Żebrak murzyn/Bal
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żebrak murzyn |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Ruben Rafałowicz |
Data wyd. | 1852 |
Druk | Drukarnia Gazety Codziennej |
Miejsce wyd. | Warszawa, Wilno |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le mendiant noir |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Hotel de Rumbrye był to obszerny i piękny wśród ogrodu budynek, którego brama wychodziła na ulicę de Greneville. Herby zniweczone podczas rzeczypospolitej, przywróconemi nie zostały, ale na wielkich żelaznych gankach widzić jeszcze można było pendent szabli i laskę Marszałka Francji. Był to w całem znaczeniu tego wyrazu hotel wielkiego pana, z lożą dla szwajcara i frontem pałacowym. Aby się do głównych drzwi dostać, trzeba było przebyć wysoki okrągły ganek, którego marmurowe schody pysznemi wazonami kwiatów przystrojone były.
Tego wieczora była uczta w hotelu, i sień uilluminowana. Lokaje w liberyi wchodzili i schodzili cichuteńko po marmurowych dywanami okrytych schodach, do czego zwykle przyzwyczajeni są ludzie w wielkich domach. Z ulicy widziano salony i galerye nadzwyczaj suto oświetlone. Tu i owdzie spostrzegano za uchylonemi firankami marmurowe gzymsy snycerskiej roboty, lub złocone ramy familijnych portretów. Gazy i jedwabie jaśniały wśród blasku zwierciadeł, których cień odbijał się o sąsiednie domy.
Wszystko to jednakże wówczas tylko widzie można było, gdy jaki pyszny ekwipaż zajeżdżał, dla którego szeroko bramę otwierano. Wielki świat zazdrosnym jest i ukradkiem tylko dozwala ciekawemu rzucić wzrokiem na swoje świetne i okazałe uczty. Tłum golców i próżniaków cisnął się ku drzwiom hotelu; pierwsi byli jeszcze bardzo licznemi w roku 1816; drugich pełno w każdym czasie. Jak tylko bramę otwierano, 50 tych ichmościów biegło na dziedziniec i wzrok w przejeżdżających wlepiało.
— Jakież cudowne brylanty! mówił jeden, widząc wysiadającą z powozu piękną kobietę.
— To są fałszywe, odpowiedział drugi wzruszając ramionami.
— Jaka świeża płeć! powtarzał optymista.
— To róż, przerwał zazdrosny.
I żebracy z całej siły wołali głosem, do duszy dochodzącym:
— Litości! w Imię Boga!
Potem ciężkie zasunięto drzwi i wszyscy umilkli. Czasem kilku dandych przypadkiem przechodzących zatrzymywało się i lornetowało. Ale wkrótce z pogardą na ten festyn spoglądając, szli dalej ku drodze do Prado prowadzącej, bo Prado zawsze istniało, czy pod tem, lub pod innem nazwiskiem.
Około dziesiątej uczta więcej życia przybrała. Powozy z taką szybkością po sobie zajeżdżały, iż szwajcar przymuszonym był ciągle drzwi otwarte trzymać. Próżniacy wówczas dowolna się napatrzyć mogli. Zadowoleni z wieczoru wrócili pod swą strzechę, szemrząc przeciw niebu, iż im nie dało półmiliona rocznego dochodu. Ale żebracy pozostali na miejscu, i ich szeregi powiększone zostały znaczną liczbą koczujących portierów, trudniących się otwieraniem stopni u fiakrów. Na nieszczęście mało było najętych ekwipaży, i zaledwie kilka poważyło się przesunąć wśród świetnych karet.
Wewnątrz, salony napełniać się zaczynały; nie był to wszakże wielki bal, lecz zwyczajny wieczorek, jaki zwykle dawała pani de Rumbrye, za taki ona przynajmniej go uważała. Co do nas, nigdyśmy nie pochwycili różnicy, jaka zachodzi pomiędzy wielkim balem i zwykłym wieczorem.
Na wieczór wprawdzie prosi się tylko przyjaciół swoich, a na bal wszystkich znajomych; lista wszakże jest zawsze jedną i tą samą. I rzeczywiście trzebaby mieć bardzo niemiłe znajomości, aby ich nie chcieć policzyć do rzędu swoich przyjaciół, gdy idzie tylko o zapełnienie wielkich salonów, które nie przedstawiłyby żadnego efektu, gdyby próżnemi pozostały. Zresztą, to żadnych następstw za sobą pociągnąć nie może. Bądź jakbądż, wieczóru pani Rumbrye nie był balem, co nie przeszkadzało jednakże damom do świetnych toalet, i zachowania wszelkiej etykiety. Nadto każdy mógł powiedzieć sobie:
Cóżby to było dopiero, gdyby pani Rumbrye bal wydawała! Ten to właśnie domysł był celem, dla którego ową różnicę zachowywano.
