Żebrak murzyn/Historya przy wetach
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żebrak murzyn |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Ruben Rafałowicz |
Data wyd. | 1852 |
Druk | Drukarnia Gazety Codziennej |
Miejsce wyd. | Warszawa, Wilno |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le mendiant noir |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wchodząc na bal, wzrok Margrabiny obszedł szybko wszystkie salony, nie pomijając najmniejszego zakątka. Caralla nie było. Przemijająca chmura zasępiła czoło pani Rumbrye.
— Czyż istotnie zerwał więzy? rzekła do siebie.
Pan Rumbrye, który rozmawiał w oknie z Ksawerym, postąpił ku swojej żonie, ukłonił się jej ceremonialnie, i rzekł:
— Byliśmy o panią niespokojni.
Te słowa zawierały w sobie zapytanie. — Kreolka, zanim odpowiedziała, powitała Ksawerego postępującego za Margrabim, najpiękniejszym uśmiechem. Poczem rzekła:
— Zbyt dobrym jesteś, panie, przypominając mi, że winnam podziękować naszej kochanej Helenie, iż mnie zastąpiła.
— Córka moja jest w swoim domu, nie należą jej się zatem żadne od ciebie pani podziękowania.... Pochlebiam sobie, iż nie byłaś słabą.
— Zajęłam się nabożeństwem wieczornem i nie uważałam, że już tak późno, odpowiedziała Kreolka, zatrzymując przenikliwe wejrzenie na surowej twarzy męża swego.
Ten uśmiechnął się z goryczą, ukłonił się raz jeszcze i odstąpił miejsca Alfredowi, przychodzącemu złożyć uszanowanie swej matce.
Przez ten czas Ksawery zaprosił Helenę do kontredansa.
— Czy nie widziałeś pana Carrala, Alfredzie? zapytała Margrabina.
— Daję pani słowo honoru, iż się bynajmniej nie zajmuję panem de Carral, odrzekł Alfred; spodziewam się, że znajdujesz moją kamizelkę bardzo piękną.
— Zapewne.
— Nie jest ona od Sztaubego, wierz mi Pani; jeżeli chcesz... Jest to poczynający krawiec, któremu chcę wziętość nadać.... będzie ją miał niezawodnie....
— Nie wątpię o tem, poszepnęła z roztargnieniem Margrabina.
— Na honor! nie słuchasz mię Pani! zawołał Alfred; to rzecz szczególna!
— Alfredzie, przerwała pani Rumbrye, chciałabym pomówić z panem de Carral. Chciej mi go przysłać.
— To szczególnie! powtórzył Alfred, słowo honoru!
I przeszedł w kamizelce, która nie była od Sztaubego, (wierzcie nam lub nie) po wszystkich salonach, ale w żadnym, niespotkał pana Carral.
— Matka moja straciła głowę, pomyślał sobie. Pójdę zagrać partyę w karty.
Bez przerwy tańczono kontredansa. Helena i Ksawery zajęli miejsce najwięcej oddalone od pani Rumbrye i rozmawiali ciągle, zważając tylko, aby nie pomylić figur. Helena powiedziała była Ksaweremu: „Przyjdź dziś na wieczór;“ ale oboje nie wspomnieli nawet o tej okoliczności; Helena przez skromność, a Ksawery przez nieśmiałość. Rozmowa ich należała do jednej z tych mistycznych, które dosłownie powtórzone śmiech wzbudzają, bo na pozór wydają się zupełnie nic nieznaczące, a przecież każde słowo ma tajemnicze znaczenie, zmiana głosu urok, a milczenie nawet niezaprzeczone szczęście.
Taka wspólność myśli, taka sympatya dwóch serc się kochających, jest pełną wdzięku, słodyczy, lubości i odbywa się za pomocą słów, które w zwykłej rozmowie są wyrachowane i obojętne; tutaj gramatyka się zmienia; uśmiech pospolity każdy frazes tkliwym czyni, a spojrzenie wyraża całą tajemniczość namiętności. Miłość prawdziwa i czysta ma także właściwy sobie dyalekt, ale tego się nie naucza. W dniu, w którym kochać się przestajesz, zapominasz o nim, a doszedłszy do starości, i pojąć nie umiesz, test to język jaki serce tylko zrozumieć może; język, którego mistyczną składnię odkrywa pierwsze spojrzenie do duszy przemawiające; jeżyk, którego każdy wyraz jest szczęściem; język nakoniec, jakim wielu ludzi raz tylko w życiu przemawiało, którymby zawsze mówić pragnęli.
