<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Żebrak murzyn
Podtytuł Powieść
Wydawca Ruben Rafałowicz
Data wyd. 1852
Druk Drukarnia Gazety Codziennej
Miejsce wyd. Warszawa, Wilno
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le mendiant noir
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KREOLKA.

W roku 1792, w mieście Kap (w Sant Domingo) była młoda szesnastoletnia sierota, nazwiskiem Florentyna Aniela de Vallées; piękna i bogata zarazem dziedziczka. Majątek jej liczono przeszło na dwa miliony liwrów. Mówiono zawsze o niej z miłością i uszanowaniem jakby o jakim aniele, bo o ile była piękną, tyle i niewinną, tak przynajmniej rozumiano.
Zostawała pod opieką jednego ze starych mieszkańców kolonii. Był to człowiek miernego usposobienia umysłowego, ale rzadkiej poczciwości i bardzo na przyzwoitość uważający; czuwał pilnie nad nią i mało jej zostawiał wolności.
Florentyna w wieku, w którym młode dziewice, a szczególniej kreolki ubiegają się za zabawami, nie znała wcale świata, życie jej upływało samotnie i ponuro w domu opiekuna pana Duvivier. Na początku wyżej wspomnionego roku, p. Duvivier oddalił swego pierwszego komissanta, i zastąpił takowego Anglikiem, którego nazwiska sobie nie przypominamy. Anglik ten należał do rzędu tych zimnych i obojętnych istot, bladych, ponurych, których tak wielka liczba znajduje się w W. Brytanii. Serce jego równie było zimnem jak i twarz, a egoizm główną cechą charakteru. W kilka czasów po objęciu przez niego miejsca w domu p. Duvivier, charakter Florentyny nagłym uległ zmianom. Dotąd była słodką, cierpliwą; przymioty te raptem znikły, prawdziwa jej natura się odkryła, stała się imponującą, namiętną; oburzała się przeciw woli swego opiekuna, ale ze pan Duvivier otrzymał zwycięztwo w tej walce, Florentyna udała się do hypokryzyi i nauczyła się zwodzić.
Nagła w tak krótkim czasie zmiana dowodziła, iż serce młodej kreolki oddawna było do występku skłonnem, i potrzebowało tylko jakiej zewnętrznej okoliczności, aby się ukazać w właściwem świetle. Tak się też właśnie stało. Anglik z duszą popsutą ale zimną, która być tylko może udziałem jego ziomków, otoczył Florentynę zasadzkami, popsuł zasady jej dobrego wychowania i splamił, aby ją uczynię powolną namiętnościom swoim.
Młoda dziewica przyjmowała jego rady z uniesieniem, jej temperament rozwinął się raptownie i zatarł w mej wszelkie uczucia skromności i niewinności.
Pierwszy komisant cieszył się w duszy z powodzenia swego. Uważał się już za pana najbogatszej na wyspie dziedziczki..
W tym czasie głuche oburzenie panowało pomiędzy murzynami. Koloniści po kilka razy już niespokojność swoją oznajmiali, i najprzenikliwsi z nich posądzali Anglię, iż do powstania tego zdradziecko nakłaniała.
Rząd miasta Kap zażądał pomocy od pogranicznych osad. Gwadalupa wysłała oddział kawaleryi pod dowództwem Porucznika Lefebvre.
Lefebvre był to młody oficer pełen nadziei. Obecność jego uspokoiła na chwilę powstańców. Przywiózł z sobą z Gwadalupy służącego murzyna, którego udarował wolnością i często mówił o jego przywiązaniu do swojej osoby. Murzyn ten zwał się Neptun, nigdy go nie opuszczał i towarzyszył mu na pole bitew.
Zaburzenie jednakże trwało ciągle pomiędzy murzynami. Emisaryusze przebiegali ustawicznie posiadłości, rozdawali pieniądze i wódkę, wchodzili do każdej chatki i do powstania nakłaniali. Pochwycono kilku z tych śmiałych ajentów: byli oni wszyscy Anglikami. Okoliczność ta wznieciła niejakie podejrzenie w panu Duvivier, kazał śledzić komisanta swego, i przekonał się, iż to on był zdrajcą. Bez dalszego zatem dochodzenia wsadził go na statek i odesłał do angielskich Antyllów. Był to niezawodnie czyn pełen pobłażania.
Pan Duvivier mocno jednakże za takowy odpokutował. Po odebraniu wiadomości o oddaleniu komisanta, Florentyna-Aniela objawiła boleść z gniewem połączoną, łzy roniąc wyznawała, iż ten człowiek był jej kochankiem, i że w łonie swojem nosi zakład jego miłości. Wstyd swój bez żalu wyznała. Na wyrzuty opiekuna odpowiadała milczeniem. a potem oświadczyła, iż dom jego niezwłocznie opuści.
