Żyd: obrazy współczesne/Tom II/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Żyd
Podtytuł Obrazy współczesne
Wydawca Jan Konstanty Żupański
Data wyd. 1866
Druk Czcionkami M. Zoerna
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nazajutrz rano zebrało się dość dużo osób, które nie były obowiązane lub nie mogły się znajdować na posiedzeniu towarzystwa, w mieszkaniu Manna. Mann który i tak miał się za wodza i kierownika, zdumniał jeszcze mając przewodniczyć obradom.
— Patrzże, proszę cię, szepnął ojciec Symon do Bartolda, ten biedny Mann wygląda dziś jak pęcherz... uchowaj Boże pęknie!!
— Nie bój się, rozśmiał się drugi, gdyby się to stało nawet, prócz trochy wiatru, nic nam więcéj nie grozi.
W istocie gospodarz był przepyszny, patrzał na świat z wyżyn swéj dumy, sapał, chwytał się co chwila za próżną głowę.
— Potrzeba się nareszcie nam naradzić, rzekł zagajając wspaniale posiedzenie usiadłszy na szezlążku który zajął cały sam sobą... tak, położenie się komplikuje, trzeba coś postanowić en vue des evénements futurs. Co czynić mamy? Naród nasz słynął z jedności, nią się utrzymał, co panowie mówicie?
— Ja, zawołał Symon uśmiechając się, ja mówię i wotuję ażebyś nam naprzód dał cygaro.
— Ale dajże bo pokój swoim żartom, tkając mu co żywiéj cygaro żądane, zawołał Mann — to rzecz seryo! Jak myślicie postąpi szlachta?
— Szlachty rzeczą jest nie postępować wcale, szepnął Symon, wiele się sprzeczać, dużo krzyczeć, nie robić nic.
— A! to prawda! rzekł Mann, ale tą razą ich zmuszą.
— Cząstkę jakąś może.
— Szlachta, dodam, zawołał Mann, obraziła nas, okazała się nam wrogą.
— Stójcie! szlachta jest szlachtą, począł Symon niepowstrzymany, zabierając głos mimo kwaśnéj miny gospodarza, szlachta w nas zawsze widzi swoich arędarzy, to darmo, śmierdzim im jeszcze cebulą. Mimo to nie jest naszą nieprzyjaciółką. Mówmy no o innych elementach, bo dotąd ci panowie ani myślą się rzucać, i nie chcieliby brnąć.
— Jednak widocznie się przysposabia rewolucya — zawołał Mann.
— To być może, odparł Bartold, ale P. Symon ma słuszność, szlachta do niéj należeć nie ma ochoty. W grze jest stan średni.
— A my czemże jesteśmy? spytał ktoś.
— Właśnie to że klassa średnia główną tu gra rolę, grozi nam że wciągnięci być możemy.
— Tak, możemy i powinniśmy się dać wciągnąć, przerwał Jakób z kąta. Dobijamy się praw obywatelstwa, to najlepsza sposobność by je pozyskać.
Mann się skrzywił.
— Mówiliśmy o tem nieraz, rzekł, to są teorye, rzecz trzeba rozwinąć praktycznie. Co tu jest interesem naszym?
— Interesem pierwszym, odpowiedział Jakób, w kraju w którym nas jest tylu, być uznanymi, przyjętymi, pobratać się, połączyć, to chwila jedyna.
— Tak, zrobiwszy razem z nimi głupstwo połączymy się doskonale, dodał Symon, nic tak nie łączy jak wspólnie zmalowany bąk... obie strony potém się wzajem uniewinniają.
— Symonie, dostałeś cygaro, niech ci ono usta zapieczętuje! prosił Mann.
— Ja ci dam drugie byleś milczał, dodał ktoś niecierpliwy z boku.
— Pytanie tedy, jaką my żydzi rolę odegrać tu mamy?
— Przepraszam, nie ma tu żydów są Polacy wyznania Mojżeszowego, poprawił inny.
