem w ręku siedział Chamkrelidze i, zaglądając od czasu do czasu, do notatek mówił:
— Urządzić ucieczki, rozumie się, że nie możemy. Nie mamy na to ani ludzi odpowiednich, ani dość pieniędzy... To drogo kosztuje... Gdyby jednak jakim cudem któremu z nich udało się coś takiego spróbować lub uczynić na własną rękę, to uważam, że od pomocy usuwać się nie powinniśmy. Mamy punkt, obowiązujący nas do tego w naszym statucie i, prawdę powiedziawszy, cała organizacja powstała pierwotnie w tym celu...
— Zwrócę uwagę, że organizacja powstała... — zaczął nosowym głosem pan z miną bankiera.
— Przepraszam: pan Simon ma głos!... — przerwał pan, siedzący na kanapie.
...kiedy nie było masowego ruchu i takie przedsięwzięcia były rzadkością i dlatego były wykonalne — ciągnął, nie zwracając uwagi na przerwę bankier. Teraz tylu jest istotnych kandydatów do ucieczki oraz tylu symulantów, że gdybyśmy rozporządzali setkami tysięcy rubli, jeszcze nie starczyłoby na tego rodzaju sprawy. Przypomnijcie sobie zeszłoroczną aferę Warłaamowa. Nietylko nie uciekł, ale użył jeszcze rzekomego zamiaru ucieczki do nowego politycznego szantażu. Powinniśmy się zrzec raz na zawsze podobnego rodzaju przedsięwzięć... Mamy tyle cierpień, tyle nędzy do złagodzenia w więzieniu i na wygnaniu, tyle tam elementarnych potrzeb niezaspokojonych, że zadanie nasze zupełnie się wyczerpuje troską o nie... Trzeba wprost sum niezmiernych, aby zadowolnić ich choć małą cząstkę. Gdzież więc znaleźć pieniądze na romantyczne awantury?... Większość zresztą ofiarodawców na pewno słyszećby o nich nie chciała... Jestem przeciwny wspomaganiu jakichkolwiek ucieczek...
— Czy skończył pan?... Acha! Pan Feldkorn ma głos...
— Z politycznych względów jestem innego zdania: ucieczka jest, bądź co bądź, protestem, osłabia powagę caratu, budzi nadzieję i otuchę wśród walczących, wykazuje siłę oraz podkreśla istnienie organizacyj rewolucyjnych, o których zupełnem zduszeniu trąbią tak donośnie reakcyjne dzienniki... Dlatego uważam, że wyrzekać się tego środka walki nie mamy ani prawa, ani potrzeby. Ale skoro uważamy ucieczkę za czyn przedewszystkiem polityczny, to tem większą uwagę powinniśmy zwrócić na to, kto ucieka i jaka z tego może być dla rewolucji korzyść?... I dlatego uważam, iż za mało mamy wiadomości o tym Wojnarcie. Co to za Związek Walki Czynnej i do jakiej on w gruncie rzeczy partji należy?... Powiedziano nam tutaj, że to były pe-pe-esowiec. Były, a więc już nie jest... Sama ta partja wiele pozostawia do życzenia pod względem rewolucyjności i socjalizmu, ale musimy ją uznać, gdyż uznają ją międzynarodowe zjazdy socjalistyczne. Powtarzam jednak, że on jest byłym pe-pe-esowcem... teraz zaś należy do Związku Walki Czynnej. Jeżeli to jest ta strzelecka organizacja, którą tworzy również były pe-pe-esowiec Piłsudski, to ostrzegam panów, że jest to organizacja nawskroś nacjonalistyczna, nic wspólnego nie mająca ani z socjalizmem, ani z rewolucją... Jest to organizacja, która szykuje ni mniej ni więcej jak wojsko, wojsko, które w przyszłej wojnie Rosji z Austrją ma zamiar stanąć po stronie Austrji... Słyszycie, panowie: po stronie Austrji!... Tak, bo nawet nie mówią oni o samodzielnem powstaniu, bo na takie powstanie nie dostaliby broni... Jak więc, pytam, wyglądać będziemy my, Rosjanie, w opinji całej Rosji, my, Rosjanie, pomagający nie już polskim powstańcom, lecz stronnikom austrjackiego imperializmu?... A co o nas powiedzą wszechświatowi socjaliści?... Będzie to podwójna zdrada państwa, które jest bądź co bądź naszym ojczystym warsztatem politycznym oraz zdrada socjalistycznego sztandaru, który potępia wszelką wojnę prócz wojny socjalnej... Nareszcie, gdybyśmy już tak koniecznie postanowili urządzić komukolwiek ucieczkę i to koniecznie w tym czasie, to dlaczego temu Wojnartowi, który jest byłym pe-pe-esowcem, a nie godnemu zacnemu towarzyszowi Aronsonowi, który również skazany jest do katorgi, a którego rewolucyjne i naukowe zasługi tak dobrze nam wszystkim są znane?... Dlaczego nie oswobodzimy Gołowina, Kotowa albo Lwowa?... Dlaczego koniecznie tego Polaka?
