<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward John Hardy
Tytuł Świat kobiety
Rozdział Albo gospodyni, albo szkodnica
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Waleria Marrené
Teresa Prażmowska
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IV.
Albo gospodyni, albo szkodnica[1].

Mąż w polu bitwy — przy ognisku żona,
On w dłoni szablę — igłę dzierży ona.

Tennyson.
Roboty ręczne są zajmujące i pełne znaczenia.
Jéj Królewska Wysokość Księżna Krystyna.

— „Z łaski ćwieka mam dziurę w paltocie —
Will powiada. — Proszę, téj robocie
Poświęć, żonko, chwilkę czasu małą.” —
— „Już dziesiąta!“ — mówi śpiąca żona.
— „Wiem, lecz nigdy pora nie spóźniona,
Aby naprawić złe, które się stało.“

WW swoich lekcjach dla małych gospodyń nauczyciel spytał raz Dory, jednéj z uczennic, czy rozumie, zkąd pochodzi śliczny wyraz „żona“.
Dora (wstrząsając głową). Nie uważam, by ten wyraz był szczególniéj piękny.
Nauczyciel. Może i w twoim wieku wyraz „narze­czona” brzmi lepiéj, ale „żona” ma daleko piękniejsze znaczenie. Tém słowem język angielski ma wyższość nad francuzkim i niemieckim. Może kiedy Francya zdobędzie się na podobny, zamiast tego wyrazu femme, który tylko oznacza kobietę. A czy znasz etymologię angielskiego słowa „wife“ (żona)?
Dora. Nigdy się nad tém nie zastanawiałam.
Nauczyciel. Ani ty, Sybillo?
Sybilla. Nie. Sądziłam tylko, że to saksoński wyraz.
Nauczyciel. Tak jest rzeczywiście, ale zaletą wy­razów saksońskich jest to, że mają zwykle swoje zna­czenie. „Wife” pochodzi od wyrazu „weaver” (tkacz). Macie więc prawo nosić nazwę żony, skoro dobrze szyjecie.
Dora. Ale ja nie sądzę, byśmy dlatego miały się nazywać „house wife.”
Nauczyciel. Musicie być albo gospodyniami, albo szkodnicami, pamiętajcie o tém zawsze. W prawdziwém znaczeniu wyrazu albo utkacie i upięknicie życie człowieka, albo téż gryźć go będziecie i doprowadzi­cie do ruiny.
Zanim powstały fabryki tkanin, jedną z najwię­kszych prac domowych było przygotowanie odzienia. Każda rodzina myślała o sobie. Dziewczęta nawijały wełnę na wrzeciona i przędły ją, — ztąd pochodzi wyraz „spinster,” do dziś dnia równoznaczny z wyrazem „panna;” z téj to przędzy matka, stosownie do swéj na­zwy, wyrabiała tkaniny. Nowy dowód téj staréj prawdy znajdujemy w wyrazie heirloom[2], nadawanym wszelkim sprzętom, pochodzącym od przodków, choć­by to było krzesło, łóżko lub biurko; świadczy to, jak ważnym przedmiotem w każdym domu był war­sztat tkacki.
Sama ta nazwa „wife,” pochodząca od tkania, na­suwa myśl istoty pracowitéj, zadomowionéj, spełniającéj ciche obowiązki i zdaje się stworzona dla ta­kiéj kobiety.
W jednym z amerykańskich dzienników czyta­łem następującą opowieść:
Chińczyk, prasujący bieliznę, mówi sam do sie­bie, biorąc starannie utrzymaną koszulę kawalera: „opiekuje się nim gospodyni.” Biorąc w rękę inną, bez guzików, poobrywaną około szyi: „a tym żona.”
Kobieta, która pozwala, by koszula męża była w tak smutnym stanie, może być poślubioną według prawa, ale według etymologii wyrazu nie zasługuje na nazwę żony. Sydney Smith dowodził, iż zamążpójście, a zatém los kobiety, jest zależnym od koloru sukni lub kształtu kapelusza; powinien był jednak dodać, iż pożyteczność i szczęście żony zależy w wielkiéj części od zdolności kupowania, szycia i naprawiania odzieży, tak dla siebie jak dla rodziny, oraz od do­brego smaku i oszczędności, jakich może w tym razie dać dowody.
