Życie Buddy/Część pierwsza/XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor André-Ferdinand Hérold
Tytuł Życie Buddy
Podtytuł według starych źródeł hinduskich
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Concordia Sp. akc.
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



*   XIV.   *

Gopa zbudziła się w nocy pod wpływem dziwnego niepokoju i jęła wzywać ukochanego Sidharty, ale nikt nie odpowiadał. Przebiegła komnaty pałacu, a nie znalazłszy go, popadła w wielki strach. Służebne spały. Gopa nie mogła powstrzymać okrzyku:
— Zdrajczynie! Ułatwiłyście ucieczkę kochankowi memu!
Służebne rozwarły oczy, wstały, jęły szukać po całym pałacu, niebawem okazało się jednak, że książę opuścił mieszkanie. Gopa rzuciła się na ziemię, wyrywając włosy i drapiąc sobie twarz.
— Mówił mi niedawno, mówił mi, ten król mężów, że odejdzie daleko. Nie myślałam jednak, by tak rychło nastąpić miała okrutna rozłąka. Gdzież jesteś, ukochany mój? Nie mogę cię zapomnieć, chociaż mnie zostawiłeś samą. Gdzież jesteś, o najpiękniejszy z mężczyzn? Oczy twe błyszczą, jesteś dobry i kocham ciebie! Czyż nie byłeś ze mną szczęśliwy? O gdzież się podziałeś, ukochany?
Daremnie ją pocieszały towarzyszki.
— Nie wezmę do ust słodkiego napoju, ni potraw smacznych. Spać będę na ziemi, głowę składając na macie ascetów, nie będę się kąpać w wonnej wodzie, bo umartwiać chcę ciało moje. Ogrody nie mają już dla mnie kwiecia, ni owocu, a w prochu leżą wieńce powiędłe. Pałac jest mi pustynią, gdzie nie rozbrzmiewają dawne, urocze pieśni.
Mahapradżapati dowiedziała się wszystkiego od służebnej, która poszła do Gopy, i obie jęły płakać i wyrzekać.
Posłyszał ten zgiełk król Sudhadana i spytał o powód przez służącego, który mu przyniósł odpowiedź:
— O panie, niema księcia w pałacu!
— Zamknąć mi zaraz bramy miasta! — zawołał król. — Szukajcie księcia po wszystkich ulicach, ogrodach i domach!
Uczyniono wedle jego woli, ale nie znaleziono, a król zawołał:
— Syn mój! Jedyne dziecko moje! — zemdlał, a rychło odzyskawszy przytomność, rozkazał: — Niech wyruszą na wszystkie strony rycerze i niech mi przywiozą syna!
Tymczasem wracał sinutnv Czandaka wraz z koniem. On i koń pochylili głowy, gdy zaś dotarli w pobliże miasta, ujrzeli ich szukający rycerze.
— To Czandaka! — zawołali. —To Kantaka! -— i dali koniom ostrogi. Widząc w jego rękach klejnoty księcia, spytali z trwogą:
— Czyż książę został zamordowany?
— Nie, nie! — odparł spiesznie Czandaka. — Powierzył mi te klejnoty, bym je oddał rodzinie.
Przywdział szatę pustelniczą i zamieszkał w lesie, wraz z mnichami,
-— Czy sądzisz, — spytali — że uda nam się przywieźć go, jeśli aż tam dotrzemy?
— Daremny byłby wasz wysiłek! — odparł. — Ma on silne postanowienie i powiedział, że nie wróci do Kapilavastu, zanim nie przezwycięży starości i śmierci. I tak, zaprawdę, uczyni.
Czandaka udał się wraz z rycerzami do pałacu, a król wybiegł naprzeciw.
— Gdzież jest syn mój, Czandako? — spytał. Masztalerz opowiedział wszystko, a król, chociaż zasmucony wielce, nie mógł ukryć podziwu.
Weszły Mahapradżapati i Gopa, dowiedziawszy się o powrocie Czandaki. Jęły pytać, a masztalerz powtórzył im, jakie powziął książę postanowienie.
— O ty, który byłeś radością moją! — zawiodła skargę żałosną Gopa. — Ty, którego głos był tak słodki! Ty mężu, pełen siły, wdzięku, wiedzy i cnót wszelakich! Słuchając ciebie, wydawało mi się, że chwytam uchem najpiękniejsze pieśni, a gdym pochylała się nad tobą, czułam wonie wszystkich kwiatów. Teraz oto płaczę zdala od ciebie. Gdzież to zaniósł cię wierny Kantaka? Cóż się teraz stanie ze mną, gdy mnie porzucił opiekun. Biedna jestem! Utraciłam skarb. Był memi oczyma, teraz ślepa, nie widzę słońca! O, kiedyż wróci ten, który był radością moją?
Mahapradżapati długo patrzyła na klejnoty, przyniesione przez Czandakę. Zapłakała, wzięła je i wyszła z pałacu.
Płacząc ciągle, poszła nad brzeg stawu, spojrzała raz jeszcze, potem zaś rzuciła je w wodę.
Kantaka wrócił do stajni, a konie powitały go radosnem rżeniem. Ale nie widział i nie słyszał ich. Stał smutny, potem zaś jęknął kilka razy i nagle padł martwy na ziemię.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: André-Ferdinand Hérold i tłumacza: Franciszek Mirandola.