O pół do jedenastej orkiestra zabrzmiała, a pani domu jeszcze się nie ukazała. Helena z uroczym wdziękiem z prawdziwą znajomością świata, właściwą wyższej klasie towarzystwa, czyniła honory w zastępstwie swojej macochy. Pomimo, iż z obowiązku swego jaknajlepiej się wywiązywała, każdego zadziwiała nieobecność Margrabiny. Pan de Rumbrye dwa czy trzy razy zwrócił niespokojnej niecierpliwe spojrzenie na drzwi prowadzące do apartamentu żony.
Ukazała się nareszcie, i oczy wszystkich ku niej się obróciły, kobiet z zazdrością, a mężczyzn z uwielbieniem; szmer ogólny dał się w salonie słyszyć.
Pani de Rumbrye raz jeszcze inną przybrała postać. Nie wyzuła się zupełnie z swoich naturalnych powabów, ale je zmniejszyła, i przybrała więcej powagi. Lekkie i niedbałe ułożenie godnością zastąpiła, kreolka bowiem rolę wielkiej damy odgrywała. Zwolna przeszła salony, oddając z uśmiechem nieskończone ukłony, i usiadła przy pannie de Rumbrye, która jedynie w tem świetnem zgromadzeniu mogła z nią o pierwszeństwo codo piękności walczyć. Kiedy p. Margrabina opuściła Juana de Carral, było już po dziewiątej, a jakkolwiek w jej wieku jest się piękną, toaleta tak prędko się nie robi. I ten to był powód jej opóźnienia. Gdy weszła z pełnem uczucia wejrzeniem, ukłoniła się Helenie, która na ten ukłon z uszanowaniem odpowiedziała ale w tem widać było przymus i wielką obojętność.
Bal na chwilę przerwany, znów się rozpoczął. Tymczasem zapoznamy się z osobami, mającemi drugie miejsce w naszym dramacie.
Margrabia de Rumbrye był starodawnym szlachcicem, pełnym honoru i prawości. Niegdyś namiętnie kochał swoją żonę, ale miłość ta ostygła i złe języki twierdziły, iż to nie było bez przyczyny. Pan de Rumbrye wiele razy przebaczał, teraz nawet cierpliwie znosił, bo człowiek poczciwy umie milczyć; ale świat, któremu poświęcał swoje małżeńskie niepokoje, nie był tak względnym, i pan Margrabia przy swojej najlepszej chęci, zaledwo mógł zachować od niesławy nazwisko de Rumbrye. To położenie, które, powodowani moralnością i grzecznością, nazwać musimy wyłącznem, było powodem, iż pan de Rumbrye stał się zimnym i mało udzielać się lubił. Dawny emigrant, obsypany honorami i zaszczytami od starszej linii Burbonów, zmuszonym dla wysokiego stanowiska, jakie zajmował, bywać czasem w świecie, ale te uczty go nudziły i męczyły. Zgadywał tajemną myśl tłumu, umiał czytać we wszystkich spojrzeniach myśl poniżającą go, i chętnieby się był wyrzekł wszelkiego towarzystwa.
Wszakżeż, jeżeli Margrabina niegdyś po razy kilka zgwałciła prawo małżeńskie (co za rzecz autentyczną było uważane), oddawna już postępowanie jej przestało być nagannem. Miłość dla jej serca była tylko potrzebnem zajęciem, a mając obecnie inne, nie myślała o zawięzywaniu miłosnych intryg. Kochała syna swego bez granic, namiętnie; było to może jedyne chwalebne uczucie, znajdujące się w głębi serca tej kobiety, której przypadek nadał wszelkiego rodzaju powaby, aby lepiej pokryć czarną i nikczemną jej duszę.
Pan Rumbrye całe swoje przywiązanie zwrócił na córkę z pierwszego małżeństwa, i cieszył się co dzień więcej, iż nie miał dzieci z drugiego. Oprócz Heleny nikogo nie kochał, chyba Króla i Ksawerego, który przed dwoma laty podczas stu dni przez zbieg szczególnych okoliczności stał się jego protektorem. Była to z resztą jedna z tych przysług, jaką zawsze człowiek z sercem wyświadczyć może. Młody Ksawery, instynktem wiedziony, uwielbiał chwałę Cesarza i z uniesieniem Napoleona powitał. Znany jego sposób myślenia dał mu sposobność obronienia starego emigranta w tej części ludu, która powstaje przeciw zwyciężonemu i unosi się nad zwycięzcą. Ta okoliczność zbliżyła pana Rumbrye do Ksawerego, mimo różnicy lat, zdania i nadzwyczajnego przedziału co do towarzyskiego położenia. Margrabia, umiejąc oceniać szlachetną i czystą młodzieńca duszę, pokochał go. Ksawery zaś kochał się w pannie Rumbrye, która mu wzajemnością odpłacała.