Pan Duvivier, uniesiony sprawiedliwym gniewem, na wszystko zezwolił i usunął się od opieki.
Wówczas dla Florentyny inne zaczęło się życie. Bogata, przejęta zasadami swego nikczemnego nauczyciela, w 17 roku życia miała dosyć siły, aby pogardzić publiczną opinią. Dom jej stał się schadzką awanturników, któremi osady były napełnione. Nadzwyczajnym otoczyła, się zbytkiem, a puściwszy cugle najgorszym skłonnościom, stała się przedmiotem ogólnej pogardy.
Anglik wkrótce zapomniany został, własne jego zasady dopomagały do tego. W sercu młodej dziewicy wzniósł dwa bożyszcza: samolubstwo i lubieżność. A dla tych dwóch namiętności, nieobecny żyć przestaje.
W przeciągu kilku miesięcy Florentyna wydała na świat dziecię płci męzkiej. Wypadek ten zaledwie biesiady jej przerwał. Przyznać jednak należy, iż do młodego Alfreda namiętne przywiązanie powzięła. Był on synem Anglika, względem którego rzeczywiście coś do miłości podobnego uczuła. Inne jej namiętności przemijały nagle, nigdy nie kochała tak, jak to kochają dusze szlachetne.
Aleją kochano, kochano namiętnie i z poświęceniem. Była tak widocznie piękną.
Jenerał Leclerc wylądował w San Domingo z wojskiem francuzkiem, i natychmiast wyniósł Porucznika Lefebvre do stopnia Kapitana, którego szlachetne postępowanie długo spokojność w mieście Kap zachowało. Chcąc się stać godnym tego zaszczytu, młody Kapitan podwoił jeszcze gorliwość swoją. Częstokroć w towarzystwie Neptuna murzyna, zapuszczał się w rozległe plantacje cukru i kawy, które otaczają miasto Kap. Czasem nawet awanturował się aż na góry, aby rozpoznać położenie, jakie sobie obrali powstańcy murzyni. Ci ostatni uorganizowali się w regularne wojsko, siły ich były wielkie, a system prowadzenia wojny równie okrutny jak niebezpieczny. Nie raz Kapitan Lefebvre winien był ocalenie swoje nadzwyczajnej sile i niezachwianej wierności czarnego sługi.
Ten ostatni miał prawie lat czterdzieści; postać jego była kształtna, a rysy twarzy o tyle, regularne, o ile niemi być mogą rysy murzyna. Nadto fizjonomia jego różniła się od ludzi, z pokolenia których pochodził, bo wyraz jego twarzy oznaczał szczerość, poświęcenie i silną wolę. Pomimo ostatniego tego przymiotu, był on najposłuszniejszym sługą. Pan nadał mu wolność, a on od tego dnia właśnie stał się prawdziwym jego niewolnikiem, bo poprzysiągł dla Kapitana Lefebvra przywiązanie bez granic. Jakiekolwiek były rozkazy Kapitana, wypełniał je jak automat. Rozbierać one za niedorzeczność uważał, a zapomnić o nich, za występek.
Przy tej zupełnej abnegacyi i poświęceniu, Neptun dumnym był z swej wolności. Pojmował on z naiwnością pełną rozsądku, właściwą murzynom, iż nie korzystać z prawa, nie znaczy go się wyrzekać. Cieszył się myślą, iż od niego tylko zerwanie więzów zależy, chociaż był zdecydowanym nigdy się na takowe nie targnąć, bo wiedział, iż w takim razie, musiałby opuścić swego dobrego pana.
Przywiązanie jego podzielał Kapitan Lefebvre, zupełne w murzynie zaufanie pokładał, i bez obawy największy swój skarb byłby mu powierzył. Miał przecie przed nim tajemnicę. Kapitan Lefebvre kochał Florentynę de Vallées i co wieczór do niej udawał się potajemnie. Pierwszy raz murzyn chciał iść za nim, ale na rozkaz Kapitana od zamiaru swego odstąpił. Neptun nie był podobnym do europejskich kamerdynerów, którzy częstokroć służą swym panom pomimo ich chęci. Wola Kapitana była dla niego świętą: co tylko mu rozkazał, Neptun czynił tak dalece, iż gdyby był powiedział: zabij mię, wątpić należy, czyby murzyn za swój długi nóż nie pochwycił.