Helena i Ksawery nie zastanawiali się nad miłością. Helena szczególniej ulegała słodkiej, czystej, naiwnej tkliwości, nic nie zgłębiając, bez celu, ale też bez wyrzutów obawy; kochała człowieka, którego ojciec jej szanował i zwał swym zbawcą. Zresztą chęć sprzeciwienia się, mieści się częstokroć i w najlepszych sercach: kochała tego, którego Margrabina nienawidziła....
Co zaś do Ksawerego, kochał się bez wszelkiej ubocznej myśli. Miał lat 22, marzenia jego były uśmiechem, a pamięć balu na dni kilka szczęśliwym go czyniła.
Przy ostatniej figurze dopiero Helena przypomniała sobie, iż ma coś Ksaweremu powiedzieć.
Spojrzała niespokojnie naokoło siebie, obawiając się obecności ciekawego, i przybierając poważną minkę:
— Panie Ksawery, rzekła bardzo cicho; powiedziałam ci, abyś przybył dziś na wieczór.
— Gdybyś pani wiedziała, z jaką radością słowo to usłyszałem?... odrzekł głosem namiętnym Ksawery.
— Pozwól mi mówić, przerwała młoda dziewica; teraz kiedym się namyśliła, widzę, że źle zrobiłam. Chciałam cię bacznym uczynić względem jednej osoby.... ale nie mam żadnej pewności.... i obawiam się.... Proszę cię wszakże panie Ksawery, bądź roztropnym.
— To rzecz szczególna! Carral mówił mi także, iż mam nieprzyjaciela?...
— Pan Carral?... I nie wymienił jego nazwiska?
— Nie chciał.
— A więc! panie Ksawery, rzekła wahając się młoda dziewica, ja ci je wymienię... Strzeż się pani Rumbrye.
Zaledwie wyrzekła to imię, uczuła, że ją ktoś lekko po ramieniu dotknął. Odwróciła się ze drżeniem. Margrabina stała za nią.
— Na ciebie kolej, moję dziecię, rzekła z słodką i wesołą minką. Opuściłaś figurę.
Helena tańczyć zaczęła drżąca i pomięszana. Pani Rumbrye spoglądała na nią wzrokiem macierzyńskim.
— Jakże jest piękną i powabną! poszepnęła, aby być słyszaną od Ksawerego.
— Helena się myli, pomyślał sobie rozpoczynając taniec.
Wówczas oko Margrabiny się zasępiło.
— Odgadła mię! powiedziała sobie. Jakże go kochać musi, kiedy tak nad nim czuwa!.... A ten nikczemny Jonquille nie przychodzi!...
Ksawery odprowadził Helenę na miejsce, i stanął sobie tak, aby mógł ciągle na nią spoglądać, póki przyzwoitość nie pozwoli mu znowu do tańca jej zaprosić. Helena z niezadowoleniem przyjąć musiała zaprosiny Alfreda, który obsypywał ją hucznemi komplementami, i przysięgał na honor, iż jego kamizelka nie była od Sztaubego.
Około drugiej z rana, Carral ukazał się u drzwi hotelu. Był blady i zmieniony. Wszedł z oczyma spuszczonemi nie śmiał wprost patrzyć na przyjaciół swoich, tak dalece się obawiał, aby go z pogardliwym uśmiechem nie przyjęto. Wiedział, iż kobiety tego rodzaju, jak pani Rumbrye, nie lubią na próżno grozić.
Ciężący mu na sercu kamień spadł wówczas dopiero, gdy się przekonał, iż żadna nie zaszła względem niego zmiana w opinii zgromadzonych. I odzyskawszy w części dawną śmiałość, wsunął się w framugę okna, aby uniknąć przenikliwego Margrabiny spojrzenia.
— Będę uważał, pomyślał sobie; może nie będzie śmiała.
Jeśli mówić zacznie, pokażę się.
