Śpiewnik kościelny/Ogrodzie oliwny
<<< Dane tekstu >>> | |
Tytuł | Ogrodzie oliwny |
Pochodzenie | Śpiewnik kościelny |
Redaktor | Michał Marcin Mioduszewski |
Data wyd. | 1838 |
Druk | Stanisław Gieszkowski |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały rozdział Pieśni postne |
Indeks stron |
Ogrodzie Oliwny widok w tobie dziwny,
Widzę Pana mego na twarz upadłego:
Tęskność smutek strach go ściska,
Krwawy pot z niego wyciska,
Ach Jezu mdlejący!
Prawieś konający.
Kielich gorzkiej męki, z Ojca twego ręki,
Ochotnie przyjmujesz, za nas ofiarujesz,
Anioł ci się z nieba zjawia,
O męce z tobą rozmawia,
Ach Jezu strwożony!
Przed męką zmęczony.
Uczniowie posnęli, ciebie zapomnieli,
Judasz zbrojne roty, stawia przedewroty,
I wnet do Ogrójca wpada,
Z wodzem swym zbójców gromada,
Ach Jezusa truje!
Zdrajca gdy całuje.
A lubo z swym ludem, obalony cudem,
Gorzej niż padł wstaje, Jezusa wydaje;
Dopiero się nań rzucają,
Więzy łańcuchy wkładają,
Ach Jezu pojmany!
Za złoczyńcę miany.
W domu Annaszowym, Arcykapłanowym,
W twarz pięścią trącony, upada zemdlony;
Kaifasz go w zdradzie pyta,
A za bluźniercę poczyta;
Ach Jezu zelżony!
I czci odsądzony.
Wnet jak niegodnego, prawa ojczystego,
Przed sąd poganina, stawia Rzymianina;
Tam nań potwarze wkładają,
O stracenie nalegają;
Ach Jezu zhańbiony!
Jak łotr obwiniony.
A sędzia nieprawy, chroniąc się tej sprawy,
Zwala na drugiego, przeciwnika swego;
Herod się z niego naśmiewa,
W białą szatę przyodziewa;
Ach Jezu wzgardzony!
Na śmiech wystawiony.
W nieprzyjaźni byli, przez to się zgodzili,
Król Herod z Piłatem, kat z okrutnym katem;
Zaś na Ratusz prowadzony,
Pan powtóre osądzony;
Ach Jezu strudzony!
Tam i sam włóczony.
Stróż sprawiedliwości, świadkiem niewinności
Jezusa się staje Piłat, lecz wydaje
Wyrok swój na przywiązanie
Do słupa i biczowanie;
Ach Jezu w tej sprawie,
Ciężkie jest bezprawie.
Wnetże kaci wściekli, z szat go swoich zwlekli,
Nagość mu niż bicie, czyni cięższe życie;
Zatem sieką na przemiany,
W ranach głębsze czynią rany;
Ach Jezu zmęczony!
We krwi swej zbroczony.
Nic w tobie zdrowego, nic niezranionego,
Ta tylko odmiana, siność, krew a rana,
Widzieć gołe żeber kości,
Widzieć przez nie i wnętrzności;
Ach Jezu twe ciało
Co w ten czas cierpiało!
Za nic okrucieństwo, mając to męczeństwo,
Nowe wynajduje, z ciernia wieniec snuje,
Ten na głowę świętą wdziewa,
Krew z niej ranami wylewa;
Ach mój Jezu drogi!
Jak to ból twój srogi.
Krew nosem i usty, jakby przez upusty,
Krew przez uszy, oczy, strumieniem się toczy;
W tym się z niego urągają,
Przy purpurze trzcinę dają;
Ach Jezu wszech Królów,
Królu oraz bólów!
W takim go ubiorze, Sędzia z sobą bierze,
W rynku go ludowi, na widok stanowi;
Oto człowiek! taka postać
Czy może się w życiu zostać?
Ach Jezu! nikt ciebie,
Nie wsparł w tej potrzebie.
Okrzyk na cię srogi, uczynił gmin mnogi:
Zabij, strać, ukrzyżuj, z żywota go wyzuj;
Rzecze Sędzia: co uczynił?
W czem któremu z was zawinił?
Ach Jezu! nie było,
Coby cię winiło.
Cóż za wola wasza, macie Barrabasza,
Kogo z tych dwóch chcecie, życiem darujecie.
Krzyknęli: Barrabasz życia
Godzien jest, a ten zabicia.
Ach Jezu! twa waga,
Ciężka jest zniewaga.
Zatem jakby smutny, Piłat łotr okrutny,
Ręce wodą myje, krew niewinną pije,
Dekret nań śmierci wydaje,
Na wolą żydom podaje;
Ach Jezu! na złego,
Trafiłeś Sędziego.
Więc nań krzyż wkładają, z miasta wypychają,
Przy nim ku ochydzie, para łotrów idzie;
Wyszedł Baranek niewinny,
Ofiarowan za lud winny.
Ach Jezu zmęczony!
Lecz bardziej wzgardzony.
Matka idzie w tropy, licząc krwawe stopy,
Na każdą łzy leje, a od żalu mdleje;
Na twarz upada w tej drodze,
Upadłego biją srodze;
Ach Jezu! ach Panie!
