Żebrak murzyn/Pokusa
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żebrak murzyn |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Ruben Rafałowicz |
Data wyd. | 1852 |
Druk | Drukarnia Gazety Codziennej |
Miejsce wyd. | Warszawa, Wilno |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le mendiant noir |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Znajdujemy się jeszcze na balu u Margrabiny. W chwili kiedy ta rozłączyła się z Carralem, Ksawery odprowadził Helenę na miejsce. Trzeci to już i ostatni raz z nią tańczył. Ksawery był roztropnym, z góry więc przeznaczył sobie ową liczbę kontredansów, aby młodej osoby na żadne nie narażać domysły.
Odtąd już uczta nie miała dla niego powabów: ukryty w najciemniejszym zakącie salonu, patrzył z obojętnością na przesuwający się tłum. Postawa jego równie była smutną jak i serce. Jak tylko Ksawery nie słyszał głosu przyjaciela, ponure myśli duszę zajmowały, i porównywając siebie z drugiemi, uczuł się nieszczęśliwym.
Inni mieli rodzinę, ojca którym szczycić się mogli, i matkę, podzielającą ich boleść i radość.
On sam był na świecie. W jednej tylko kobiecie w spółuczucie wzbudził. Kochał, był kochanym, a mimo tego nadziei mieć nie mógł.
— Im więcej się zastanawiał, smutne myśli swoje w jedną jednoczył, iż Helena nie do niego lecz do innego należyć będzie. Przed tą dręczącą obawą wszelkie inne znikały. Zapominał o tej silnej lecz niepewnej miłości, jaką sierota pielęgnuje dla swojej nieznanej matki, zapominał o gorącem pragnieniu poznania ojca, które wszystkie niegdyś jego chwile zajmowało. Helena! Helena! czyż nie była skarbem dostatecznym? Ona to pierwsza w jego duszę wlała balsam pociechy. Miłość Heleny zastępowała mu ojca, matkę, rodzinę. Wzrokiem namiętnym i błędnym spoglądał na kadryl, w którym tańczyła, zazdroszcząc tym, co z nią tańczyli, i tym, co się na nią patrzyli.
Największą zazdrość, lubo bezzasadną, wzbudzał w nim biedny młody Alfred. Niedoświadczony Ksawery, obawiał się zbytkowej elegancyi syna kreolki. Pragnąłby był takie świetnym odznaczać się strojem, miał lat 22.
Zresztą wszelkie jego chęci Helenę za przedmiot miały. Mówił sobie: „Gdybym był bogatym!“ Uważał bowiem, iż majątek równa przedziały. Gdyby był bogaty, rzekł by: „Czemuż nie jestem szlachcicem!“
Będąc bogatym i znakomitego rodu, nikomu nie potrzebowałby był zazdrościć, bo pan Rumbrye, z pomiędzy wszystkich młodzieńców salony hotelu napełniających, jego byłby niezawodnie za zięcia swego wybrał.
Kiedy temi myślami się zajmował, przeszedł około niego Alfred wsparty na ręku eleganta, którego biały krawat był na sześć cali wysoki.
— Czy ci sprzyjało szczęście, Mydear? zapytał kawaler Angloman.
— Wierz mi, jeżeli chcesz, Sautenac, odrzekł Alfred, ale wygrałem tylko ha ostatnią moją stawkę, pięćset luidorów!..
— Dziesięć tysięcy franków! — pomyślał z zadziwieniem Ksawery.
— To bagatelka! przerwał Angloman — ités very.
A ponieważ właściwego nie znalazł wyrazu, skończył frazes swój grubym błędem przeciw grammatyce angielskiej.
— Słowo honoru! Sautepnac, zawołał Alfred, nie słyszałem nigdy tego słowa będąc w Anglii.
— To być może, odrzekł kawaler z pewnem w sobie zaufaniem. Jest to słowo Irlandzkie.
— To co innego! Snutenar... Ale wracając do naszej rozmowy, czy wiesz, iż ten d’Imbert de Pressue.
— Wiem. No i cóż dalej.
— Wierz mi jeżeli chcesz, Sautenac, wygrał dziesięć tysięcy liwrów od Lorda Sidney Sturm.
— To pięknie!
I dwóch dandych odeszło.
— Dziesięć tysięcy liwrów! — poszepnął Ksawery; dwakroć pięćdziesiąt tysięcy franków.
