Żabusia (dramat, 1903)/Akt I/Scena IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żabusia |
Podtytuł | sztuka w trzech aktach |
Część | Akt I, Scena IV |
Pochodzenie | Teatr Gabryeli Zapolskiej |
Wydawca | Redakcya Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1903 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały Akt I Cała sztuka |
Indeks stron |
Marya. Niańko! weź dziecko i połóż do łóżeczka.
Niańka. Kiedy pani zaraz powróci i rozgniewa się, że dziecko już śpi i pani się z nim nie może bawić.
Marya (ostro). Weź dziecko i połóż je spać.
Niańka. Może wpierw lampę zapalić?
Marya. Nie trzeba, ja sama lampę zapalę. Weź Jadzię!
Marya (sama stoi chwilę nieporuszona, wreszcie wzrusza ramionami i pociera ręką po czole). Co zrobić? co zrobić?...
Bartnicki (wchodzi ze świecą). Poszła nareszcie, co to za dziwna kobieta.
Marya. Nie, mój drogi, to bardzo zwyczajna kobieta.
Bartnicki. Co też ty wygadujesz. Słyszałaś sama co ona mówiła... wiecznie kłamie...
Marya. Nie wiem, ale często milczenie jest także kłamstwem.
Bartnicki. To zależy, jakie milczenie.
Marya. Mówię o patrzeniu przez palce na cudze występki.
Bartnicki. A nam co, panie tego, do występków innych. Byle tylko nam szkody nie przyniosły.
Marya. Naturalnie. Samolubne „ja“ górą ponad wszystkiem.
Bartnicki. Dobrze cię w domu nazywali.
Marya. Ach! wiem! romantyczką!
Bartnicki. Tak i mieli racyę.
Marya. Być może!
Bartnicki. Gdzie dziecko?
Marya. Kazałam je spać położyć.
Bartnicki. Dlaczego?
Marya. Było senne.
Bartnicki. Żabusia jak wróci zechce się dzieckiem bawić.
Marya (ostro). Kup Żabusi piłkę, lalkę, pajaca, gumową kaczkę do zabawy, ale dzieckiem jej bawić się nie pozwól. Pamiętaj, że zabawkę, gdy się stłucze odkupić możesz ... ale dziecka nigdy!
Bartnicki. Jesteś surową i niesprawiedliwą, Żabusia jest najlepszą matką.
Marya. Nie przeczę. Wasza córka jest zawsze ślicznie ubrana, fotografujecie ją co miesiąc i kazaliście jej zaszczepić ospę. Co więcej włóczycie ją zawsze na spacer we wspaniałym wózku i Żabusia ochrzciła ją Nabuchodonozorem, tak jak ciebie Rakiem. To wszystko jest miłe, ładne, wdzięczne i sympatyczne.
Bartnicki. Czego więc chcesz więcej?
Marya (cicho). Ja? nic nie chcę! Ja milczę!...
Bartnicki. Nie rozumiem cię dzisiaj.
Marya. Nie trzeba ażebyś mnie rozumiał. Jestem dziś zdenerwowana, rozdrażniona... Zapalę lampę...
Bartnicki. Moja biedna Maniu... ta praca w tej administracyi wyczerpuje cię i nuży.
Marya. Na pracę nie skarżę się nigdy. Wiesz o tem dobrze. Dokuczają mi inne, moralne względy.
Bartnicki. Wiem, byłaś zawsze dzielną i pracowitą dziewczyną. Na wsi ręce sobie po łokcie urabiałaś, pomagając mi w gospodarstwie.
Marya. Lubiłam wieś całą duszą, praca żadna nie była mi zbyt ciężka w Rokatyczach.
Bartnicki. Mnie także a przecież pracowaliśmy oboje od świtu do nocy. Pamiętasz ty Rokatycze?
Marya. Pamiętam.
Bartnicki. Ciężko w mieście pomiędzy murami.
Marya. Nie, ale pomiędzy ludźmi.
Bartnicki. Ba! ludzie wszędzie jednacy.