Czytelnik, jesteśmy pewni, nie będzie żądać od nas wytłómaczenia tej okoliczności. Ksawery był piękny, mówił dobrze i z uniesieniem. Helena, nie wiedząc nawet o tem serce mu oddała. Gdy odkryła tę miłość, już było za późno, i czuła się tak słabą, iż zwalczać jej nie usiłowała.
Helena, była to prześliczna siedmnasto-letnia dziewica, typu prawdziwie francuzkiego. Piękność oznacza raczej wyraz nadobnej twarzy, niż doskonałą regularność rysów.
Wielkie jej niebieskie oczy odznaczały się słodyczą i rozumem, a czoło myśl głęboką wyjawiało. Mówić nie potrzebowała, aby uczucia swoje dać poznać.
Częstokroć wychowanie zbyt surowe ścieśnia duszę i władze umysłowe w dziewicach znakomitego rodu; ponieważ się uczą wszystkiego, natura nie ma nad niemi żadnego wpływu: nie umieją ani chodzić, ani się uśmiechnąć, ani milczenia zachować, tylko podług reguł i odbieranych lekcyj. Helena w błąd ten nie wpadła. Ojciec nie powierzył jej wychowania wyłącznie staraniom pani Rumbrye, pozostawując ją samej sobie. Margrabina ze swojej strony, pragnąc pozyskać zaufanie pasierbicy, okazała się macochą pobłażającą i zawsze do niej słodko przemawiała. Ale kobiety mężczyzn tylko zwieść potrafią. Helena nie ufała pani Rumbrye, i nie wierzyła w okazywane sobie przywiązanie, a mianowicie nie ufała jej pod względem Ksawerego i swojej miłości. Po kilka razy Margrabina uciekała się do różnych środków, chcąc otrzymać zwierzenie, i aby dopiąć swego celu, więcej użyła podstępów dyplomatyki, niż trzech razem ambasadorów, ale wszystko na próżno. Helena miała się na baczności. Zbyt dobrze urodzona, aby zapomnieć kiedykolwiek o uszanowaniu winnem żonie ojca swego, była dla niej wszakże z zimną obojętnością, która ją tem więcej dręczyła, iż w niczem się przyzwoitości nie sprzeciwiała.
Niespokojność Margrabiny się wzmagała, uważała bowiem milczenie Heleny za daleko ważniejsze niż wyznanie. Po własnej obawie sądziła o miłości młodej dziewicy, i drżała na myśl, iż upór i dziecinny kaprys zniweczą na zawsze jej plany i nadzieje. Była kobietą, a do tego kreolką. W rzeczy samej obawa ta była przesadzoną, i gorączkowa wyobraźnia zanadto się unosiła nad przedmiotem, któryby zaledwie zajął myślącego mężczyznę. Ale któż nie wie, iż w takich okolicznościach przeczucie ma pierwszeństwo nad wyrachowaniem, a gorączka nad rozsądkiem? Margrabina, jako matka, pragnąca wszystko poświęcić miłości macierzyńskiej, uzbrajała się w silną broń, aby zwalczyć rzeczywiste lub urojone niebezpieczeństwa. Widziała w Ksawerym fatalną zawadę, a obecna jej namiętność wyobrażała ją sobie tak straszną, iż od pierwszego dnia postanowiła wydać mu walkę na śmierć. Ksawery zastępował drogę synowi, a przeto jej samej, bo w niej miłość macierzyńska zajęła wszystkie dawniejsze uczucia. Kiedy kobieta, taka jak pani Rumbrye, napotyka na drodze ludzką zawadę, przebyć ją musi, choćby i trupa za sobą pozostawić miała. Zresztą pan Rumbrye zwiększał jeszcze obawę żony swojej i nienawiść, która się z niej zrodziła.
Badała go, nie otwarcie, ale tak, jak to zwykle badają kobiety: podstępnie i zręcznie.
Margrabia, powodowany chęcią niewinnej zemsty, mniemać jej pozwalał, iż kiedyś Ksawery ściślej z nim połączony być może. Czyż potrzeba było więcej dla pani Rumbrye, aby rozpocząć wojnę zaciętą? Czekała jednakże, bo rozum jej. równie przezorny jak śmiały, umiał z cierpliwością działać.
