Śmierć Iwana Iljicza/Rozdział II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Śmierć Iwana Iljicza |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1891 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Смерть Ивана Ильича |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przeszłość Iwana Iljicza była bardzo zwykłą i prostą, a zarazem prawdziwie tragiczną.
Umarł w 45-m roku życia, jako członek izby sądowéj. Ojciec jego, jeden z tych urzędników, co to służąc w Petersburgu w różnych ministeryach i departamentach, wdzierają się z czasem na błogosławione stanowisko, na którém, pełniąc jakieś fikcyjne obowiązki, pobierając wcale nie fikcyjnie 6 — 10-ciu tysięcy rubli pensyi, niepotrzebny członek różnych niepotrzebnych komisyj, radca tajny Ilja Efimowicz Gołowin, miał trzech synów, z których Iwan Iljicz był drugim z rzędu. Starszy brat jego poszedł śladem ojca, i służąc w którémś ministeryum, już był blizkim téj saméj, co ojciec, karyery. Trzeciemu się nie powiodło w życiu. Próbował szczęścia w różnych miejscach, tu i tam zepsuł sobie opinią, i skończył na jakiéjś lichéj posadzie przy kolei. Ojciec i bracia, a zwłaszcza ich żony, nietylko unikali wszelkich z nim stosunków, ale przyznawali się nawet do niego tylko w ostateczności. Siostra była zamężną, za baronem Grefem, takim samym, jak teść, urzędnikiem petersburskim. Iwan Iljicz „le phenix de la famille,“ jak się o nim wyrażano, był czémś pośredniém między braćmi: nie tak chłodny i rutyniczny jak starszy, a nierównie łagodniejszy od najmłodszego, był przytém rozumny, żywy, przyjemny i wykształcony. Wychowywał się w szkole prawa, razem z młodszym bratem. Młodszego wydalono z 5-téj klasy, a Iwan Iljicz skończył kurs z odznaczeniem.
W szkołach już był tém, czém późniéj przez całe życie: człowiekiem zdolnym, wesołym z odcieniem lekkiéj dobroduszności, towarzyskim, — lecz jednocześnie surowo spełniającym to, co uważał za swój obowiązek. A uważał za obowiązek wszystko, co przez ludzi sfer najwyższych poczytywano za obowiązujące. Nie był płaszczącym się karyerowiczem, lecz od lat najmłodszych, jak ćma do światła, dążył do towarzystwa możnych, przyswajając sobie ich ruchy i maniery, pojęcia i zapatrywania. Rozkosze dzieciństwa i porywy wieku młodzieńczego ześlizgnęły się po nim bez śladu: był kochliwym i ambitnym, pod koniec, w wyższych klasach, nawet liberalnym, lecz zawsze w pewnych granicach, których takt wrodzony przekroczyć mu nigdy nie pozwolił.
Jeszcze w szkole prawa zdarzało mu się nieraz popełnić coś takiego, co sam uznawał za nikczemność, co budziło w nim wstręt i niezadowolenie. Spostrzegłszy jednak w następstwie, że to samo praktykuje się nawet między ludźmi wysokie zajmującymi stanowiska, nie powiem, aby zmieniał zdanie co do moralnéj wartości tych czynów, lecz przestawał o nich myśleć, zapominał, i dochodził do tego, że uważał je za niebyłe.
Wyszedłszy ze szkoły prawa, z rangą urzędnika dziesiątéj klasy, i otrzymawszy od ojca pieniądze na umundurowanie, wyekwipował się u Szarmera, zawiesił na breloku medal z napisem: „Respice finem,“ zjadł z kolegami obiad pożegnalny u Denona, zapakował nową garderobę, bieliznę, brzytwy i inne drobiazgi tualetowe, i z nieodłącznym pledem wyjechał na prowincyą, na wyrobioną mu przez ojca posadę urzędnika do szczególnych poruczeń przy gubernatorze.
Na prowincyi Iwan Iljicz urządził się również wygodnie, jak poprzednio w szkole prawa. Służył, ani na chwilę nie zapominając o przyszłości, a zarazem spędzał czas przyjemnie. Kiedy niekiedy, z rozporządzenia władzy, wyjeżdżał do powiatów. Zachowywał się wtedy poważnie i z godnością, akuratnie i uczciwie wywiązując się z odebranych poleceń, z czego słusznie miał prawo być dumnym.