Jest to niezawodnie wielką pomyłką myśléć, jak to czynią dzicy ludzie, którzy, według opowiadań misyonarzy, wyobrażają sobie, iż chrystyanizm zasadza się na noszeniu odzienia. Zdanie to bardzo zabawne, przy­znać jednak trzeba, iż moralność chrześciańska jest wielokrotnie na szwank narażona z powodu ubioru. A przytém także przyznać trzeba, iż zamało zwracamy uwagi na ważność piękna w tym względzie.
Smutna to rzecz, iż skoro w raju naszych pier­wszych rodziców zjawił się ubiór, szczęście zniknęło. Gdyby téż ludzie byli tak przystrojeni jak bydło i drób, to niezawodnie w wielu razach nosiliby strój piękniejszy, niż ten, jaki sobie sami wybierają, a wieleżby uniknęli kłopotów, zadraśnień miłości własnéj, trosk! Ale z drugiej strony, brakłoby im pożyteczne­go bodźca. Chcąc się ubrać hygienicznie i przyzwoi­cie, umiejąc zająć się rozumnie tą sprawą, nie poświę­cimy jéj zbyt wiele czasu, ani uwagi, gdyż jest to ro­dzaj specyalnego a cennego wykształcenia, które nabyć można.
Umiarkowanie i zdrowy rozsądek mogą być roz­winięte lub stłumione sposobem, w jaki się ubieramy. Ubiór nasz nawet może stać się przeszkodą do szczęścia.
Arabella. Otóż i on. Gdzież był przez te sześć tygodni? Czemuż raz nie oświadczy się wyraźnie? Ja go przecież dostatecznie ośmielam.
Jerzy. Otóż i ona. Jak zwykle, w sukni tak ko­sztownéj, iż przez sześć tygodni pracy nie zdołałbym na nią zarobić. Jakżeż mogę prosić o jéj rękę, kiedy nie byłbym w stanie utrzymać ją na stopie, na któréj dziś żyje.
I oto dwoje ludzi osamotnionych na całe życie, pozbawionych szczęścia, mniéj pożytecznych dla spo­łeczeństwa, niż gdyby się pobrali, a to tylko z powodu, że jedno z nich było nieuczciwém na punkcie stro­ju. Jest bowiem nieuczciwością robić wydatki nad możność.
Jeden z ojców kościoła nazwał kobietę „istotą, noszącą suknię i kochającą się w sukniach.” Nabieramy pojęcia o charakterze mężczyzny, widząc, w jaki sposób obchodzi się z pieniędzmi; tak samo sposób, w jaki panna lub kobieta poczyna sobie z ubiorem, sta­nowi klucz do jéj usposobienia i dziejów życia. „Błogo­sławię Ewę za to, że zjadła jabłko” — mówiła raz młoda dziewczyna do towarzyszki, stojąc przed zwiercia­dłem. „Dlaczego?” — spytała ta ostatnia. „Bo to taka rozkosz przymierzyć nową suknię, kiedy dobrze leży!” Ta panna należała do rodzaju kobiet, które, słysząc o jakiémś zgromadzeniu lub uroczystości, pytają na­przód: „jak panie były ubrane?” a w ważnych chwi­lach życia największą ich troską jest: „w co się ubio­rę?” Sądzą one, że suknia tworzy kobietę, nie zaś ko­bieta suknię, a tłumaczą się tém, że obowiązek wzglę­dem społeczeństwa wymaga, by ładnie wyglądały, co zresztą jest prawdą. Może téż, posiłkując się wierszem Browninga:

Twa piękność, dziewczyno,
Twą troską jedyną —

sądzą, iż piękność jest ich jedyném zadaniem.
Oburzone próżnością, marnotrawstwem czasu i pieniędzy tego rodzaju kobiet, niektóre znów wpada­ją w przeciwną ostateczność: zazdroszczą zwierzętom, iż te nie mają potrzeby myśléć o ubiorze, i utrzymują, że skoro muszą być odziane, starczy im zgrzebny wo­rek, — bo cóż znaczy, czém jest okryte grzeszne ciało, kiedy idzie tylko o ducha. Czyż więc warto zajmować się strojem, a nawet poddać się zwyczajowi noszenia rękawiczek?