Pozostaje nam jeszcze powiedzieć słówko o jej synie, który był niewinnym powodem tej krwawej walki i nieczynnym przedmiotem ambitnych planów Margrabiny. Był to prześliczny chłopiec, pięć stóp siedm cali wysoki, wielbiciel ówczesnej mody zwanej a la Guiche, i oddychający zaledwo pod ściśniętym gorsetem swojej kamizelki. Pan Alfred Lefebrre des Vallées uważanm był za skończony model swego krawca; mówił doskonale o koniach, i posunął zarozumiałość aż do palenia sygar na ulicy, co było rzeczą niesłychaną. Matka jego zapewniała, iż miał bardzo wiele rozumu, i tak często mu to powtarzała, iż sam nakoniec uwierzył temu. Zresztą nie był wiele głupszym od innych niewolników mody.
Tego to poczciwego młodzieńca Margrabina chciała dać za męża pannie Rumbrye. On też niczego więcej nie pragnął. Znajdował Helenę piękną i żadnego nie czuł wstrętu do 500,000 liwrów dochodu swego ojczyma. Ale zezwolenie tego ostatniego było najtrudniejszem do otrzymania. Pan Rumbrye, zachowując wszelką grzeczność, nie ukrywał tego nigdy, jak lekceważył Alfreda. Nie można więc było myślić, aby zezwolił na związek jego z córką swoją. Zrobienie zatem pierwszego wniosku powinno było pochodzić od Heleny, któréj ojciec nic odmówić nie umiał. To był punkt główny. Bóg wie, iż Margrabina z całéj duszy wzięła się do rzeczy, używała wszelkich środków przypodobania się Helenie i wzniecenia w niéj tkliwego uczucia dla Alfreda. Ale to równie jéj się nie udało, jak i wyż wspomnione badanie. Alfred napróżno się przedstawiał Helenie w całym blasku swego stroju, excentryczność jego nie zwróciła nawet jej spojrzenia. Badacz prawdziwy nie byłby tem zdziwiony. Rozsądne młode dziewice nienawidzą zawsze wysokich, wysznurowanych, wymuszonych młodzieńców, jakim był właśnie Alfred. Margrabina wszakże, mimo swego najlepszego gustu, była zaślepioną w sukcessorze swoim. Obojętność Heleny za niesprawiedliwą uważała. Przeszła wszystkie powody swoich domniemań, a doświadczenie kobiety i matki wskazało jej, iż aby odrzucić Alfreda, trzeba być kim innym zajętą.
Wówczas to spojrzała naokoło siebie wzrokiem, którym umiała płynnie czytać w tajemniczej księdze świata. Porzuciła bezwzględnie swoje uczucia, i nie bardziej w Ksawerego niż w innych wlepiła swoje oko badawcze. Łatwo się domyślić, iż tłum pretendentów cisnął się do 500.000 liwrów dochodu panny Rumbrye. Ale cóż znaczy liczba? Pomiędzy temi wszystkiemi rywalami. Margrabina poznała od razu tego, który młodą dziewicę kochał dla niej samej, a nie dla jej spadku. Odgadła także z matematyczną pewnością kto był kochanym. Był nim Ksawery. Wpadła na niego tak, jak Rachmistrz na swoją cyfrę, po ukończeniu próby z wątpliwego dodawania. Ksawery! młodzik, co po dwa miesiące w jednym i tym samym nhi ’rze chodził! Ksawery! nieśmiały blondyn, od którego Alfred o głowę był wyższy! To nie tylko okropnem, ale i poniżaiącem było.
I wtenczas to Margrabina rozpoczęła działać zaczepnie. Carral, ślepy jej zwolennik, był przez nią w awangardzie wysłany. Otrzymał rozkaz popsucia Ksawerego, a w potrzebie uczynienia i czegoś więcej....
Aby dobrze ocenić zabiegi Margrabiny, trzeba zgłębić rzecz następującą: iż wielki świat składa się z dwóch klass, to jest: z ludzi obowiązanych i z ludzi cierpianych. Pierwsi są na swojem miejscu, i oddalić ich nie można, chyba, gdyby zasłużyli na galery. Prawo dziedzictwa im służy. Drudzy przeciwnie, przyjęci zostali przez elekcyę, wykluczenie ich samych by tylko dotknęło, bo nie są tak, jak pierwsi, połączeni z trzecią częścią rodzin.
Ksawery należał do tych ostatnich. Gdyby Margrabina była chciała użyć podobnego środka względem pana Dè... lub młodego Barona de...., byłby nie łatwo jej się udał. Ale zwrócony ku Ksaweremu, nabrał groźnej mocy, bo nic się nie wybacza ludziom cierpianym.
Jeżeli więc Margrabina plan ten na inny zmieniła, musiała z wszelką pewnością na takowy rachować.