W sprawach służbowych, bez względu na swą młodość i niedoświadczenie, był nader powściągliwy, chłodny, prawie surowy; za to w stosunkach towarzyskich żywy, dowcipny, żartobliwy, nawet dobroduszny, przytém elegancki i „bon enfant,“ jak mówił o nim gubernator i jego żona, w których domu czuł się jak u siebie.
W téj epoce życia popełniał nawet różne drobne szaleństwa, ale zawsze w wyborowém towarzystwie, nie wychodząc na chwilę z granic dobrego tonu. Romansował z mężatkami, utrzymywał bliższy stosunek z jakąś modniarką, nie usuwał się od hulanki i wycieczek w oddaloną dzielnicę miasta z przyjezdnymi fligiel-adjutantami, zawsze jednak z umiarkowaniem i rozwagą, nie zapominając nigdy o pozorach. Nadskakiwał swemu zwierzchnikowi i jego żonie, i przez cały czas bytności przy nim, cieszył się jego względami i protekcyą. Najsurowszy krytyk nie mógłby nic zarzucić jego postępowaniu: bawił się, szalał, ale z wdziękiem i elegancyą ludzi dobrze wychowanych; przytém, służył wzorowo.
Tak upłynęło lat pięć.
Wtedy nastąpiła zmiana w jego zawodzie.
Przyszła nowa organizacya sądów, a z nią potrzeba nowych ludzi.
Takim „nowym człowiekiém“ jemu być wypadło.
Zaproponowano mu posadę sędziego śledczego, i Iwan Iljicz przyjął ją bez wahania, bez względu na to, że trzeba było przenieść się do innéj gubernii, wyrzec się przyjemnych stosunków, zawiązywać nowe, przyzwyczajać się do nowych miejsc i nowych ludzi.
Koledzy i przyjaciele pożegnali go ucztą, fotografowali się zbiorowo, wręczyli mu srebrną papierośnicę z napisem: „Na pamiątkę,“ i Iwan Iljicz wyjechał.
Jako sędzia śledczy był równie poważny, przyzwoity, zawsze „comme il faut,“ jak przedtém; umiał godzić umiejętnie obowiązki służby z wymaganiami życia towarzyskiego, co w krótkim czasie zjednało mu ogólny szacunek. Samo zajęcie podobało mu się, budziło więcéj interesu, niż poprzednie. Dawniéj wprawdzie można było imponować, wzbudzać zazdrość i poszanowanie wyczekującéj na godzinę przyjęcia, wylękłéj gromadki urzędników i interesantów; można było, w mundurze, skrojonym przez Szarmera, przejść lekkim krokiem przez natłoczoną salę, i wprost, bez meldowania, znaleźć się w gabinecie naczelnika; ale ludzi zależnych od niego bezpośrednio, oczekujących na jego skinienie, jako zwierzchnika, podwładnych — takich nie miał prawie. Bywali nimi, i to jedynie w razach wyjątkowych, niżsi urzędnicy administracyjni i raskolnicy. Iwan Iljicz, obchodził się z nimi grzecznie, przyzwoicie, prawie po koleżeńsku, za całą przyjémność dając im tylko uczuć, że mógłby zgnieść, gdyby zechciał.
Teraz to się zmieniło. Teraz wiedział, że wszyscy bez wyjątku, nawet ludzie bardzo wpływowi i możni, są w jego mocy; że dość mu skreślić kilka krótkich wyrazów na papierze z urzędowym nagłówkiem, a każdy z tych panów stawić się przed nim musi w charakterze obwinionego albo świadka, i jeżeli on, Iwan Iljicz, nie poprosi go siedzieć, musi stojąc odpowiadać na zadawane pytania.
Atoli Iwan Iljicz nie używał na złe powierzonéj mu władzy; przeciwnie, starał się nawet łagodzić jéj wyraz. Lecz świadomość téj władzy i możność jéj łagodzenia stanowiły główny interes i przyjemność nowéj jego posady.