I jednym i drugim można postawić za przykład słowa, wyrzeczone przez żonę prezydenta Stanów Zje­dnoczonych. Pani ta utrzymywała, iż kobieta starannie powinna zająć się strojem w ubieralni, a wyszedł­szy z niéj, zapomniéć o nim zupełnie.
Jesteśmy zawsze dobrze ubrani, kiedy strój od­powiada porze, wiekowi, położeniu życiowemu, pracy lub zabawie. Nie tyle chodzi tu o pieniądze, ile o smak i właściwość. W aksamitach i atłasach można być źle ubraną, a dobrze w perkalu lub skromnéj wełnie. Córka bogatego parweniusza, przyszedłszy do szkoły, w któréj uczennice przyzwyczajano do tego, ażeby obsługiwały się same, była bardzo źle ubrana w aksa­mitnéj sukni i brylantowych kolczykach, gdyż strój ten w pralni i kuchni był zupełnie niestosowny. Panna wysznurowana, wymodniona, z trenem u sukni, poka­zała dowodnie, iż nie umie przystosować stroju do okoliczności, i nietylko była śmieszną, ale, co gorzéj, dawała zły przykład.
Kiedy mowa o ściskaniu się sznurówką, muszę zaznaczyć mimochodem wyborną pochwałę tego zwy­czaju, wypowiedzianą przez jednego z lekarzy. Twierdził on, iż jest to zwyczaj dla społeczeństwa dobro­czynny, bo zabija głupie dziewczęta, a tylko rozumnym pozwala rozwinąć się na kobiety. Kobiety w starożytnéj Grecyi — a była to najpiękniejsza rasa, którą dotąd podziwiamy w posągach — nie miały poję­cia o gorsetach. Pierwszy raz czytamy o nich wzmian­kę w cztery wieki po Chrystusie, w sposób następujący: iż greckie niewiasty śmiały się z niewolnicy, ubranéj w ciasny stanik.
Ubiorem Greczynek była szata, zwieszająca się z ramion, która pozwalała dostrzedz naturalny wdzięk i kształty ciała, bez pomocy sztuki, a żadna z nich nie nosiła brzydkiego i szkodliwego przyrządu, zwanego gorsetem.
Kobiety wiedziéć powinny, iż właściwie najwię­kszą ozdobą pięknego stroju jest prostota. Newton, za­pytany o radę w téj mierze, odpowiedział: „Ubie­raj się pani i postępuj w ten sposób, ażeby osoby w twojém towarzystwie nie umiały powiedziéć, co mia­łaś na sobie.” Istnieje śliczna opowieść: „Anioł i krzak różany,” którą polecić można tym wszystkim, co nie cenią należycie całéj piękności prostoty.
„Anioł, który zajmuje się kwiatami i podczas ci­chych nocy skrapia je rosą, usnął raz w wiosenny pora­nek, pod cieniami różanego krzaka. Gdy się przebudził, rzekł: „O najpiękniejszy z moich dzieci, dzięki ci za cień i za woń prześliczną. Poproś mnie o cokolwiek, a uczynię to z rozkoszą.” — „Ustrój mnie nowym wdzię­kiem” — prosił krzak różany. I anioł przystroił najpiękniejszy z kwiatów prostym mchem. Odtąd róża mchowa góruje nad swemi siostrzycami, bo najśliczniejszemi ozdobami są zwykle najprostsze.“
A przytém nie trzeba zapominać, że wdzięk stro­ju stanowi ta, która go nosi. Jest to rzeczywiście taje­mnicą powodzenia modniarek paryzkich, iż przystoso­wują suknię do osoby. Francuzki rozumieją to wy­bornie. Studyują one swą twarz, figurę, wyraz, a choć mają kosztowne ubiory, nigdy nie mają ich zbyt wiele. Umieją niejako zjednoczyć suknię ze swą osobą, podnoszą strój do godności sztuki pięknéj i dlatego otrzymują zadziwiające rezultaty. Kolory do niego uży­te bywają czasem ryzykowne, ale są zawsze tak umiejętnie dobrane i zharmonizowane, że nigdy nie wydają się krzyczącemi.