Kilka osób temu wyrażeniu pierwszy raz użytemu żywo przyklasnęło.
— Pozwólcie panowie, dodał Jakób, jeżeli ta definicya się utrzymuje, ona rozwiąże wszystko.
— Przepraszam, zawołał Mann, bardzo przepraszam, stoi nierozwiązana kwestya, czy pójdziemy ze szlachtą która rewolucyi nie chce, czy z tymi co ją robią i pragną?
— Tu sęk! rzekł Symon, ja wotuję idźmy ze szlachtą, może dorobimy się i my herbów, ja natychmiast sobie tnę pieczątkę trzy cebule na tle złotém, w hełmie wspaniałe liście czosnku.
— A to utrapiony gaduła!! pięścią w stół bijąc przerwał Mann, będziesz ty cicho?
— No! już milczę.
— Rzecz bierzmy seryo, zdaje się że na to zasługuje, przerwał Bartold, Mann dobrze kwestyą postawił.
— Nie, zaprzeczył Jakób, kwestya nie jest dla nas czy mamy iść ze szlachtą czy tam z kim innym, ale co jest lepsze dla kraju... który przyjmujemy za ojczyznę naszą?
— Wybornie! Ale któż nie widzi, podchwycił Henryk, że rewolucya jest zgubą, że się ona udać nie może, że pomagać jéj byłoby to kraj gubić!
Maleńki człowieczek, suchotniczego pozoru wystąpił, obejrzał się, odchrząknął, i pomału cedzić zaczął.
— Byliśmy długo w pogardzie i poniewierce, czas jest przedewszystkiém nie wdając się w żadne rafinowane patryotyzmy, myśleć o sobie. Wieśniak nas nie lubi, to prawda, ale ten jest głupi, my się go nie bojemy; szlachta nas nienawidzi, pomiata, upokarza. Interesem naszym jest ocalić się i bronić.
Jeżeli rewolucya niechybna, szlachta przez sam punkt honoru, choć nie z ochoty do niéj pójdzie, rząd który się jéj obawia i nie cierpi użyje tego pretekstu aby ją tępić, nękać, wywłaszczyć, wydusić. Zważcie panowie, jeśli my ocalejem, co za perspektywa? W każdym narodzie musi się wyrobić ponad massy jakaś intelligencya i rodzaj arystokracyi... my jesteśmy materyałem gotowym... zawładniemy krajem....
— Słyszeliśmy już to, rzecz nie nowa, rzekł Jakób, rachuba nie wiem czy godziwa, ale może być słuszna... do pewnego stopnia. Naprzeciw niéj stawię to tylko, że ocalając życie i majątki... nous sauverons tout... fors l’honneur. Sam ten fakt że my jedni zostaniem cali, już nas potępi. Powtóre, część jakaś szlachty zostanie zawsze, potrzecie rząd się znuży i wyczerpie, Rosya ma wewnętrzne kłopoty i choroby... a za lat dziesięć...
— Za lat dziesięć, jeśli my tu nie będziemy panowali, tośmy trzech groszy niewarci!! zawołał ręką machając suchy człowieczek.
Panujemy już przez giełdy i przez wielką część prassy niemieckiéj połowie Europy... mamy w rękach kawałek Francyi jeśli nie całą... a tu będzie, nasza stolica, Jeruzalem nowe.
— O mój panie! rzekł Jakób, daleko jeszcze do tego... przez egoizm nie zajdziemy do celu... lepiéj jest zbratać się z krajem ofiarą szczerą, wyrobić sobie szacunek, dowieść że naród Izraela jest narodem szlachetnym, że uciemiężony nie spodli się nigdy stając przy sile, po stronie ciemiężców. Bądź co bądź, rachuba chytrości nigdy nie sprosta poczciwéj rachubie... liczmy na rzeczy święte....
— Co, ty chcesz nas rozumu uczyć? przerwał Symon, żyd był od wieków chytry i musi nim być.