— Co do samego zajęcia, Iwan Iljicz wyrobił sobie wkrótce własną metodę. Najważniejszém ogniwem owéj metody było spychanie na drugi plan wszystkiego, co się nie ściąga bezpośrednio do służby, prowadzenie sprawy w taki sposób, że wyrażała się na papierze tylko powierzchownie. Unikał przytém starannie osobistych zapatrywań, a co najważniejsza, przestrzegał surowo formalności. Było to wkrótce po wprowadzeniu organizacyi, i Iwan Iijicz był jednym z pierwszych, którzy wyrabiali praktyczną stronę ustawy 1864-go roku.
Znalazłszy się w nowém miejscu, jako sędzia śledczy, Iwan Iljicz porobił nowe znajomości, pozawierał stosunki, stanął na inném nieco stanowisku i z innego tonu przemówił. Z pewną godnością odsunął się cokolwiek od władz gubernialnych, a zbliżył z kołem wyższych sądowników i bogatéj szlachty, przepędzającéj zwykle zimę w mieście. Umiał przybrać przytém ton lekkiego niezadowolenia z istniejącego porządku, pewny subtelny odcień liberalny i zachodnio-obywatelski. Nie zapominał bynajmniej o swéj tualecie, lecz przestał nosić bakenbardy i pozwolił rosnąć brodzie, jak chciała.
Tym sposobem życie Iwana Iljicza i tutaj ułożyło się bardzo przyjemnie. Nadąsane na gubernatora towarzystwo było wyborowe, harmonijnie dobrane, gaża wyższa, a wist, który zaczął gorliwie uprawiać, nowego powabu dodał wieczornym zebraniom. Iwan Iljicz grał wesoło i przyjemnie, kombinował nader bystro, a że przytém dopisywało mu szczęście, był więc zwykle w rezultacie wygrywającym.
Po dwóch latach pobytu na nowém miejscu, poznał się ze swoją przyszłą żoną. Praskowia Teodorówna Michel była najrozumniejszą i najszykowniejszą panną tego kółka, w którém obracał się Iwan Iljicz. Nic więc dziwnego, że wśród innych zabaw i przyjemności, lekki, motylkowaty nieco z nią stosunek przyczyniał się niemało do urozmaicenia pracowitego życia sędziego śledczego.
Jako urzędnik do szczególnych poruczeń, Iwan Iljicz tańczył w ogóle chętnie; jako sędzia śledczy, tańczył już tylko wyjątkowo. Taniec ten, jak się zdaje, miał za zadanie dowieść, że ani nowe pojęcia, ani piąta klasa nie przeszkodzą mu i w tym względzie, gdy zechce być wzorem dla innych. W podobny sposób, pod koniec wieczoru, tańczył zwykle z Praskowią Teodorówną, i właśnie w jednym z takich tańców zdobył jéj serce.
Panna się w nim zakochała.
Iwan Iljicz nie miał dotąd żadnych jasno określonych zamiarów, wobec jednak szczerego uczucia panny, błysło mu poraz pierwszy w życiu coś jakby przyjemne pytanie:
— I czemużbym się też nie miał ożenić?
Praskowia Teodorówna pochodziła z dobréj rodziny szlacheckiéj, była przystojną i miała niewielki posażek. Wprawdzie Iwan Iljicz mógł liczyć na lepszą partyą, ale i ta nie była złą wcale. On miał przyzwoitą pensyą, żona, jak się spodziewał, wniesie mu drugie tyle. Rodzina dobra, panna miła, przystojna, dobrze wychowana — i czegóż żądać więcéj?
Nie można powiedziéć, że Iwan Iljicz żenił się z miłości, że znalazł w narzeczonéj pokrewną sobie istotę, podzielającą jego poglądy i przekonania, lecz również niesprawiedliwością byłoby utrzymywać, że się żenił jedynie dla względów konwencyonalnych. Połączył on umiejętnie obadwa te pierwiastki: brał żonę, która mu się podobała, a zarazem postępował zgodnie z tém, co najwyżéj stojący ludzie uważali za rzecz prawidłową.
Ślub się wkrótce odbył.