Marya. Nieprawda. Wieś ludzi lepszemi czyni, miasto niszczy, gubi i psuje.
Bartnicki. Och! och! znów twoja romantyczna głowa zaczyna pracować. Wszędzie widzisz kłamstwo i zepsucie. I wiesz, Maniu, gdybym cię nie znał nawylot, gdybym cię niemal od dziecka nie chował przy sobie, sądziłbym, że i na ciebie musiało miasto źle oddziałać, skoro tak bardzo żółcią zioniesz na wszystko i na wszystkich. Ktoś mi podrażnił moją Manię, co to do słonka wstawała i śpiewała dzień cały, jak skowronek. A toż, panie tego, obejrzyj się choć i tu u nas a zobaczysz i ład i uczciwość i prawdę naokoło siebie. Wczoraj nagle przy herbacie napadłaś na zepsucie i przewrotność kobiet, żyjących w mieście. Szczęściem, że ci Żabusia w porę przyszła, bo zaraz umilkłaś i już moja żona jedna rozgadała się i popierała twoje argumenta. Ale ani babcia, ani dziadzio nie byli z tego zadowoleni, ho! ho! widziałem ja to z ich oczów.
Marya (grając). Mało mnie to obchodzi!
Bartnicki (wstając zaczyna chodzić po pokoju z założonemi rękami i mówi jakby do siebie). Ale mnie obchodzi. Rodzice Żabusi są dla mnie świętością i mam dla nich przywiązanie syna. A co do Żabusi to, panie tego, tak mnie dobrocią swoją popsuła, że prosto modlić mi się chcę nieraz do niej. Ja nigdy sobie nie wyobrażałem, żeby kobieta mogła być takim aniołem...
Marya (zamykając fortepian). Och!...
Bartnicki (chodzi dalej po pokoju). Jak ona potrafiła mnie przyhołubić, rozpieścić, rozkochać. Mówi mi „Raku“, „Raku“ i po twarzy głaszcze a ja co? ot prosta dusza, posesorskie dziecko i przy niej co? zawsze parobek, choć niby się w mieście jakoś w biurze otarłem i teraz jak nic politykę przeczuć naprzód potrafię (staje przed siostrą). Wiesz, Mańka, strach, jaki mam nieraz żal do ciebie.
Marya. Za co?
Bartnicki. Bo widzę, że ty dla Żabci nie masz serca a ona dla ciebie taka łaskawa, taka dobra, żeby i siostra ci już taka nie była. Ej, Mańka, Mańka!... myślę, że ty jesteś zła w gruncie, kiedy możesz Żabci nie kochać. (Marya milcząc kieruje się ku drzwiom przedpokoju). Gdzie idziesz?
Marya. Wracam do siebie.
Bartnicki. O, zaraz dąsy! Widzisz, jaka ty niepoczciwa, ty jedna mi szczęście zatruwasz, bo to raj prawdziwy byłby ten kąt, gdybyś i ty ku Żabci trochę serca miała. A tyle razy cię Żabcia prosiła, żebyś u nas zamieszkała.
Marya. Ja? tu? nigdy!
Bartnicki. No dobrze! dobrze! kiedy nie chcesz, mniejsza z tem. Choć mnie serce boli, że ty sama, młoda dziewczyna, komornem gdzieś tam u obcych mieszkasz.
Marya. Ja lubię swobodę.
Bartnicki. Ależ to nie wypada.
Marya (gwałtownie). Dla mnie wypada to wszystko, co jest w zgodzie z moją moralnością i sumieniem.
Bartnicki. Zapewne... ale mnie jako twemu bratu boleśnie to i przykro (obejmuje ją i prowadzi na przód sceny). Wszak my dwoje tylko sobie rodzonych i po śmierci rodziców żyli tak cicho, tak składnie tam w Rokatyczach. Ja cię, Mańka, pracować nauczyłem, ty mi książki po pracy czytała... kalendarz Ungra i inne ładne rzeczy, potem w sąsiedztwo przyjechała Żabusia z rodzicami, ot... zakochałem się odrazu, ślicznota bo była... ty się zaraz boczyć zaczęła. I ciągle się boczysz... A zapomniała ty, jakem cię w chorobie doglądał a potem słabą na rękach do ogrodu wynosił, bo na słońce patrzeć chciałaś, aj! ty kapryśna, ty... zła, zła dziewczyno!