— Nie! nie i nie! zaprzeczał gwałtownie Jakób, niewola go zrobiła chytrym, ucisk go fałszu nauczył; rozbite kajdany, drogi otwarte; możemy pójść za głosem prawa, które było od tylu tysięcy lat naszą własnością, spadkiem duchowym, lub za siłą co burzyła nasze świątynie, co nas znaczyła piętném wyklęcia, co rozlewała krew naszą! Drogą mi wielkość Izraela, dodał z zapałem, ale jéj nie gruntuje ani na samym rozumie, ani na podstępie, ani na fałszu, ale na prawie Bożem i sprawiedliwości. Przeciwko głosom narodów, przeciw wołaniu wieków, przeciw potwarzy dowiedźmy żeśmy synami tych co świętymi byli, żeśmy istotnie dziećmi i narodem wybranym. Ja nie chcę dla Izraela wielkości innéj, ani panowania innego, tylko pod chorągwią Bożą, a Bóg rozkazuje jedno — prawość!!
Gdy to mówił Jakób oczy jego płonęły, zapał na chwilę ogarnął niemal wszystkich, Symon począł go ściskać choć udawał że się śmieje, Mann tylko jeden trochę z zazdrości, trochę na przekorę, począł dziwnie ruszać ramionami.
— Aj! aj! rzekł, co to za śliczne deklamacye — aj! aj! jakto znać kto niedawno w szkole bywał... aj! aj! ale co z Waćpana za dyplomata!
A dla czego, dodał porywając się z gniewem, my nie mamy dziś z radością patrzeć na pognębienie nieprzyjaciół naszych? czemu nie mają oni paść pod nogi nasze, kiedy Bóg Izraela daje nam zwycięztwo? Staliśmy nieraz u progu tych pałaców na słocie, a psy ich nas szarpały. — Oni tam jutro przyjdą i odepchnie ich odźwierny... a dusza nasza rozraduje się zwycięztwem wielkiém.
— Tak, więc wyrzucamy to poganom co sami naśladować myślimy? zapytał Jakób — a czemże naówczas lepsi od nich będziemy? godziż się nam dla zemsty kalać bezdusznością i dowodzić przez to że nasze prawo ją dopuszcza, lub, co gorzéj, nakazuje. My to nic, my jako ludzie osądzeni będziemy — ale z nas świat osądzi naszą wiarę; co złego uczyniemy na nią spadnie, na całego Izraela.
Dotąd winy nasze śmiało na ucisk i niewolę składać mogliśmy, one były ich dziełem, ale wyswobodzeni, zrównani w prawach, wolni, jeśli nie przestaniemy być tymi żydami jakimi nas znała Europa... biada nam!! Chcemy się podnieść? nie bogactwem, nie potęgą, nie rozumem nawet — podnieśmy się — cnotą!
— Student!! rzekł Symon pokazując na Jakóba, widoczna rzecz — student!
Niektórzy się uśmiechali, Bartold namarszczył.
— Wszystko to piękne, rzekł, cnota drogą jest każdemu człowiekowi pojedyńczemu, w człowieku publicznym, gdy idzie o byt narodu, nie tą się już miarą mierzy.
— Jest to stary i zgubny przesąd, zawołał Jakób, przesąd równający się guślarstwom co kazały trupią pić tłustość aby zostać szczęśliwym, tak samo nakazywali starzy politycy być łajdakiem dla zbawienia narodu. To fałsz, narodu złém ocalić nie można.
— Jesteś ostry, absolutny i niepraktyczny, rzekł Bartold, ale ci to darowane, bo życia i świata nie znasz....
— Po nad życiem i światem czuję Boga, rzekł Jakób, i prawo jego, a prawo nie cierpi wyjątków.
„Wybierzesz życie, mówi Mojżesz, ażebyś żył; będziesz miłował Jehowę Boga Twego, Prawo, bo On jest życiem Twojém i długością dni Twoich.“
— Kochanie moje, szepnął Symon, jak raz pójdziemy do Mojżesza na konsylium, będzie téj narady na trzy dni, a ja mam — spojrzał na zegarek — giełdę....