Samo wesele i pierwszy miesiąc miodowy w nowém mieszkaniu, pośród nowych sprzętów, tualet i wizyt, upłynął bardzo przyjemnie; Iwan Iljicz zaczynał już wierzyć, że małżeństwo nie tylko nie psuje harmonii wesołego, miłego i wygodnego życia, ale ułatwia je nawet i uprzyjemnia.
Na nieszczęście jednak poglądy te wkrótce zupełnie się rozwiały. Praskowia Toodorówna zmieniła się bardzo od chwili, w któréj uczuła się powołaną do spełnienia trudnych obowiązków matki. Jéj usposobienie, charakter, zachowanie się całe uległy tak głębokiéj i nieprzewidzianéj zmianie, iż Iwan Iljicz nie wiedział na razie, co począć i jak stawić czoło nieznanemu niebezpieczeństwu, które burzyło z gruntu wszystkie jego zasady i zapatrywania i zmieniało zupełnie dotychczasowy tryb życia.
Bez najmniejszego powodu, ot taką „de gaité de coeur,“ jak mu się zdawało, młoda małżonka zaczęła w sposób gwałtowny i nieprzyzwoity naruszać zwykły spokój i porządek; stała się zazdrosną, wymagającą, żądała, aby jéj nadskakiwał, ulegał, i o lada drobnostkę wyprawiała mu przykre, gminne sceny.
Z początku Iwan Iljicz próbował zachowywać się wobec tych nieprzyjemności w taki sposób, jak zachowywał się już nieraz w życiu. Nie zważając na zły humor i niezadowolenie żony, żył podawnemu lekko i wesoło; zapraszał gości, układał partyjki, bywał w klubie i u znajomych. Ale żona z taką energią występowała przeciw tym nadużyciom, w tak ostry, surowy i grubiański sposób wymyślała mu i wyrzucała zaniedbywanie jéj w przykrych okolicznościach, że Iwan Iljicz, pomimo krwi zimnéj, przeraził się w końcu nie żartem. Zrozumiał wtedy, że pożycie małżeńskie, zwłaszcza z jego żoną, nie zawsze się przyczynia do uprzyjemnienia życia i zachowania spokoju; przeciwnie, że go burzy i narusza, i że należy szukać sposobu zapobieżenia złemu.
Zaczął więc szukać owego pożądanego sposobu.
Obowiązki służby imponowały zawsze Praskowii Teodorównie; należało więc z ich pomocą odgrodzić się przedewszystkiém od uniesień i uroszczeń żony, tworząc sobie świat niezależny.
Z przyjściem na świat pierwszego potomka, konieczność wytworzenia sobie niezależnéj egzystencyi po za obrębem rodziny, stała się jeszcze wyraźniejszą i bardziej naglącą. Rzeczywiste i urojone, a bezustanne choroby zarówno matki, jak krzyczącéj istoty, różne niefortunne próby i zamiary młodéj kobiety — wszystko to zrażało go i odstraszało od domu.
W miarę, jak żona stawała się coraz drażliwszą i wymagającą, Iwan Iljicz przenosił coraz bardziej środek ciężkości swego istnienia z domu do biura. Bardziéj jeszcze polubił służbę i stał się ambitniejszym, niż dawniéj.
Wkrótce téż, bo nie daléj niż w rok po swojém weselu, zrozumiał należycie, że małżeństwo, posiadając niewątpliwie swoje dobre strony, jest jednak instytucyą niezmiernie skomplikowaną, i że, jeżeli ma odpowiadać swemu celowi, t. j. jeżeli ma być osłodą, nie zatruciem życia, to w niém, zupełnie tak samo, jak w służbie, trzeba wyrobić pewne niewzruszone i raz na zawsze określone formy.
I taki téż stosunek w małżeńskiém swém pożyciu wyrobił sobie z czasem Iwan Iljicz.
Od rodziny wymagał tylko takich dogodności, jakie mu ona w sposób łatwy i naturalny dać mogła: dobrego zarządu domem, smacznego obiadu, wygodnego łóżka i zewnętrznych form przyzwoitości, równie przyjemnych, jak koniecznych nawet w życiu towarzyskiém. Jeżeli zdarzało mu się znaleźć prócz tego pewną swobodną uprzejmość, — był bardzo wdzięczen za to; na pierwsze jednak oznaki, zwiastujące burzę, uciekał natychmiast i zamykał się w swoim świecie obowiązków służby.
