Łokietek — Kazimierz Wielki/Dobry gospodarz wydaje wnuczkę za mąż
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Łokietek — Kazimierz Wielki |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1918 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Król chłopów był doskonałym gospodarzem. Gdyby nie był królem, ale zwyczajnym rolnikiem, i miał mały kawałek ziemi, wszyscy braliby z niego przykład, wszyscyby podziwiali, jak on mądrze rządzić umie. Tak samo było w państwie.
Podobno w początkach jeszcze panowania, kiedy raz zaszedł do wieśniaczej chaty, zbłąkawszy się na polowaniu, zastał w niej głodne dzieci i kobietę, która gotowała kamienie, bo żadnej innej strawy już znaleźć nie mogli.
Trudno nam w to wierzyć, bo chyba mogliby tak samo gotować korę drzewną, jakiekolwiek wreszcie rośliny, w każdym razie od kamieni pożywniejsze, — przecie i w zimie nawet można mech znaleźć pod śniegiem, — ale podanie mówi o kamieniach.
Widok tej nędzy tak wzruszył Kazimierza, iż odtąd przedewszystkiem myśleć zaczął, jak zabezpieczyć kraj swój na przyszłość od głodu, skąd dostarczyć biedakom zboża w latach nieurodzaju.
Teraz, gdy zboże zgnije, lub słońce je spali, przywożą z innych krajów, — jest drogie, ale zawsze można kupić. Wtenczas, gdy się nie urodziło w jakiej okolicy, to ludzie tej miejscowości umierali z głodu lub rozchodzili się po świecie, bo zboża nikt im nie przywiózł. Nie przywiózł raz dlatego, że o tem mało kto wiedział, a powtóre — każdy miał tylko sam dla siebie; nie zbierano zapasów, bo trudno je było przewozić bez dróg dobrych, kolei, statków itp.
Kazimierz, dobry gospodarz, chciał temu zapobiedz; więc sam uważał, aby grunta obsiewano, nawet dawał zboże na zasiew, kto go nie miał skutkiem nieszczęścia, — sam kraj objeżdżał i pilnował tego, i przykazywał swoim urzędnikom, ażeby w całym kraju mieli na to największą baczność.
Gdy był piękny urodzaj, skupował zbywające zboże i kazał je zsypywać do śpichrzów na zapas. Gdy przyjdzie znowu głód, będzie skąd czerpać.
Ale skądże wzięły się śpichrze?
Posłuchajmy, a zobaczymy, jak Kazimierz wszystko rozumnie obmyślił.
Z jednej strony kraj potrzebował dróg wygodnych, aby kupcy bezpiecznie mogli przewozić towary, a gońcy rozkazy królewskie, — potrzebował obronnych grodów, aby nieprzyjaciel nie mógł wpaść znienacka; potrzebował kościołów, śpichrzów; — a z drugiej strony — głodnym, co umierali z nędzy, trzeba było dać pracę i zarobek. — Więc kazał im sypać groble, budować drogi, śpichrze, grody otaczać murami, wznosić miasta. Ludzie pracowali chętnie i uczciwie i zarabiali na chleb, a kraj na tem zyskiwał; król zaś nie potrzebował wspierać nieszczęśliwych, gdyż i skarb jego nie wystarczyłby dla wszystkich, i dla każdego zdrowszym ratunkiem jest praca, niż upokarzająca jałmużna.
To też mówiono potem: Kazimierz zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną.
To była zupełna prawda; — śpichrze zaś dotąd możemy oglądać, — stawiał je najczęściej nad Wisłą, a w Kazimierzu zwiedzamy je, jako ciekawe pamiątki.
Przy takiem gospodarstwie kraj musiał się zbogacić w krótkim czasie. I tak było rzeczywiście. Nie lękał się już król głodu dla swoich poddanych, kraj cały go błogosławił, obce narody kupowały zboże, a w skarbcu było tyle złota, że nawet cesarzowi pożyczył pieniędzy, kiedy go o to poprosił.
Ten cesarz, Karol IV, podobny był trochę do Kazimierza z tego, że tak samo starał się być dobrym gospodarzem i nawet naśladował Kazimierza, biorąc z niego przykład w niejednem. Niemcy go nie lubili, i on też — zdaje się — niebardzo ich lubił, ale upodobał sobie Czechy, w Czechach stale mieszkał i tutaj starał się rządzić tak samo, jak Kazimierz w Polsce.
Króla chłopów szanował, jako możnego i rozumnego sąsiada, starał się zachować jego przyjaźń, a nawet prosił Kazimierza, aby mu dał za żonę swoją wnuczkę.
Kazimierz nie miał synów, ale miał kilka córek, które wcześnie wyszły za mąż i obdarzyły go wnukami. O najstarszą właśnie wnuczkę, Elżbietę, prosił cesarz.