Z całego miasta Kap, Kapitan Lefebvre był może jedynym, co nie wiedział o postępowaniu Florentyny. Miał ją za niewinną, Florentyna czuła ku niemu namiętną i przelotną miłość, ujęła go zatem w swoje sidła, do czego jej nie mało dopomogła nadzwyczajna uroda. Zresztą łatwo było zwieść Kapitana, zajętego jedynie swoją miłością i służbą. W Kap widywał tylko Florentynę, która umiała przybrać postać anielską i świętą. Małżeństwa cywilnego z dwóch przyczyn zawrzeć nie mogli kochankowie: po pierwsze, młoda dziewica była nieletnią; po drugie Kapitan w tak grożących okolicznościach, nie mógł żądać potwierdzenia jego związku od naczelników swoich. Połączył ich zatem potajemnie ksiądz.
Łatwo się domyślić, iż Florentyna Aniela ukryła przed swoim małżonkiem urodzenie dziecka, które z Anglikiem miała. Kiedy po raz drugi została matką, Kapitan uczuł radość bez granic, a ta zwiększyła jeszcze miłość.
Florentyna przeciwnie stała się smutną, przywiązanie przemijające dla męża znikło a na wspomnienie młodego Alfreda, który wzrastał zdala od niej, uczuła obojętność dla drugiego dziecka, i nienawiść dla jego ojca.
Urodzenie tego nastąpiło właśnie w chwili, kiedy wojna domowa całą wyspę zajęła. Zburzeni murzyni przewagę brać zaczynali. Miasto Kap po dwa razy przez powstańców zajęte, stało się łupem anarchii.
Wszystko co mógł uczynić Kapitan było religijne potwierdzenie urodzenie syna, zwyczaj ten miał jeszcze w niektórych miejscach możność legalną i akt takowy sporządzonym został, przed księdzem, przed którym zawarto małżeństwo, i ciż sami świadkowie podpisali to drugie zeznanie.
Świadkowie byli lokaj Florentyny i mulat nazwiskiem Jonquille, którego właśnie dla tej przyczyny uwolniła. Kapitan wziął kopią aktu i dziecię oddał na mamki do neutralnej posiadłości, zarządzanej przez uwolnionych murzynów. W kilka dni potem Kapitan podczas bitwy otrzymał przez posłańca następujący list od swojej żony.

Panie!

„Sądziłam, iż cię kocham, lecz się na nieszczęście pomyliłam. Nigdy się już więcej nie zobaczemy. Zapomniałam ci nadmienić, iż mam syna; syna, którego kocham, bo ojciec jego jest jedynym człowiekiem, co tkliwe zdołał we mnie uczucia wzbudzić. Zabieram to dziecię z sobą, a twoje ci pozostawiam. Zatrzymuję akt naszego małżeństwa, bo będzie mógł być w przyszłości użytecznym synowi memu. Syn twój zaś ciebie tylko potrzebuje. Nie poszukuj mnie, pragnę rozłączenia i wola moja jest niezmienną. Nie trzeba mi tego brać za złe, tak bowiem stworzoną jestem. Adieu

Florentyna Aniela

Kapitan sądził się być igraszką przykrego snu. Trzy czy cztery razy przeczytał ów list szczególny i o mało że nie zwaryował.
Ta zimna i bezczelna obojętność, tem bardziej go jeszcze oburzała, iż do tej chwili miał dla żony swojej, tyle szacunku ile przywiązania. Z początku chciał wszystko porzucić i połączyć się z Florentyną, choćby tylko dla tego, aby się pomścić. Po pierwszej chwili uniesienia nastąpiła pogoda, a po pogodzie rozpacz. Życie jego było zniweczonem, bo w tej kobiecie szczęście i nadzieje swoje położył. Czas który przy niej przepędził, uważał jako sen pełen najsłodszych rozkoszy, przebudzenie więc tem sroższem było. Przez chwilę myślał o śmierci, ale gdy wspomniał, iż jest ojcem, postanowił żyć dla dziecka swego.
Inaczej wszakże przeznaczenie mieć chciało, kula zbuntowanego murzyna zastąpiła miejsce samobójstwa. W trzy czy cztery dni po odebraniu tego okropnego listu, oddział Kapitana napadli powstańcy nad brzegami rzeki Grande Riviere Lefebvre podług zwyczaju walczył odważnie i kiedy się rzucił, aby do reszty pokonać murzynów, otrzymał raz śmiertelny w piersi i padł na ręce swego wiernego sługi. Ostatnia myśl jego była dla syna, biednego sieroty^ którego zostawiał bez pomocy i opieki na ziemi.