— Bo tamci nie wyjawili zamiaru ucieczki!... — wstawił Chamkrelidze.
— Co to jest, nie wyjawili zamiaru!... Każdy więzień chciałby być wolnym!...
— Cóż więc pan proponuje? — spytał przewodniczący.
— Ja, panie Berenson, proponuję, żeby się wcale tą sprawą nie zajmować, jakby jej nie było. Tem bardziej, że czas i miejsce bardzo są nieodpowiednie. Taka ucieczka wywołałaby tu wielkie represje. My zaledwie niedawno z trudem wielkim zaczęliśmy dochodzić do wpływów i stosunków, które pozwalają nam osiągać poważniejsze dla wygnańców ulgi. Dzięki nam przecież, nie chwaląc się, pozwolono tu zostać czas jakiś Sarze Bergson z synem, żonie człowieka, który zginął na szubienicy za ideały rewolucyjne. Udało się, powtarzam z wielkim zachodem uzyskać, że na miejsce zesłania wyznaczono Irkuck czcigodnemu panu Natanowi, którego niedarmo przecież nazywają „Natanem Mądrym“ i którego tu wśród nas z przyjemnością witam!... Tu zwrócił się z ukłonem w stronę krępego jegomościa z siwą dużą brodą i wszyscy zgodnie pochylili głowy w tę stronę.
— Co się stanie, gdy taka ucieczka teraz się zdarzy?... Ich wyrzucą. Nie mówię już o rewizjach i prześladowaniach jakie dotkną innych. A co zrobią wygnańcy robotnicy, którzy pracują w tutejszych fabrykach, jak im każą wracać do burjackich ułusów?... Co poczną ich dzieci i żony?... Co?... Pytam i kończę!
— To może się zdarzyć i bez naszego udziału. Wyobraźmy sobie, że ucieczkę zorganizuje ktoś samodzielnie. Książę mówił, że u niego była w tej sprawie jakaś panna!
— Polki są energiczne i wytrwałe — odezwał się siedzący w cieniu blondyn z krótką szwedzką bródką, z nosem jak kartofel i oczami, jak szparki.
— To byłoby, panie Rusanow, wielkie nieszczęście!... Temu trzeba przeciwdziałać!... — krzyknął Feldkorn.
— Proszę o głos! — wyrzekł cicho Natan.
— Pan Natan ma głos! — solennie obwieścił przewodniczący.