Carral się mylił. Pani Rumhrye z niecierpliwością go oczekiwała, i ciągle ku drzwiom wchodowym oczy zwrócone miała. Zobaczywszy go, usunęła się, z pewnością na zwycięztwo rachując. Gdyby był nie nadszedł, możeby i nie była mówiła.
Tańce coraz już zwalniać zaczynały, i znaczna liczba gości otoczyła panię domu. Godzina wieczerzy się zbliżała. Pani Rumbrye była nadzwyczajnie wesołą, obfitą w dowcipy, a dwóch sześćdziesięcioletnich członków Akademii porównywało ją z panią du Deflant.
Lokaje oświadczyli, iż kolacja już zastawiona. Margrabina z uroczym uśmiechem wzięła rękę Ksawerego, i udała się do galeryi, gdzie stoły były zastawione. Przechodząc około okna, przy którem ukrywał się Carral, uśmiechnęła się z szyderstwem.
— Panie Ksawery, rzekła głośno, czy znasz historyę Jonquilla?
Ksawery odpowiedział, że nie. — Carral zaledwo mógł odetchnąć.
— A panowie? mówiła dalej pani Rumbrye, zwracając się ku otaczającym ją.
— Jonuille! powtórzyła Margrabina, to szczególne nazwisko! Jest to nazwisko bardzo pospolite między mulatami.
— Słowo honoru, to musi być śmieszne! rzekł Alfred.
— Pozwólcie mi się zastanowić, abym mogła opowiedzieć te historyą, przerwała pani Rumbrye, zwracając znowu mowę do Ksawerego.
Młodzieniec się skłonił, a tłum się rozsunął.
Kiedy nikogo już nie było, Carral wyszedł z swego ukrycia, twarz jego była przerażającą.
— Wiedziała, iż się tu znajduję! pomruknął zgrzytając zębami. Jaką ona sobie igraszkę z męczarni moich czyni!.. I od niego!.... od niego opowiadanie zaczyna!....
Przybrał o ile mógł najspokojniejszą postać i wszedł do galerji.
Około stołu czworograniastego, zastawionego różnemi potrawami, powiewały szarfy kobiet jaśniejących od złota i brylantów. Za niemi stali mężczyźni, jedli lub usługiwali damom. Alfred jadł z narażeniem na niebezpieczeństwo kamizelki, która o mało że zupełnie nie popękała.
Był to rzeczywiście widok czarodziejski. Stoły przepysznie pozastawiane, otaczały kobiety, których świeże i piękne twarze odbijały się w oświetlonych lustrach. Łatwo się domyślić można, iż Carral nie był w humorze podziwiania tego widoku! Nie chcąc się już ukrywać, przybliżył się do Margrabiny.
Otóż i Carral, pani, rzekł Alfred, którego napróżno wieczór cały szukałem!
— W samej rzeczy, zawołała pani Rumbrye, odwracając się do nowo przybyłego, od wieku już nie mieliśmy przyjemności widzieć pana!
Carral skłonił się w milczeniu.
— Zdajesz się pan być cierpiącym, mówiła dalej Margrabina, z nielitościwym przyciskiem; czyżbyś był słabym?
— Jestem cierpiącym, odpowiedział Carral.
— Do licha! ma twarz trupią, pomruknął Alfred, który w złym był humorze, bo go kamizelka uwierała.
Pani Rumbrye fotel swój na bok usunęła.
— Niech przysuną krzesło dla pana de Carral! rzekła i ironią, którą on sam tylko mógł dostrzedz; siadaj pan przy mnie, chorzy i damy do jednych względów mają prawo.
Carral posłuszny jak automat, usiadł i pozostał nieruchomym.
Rozmowa przerwana przez chwilę stała się znowu ogólną.
— Pani Margrabina, rzekł po chwili Ksawery, poleciła mi, abym jej przypomniał o przyrzeczeniu, jakie nam uczynić raczyła.... tyczące się historyi Janquilla.
— Przy wetach opowiem ją dopiero, odpowiedziała Margrabina, zapytując wejrzeniem Carrala.
Ten się ani ruszył. Muskuły jego twarzy zdawały się z marmuru...