Pani Florentyna Aniela Lefebvre de Vallées napisawszy swoją małą rączką ów elegancki bilecik, który już czytelnika oczom przedstawiliśmy, zebrała brylanty i znaczną summę pieniędzy i odpłynęła do jednej z Antyllów angielskich, a ztamtąd do Londynu odjechała, dokąd przybywszy dowiedziała się o śmierci męża swego. Wiadomość ta, sprowadziła uśmiech na jej różowe usta. bo powracała jej wolność, a synowi nazwisko, którego odtąd nikt mu już zaprzeczać nie będzie. Czyż nie jest wdową po Kapitanie Lefebvrze? W kilka czasów później, otrzymała inną wiadomość, ale ta daleko mniej przyjemną była. Chcemy mówić o zwycięztwie jakie nad francuzami murzyni w San Domingo odnieśli. Florentyna Aniela raptem zrujnowaną została.
Ale była młodą, cudownie piękną, i resztę swoich funduszów obracała na życie nader wystawne. Tłum gentlemanów otaczał ją wszędzie, zwracając do Anglii zasady, jakie w nią w poił Anglik, zrujnowała znaczną liczbę członków wyższego parlamentu i zawichrzyła niejeden kupiecki majątek. Kiedy już sprzykrzyła sobie to świetne lecz w gruncie rzeczy nędzne życie, raczyła oddać rękę swoją pewnemu młodemu Lordowi, który uważał się za najszczęśliwszego z śmiertelnych. Tak to w Londynie postępują. Z buduaru kobiety nierządnej do prawego łoża Lorda, jeden tylko jest krok.
Tymczasem młody Alfred de Vallées wyrósł, stał się wysmukłym, wysokim chłopcem, i rześki się wydawał w powozie Milorda przy boku matki swojej. Nic nie umiał, ale niczego się uczyć nie chciał, z czego wnosić można było, iż wyjdzie kiedyś na zacnego dandy.
Mulat Jonquile pojechał za panią swoją. Dwa razy wolność odzyskał, raz, iż ją od pani otrzymał, a powtóre iż się znajdował na ziemi angielskiej; dobrowolnie wszakże niewolnikiem się uczynił, a w nagrodę przyjął nazwisko Don-Juan de Carral, wmawiając we wszystkich, iż jest Andaluzyjczyk, i pochodzi z tak czystej i szlachetnej krwi, jak Jego Królewska Mość Król hiszpański. Tak przeszły dla Florentyny Anieli i otaczających ją osób, ostatnie lata Rzeczypospolitej Francuzkiej.
Przewodniczyła całej angielskiej elegancji i jej bale przygasiły wszystkie inne.
Lord Cornbury, posiadający połowę Hrabstwa Norfolk, oddałby był chętnie swoje dwadzieścia i dwa zamki, za jeden jej uśmiech, ten dobry pan tak ją namiętnie kochał, iż apetyt stracił podczas objadu: zjadł tylko trzy funty rostbefu.
Nadzwyczajny ten post a może też i fatalna przewaga, jaką wywierała na nim piękna kreolka przyprawiły o smierć w kwiecie wieku, Jego Wysokość Lorda John Cornbury.
Zwłoki pochowane zostały w posiadłościach, a przyjaciele umiejący oceniać przymioty zmarłego, wypili nie mało rumu za zbawienie jego duszy.
Florentyna Aniela została więc wdową po raz drugi. Nie wiemy czy bardzo męża swego żałowała, to tylko pewna, iż szczere łzy roniła nad stratą bogatych posiadłości, które wraz z parostwem przeszły na drugiego Lorda Cornbury, spokrewnionego z nieboszczykiem w dwudziestym czwartym stopniu. Florentyna przeklinała prawo angielskie i poprzysięgła nie wejść już nigdy w związki małżeńskie z człowiekiem należącym do tego nieuprzejmego narodu.
I święcie przysięgi swojej dotrzymała.
Było to właśnie w roku 1806. Florentyna liczyła już przeszło lat trzydzieści, a jednak zawsze równie czarować umiała: rzecby można, iż czas pięknością jej ujęty, postanowił ją szanować i ochraniać. Mnóstwo pretendentów o rękę jej się ubiegało i tysiąc czyniło niedorzeczności, aby uwagę jej zwrócić. Florentyna nieubłaganą pozostała, i inny ułożyła sobie zamiar.
