<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Łowy królewskie
Wydawca Adolf Krethlow
Data wyd. 1851-1954
Druk Adolf Krethlow
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński,
Aleksander Chodecki
Tytuł orygin. Les Chevaliers du firmament
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Antoni Conti-Vintimille.

Donna Luiza de Guzman, wdowa po królu Portugalii, Janie IV Braganckim, rządziła regencyą na mocy praw państwa — i w skutek testamentu swego małżonka. Epoka ta Portugalskiéj historyi tak jest znana, że każdemu wiadomém jest pewnie, jak ta nieustraszona i szlachetna kobiéta zachęcała i podtrzymywała Jana w jego walce z Hiszpanami.
Starszy jéj syn, don Alfons, liczył lat ośmnaście.
Był on słabego umysłu i charakteru złośliwego.
Wychowano go surowo... a może nawet za surowo, jak na tak słaby umysł. Jego nauczyciele, Azeredo i Odemira — obaj, ludzie surowych i niezłomnych obyczajów, trzymali go, długo jeszcze po wyjściu z dzieciństwa, w ciągłéj i ścisłéj uległości. Uwalniał się on od nich przy pomocy niewiernych służalców — plemienia szkaradnego i bardzo obfitego na dworach. Za ich to staraniem, wychodził w nocy.
W dzień przyprowadzano mu dzieci nizkiego urodzenia, których nikczemne uczucia i grubijańskie rozmowy, podobały się królowi więcéj, niż sobie wyobrazić można.
Takim-to sposobem, wcisnęło się do pałacu dwoje dzieci z ostatniej klassy ludu: Antoni i Jan Conli-Vintimiglia. Ojciec ich, rzeźnik, rodził się w Vintimiglii i mieszkał w Campo-Lido. Byli oni dobrze zbudowani i silni, często potykali się w przytomności króla, i prawie zawsze zostawali zwycięzcami w walkach, odbywanych między tą młodocianą gawiedzią, której usłużni służalce otwierali pałacowe podwoje.
Alfons zauważył ich i bezrozumne uczuł do nich przywiązanie. Nieszczęśliwy chłopiec tém więcéj podziwiał siłę i zręczność, iż sam słabym był bardzo; jeszcze bowiem gdy miał trzy lata, upadł — co odtąd tak zgubny wpływ nie tylko na jego ciało lecz i umysł wywarło, że zupełnie stał się niedołężnym. Jednakowoż rósł i wkrótce dojrzałego doszedł wieku. Wtedy rozrywki jego zmieniły się i przyjęły charakter, nagany godzien; nietylko bowiem nie zapomniał braci Conti, lecz nawet coraz więcéj zbliżał Antoniego do siebie — tak dalece, iż go zrobił pierwszym doradcą swoim i ulubieńcem. Młodszego zaś brata Jana, przeznaczył na archidjakona w Sobredella.
Żaden nigdy faworyt nie wzbudzał takiego, jak Antoni Conti, przestrachu. Wszyscy głośno przyznawali mu starożytne szlachectwo, chociaż każdy znał jego plebejuszowskie pochodzenie; wszyscy drżeli na jego nazwisko. Brakowało mu tylko jeszcze podpory jakiego wielkiego pana; gdyż, pomimo swych wszystkich starań, zdołał tylko przyciągnąć do siebie dorobkiewiczów i drobną szlachtę. Był on jednak wszechwładny, i za prawdę! więcéj sam jeden miał pochlebców, niż infant don Pedro, brat Alfonsa, i donna Luiza de Guzman, królowa-regentka Portugalii.
Infant był piękny młodzieniec, świetnych bardzo nadziej; z bratem swoim we wszystkiém rażącą tworzył sprzeczność. Mówiono nawet między narodem, że żal widziéć szaleńca na tronie, gdy obok niego rośnie bohater, królewskiéj krwi także. Lecz królowa-regentka bardzo była surowa; wszyscy to wiedzieli. I chociaż dla swego drugiego syna wiele okazywała czułości, bardziéj jednak kochała Alfonsa; znienawidziła-by nawet don Pedra, gdyby myśl zdradzenia brata do jego duszy się wkradła. Zresztą, sam infant, dobry brat i wierny poddany, szczerze był do swego starszego przywiązany brata.
W piérwszych latach małoletności Alfonsa, królowa dzielną dłonią kierowała sterem rządu; lecz w miarę, jak król zbliżał się do pełnoletności, po mału oddalała się od spraw, władzy jednakże się nie zarzekając — i prawie wyłącznie modlitwie się poświęciła. Osiadłszy w klasztorze Matki Bozkiéj, wtedy tylko zajmowała się świeckiemi sprawami, jeśli dwór, ministrowie i inni znakomici urzędnicy, usilnie ja o rady prosili.