Muszę téż z przyjemnością zaznaczyć, iż szkoły krawiectwa damskiego zaczynają się rozpowszechniać. Muzyka bowiem, rysunek i t. p. są to piękne talenta, ale talenta zbytkowe, — gdy tymczasem ubiór jest konie­cznością, w któréj artyzm kobiety może się najwłaści­wiej ujawnić. Ktokolwiek pojmuje piękno, doskonale oceni różnicę pomiędzy kobietą ubraną artystycznie, choćby najskromniéj, a źle ubraną. Kształty ludzkie są z natury prześliczne i nie powinny być koszlawione strojem.
Dawno już powiedziano, że niedość jest rzucić na płótno garnek farby, by stworzyć obraz. Coś po­dobnego można powiedzieć o sukni, — materyał nie stanowi jéj jeszcze. Wartość sukni zasadza się daleko więcej na właściwym kroju, niżeli na materyale. Aksamitna, źle zrobiona, będzie brzydką, — gdy tymczasem najtańsza wełna, udatnie skrajana, stanowić będzie strój odpowiedni dla wykwintnéj kobiety. Dla dziewcząt szczególniéj niéma nic piękniejszego nad prostotę. Można śmiało powiedziéć o stroju, iż jego wartość nie zasadza się na rzeczach nadzwyczajnych, ale na tém, by zwyczajne były nadzwyczaj dobrze zrobione.
Najpiękniejszy strój, jaki widziałem w mojém życiu, noszony przez młodą Amerykankę, składał się jedynie z granatowego wełnianego materyału, a zro­biony był przez jéj służącą; kosztował ze wszystkiém 6 szylingów, a pomimo to budził zazdrość kobiet i po­dziw mężczyzn. Wypracowane przystrojenia powinny być bardzo ostrożnie używane, szczególniéj przez osoby młode. Młodość zdobi się sama. Ładnym wolno jeszcze — według zdania lorda Lyttona — nosić rzeczy wpadające w oko, ale kobiety nieodznaczające się niczém, powinny starać się o strój niebijący w oczy; bo jak w ludziach wyjątkowych chętnie szukamy czegoś godnego podziwu, tak w zwyczajnych nie znosimy ekscentryczności. Ekscentryczność w rzeczach ważnych świat nazywa geniuszem, w drobnych — sza­leństwem. Ostateczności należy unikać zarówno w stro­ju, jaki w każdéj innéj rzeczy; można jednak stosować się do panującego gustu umiarkowanie — nie nosić ani sukien wyszłych z mody, ani téż takich, które się je­szcze nie rozpowszechniły. Dla zwyczajnych kobiet byłoby szaleństwem ubieganie się o najświeższą modę. „Czemu się tak śpieszysz?” — zapytał raz ktoś biegną­cego szybko przyjaciela. „Kupiłem nowy kapelusz dla żony i lecę jéj go oddać, zanim się moda zmieni.“ Moda jest rzeczą bardzo kosztowną. Ciasne sznu­rówki i wysokie korki są bardzo kosztowne pod wzglę­dem zdrowia, a wytworne hafty kosztują wiele czasu i pracy ludzkiéj, która mogłaby być lepiej użytą.
Kiedy kobieta raz wynalazła sobie ubiór, najod­powiedniejszy do swojéj twarzy, figury, wieku, poło­żenia, ubiór, w którym chciałaby być uwiecznioną dla przyszłych pokoleń, troską jej przyszłą być już powin­na nie moda, ale to, jakby najmniéj od tego ubioru odstępować, ażeby się z modą zbytecznie nie zmijać i nie popaść w śmieszność.
Mówiąc o stroju, bynajmniéj nie odstępuję od tytułu rozdziału, bo chociaż dziś kobieta przestała być „tkaczem,” jéj umysł i ręce zajęte są zwykle ubiorem jéj saméj i rodziny, a jakże czynną jest zwykle ta igła żony i matki: tu trzeba przyszyć guziczek, tam zace­rować dziurę, tu naprawić, tam obszyć...
W jednym z omnibusów, kursujących po Londy­nie, kilku panów rozmawiało o Wilhelmie Tellu i jego nerwach, skoro mógł ustrzelić jabłko na głowie syna. Ażeby rozgniewać jednę z obecnych pań, znaną koryfejkę „praw kobiety,” jeden z panów spytał:
— Historya nie wspomina o żonie Tella. Cóż ona wtenczas robiła?