— Czyż zdaje ci się przyjacielu, żeś milionerem został? rzekł do niego Carral.
Ksawery się zarumienił.
— Co za myśl szalona! powiedział. Poczem przyszedłszy do siebie dodał:
— Czyż nie powiesz mi nic o sWojem wczorajszem szczęściu?
Czoło Carrala nagle się zasępiło.
— Mój najdroższy, odrzekł jednem słowem, największą zrobisz mi przysługę, gdy mi o tem nigdy wspominać nie będziesz!... Przejdźmy się, zgadzasz się na to?
Ksawery powstał natychmiast i wziął rękę Mulata. Przeszli razem kilka salonów. Ksawery był roztargnionym, zajętym, Carral nie wiedział j«k mówić zacząć w przedmiocie ciężącym mu na sercu. Nakomec Ksawery, uniesiony błędną myślą, nie wiedząc nawet o tem, machinalnie powtórzył:
Dwakroć pięćdziesiąt tysięcy franków!
— Hem? rzekł zadziwiony Carral.
— Nie grałem nigdy, odrzekł opryskliwie Ksawery, w oczy patrząc swemu towarzyszowi; czy jednego wieczora można wygrać 250,000 franków?
Światło radości zabłysło w ponurem i głębokiem oku Mulata i odpowiedział:
— W dziesięciu minutach, mój najmilszy!
— Dwa kroć pięćdziesiąt tysięcy franków? Dwa razy tyle... trzy... a nawet i cztery! rzekł Carral, z stopniowym głosu przyciskiem.
— To rzecz nadzwyczajna! poszepnął Ksawery. Można zatem usiadłszy biednym do stolika wstać?...
— Milionerem, dokończył Carral — codzienne mamy tego przykłady.
— To szczególnie! powtórzył Ksawery wpadając w zwykłe zadumanie.
Carral wlepił w niego wzrok drapieżnego ptaka. Biegły badacz byłby niezwłocznie spostrzegł, ii myśli Ksawerego sprzyjały tajemnym zamiarom Mulata.
Biedny chłopiec! pomyślał sobie. Chciałbym być tak pewnym, iż kiedyś będę się mógł pomścić na tej nikczemnej kobiecie, jak tego, że go w przepaść wciągnę... Już jest na pół drogi.
Ksawery, jak gdbyby chciał utwierdzić go w tej przepowiedni, podniósł głowę i poprowadził ku drzwiom drugiego salonu
— Pójdźmy grać! rzekł z dziwnem uniesieniem.
— Grać? powtórzył Carral, przybierając roztropną powagę mentora; czyś zmysły postradał, mój drogi!
— A to dla czego? czyż każdemu nie jest wolno grać.
— Każdy ma tę wolność... ale...
— Ale co? zawołał z niecierpliwością Ksawery.
— Na twojem miejscu nie grałbym... tutaj... rzekł obojętnie Carral.
Ksawery badał go ciekawem spojrzeniem, a Mulat dodał:
— Mój najdroższy, jesteś więcej niewinnym i nieświadomym jak młoda dziewica w wilię pierwszej kommunii! Czyż nie słyszałeś nigdy powstających przeciw szulerom?
— Przeciwnie, ale....
— Wiem co mi powiesz... Sautenac gra, nie prawdaż? Lord Sturm także, kommandor Kerumblas i Saint Didier toż samo..
— To bardzo dobrze. Kawaler Sautenac rachuje, iż go milionowe summy wynagrodzą; to rzecz znana,.. Lord Sturm jest Anglikiem, gdyby nie grał, przeniewierzyłby się swojej narodowości. Saint Didier ta ciężka lala, jest ożenionym, a żerna liczną familię, pozwalają mu zjadać jego mienie.... Nakoniec Komandor jest Bretończykiem, do szczętu, zrujnowanym. Gra stanowi jego sposób do życia.... My zaś, a szczególniej ty, w innem wcale jesteśmy położeniu... Mój miły, czy chcesz, aby ci przyłożono pięści do?.. Kiedy się tylko dobrą posiada sławę, trzeba umieć zachować przynajmniej ten nędzny skarb, bo inaczej...
— Rozumiem cię przerwał Ksawery, spuszczając głowę; ludzie, których z grzeczności przyjmują, mają tylko część prawa obywatelskiego pomiędzy wami... Nie mógłbym już uczęszczać do hotelu de Rumbrye.