— Daję słowo honoru, ii pani nadużywasz naszej cierpliwości, zawołał Alfred.
— Pani, co tak dobrze opowiadać umiesz! rzekła jedna Hrabina.
— Tak uroczym sposobem, dodało kilku Baronów.
Margrabina wahała się przez chwilę, przez ten czas Carral zwolna się ku niej zwrócił, i spojrzał jej wprost w oczy. Pani Rumbrye spojrzenie to za wyzwanie wzięła, i z okrutnym uśmiechem rzekła do naglącego na nią zgromadzenia.
— Nie byłoby grzecznie z strony mojej, gdybym dłużej odwłóczyła.... Słuchajcie więc historyi mulata Jonquilla!
— Nie czyń tego pani, w imię Boga! poszepnął Carral głosem rozdzierającym.
W San Domingo, zaczęła Margrabina, bez najmniejszego wzruszenia, był mulat, nazwiskiem Jonquille. Był on synem murzynki Pasiphae i służącego białego.
— Dosyć! poszepnął chrapliwie Carral, zgubię go.... zabiję nawet, jeżeli tego wymagać będzie potrzeba!...
Margrabina dalej rozmowę prowadziła, ale poprzednio, odpowiedziała przyzwalającem wejrzeniem na prośbę Carrala. Pomiędzy niemi układ na nowe stanął.
Nie przeszkodził wszakże pani Rumbrye ciągnąć opowiadania z wszelkiemi szczegółami, historyi Carrala. Zaczęła przerwać jej zatem nie mogła, zmieniła tylko nazwisko bohatera. Ale aby zmianą tą nie zmniejszyła powagi swej nad, mulatem, dodała kończąc.
— Znacie wszyscy, a przynajmniej po większej części tego błazna. Nie powiem wam dziś jego nazwiska; później, to może będzie mogło mieć miejsce....
Raz pozbawiony obawy, Carral wpadł w dawne zuchwalstwo. Nie chcemy przez to powiedzieć, iż nie był oburzonym, słysząc opowiadaną z dowcipnem szyderstwem historyę życia swego, ale doskonale pokryć umiał wzruszenie, tak dalece, iż pierwszy nalegał, aby Margrabina wyjawiła nazwisko mulata, który poważył się udawać szlachcica i jeden tylko Alfred głośniej od niego, życzenie to objawił.
— Słowo honoru, mówił ten młody panicz, dałbym 50 luidorów, abym mógł dowiedzieć się przezwiska tego łotra!
Margrabina wszakże nieugiętą się okazała, i tą rażą wielką pod względem wstrzemięźliwości zyskała sobie sławę.
Odchodząc od stołu wzięła Carrala pod rękę:
— Masz mi za złe, żem ci małą dała nauczkę?
— Dziękuję ci za nią pani, odrzekł Carral.
— W przyszłości bądź ostrożniejszym!... Jesteś więc zdecydowany słuchać mię.... Znasz zapewne niektóre z tych domów?....
— Znam kilka.
— Wybierz najwięcej podejrzany i najwięcej uczęszczany.
— Uczynię to.
— A nadewszystko pamiętaj o przedwstępnych krokach..
— Nie zapomnę o niczem....
Margrabina przypadkiem podniosła oczy, i spojrzenie jej padło na kadryl, w którym tańczyła Helena z Ksawerym. Mówili do siebie po cichu, a miłość w ich oczach się malowała..
— Widzisz! czas nagli, mówiła dalej pani Rumbrye.... kiedyż to uskutecznionem zostanie?...
— Jutro.
Margrabina nie mogła się wstrzymać od okazania swojej radości.
— Rachuje na ciebie, rzekła, i wynagrodzić nieomieszkam.
Od początku tej sceny, pan Rumbrye z oka ich nie stracił. Margrabina podnosząc się ukłoniła się ceremonialnie Carralowi, który na ukłon jej z uszanowaniem odpowiedziała Margrabia ramionami wzruszył.
— Pomiędzy niemi jest jakaś tajemnica! rzekł do siebie; przy stole dostrzegłem z jednej strony błagające a z drugiej pełne groźby wejrzenie.... Był to dzień nieszczęsny, okropny, w którym kobieta ta weszła do rodziny de Rumbrye.