<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Światła i cienie
Pochodzenie Pijane dziecko we mgle
Wydawca Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska”
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



ŚWIATŁA I CIENIE.

Ani wiedząc kiedy, wyszedłem, na jakiegoś gogolowskiego „rewizora“ stanu bibljotek w Polsce. Zgłaszają się do mnie ludziska chwalić się swemi czynami, skarżyć się na swoje braki. Są rzeczy, któremi się serce raduje, są inne od których się robi smutno.
Przyszło do mnie dwóch panów z Banku Polskiego, prezes Zrzeszenia urzędników p. Bątkiewicz i członek zarządu p. Ilka, aby mi opowiedzieć co się tam robi w zakresie bibljotek. Przyznam się, że osłupiałem, kiedy mi pokazano katalog, obejmujący półpięta tysiąca polskich książek, z budżetem na zakupy 5 do 7 tysięcy rocznie. Mniejsze bibljoteki Zrzeszenia istnieją w Poznaniu, w Krakowie, Lwowie, Wilnie. Prócz tego, Zrzeszenie ułatwia członkom nabywanie książek na raty w księgarniach; wreszcie — rzecz godna najwyższej pochwały — wysyła książki do Francji dla naszych górników. Wszystko to robi Zrzeszenie Urzędników banku własnym kosztem, bank daje tylko lokal i światło. Bardzo, bardzo pięknie!
Kiedy byłem w teatrze w Związku Kolejarzy na śpiewnych Andrzejkach (którym nawiasem mówiąc, brak owej miłej prostoty cechującej Wesele na Kurpiach), zaproponowano mi w antrakcie obejrzenie bibljoteki Związku Kolejarzy i wogóle całego gmachu. „Wziął pan dwadzieścia flaszek wódki — mówi do mnie z odcieniem żalu gospodarz Związku — przesłanych panu, jak się pan sam przyznał, za pochwalenie Monopolu Spirytusowego, który, mając miljon złotych dziennie na czysto, zakupił parę szafek z książkami; cóżby pan dopiero powinien za wrzask uczynić, gdy pan zobaczy to co zrobili kolejarze! I wszystko zrobili sami: w epoce gdy każdy skądś brał, gdy każdy pukał do kasy rządowej lub kołatał o pożyczki, my nie dostaliśmy znikąd ani grosza: to wszystko zrobił kolejarz polski własnemi składkami“.
Pokazują mi kolejno wszystkie szczegóły domu; mam wrażenie, że wchodzę w świat bajki. Niema tam zakątka, szczegółu, któryby nie był dziełem sztuki, ucieleśnieniem myśli artysty w szlachetnym materjale. Możnaby rzec, iż robotnik wskrzesza w Polsce gest włoskich magnatów Odrodzenia. I nawet stosunek wytwarza się podobny: gospodarz związku kolejarzy mówi z takiem samem roztkliwieniem o kaprysach architekta Millera lub prof. Jastrzębowskiego, z jakiem papież Juljusz II kręcił pieszczotliwie za ucho Benvenuta Cellini, gdy niesforny artysta zgwałcił w piątek mniszkę lub zaźgał policjanta. Oglądam prześliczną czytelnię, w kształcie rotundy okolonej półkami książek. Oglądam salę posiedzeń, całą z czarnego dębu, ze srebrno-zieloną kopułą; sala (objaśnia mnie gospodarz), której wygląd zewnętrzny tak nastraja, że nikt tam w czasie obrad nie mówi głupstw. Nie mamy czasu obejrzeć sali bilardowej, ale opowiadają mi o tym unikacie w swoim rodzaju, gdzie każdy bilard — a są najlepsze w Warszawie — projektowany jest przez artystę. To już rozpusta sztuki! I kolejarze nasi cieszą się jak dzieci tem wszystkiem, i serce im rośnie, kiedy słyszą od zagranicznych gości, że ich dom jest czemś co niema równego w Europie. I we mnie, kiedy to widzę, topnieje serce starego kolejarza.
Stanowczo jesteśmy na progu nowej epoki. Kiedy mieszkałem w Krakowie, grywałem w bridża w t. zw. kasynie końskiem, aljas „magnackiem“, w pałacu przy ulicy Wolskiej. Wpuszczono mnie tam, bo miałem krewnych na wsi. Było to podczas wojny i tuż po wojnie. Boże! co tam było za kutwiarstwo! czegoś podobnego w życiu nie widziałem! Kiedy się zdarło sukno na jedynym bilardzie, dano nowe takie, że nie można było grać, bo włos lichego materjału chwytał kule nakształt mazi... Sukna nie zmieniono, bo „ciężkie czasy“, i bilard stał bez użytku, czasem książęta grali na nim z hrabiami w hapankę. O pierwszej wyrzucano ich, bo szkoda światła. Wszyscy jęczeli ciągle na brak pieniędzy i wypytywali o adresy krawców którzy nicują ubrania. Obecnie słyszę, że wogóle podnajęli pałac, i gniotą się ze swoim bridżem w trzech pokoikach. Kiedy porównać legendarne wprost sknerstwo i sobkostwo naszej arystokracji, jej brak wiary w siebie i w przyszłość, jej brak wszelkiego gestu, kiedy porównać to z tym iście magnackim rozmachem naszych kolejarzy, doprawdy czuje człowiek, że dzieje się w świecie w tej chwili coś bardzo zasadniczego, i że, aby się spełniło, nie potrzeba wcale czerezwyczajek, o których marzą przy księżycu niektórzy nasi młodzi poeci.