— Ja to wytłumaczę — zawołała rozgniewana kobieta. — Pewno połowę nocy przesiedziała nad su­kniami syna, ażeby przyzwoicie wyglądał.
Mówiąc o igle, należałoby raczéj powiedzieć, jak czynną była ona niegdyś, bo dziś szycie, nawet na ma­szynie, coraz więcej wychodzi ze zwyczaju. A szkoda, bo godzina szycia wpływa zbawiennie na niewieście nerwy. Wyszywa ona niejako swe drobne rozdrażnie­nia, złośliwe zachcianki wtłacza w obrąbki, albo je przystębnowywa. Pani Somerville, słynna matematyczka, pisała o łagodzącym wpływie szycia; George Sand, istota innego zupełnie rodzaju, to samo o niém twierdziła, a z tém zdaniem zgodzi się zapewne każda wrażliwa kobieta. Nie mam nic przeciw wysokiemu wykształceniu niewiast, sądzę jednak, że zanim panna zacznie uczyć się greki, łaciny i różnych ologij, genij i gnozyj, powinna uszyć sobie suknię.
Rodziny byłyby daleko szczęśliwsze, gdyby na ulicach noszono mniéj jedwabi i aksamitów, a więcej dbano o strój domowy. Jest niezawodnie obowiązkiem żony ubierać się starannie, ażeby podobać się mężowi, tak samo jak wówczas, gdy mąż ten był tylko starają­cym się. Nie trzeba téż uważać za rzecz małoznaczną, jak kto ubiera się w domu. Przeciwnie, znaczy to bardzo wiele, bo świadczy o szacunku dla saméj siebie i dla najbliższych. Czepeczki, mankiety, kołnierzyki po­winny być zawsze nieskalanéj czystości. Żadna sza­nująca się kobieta nie ukaże się nawet w najściślejszém kółku rodzinnem w brudném lub podartém odzieniu, dopóki woda, mydło, igła i nici będą w jéj posiadaniu.
Jeden z najlepszych przyjaciół dziewcząt, Ruskin, mówił do nich: „Ubierajcie się tak skromnie, jak tego żądają rodzice, ale w kolory, które wam są do twarzy, i w dobre materyały, to jest w takie, które są najtrwalsze. Kiedy wam rzeczywiście potrzeba nowéj sukni, kupcie ją i zróbcie według mody, ale nigdy nie rzucajcie staréj, z powodu, że nie jest modną. Jeżeli mody są zbyt kosztowne, nie należy się do nich stoso­wać. Możecie nosić pasy szerokie lub wązkie, kolory jasne lub ciemne, dłuższe lub krótsze suknie, ale nie kupujcie niepotrzebnie nawet łokcia materyału, ażeby go pociąć na strzępy, robić z niego węzły lub treny. Suknia spacerowa nigdy nie powinna dotykać ziemi. Przyznaję, iż straciłem wiarę w zdrowy rozsądek, a na­wet w delikatne poczucie smaku ogółu kobiet angiel­skich, widząc, jak zamiatają ulice sukniami, jakby to były proste ścierki.
„Jeżeli wam na to pozwalają środki, każcie robić suknie w dobrych pracowniach, z możliwą akuratnością; pamiętajcie przecież przytém, że każda młoda dziewczyna pragnęłaby być dobrze ubraną, a zale­dwie jedna dziesiąta ma rzeczywiście całe i stosowne do pory odzienie. Powinnyście się więc starać zara­dzić temu, według możności ubierając ubogich. Codzień przeznaczcie parę godzin pożytecznym robotom, a wówczas szyjcie starannie skromne, ale gustowne ubrania dla tych dziewcząt, co nie mają czasu uszyć ich sobie same. Powinnyście być dla nich wzorem pod każdym względem. Jeśli przekonają się, iż nie ubie­racie się nad własny stan — i one téż nad swój wynosić się nie będą chciały.”









  1. Dosłownie: domowe żony lub domowe mole.
  2. Heir znaczy po angielska dziedzictwo, a loom — war­sztat tkacki. (Przyp. tłum.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edward John Hardy i tłumaczy: Teresa Prażmowska, Waleria Marrené.