Marya (całując gorąco brata). Mój Janku! mój ty biedny! nieszczęśliwy Janku!
Bartnicki. Masz tobie, teraz beki i zaraz „biedny, nieszczęśliwy“!... Dlaczego nieszczęśliwy? Przeciwnie, jestem bardzo szczęśliwy i chcę, żeby wszyscy koło mnie byli szczęśliwi. Chodź tu usiądź i powiedz mi. Sprowadzisz się do nas?
Marya. Nie!
Bartnicki. Czemu?... czy przez to, że nie lubisz Żabusi?
Marya. Nie! lecz...
Bartnicki. Więc powiedz szczerze przyczynę. Jesteś zanadto względem mnie skrytą.
Marya. Tak, masz racyę, czyniąc mi za to wymówki. Nie powinnam nic ukrywać przed tobą dłużej. Byłeś mi zawsze dobrym bratem i kochałeś mnie bardzo. Nie mogę sprowadzić się do was, bo zaręczyłam się miesiąc temu.
Bartnicki. Ty? z kim?
Marya. Nie pytaj mnie na razie. Wiedz tylko, że jest to człowiek młody, dzielny i energiczny. Jest na dorobku tak jak ja i poglądy nasze zgadzają się niemal na wszystkich punktach. Ma jechać na wieś i starać się o jaką posesyę. Wówczas weźmie mnie za żonę.
Bartnicki. Dlaczego nie powiedziałaś mnie wcześniej zanim przyjęłaś jakieś zobowiązanie. Byłbym się dowiedział coś bliższego o jego charakterze, o jego stosunkach rodzinnych i finansowych.
Marya. W życiu przywykłam radzić się tylko samej siebie.
Bartnicki. Przyjęte jest jednak, że rodzina dowiaduje się zwykle kto jest ów narzeczony. Ot, gdy babcia i dziadzio oddawali mi Żabusię, dowiadywali się o moją reputacyę w całej okolicy.
Marya. Tak, dowiadywali się czy nie masz długów i nie handlowałeś końmi mającemi szpata. Ale ty czy dowiadywałeś się kim była twoja narzeczona?
Bartnicki. Co też ty pleciesz?... panna na wydaniu, to... panna na wydaniu. Rodzice gwarantują...
Marya. A charakter?
Bartnicki. Panna, panie tego... nie ma jeszcze żadnego charakteru, później ma taki, jaki jej mąż wyrobi.
Marya. Więc charakter Żabusi urobił się pod twoim wpływem?
Bartnicki. Sądzę, panie tego, i jestem z tego dumny.
Marya (patrzy na niego chwilę poczem wstaje, wzrusza ramionami i przechodzi do fortepianu). Ach! ty biedny Raku!
Bartnicki. Powiedz-że mi przynajmniej czy kochasz swego narzeczonego?
Marya (po chwili). Kocham.
Bartnicki. A on?
Marya. Kocha.
Bartnicki. Dzięki Bogu! Będziecie żyli tak jak ja i Żabusia i wszystko będzie w porządku.
Marya. Nie jak ty i Żabusia! Nie. Widzisz ja mam za mało kobiecego wdzięku i uroku, ażeby z mego męża zrobić sobie raka, który będzie siedział z Nabuchodonozorem na ręku pod piecem i czekał aż powrócę ze spaceru. U nas role będą zmienione. Ja będę pod piecem czekać spokojnie a mój mąż będzie spacerował.
Bartnicki. Kiedy mnie tak jest dobrze! jak Boga mego kocham. Ja nic więcej nie pragnę, niczego nie żądam.
Marya. Tem lepiej, mój bracie, tem lepiej.
Bartnicki (radośnie). Żabusia!
Niańka (z przedpokoju). Starsi państwo!
Bartnicki. Babcia! Dziadzio!