Bo to o czem mówię, to tylko cząsteczka ogromnych rzeczy, które robi Związek Kolejarzy. Ze zdumieniem usłyszałem o ich gimnazjum publicznem połączonem z internatem (jedyny świecki internat w Polsce) w Ostrowie, które kolejarze subwencjonują narazie kwotą 67.000 złotych rocznie. Dają żyć sztuce, fundują nam oświatę! I o sobie nie zapominają: dowiedzieli się ze statystyk o procencie gruźlicy, który ich zmiata; zakupili więc wielką plażę nad morzem w najzdrowszym punkcie i zakładają tam wielki dom odpoczynkowy. Drugi ma powstać w Karpatach. Nasz kolejarz chce żyć, chce się kąpać, chce być zdrowy, piękny, chce mieć wytworne kobiety i rżnąć w karambola na bilardzie projektowanym przez samego dyrektora departamentu Sztuki. Porównajcie to z chciwością, skąpstwem i niezdarnością owego magnata, który wywoził chyłkiem na sprzedaż zagranicę ćwierćfuntowy szmaragd, wsadził go do dziurawych portek i zgubił w klozecie!
Ale miałem mówić o bibljotekach. Otóż Związek Kolejarzy pochwalił mi się swoją bibljoteką ruchomą, obejmującą przeszło pięćdziesiąt tysięcy tomów. Te książki są w ciągłym ruchu; w skrzyniach drewnianych obiegają całą Polskę, aby, za pośrednictwem „węzłowych punktów“ bibliotecznych, dostawać się do rąk czytelników. Oprócz tego, w większych miastach istnieją bibljoteki stałe, wzmacniane w potrzebie przez ten zapas książek ruchomych. Przeglądam tomy uszeregowane na pólkach; przypadkowo pierwszy, który biorę w rękę, to Listy Perskie Monteskiusza; oglądam jedną książkę po drugiej, wszystkie nowości polskie i obce.
Sądząc z tych dwóch przykładów, zdawałoby się, że Polska pod względem czytelnictwa jest rajem i że mój samozwańczy urząd „rewizora“ jest conajmniej zbyteczny. Niestety, nie. Są ponure gniazda ciemnoty i bezwładu, i to tam, gdziebyśmy się ich najmniej powinni spodziewać. Oto cyfry, których udzielił mi ktoś znający fachowo te stosunki.
Na czternaście gimnazjów państwowych w Warszawie, z 6 żeńskich ani jedno nie posiada bibljoteki profesorskiej; z 8 męskich 5 nie posiada bibljoteki, 3 mają bibljoteczki bardzo niewystarczające, przeważnie zabytek z dawnych czasów. O prywatnych gimnazjach nie wiem; sądzę że i tam nie lepiej. Tak więc dla tych, którzy mają za zadanie niecić światło, którzy z zawodu swego powinni utrzymywać myśl w stanie świeżości, odżywiać nieustannie jej źródła, niema żadnych ułatwień, żadnej pomocy. Bibljoteka centralna, zawierająca przeważnie dzieła pedagogiczne, i do której mało kto zagląda — to wszystko.
To w stolicy. A prowincja? Tam jeszcze gorzej! Pozwolę sobie zacytować ustęp z listu takiego męczennika z prowincji, profesora gimnazjalnego, który pisze do pewnego Instytutu wydawniczego w Warszawie:
„...zanudzając pana dyrektora, pragnę się zwrócić doń z jedną prośbą, tuszę, że nie moją osobistą, ale licznych zastępów nauczycieli skazanych na bytowanie prowincjonalne.
„Instytut Wyd. Bibl. Pol. wydawał Przegląd Warszawski — pismo, które było jedynem źródłem naukowo-informacyjnem dla pracowników prowincjonalnych, które zastępowało im bibljoteki, poważne zebrania, a nawet księgarnie! Dziś tego nie posiadamy i skazani jesteśmy na powolną śmierć umysłową, bo inaczej tego stanu określić nie mogę. Możeby pan dyrektor, dzięki swym stosunkom z instytutem Wyd. Bibl. Pol. mógł wpłynąć na zmartwychwstanie Przeglądu Warszawskiego i w ten sposób otworzył ten ożywczy strumień odświeżania naszych mózgów“.
To jest doprawdy krzyk rozpaczy!
Nie śmiem apelować do Związku kolejarzy, aby swoją pomocą materjalną wskrzesił Przegląd Warszawski; toby była z mojej strony bezczelność. Ale możeby się dało zrobić tyle: gdyby tak Związek Kolejarzy zechciał mianować każdego profesora gimnazjalnego honorowym kolejarzem, iżby mógł korzystać z bibljoteki Związku?
Miejmy nadzieję, że pan minister oświaty nie będzie miał nic przeciw temu rozwiązaniu kwestji?













Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.