Ach moje kochanie!
Ach w tak ciężkiej toni, żaden cię nie broni,
Co chce dokazuje złość, nikt nie ratuje;
Dostałeś się w srogie ręce,
Jak lwiej zajadłej paszczęce;
Ach Jezu żałości
Nasza, ach miłości!
Z wielką sił słabością, pod krzyża ciężkością
Na górę wstępuje, a co raz szwankuje;
O góro straszna śmierciami,
Straszna trupiemi głowami.
Ach Jezu! przybycie
Twe tu skończy życie.
Z szat go odzierają; na ziemię rzucają,
Do krzyża stosują, ciągną, rwą, mordują;
Każdy kat swój gwóźdź przymierzy,
Młotem weń mocno uderzy;
Ach Jezu mój Boże!
Jak twe twarde łoże.
Gwoździe gdy przez dłonie, szły na obie stronie,
Że chrapawe były, wlokły z sobą żyły;
Tęż mękę nogi cierpiały,
Gdy je gwoździe przebijały;
Ach Jezu mój święty!
Na krzyźu rozpięty.
Z krzyżem podniesiony, na nim w dół wtrącony,
Jednem dziwowiskiem, raczej pośmiewiskiem,
Stawasz twym nieprzyjaciołom,
Płaczu przyczyną Aniołom;
Ach Jezu! my sami
Płaczem z Aniołami.
Mało z Aniołami płakać ze sługami,
Większej społeczności, trzeba w tej żałości,
Z Matką twą gorzko płaczemy,
Ciebie Jezu żałujemy;
Ach Jezu zbolały!
Krwią zlany, zsiniały.
Lecz próżno płaczemy, jeśli nie widzimy,
Że większej tej męki, powód z naszej ręki;
Grzechy go nasze zmęczyły,
I srogą śmiercią zabiły;
Ach Jezu! ma wina,
Twych bólów przyczyna.
Oprawcy o szaty, jakby łup bogaty,
Wesołemi głosy, rzucają swe losy;
Igrzysko przed nim sprawują,
A tem samem go mordują;
Ach Jezu! twe szaty,
Grą są między katy.
Za nieprzyjaciele, prośby Ojcu ściele,
Łotr gdy pokutuje, Raj mu obiecuje,
Ukochanemu uczniowi,
Matkę poleca Janowi,
Ach Jezu, niech twoja
Matka będzie moja.
Ojcu opuszczenie, ludziom swe pragnienie
W bólach oznajmuje, pomocy nie czuje,
I owszem się naśmiewają,
Ocet z żółcią mu podają,
Ach Jezu! pragnienie
Twe, nasze zbawienie.
Wszystko się spełniło, co pismo mówiło,
Głos wielki podnosi, Ojca swego prosi:
Ojcze! po skończonej męce,
Przyjmij Ducha mego w ręce,
Ach Jezus umiera!
Oczy swe zawiera.
Matko Boga mego, dla mnie zabitego,
Coś w tenczas cierpiała, gdyś na to patrzała,
Zwłaszcza gdy mu z bokiem razem,
Serce przebito żelazem;
Ach Jezu! krew, woda,
Z niego, nam ochłoda.
Lecz jako twa męka, którąć sroga ręka
Zadała, nasz Panie, tak i twe skonanie,
Spólne z tobą Matce było,
Na sercu ją umorzyło;
Ach Jezu zmęczony!
Z Matką umorzony.
Przy odejściu Pana, wszech rzeczy odmiana,
Wprzód słońca zaćmienie, toż ziemi trzęsienie;
Opoki się w poły krają,
Żal swój nad Panem wydają;
Ach Jezu mój! skały
Nad tobą płakały.
W kościele zasłona, Bogu poświęcona,
Na pół się rozdziera, pustki w nim otwiera,
Umarli z grobów powstają,
Że Syn Boży zmarł znać dają;
Ach Jezu! ich siła,
Smierć twoja wzbudziła.
Dwaj święci mężowie, w swym ludu wodzowie,
Józef i Nikodem, z słonecznym zachodem,
Z krzyża go z żalem zdejmują,
Ciało zranione całują;
Ach Jezu! jak wiele
Ran jest w twojem ciele.
Nim go jednak swemi, olejki drogiemi
Na pogrzeb maścili, Matce użyczyli,
Ona go obmywa łzami,
Droższemi niż olejkami;
Ach Jezu! twe skronie,
Składasz na jej łonie.
Składa ciało święte, z jej wnętrzności wzięte,
Na którem źli kaci, nic ludzkiej postaci
Mordując nie zostawili,
Tak je srodze poranili;
Ach Jezu! co siła
Złych w tobie sprawiła.
Juz też w pogrzebowe prześcieradło nowe,
Pana uwijają, do grobu wkładają;
Matka się z Synem rozstaje,
Ostatnie mu słowo daje,
Ach Jezu! przy tobie:
Składam serce w grobie.
I my swe składajmy, Panu dzięki dajmy,
Że dla nas zmęczony, zmarł i pogrzebiony;
A przy ostatniem rozstaniu
Z nim, mówmy na pożegnaniu:
Ach Jezu! za mękę
Twą, miej wieczną dziękę.