— Przeciwdziałać my nie możemy w żadnym razie, gdyż to znaczyłoby, że zatrzymujemy świadomie w więzieniu, w carskiem więzieniu człowieka bądź co bądź ideowego, który ma możność stamtąd wyjść. Jest to dla nas, szermierzy wolności, rzecz niemożliwa, niedopuszczalna, nie do pomyślenia, wprost niezgodna z kodeksem rewolucyjnym. Ale jest druga strona tej sprawy: mam prawo przypuszczać, że nieznaną panom osobę, o której tu mówią, wypadkiem znam, że jechałem z nią parowcem. Jest to panna bardzo przystojna, bardzo młoda, a tak lekkomyślna, że zdradziła już wtedy związek swój z barką więzienną w sposób do tego stopnia jaskrawy, iż zwróciła na siebie nietylko moją i mojej żony uwagę, ale nawet konwojujących mię żandarmów. Nie wiem więc, czy wogóle można z nią prowadzić tak trudne przedsięwzięcie, wymagające takiej wytrawności, zimnej krwi i zdolności konspiracyjnych.. Tyle o tej sprawie. Co zaś do ogólnej sytuacji politycznej, to spróbuję przedstawić panom, co się dzieje w Rosji. Reakcja triumfuje, resztka sił rewolucyjnych rozbita, posłowie do Dumy wywiezieni, więzienia przepełnione, wszędzie rozstrój i zniechęcenie. Trzeba wszystko budować odnowa, od podstaw. Trzeba wrócić do dawnych metod: rozproszone atomy samowiedzy rewolucyjnej mozolnie zbierać i jednoczyć, gromadzić siły i stwarzać punkty oparcia. Doświadczenie przekonało nas, a teorja to popiera, że w takich wypadkach należy poczynać od organizacyj ściśle napozór ekonomicznych, do których kłaść trzeba nieznacznie mały zalążek niezależnej rewolucyjnej myśli politycznej, w postaci mało znanych, skromnych, wysoce konspiracyjnych działaczy, połączonych nicią głęboko ukrytego sprzysiężenia. Musimy wrócić do spisku, do dyktatury cnoty, woli i mądrości...
Długo mówił Natan Mądry w tym duchu i długo toczyły się w tym duchu rozprawy; tak że gdy zebrani rozchodzili się późno w nocy, Chamkrelidze rzekł do Rusanowa:
— W gruncie rzeczy nie wiem, co mam tej pannie odpowiedzieć!...
— A no, powiedz jej, że... nie mamy pieniędzy, gdyż w istocie nie dali ci ich przecież!
— Ha, cóż robić! Biedna! A wcale sympatycznie wygląda!... — westchnął Gruzin.
— Chcesz, mogę dać dwadzieścia pięć rubli moich własnych, które mam, ale nie wiem czy to ją zbawi!...
— Pieniądze wezmę, bo te zawsze brać trzeba, gdy dobrzy ludzie je dają, ale narazie jej ich nie ofiaruję, gdyż wyglądałoby to na gruby żart... Powiem jej, że sprawa jeszcze niewyjaśniona, niech przyjdzie po niejakim czasie, a tymczasem może zbierzemy cośniecoś drogą prywatną... Mam sympatję do tych zbrojących się Polaków, choć ich Związek mocno mi wygląda na zwykłą austrjacką intrygę...
— Ba!... Ale na jej czele stoi Piłsudski, a ten i z marnej, wrogiej intrygi może zrobić rzecz wielką, ideową!... Ja go znam, byłem z nim na wygnaniu w Tunce... Nie boisz się, Jerzy, chodzić po tej twojej Sołdackiej ulicy?... Toć tam same zbóje!... — zapytał Chamkrelidzego, zatrzymując się przy ostatniej latarni, skąd otwierały się czeluście zupełnie już nieoświetlonych ulic i zakamarków.
Książę uśmiechnął się:
— Wilk i pantera nigdy nie polują wpobliżu gniazda. Znają mię tu prawie wszyscy. Dużo tu mieszka Gruzinów i Tatarów z Kaukazu. Czasami przychodzą zapytać o radę lub poprosić o napisanie listu. Biedacy tęsknią strasznie, no, i rozbijają trochę po drogach... z nędzy i z ...tęsknoty!