Od kilku miesięcy emigrant francuzki, który towarzyszył Ludwikowi XVIII do Mitawy i do Rosyi, przybył na mieszanie do Londynu. Szlachcic ten, mimo znacznych strat, jakie przez rewolucyę francuzką poniósł, posiadał jeszcze bardzo piękny na Francuza majątek. Lord za nicby takowy uważał, gdyż mógł tylko 50,000 franków miesięcznie wydawać. Zwał się Margrabią de Rumbrye, był wdowcem i miał córkę lat siedmnaście liczącą.
Młody Alfred de Valées kończył właśnie lat 14. Florentyna uważała, iż panna Rumbrye będzie kiedyś stosowną dla niego partyą, rachowała, że przewaga, jaką nad Margrabią zjednać sobie potrafi, i rzadkie przymioty pana Alfreda, dopomogą jej do uskutecznienia tego zamiaru. Różne te nadzieje i bardzo prawdopodobne w sobie zawierały. Z jednej strony pan Rumbrye zostawał już pod wpływem uroczych wdzięków kreolki; podług wszelkiego zatem podobieństwa, miłość jego co dzień zwiększać się tylko mogła; z drugiej doświadczenie nie raz już nauczyło prześliczną wdowę, iż mężczyzna najsilniejszego nawet charakteru jej powabom oprzeć się nie był zdolny. Ale któż za okoliczność zaręczyć może?
Z początku wszystko zdawało się sprzyjać Florentynie Anieli. Margrabia Rumbrye żałując szczerze żony cnotliwej i miłej, osądził kreolkę za godną zająć miejsce zmarłej swej towarzyszki. Oświadczył się i przyjętym został. W pierwszych miesiącach postępowaniu Florentyny nic zarzucić nie można było. Odgrywała doskonale rolę dobrej matki, i chciała się zająć edukacyą młodej Heleny. Margrabia był szczęśliwym i codzień więcej z wyboru swego się cieszył. Ale wkrótce chmura zaćmiła to szczęście. Pan Rumbrye dowiedział się, iż go zwodzono: Florentyna nie umiała długo zachowywać maski, była zawsze uczennicą Anglika z San Domingo. Po pierwszym błędzie udawała żal, bo czuła, iż przywiązanie Margrabiego stanowiło przyszły los jej syna. Pan Rumbrye wybaczył, ale serce jego do żywego dotkniętem zostało i obrażona duma wskazywała mu zawsze plamę na herbowej tarczy. Margrabina ośmielona tą udaną spokojnością, zaczęła uważać męża swego, jako jednego z tych słabych ludzi, którzy bolejąc nad obrazą, zapominają o niej dla jednego uśmiechu. Pomyliła się, a kiedy błąd swój poznała, było już za późno. P. Rumbrye stał się surowym sędzią, bo jej już nie kochał.
Margrabina żałowała serdecznie, iż dla przemijającej fantazyi, zamiary swoje pokrzyżowała. Zwróciła myśl na Helenę, lecz jej się nie udało; gdyby Helena nie była nawet napotkała Ksawerego, czuła ku tej, która zajęła miejsce jej dobrej matki, wstręt niesłychany; a powtóre Margrabia poznawszy charakter żony, stanął pomiędzy nią i córką. Nie chciał, aby związek ścisły z sobą zawarły, bo jako człowiek doświadczony wiedział, iż popsucie moralne tak się szerzy jak gangrena. Mistres Blowter zajęła miejsce przy Helenie.
Pomimo przeszkód, Margrabina od zamiaru swego nie odstąpiła. Za powrotem starszej linii Burbonów, rodzina Rumbrye przybyła do Francyi, i Florentyna nowych nabrała nadziei. Myślała, iż zdala od miejsc, gdzie zbłądziła, Margrabia prędzej jej wybaczy i zapomni.
Nie zapomniał wcale; ale szanując w żonie nazwisko Rumbrye, przed nikim nie wspomniał o swoich domowych zgryzotach.
W Paryżu Margrabina upozornić mogła skromność w modzie wówczas będącą, i głowę tak wysoko nosiła, jak te, których postępowanie zupełnie nienaganne było.
Carral korzystał także z tej okoliczności, i ukazywał się na wszystkich balach i ucztach, któremi wówczas Paryż był przepełniony.
Mulat pysznił się bez obawy; bo któżby był mógł go poznać pod tym ubiorem hiszpańskiego szlachcica.
Ale nagle radość jego zmieniła się w rozpacz. Florentyna Aniela rzekła słowo, i niewolnik poczuł, iż więzy jego były cięższe niż kiedykolwiek. Schylił głowę i poddał się rozkazowi.
Może i kochał Ksawerego, ale musiał wybierać między nim a sobą. A w tej ostateczności czyż wybór mógł być wątpliwym?





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.