Szacunek dla jéj szlachetnego charakteru i miłość dla jéj osoby — zniewalały wszystkich, do ukrywania przed nią większéj części występków jéj starszego syna; chociaż występki to coraz bardziéj zatrważającą przybierały postać. Królowa, o niczém nie wiedząc, uważała Alfonsa jako młodzieńca, słabego na umyśle, niezdolnego do rozkazywania; nigdy jednak nie przewidywała, że w jego sercu wszelkie gnieżdżą się występki, i że na całym pół-wyspie niéma podobnego, jemu rozpustnika.
Bezrozumna do mieszkańców Lizbony odezwa, którąśmy słyszeli czytaną we dnie, na placu, przy odgłosie trąb — nie była w téj epoce rzeczą nadzwyczajną. Codziennie Lizbona była świadkiem podobnych scen, które Conti obmyślał dla rozrywki biednego szaleńca, zasiadającego na tronie. Lecz to jeszcze nie koniec. W nocy, Miasto stawało się istną Sodomą.
Conti uorganizował liczne wojsko, przezwane królewską strażą. i podzieli! go na dwa bataljony, różniące się ubiorem. Piérwszy, w czerwonych kurtkach z białemi wypustkami, składał się z piechurów, i Niewzruszonych (fixos) miał nazwę. Żołniérze drugiego bataljonu zwali się Fanfaroni (porradas) i nosili tok, mundur i pantaljony niebieskiego koloru — a wszystko srébrnemi obsiane gwiazdkami. Nad tokami ich błyszczał, zamiast pióra, srebrny księżyc — jak-by byli poganie, Mahometa czciciele. Nazywano ich także żarłokami, a to z przyczyny ich zwyczajów; zaś rycerzami Niebokręgu dla ich ubioru: ten ostatni tytuł sami oni sobie przywłaszczali. Oddział ten żarłoków, albo fanfaronów, formowano z włóczęgów wszystkich narodów. Aby być do niego przyjętym, dosyć było dać dowód zatwardziałego zbrodniarstwa.
We dnie, straż ta, to jest: Niewzruszeni i Fanfaroni, nosiła mundur straży pałacowej, z małą tylko srébrną na toku gwiazdeczką — a to dla odróżnienia. I nasz szlachetny przyjaciel, Ascanio Macarone dwll’Acquamonda, miał zaszczyt należéć do tego zaszczytnego oddziału. Conti pozostawił sobie najwyższe dowództwo.
Z pomocą tej straży, dziwne uroczystości odbywały się często na ulicach Lizbony. O jedenastej godzinie wieczorem, w godzinę po wydzwonieniu gaszenia ognia, zaczynały się łowy królewskie. Niewzruszeni i Fanfaroni rozbiegali się po ulicach i rozdrożach, nakształt myśliwych, co oczekując zdobyczy, rozstawiają się w lesie. A jeśli jaka dama lub mieszczka powracała do domu o téj nieszczęsnéj godzinie, biada jéj!.. Dojeżdżacze trąbili; Niewzruszeni rzucali się jak psy w lesie; a Fanfaroni, pod dowództwem króla, pędzili za nimi co tylko konie wyskoczyć mogły. Nie było rodziny, gdzie-by nie opłakiwano jakiéj niecnéj zniewagi — a ludzie na półwyspie bardzo są zawzięci.
Jednakże dotychczas, miłość powszechna dla prawéj dynastyi, nie dawno na tron przodków powróconéj — tłumiła nieukontentowanie. Mieszczanie szemrali i grozili; lecz wszędzie i zawsze mieszczanie grożą i szemrzą; nikt się więc tém nie niepokoił.
Na początku roku 1662, nieukontentowanie widoczniéj już okazywać się zaczęło; z rzemieślniczych cechów utworzyły się tajne, obradujące towarzystwa. Wszystko zapowiadało blizką burzę. Należy się także spodziewać, że edykt królewski, czytany na placu publicznym, nie mógł przyczynić się do zniweczenia narodowego gniewu. Było to zdumiewająco-tyrańskie rozporządzenie, któremu podobnego w historyi się nie znajdzie. Odtąd, domy, otwarte dla bandy złoczyńców, przebiegających nocną porą miasto pod dowództwem Alfonsa, nie miały żadnéj od napadu obrony; zabraniano zapalać latarnie i pochodnie; zabraniano nosić broń — rzecz niesłychana w Portugalii!
Wszyscy więc rzemieślnicy i kupcy Lizbońscy, spokojni zazwyczaj ludzie, okropnie uczuli ten cios ostatni. Powróciwszy do siebie, złowrogiém milczeniem na pytania ciekawych żon odpowiadali.
Kiedy kruki milczą (mówią doświadczeni ludzie) niezawodnie będzie burza.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: Józef Bliziński.