Iwan Iljicz cieszył się opinią wielkiego służbisty i zdolnego urzędnika; nim więc upłynęły nowe trzy lata, awansował na podprokuratora. Nowe obowiązki i przywiązana do nich powaga, władza powoływania przed oblicze sądu i sadzania na ławie oskarżonych każdéj ludzkiej jednostki, mowy publiczne i powodzenia, które mu zjednywały, — wszystko to przyczyniało się do ściślejszego jeszcze zespolenia Iwana Iljicza z obranym przezeń zawodem.
Dzieci tymczasem przybywało; żona stawała się coraz gderliwszą i bardziéj skłonną do gniewu; lecz stanowisko, które wyrobił sobie w domowém pożyciu Iwan Iljicz, zabezpieczało go prawie zupełnie od jéj uroszczeń.
Po siedmiu latach przeniesiono go znowu gdzieindziéj, tym razem na posadę prokuratora. Musieli się przeprowadzić. Żonie nowe miejsce nie podobało się wcale, a przytém fundusze okazały się niedostatecznemi. Pensya była wprawdzie wyższą, ale za to życie znacznie droższe, a śmierć dwojga dzieci bardziej jeszcze zaogniła stosunki rodzinne.
Praskowia Teodorówna przy lada sposobności oskarżała męża, wymawiając mu systematycznie każdą drobnostkę. Kłótnie powtarzały się téż coraz częściéj; najobojętniéj rozpoczęte rozmowy między małżeństwem, a zwłaszcza o wychowaniu dzieci, wywoływały nowe nieporozumienia, wspomnienie sprzeczek dawniejszych i wojnę domową, gotową zawsze wybuchnąć. Rzadko teraz między małżonkami zdarzały się oznaki wzajemnéj czułości. Były to drobne wysepki na burzliwém morzu małżeńskiém, do których przybijali niekiedy, aby z niechęcią i tajoną nieprzyjaźnią w sercu odsunąć się znowu od siebie.
Stronienie to od siebie i wzmagająca się z każdym dniem niechęć wzajemna, smuciłyby zapewne Iwana Iljicza, gdyby je uważał, jak dawniéj, za coś niezwyczajnego; lecz on doszedł już do takiego stanu, że stosunek podobny wydawał mu się zwykłym i naturalnym; że stał się nawet celem jego działalności w rodzinie. Cel ten polegał na uwalnianiu się coraz zupełniejszém od przykrości i nieporozumień domowych, nadawanie im charakteru, o ile można, najmniéj szkodliwego. Osiągał go, coraz rzadziéj przepędzając czas w kole rodzinném, a gdy był do tego zmuszony, starał się ubezpieczać swój spokój obecnością osób trzecich.
Najlepszą jednak ucieczką Iwana Iljicza była służba. Całe zadanie jego życia skupiło się teraz w obowiązkach urzędowania. To go pochłaniało całego. Świadomość złożonéj w jego ręce władzy, pozwalającéj mu zgubić każdego, kogoby zgubić zapragnął, powaga, nawet zewnętrzna, zarówno w sądzie, jak wobec podwładnych, uznanie zwierzchników, a co najważniejsza, istotny talent prowadzenia spraw, o czém był sam przeświadczony: wszystko to, łącznie z towarzystwem kolegów, proszonemi obiadami i wistem, zapełniało mu życie i wystarczało zupełnie. Wogóle egzystencya Iwana Iljicza ułożyła się tak, jak sądził, że ułożyć się była powinna: przyjemnie i wygodnie.
Tak znowu upłynęło lat siedem. Najstarsza córka miała lat 16-cie, jedno jeszcze dziecko umarło, a najmłodszy chłopczyk, chodzący do gimnazyum, stanowił kość niezgody między rodzicami. Iwan Iljicz chciał go umieścić w szkole prawa, a matka, na złość, oddała go do gimnazyum.
Córka wychowywała się w domu i wyrastała pięknie: chłopiec uczył się dobrze.