Życie Buddy/Część pierwsza/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor André-Ferdinand Hérold
Tytuł Życie Buddy
Podtytuł według starych źródeł hinduskich
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Concordia Sp. akc.
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


*   XIII.   *

Chybko mknął Kantaka i w chwili, kiedy się otwierało oko świata, najszlachetniejszy z pośród ludzi dostrzegł las, w którym żyli pobożni pustelnicy. Spały tam spokojnie gazele i polatywały bez obawy ptaki. Sidharta nie czuł znużenia, ale zrozumiał, że nie trzeba mu jechać dalej. Zsiadł z konia, pogłaskał go, potem zaś rzekł Czandace, wesoło uśmiechnięty:
— Koń ten jest, zaprawdę, silny i szybki, jak bóg, ty zaś, przyjacielu drogi, towarzysząc mi. okazałeś, jak mnie kochasz i ile wart jesteś. Nie wielu jak ty łączą śmiałość z poświęceniem. Cieszy mnie czyn twój szlachetny. Działałeś, jak przyjaciel, bez nadziei nagrody, mimo że ludzi łączy ze sobą zazwyczaj jeno interes. Uczyniłeś mi przyjemność wielką, teraz atoli wracaj z koniem, bowiem znalazłem las, którego szukałem.
Bohater zdjął z siebie klejnoty i ozdoby i podał je masztalerzowi.
— Weź ten naszyjnik, udaj się do ojca mego, powiedz, by mi ufał i nie martwił się. Zostanę pustelnikiem, nie dlatego, bym nie kochał przyjaciół moich, ani też z gniewu na nieprzyjaciół. Nie czynię tego również, by osiągnąć zbawienie w niebie. Mam zadanie wyższe, chcę zniweczyć starość i śmierć. Nie martw się tedy, Czandako, i niech się nie smuci ojciec mój. Opuściłem dom, by się wyzwolić ze smutku. Smutek, to wynik pożądania, a żałować należy jeno człowieka oddanego namiętnościom. Ten, kto umiera, znajdzie zawsze spadkobiercę majątku, trudniej, zaiste, dużo, znaleźć spadkobiercę cnoty. Jeśli ojciec zarzuci, żem obrał drogę ascezy przed czasem, powiedz mu, że zawsze czas na to wobec niestałości życia. Tak powiedz, przyjacielu, i dodaj, co uznasz za stosowne, by mnie zapomniał. Zapewnij, iż nie posiadam cnót, ni zasług żadnych. Trudno kochać człowieka bez cnót, a ten, kto nie kocha, nie płacze.
Na to odparł Czandaka ze łzami w oczach: — O jakże jęczeć będą wszyscy, którzy cię kochają, panie! Jesteś piękny, młody, pałac bogów powinienbyś mieć za mieszkanie, a będziesz sypiał na ziemi, pośród traw i twardych korzeni? Wiedziałem, jak strasznem jest postanowienie twoje i nie powinienem był ci przyprowadzać konia, ale popchnęła mnie do tego jakaś nieznana, wyższa siła. Władając sobą, nie byłbym nigdy uczynił tak! Wprowadziłem żałobę do Kapilavastu. Ojciec twój kocha cię, książę, przeto nie opuszczaj go! Wspomnij o Mahapradżapati! Czegóż nie uczyniła dla ciebie? Była ci drugą matką, nie czyń, jak czynią niewdzięcznicy! Wszakże masz żonę, która cię kocha! Nie opuszczaj że wiernej Gopy i wraz z nią wychowuj syna, który ci kiedyś chlubę przyniesie!
Załkał gorzko, bohater milczał, więc po chwili podjął na nowo:
— Chcesz na zawsze opuścić rodzinę! O, panie, posyłając im tę smutną wieść, nie bierz mnie przynajmniej za powiernika. Cóż powie król, widząc, że wracam bez ciebie? Co powie matka twoja? Co powie Gopa? Radzisz mi, bym, stojąc przed ojcem twym, odmówił ci cnót i zasług? Jakże to uczynię, o panie? Kłamać nie umiem, a choćbym się nawet zdobył na kłamstwo, któż mi uwierzy? Równie dobrze mógłbym wmawiać w ludzi, że księżyc wysyła palące promienie!
Uchwycił dłoń bohatera i zawołał:
— Nie opuszczaj nas, panie! Wracaj do domu!
Milczał jeszcze chwilę Sidharta, potem zaś rzekł poważnie:
— Trzeba nam się rozstać, Czandako! Zawsze nadejść musi godzina rozłąki z najbliższymi sercu, więc choćbym powrócił uniesiony przywiązaniem, śmierć dokonałaby tego wbrew woli mojej. Czemże dziś jestem dla matki mojej i czem ona dla mnie? Śpiące na jednej gałęzi ptaki rozpraszają się w świecie, obłoki, skupione powiewem wiatru, powiew drugi rozpędza. Nie mogę żyć dłużej w tym świecie, który jest mi snem tylko. Trzeba się nam rozłączyć, Czandako! Powiedz ludowi Kapilavastu, by mi nie czynił wyrzutów i by mnie przestał kochać, a dodaj, że wrócę niedługo, jako zwycięzca starości i śmierci, o ile nie padnę pod brzemieniem zadania i nędznie nie zginę.
Kantaka polizał mu stopy, bohater zaś upieścił konia i rzekł mu, jak przyjacielowi:
— Nie płacz. Dałeś dowód szlachetności. Bądź cierpliwy, bowiem i twoja niedola uzyska nagrodę.
Potem wziął z ręki Czandaki miecz o złotej głowicy, osypanej klejnotami, i jednem cięciem ostrego brzeszczotu obciął sobie włosy. Rzucił je w powietrze, a one zabłysły, jak promienie nowej gwiazdy. Chwycili je bogowie i cześć im oddali.
Ale bohater miał dotąd na sobie suknię drogocenną, a pragnął odzieży prostej, przystojnej pustelnikowi. I oto zjawił się nagle myśliwy w ubraniu z riidawej, szorstkiej tkaniny, a Sidharta rzekł mu:
— Odzież twa, podobna odzieży pokój miłujących ascetów, i łuk w twej dłoni stanowią sprzeczność wielką. Daj mi to ubranie wzamian za suknię moją, która jest znacznie odpowiedniejszą dla ciebie.
— Właśnie ubraniem tem oszukuję czujność zwierza w kniei, — powiedział myśliwy — podchodzi do mnie bez obawy, ja zaś zabijam zbliska. Jeśli chcesz jednak, o panie, dam ci je, biorąc twoje wzamian.
Przywdział z radością Sidharta rudawą odzież myśliwca, on przyjął z czcią książęce szaty, potem zaś uniósł się lekko i popłynął w niebo. Zrozumiał Sidharta, że bóg sam chciał mu dać pustelniczą odzież, i uradował się wielce, a Czandaka nie mógł wyjść długo z podziwu.
Przybrany w rudawą szatę, skierował się Sidharta ku pustelni, podobny, rzec można, królowi gór w przysłonie zmierzchu.
A smutny bardzo Czandaka zawrócił do Kapilavastu.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: André-Ferdinand Hérold i tłumacza: Franciszek Mirandola.