Nie miał powodu Kazimierz odmawiać, więc w Krakowie odbyło się wesele, które trwało dni dwadzieścia.
Długo potem Krakowianie wspominali tę uroczystość, bo też mieli na co patrzeć i o czem opowiadać.
Prócz cesarza, przyjechał na nie król węgierski Ludwik, siostrzeniec Kazimierza, król duński, król cypryjski, bardzo wielu książąt, duchowieństwa i wielkich panów polskich, czeskich, węgierskich, duńskich itd.
Rozmieszczono najdostojniejszych gości na Wawelu, innych po gospodach w mieście, to znaczy, oddano im prywatne mieszkania, wygodnie urządzone, ze służbą, żywnością, stajnią, obrokiem dla koni itp.
Na rynku nawet stały beczki z piwem i obrokiem, piekarze mieli przykazanie wydawać na koszt królewski chleb i wszelkie pieczywo, jakiegoby zażądał kto z przyjezdnych, a na zamku trwały uczty i zabawy.
Więc strzelano z łuków do celu, urządzano gonitwy i rycerskie zapasy, popisywano się siłą, zręcznością, odwagą, przebierano się w różne stroje i maszkary, tańczono, urządzano wycieczki sankami, codzień co innego, codzień nowe przyjemności, niespodzianki.
Zarządzał tem wszystkiem podskarbi królewski, Wierzynek, Niemiec z pochodzenia, ale dawno w Polsce osiadły i całą duszą Polak, a do króla niezmiernie przywiązany.
Kazimierz dobrze rozumiał, ile trudu i kłopotów miał Wierzynek z podjęciem tak znakomitych i tak licznych gości, widząc zaś, jak wszystko doskonale obmyślone, idzie jak z płatka, wdzięczny mu był bardzo i chciał okazać swe zadowolenie. Więc któregoś dnia mówi:
— Proś mię o co, a dam ci, boś zasłużył..
A Wierzynek do nóg się kłania królowi i za największą łaskę prosi, aby mógł u siebie przyjąć wszystkich gości.
Zdumiał się król, ale nie chciał mu odmawiać, kiedy już tak gorąco tego pragnął. Ufał mu, że potrafi przyjąć godnie choćby samego cesarza, więc nie pytał o nic i obiecał przybyć dnia trzeciego na ucztę z całym dworem.
Przyjął ich Wierzynek w mieszczańskim swym domu, w obszernych komnatach, pięknie przystrojonych kosztownymi kobiercami, zielonością. Mogli się tu napatrzyć i sprzętów bogatych i znakomitej broni, złotych i srebrnych naczyń, szkła drogiego, cienkiej bielizny stołowej i haftów.
Wierzynek prosił, by mu pozwolono rozmieścić gości podług swojej woli, a skoro król zezwolił, Kazimierzowi wskazał pierwsze miejsce, mówiąc:
— Tyś moim panem, królu, tobie zawdzięczam wszystko, tobie w moim domu pierwsze się miejsce należy.
Dopiero obok posadził cesarza, dalej królów, biskupów, książąt, wielkich panów, — nie uchybił nikomu, wszystkie też oblicza jaśniały zadowoleniem i weselem.
Jadła i napojów była obfitość niezmierna: zamorskie wina i miód staropolski, różne kwasy i piwo, wyborne potrawy: ptactwo, zwierzyna, ogromne pieczenie, jarzyny i owoce, ciasta słodkie — ale ostatnie danie było najciekawsze.
Ciężkie misy i wazy ze złota i srebra wnosili pachołkowie na żelaznych drążkach i ustawiali przed gośćmi zakryte.
Kiedy wniesiono wszystkie, przemówił Wierzynek.
— Najdostojniejsi goście, przezacni monarchowie i panowie, przyjmijcie podziękowanie sługi swego, który nie zapomni nigdy, jaką cześć wyrządziliście jego lichemu domowi, zaszczycając go swoją obecnością. Nie mam godnego daru, któryby wyraził całą wdzięczność mojego serca, lecz ufam, że w łasce swojej nie wzgardzicie tem, co wam ofiarować pragnę.
W tej chwili pachołkowie zdjęli z waz nakrycia, i oczom zdziwionych gości ukazały się w każdej piękne, błyszczące dukaty.
Wesołość zapanowała po zdziwieniu, śmiano się i częstowano tą niezwykłą potrawą, wazy się opróżniały, nie gardzono darem. Podobno sam Kazimierz otrzymał na tej uczcie 100,000 złotych.
Musiał być bogatym podskarbi, który mógł tak darzyć gości; — musiał być bogaty kraj, w którym podskarbi, bez krzywdy ludzkiej, taki zgromadził majątek.