— Nie przeczę, przerwał Mann dumnie spoglądając na Jakóba, że pan Jakób mówi pięknie i szlachetnie, ale to są ogólniki, prawo zachowawcze wyżéj nad wszystko stoi. Znacie to pytanie talmudu o naczyńku wody? my Polaków nie ocalimy dzieląc się z nimi tą wodą, a podzieliwszy się nią zginiemy z nimi. Czy im co z tego przyjdzie że zginiemy razem?
Wszyscy milczeli, Jakób miał odwagę stanąć jeszcze w obronie swych przekonań.
— Starajmy się czynić wedle sumienia co można, rzekł, równie dla zachowania ich jak siebie, to obowiązek. Nie uchylajmy się od ofiar gdy konieczność ofiary przyjdzie, a w dniach boleści podzielmy się ich goryczą.
— Nadto Waćpan pieprz lubisz, rzekł Symon, będziesz go w życiu miał do syta, ręczę ci.
— Ale tu giełdy godzina, a myśmy nic nie uradzili, poczęli się odzywać drudzy.
— Prawdę rzekłszy, dodał Bartold, ja nie wiem co na dzisiejszych danych uradzić i postanowićby można? Z wypadków jakie są i o tém co być może niepodobna wyrokować; rzeczy są jeszcze wielce niejasne, należy czekać, w ostatku godzę się z Jakóbem iść drogą prostą, tylko nie w przepaść. Mówią Polacy o cyganie że się dał dla kompanii obwiesić, tak daleko, sądzę, my nawet dla największéj przyjaźni nie zajdziemy i zajść nie jesteśmy obowiązani. Nie sprzeciwiam się ofierze szlachetnéj, ale piszę się przeciwko ofiarom bezużytecznym.
— I ja z wami, dorzucił Jakób, pozostaje tylko dowieść, czy są ofiary bezużyteczne, czy to co się ma prawo zwać ofiarą może kiedy spełznąć daremnie? Ofiara ma w sobie moc i siłę, które rodzą zawsze owoce... prędzéj czy późniéj.
— Wpadasz w mistycyzm, szepnął Symon, tą drogą dojedziemy do kabały... a ja się na niéj nie rozumiem. Zdaje mi się że rozprawy skończone, bo rezultat zwykły... zero... otrzymaliśmy.
— Za pozwoleniem, przerwał Mann, nic nie wiemy, hę? powiedzieliście, otoż tu sęk, w tém wina. Jak to, żebyśmy my nie wiedzieli co się dzieje? do czego idzie?... Najpierwsza rzecz, potrzeba tam wpuścić kogoś, rozumiecie, coby rzeczy zbadał i objaśnił. Tak każe rozum i prosta ostrożność... idź ty Jakóbie!
— O! przepraszam, zawołał Jakób, w żadne spiski się nie wdam, szpiegiem, nawet dla swoich nie będę.
Mann ręką machnął.
— No, to się znajdą inni. Co to za szpiegostwo? aj! aj! Jaki delikatny! Ja tych komedyi nie lubię.
Splunął gniewny.
— Ja się téż boję, dodał Symon, mam to nawet z tradycyi żydowskich że szpiegów wieszają, a to rodzaj śmierci i niewygodny i nieprzyzwoity... nogi na powietrzu....
Mann machnął ręką komenderująco.
— Już ja to biorę na siebie, będziemy wiedzieli, a jeśli co ważnego zaszło, dla narady zawsze dom mój ofiaruję.
— Słowo jeszcze...
— Ani słowa! ani słowa! Giełda! godzina giełdowa!
— Tak, tak! godzina giełdy! giełda! powtórzyło kilka głosów i kilka rąk sięgnęło po zegarki.... Giełda! wszyscy się zatém ruszyli co prędzéj, prędzéj daleko niż na uroczystość do świątyni, bo targ jest największą uroczystością i dla chrześcian i dla synów Izraela.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.