— Przeciwnie mój drogi, odrzekł obojętnie Carral, przeciwnie! Zresztą na wiele rzeczy się nie zważa, byle przetańczyć trzy kontredanse z panną... nie marszcz brwi; milczę już... Co zaś do gry w karty...
— Nie chcę już grać.
— Ach! rzekł Carral z niespokojnością, rób jak chcesz. Miałem ci właśnie jeden zaproponować sposób.
Ksawery nic nie odpowiedział. Przemijająca fantazya już go opuściła, ale w tej chwili przypadek jak gdyby chciał ją odnowić, sprowadził ku dwom przyjaciołom pana Alfreda de Vallées, wspartego na ramieniu komandora de Kerumblas, któremu zapewne 21-szy raz zdarzenie opisywał.
Wierz mi jeżeli chcesz Kerumblas, ale ten Imbert de Pressue?...
Niech mię Bóg skarżę, jeżeli nie wygrał dziesięciu tysięcy liwrów od Lorda Sidnej Sturm?...
— Jaki sposób chciałeś mi proponować Carralu? zapytał Ksawery udając zimną krew.
— Wszak już odstępujesz od tego odrzekł Carral.
— Tak.., to prawda... powiedz mi wszakże.
Biedny chłopiec! poszepnął Mulat.
I przybierając postać tajemniczą rzekł głosem cichym.
Jestem sam szulerem, szulerem czy słyszysz mię Ksawery? Dla tego właśnie nie chcę, abyś ty nim został, bo to jest namiętność straszna, śmiertelna! Nie można było wątpić o tem co Carral mówił, bo wzruszenie oznaczało, iż to była jedna z czułych stron jego serca. Stał się w tej chwili wymownym, prawie tragicznym.
Ale grać tylko będziesz raz jeden, mówił dalej, raz jeden a zawsze się wygrywa pierwszy raz. Nie przerywaj mi, nie wzruszaj ramionami; to co mówię jest rzeczą dowiedzioną, wygrywa się niezawodnie... Słuchaj!... Nie będziesz grał w salonie, bo byś się zgubił, nie w domu publicznym, bo by cię widzieć mogli... Znam miejsce potajemne.
— Dom gry! przerwał z oburzeniem Ksawery.
— Cóż znaczy nazwisko? chodzą tam znakomici urzędnicy, nikt się nie zna, ani poznać usiłuje, a to jest rzecz najważniejsza...
— Nigdy się na to nie zdecyduję... odrzekł Ksawery. Głośny śmiech p. Alfreda Lefebvre des Vallées i te słowa pełne pokusy, obiły się mocno o uszy Ksawerego.
— Niech mię diabli porwą, jeżeli nie wygrał 10,000 liwr.!
— Pójdę, powiedział Ksawery, pójdę jutro.
— Pójdziemy razem, odpowiedział Mulat, ukrywając uśmiech zwycięzki.
Salony zwolna się wypróżniały, Ksawery i Carral także się już do wyjścia przygotowali, w tej chwili właśnie przypadkiem nadszedł pan Rumbrye a podając rękę Ksaweremu rzekł:
— Jedziemy w tym tygodniu na wieś, aby użyć ostatnich dni pięknych. Spodziewam się mój przyjacielu, iż nas odwidzić nieomieszkasz?
To niespodziewane zaproszenie, wielką, ważną odegrać miało rolę w przeznaczeniu Ksawerego.
Już dnieć zaczynało. Niezliczona liczba powozów ulice napełniała. Zniecierpliwione konie stąpały z góry. Stangreci na pół rozespani, nasuwali na uszy czapki i peruki swoje.
Hotel Rumbrye, nie przedstawiał już tego wesołego obrani, który opisaliśmy wyżej. Wielki i obszerny ten budynek, ponuro się tylko odbijał na bladym błękicie firmamentu. Światła gasły, a wysokie okna z poza firanek lekki cień rzucały. Kobiety, schodzące z gankowych schodów okrywały swoje strudzone oblicza kapturami i mantylami. Słychać tylko było stąpanie koni i głos lokai, przywołujących ekwipaże panów swoich z wymienieniem ich tytułów. Carral i Ksawery z trudnością wynaleźli fiakra, który ich odwiózł na plac Saint Germain de Près.
— Pojedziemy więc jutro, rzekł Carral, kładąc się spać.
— Pojedziemy, odpowiedział Ksawery.