Żyd: obrazy współczesne/Tom III/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Żyd
Podtytuł Obrazy współczesne
Wydawca Jan Konstanty Żupański
Data wyd. 1866
Druk Czcionkami M. Zoerna
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Tego dnia gdy Jakób z rana ostrzeżony umknął ze swojego mieszkania, z południa pan Henryk wrócił do domu na śniadanie. Było w obyczajach ich że się zwykle o téj porze z żoną widywali, choć czasem na bardzo krótką chwilę. Wieczór nie zawsze się spotykali z sobą, a rankiem Henryk wyjeżdżał nim żona wstała...
Tilda od ostatniéj rozmowy z Jakóbem spokojniejsza, zdawała się nawet tego dnia zdrowszą, rumieniec miała na twarzy.
— Prawdziwie jestem dziś zgryziony, odezwał się Henryk siadając do śniadania, zdaje mi się że moje zmartwienie i ciebie obejdzie.
Tilda podniosła głowę.
— Wiesz, dziś rano, jak się dowiaduję, sprawdziło się to co Mann od dawna przepowiadał... Jakób już miał być aresztowany...
Tilda żywo zwróciła się ku niemu.
— A! wzięto go! wzięto! podchwyciła bledniejąc.
— O! o! jakże cię to poruszyło! odparł śmiejąc się.
— Wcale się z tém nie taję... bardzo... ale mówże...
— Zdaje mi się że ktoś go musiał ostrzedz w porę... była tylko rewizya ścisła w domu, Jakób uszedł szczęśliwie.
— Dokąd?
— Nie wiem...
— No, oddycham, odezwała się Tilda, nic nie wiesz więcéj o nim?
— Nic, sądzę że mając pasport, wyjedzie za granicę... Dziwny człowiek, nigdym zrozumieć go nie mógł.
Tilda uśmiechnęła się boleśnie, Henryk się prawie obraził.
— Znajdujesz to naturalnem? spytał.
— Bardzo, rzekła Tilda spokojnie, nie było i nie będzie na świecie dwóch sprzeczniejszych charakterów nad wasze, cóż dziwnego żeście się wzajem zrozumieć nie mogli?
Henryk namarszczył brew.
C’est très flatteur pour moi. Mógłbym z tych wyrazów wyciągnąć wnioski niemiłe dla mnie, rzekł gorzko. Jeżeli ten tak sprzeczny ze mną człowiek zasłużył u ciebie na całą sympatyą, cóż moim udziałem być może?
— Dajmy pokój tym tłumaczeniom, odpowiedziała Tilda zimno, uczucia moje dla ciebie znasz i więcéj nad nie ani ci trzeba, aniś się starał pozyskać... Restons en là.
— Domyślam się reszty...
Zamilkli na chwilę.
Henryk wstał, spojrzawszy na zegarek ukłonił się i wyszedł, potém nagle odedrzwi zawrócił.
— Moja droga, rzekł urażony widocznie. Gdy ci się już zbytnio to życie ze mną uprzykrzy — powiedz mi — nie chciałbym być przyczyną ani narzekań, ani mąk ukrytych...
Tilda spojrzała nań poważnie, powlokła wzrokiem, złożyła ręce, stała w milczeniu.
— Czy toby być miało oznaką, że ty cierpisz ze mną? zapytała.
Henryk się zmięszał.
— Naturalnie, rzekł po chwili, samo ciągłe wpatrywanie się w ten posąg cichéj boleści jakim ty jesteś, nie może mi być przyjemnem i szczęścia nie daje. Ale przyznasz mi że znoszę to rycersko.
— Masz mi co do zarzucenia? spytała.
— Smutek twój, chmurne oblicze, tyś widocznie nieszczęśliwa...
— Masz więc do mnie urazę, że samo to iż mam honor być twą małżonką nie czyni mnie najszczęśliwszą? Cóż począć, mój drogi, ja się odmienić nie mogę, ty innym téż być nie potrafisz, ale związani jesteśmy ślubem przed obliczem Bożem, a z nim przyjęliśmy obowiązek picia z jednego kielicha, co weń los naleje... nektary czy gorycze...
Henryk ruszył ramionami, popatrzał na nią, była marmurowo spokojną, łagodną, rzucił drzwiami i wyszedł.
Powóz czekał na niego przed gankiem, pojechał wprost do Wtorkowskiéj. Panna była jeszcze samą, ale już gotową na przyjęcie gości, wystrojoną, wonną, piękną i w humorze jaki się wdziewa do salonu... Podała poufale rękę Henrykowi.
— Wiesz pani nowinę?
— O! tych nie brak, jaką?
— Jakób musiał uciekać...
— Jak chcesz pan bym nie wiedziała, gdyby nie nasze stosunki z Sofronowem, z Hrabią, byłabym się przelękła śmiertelnie... Obstąpiono dom, trzęsiono, szukano... przebudziłam się ze snu, wśród szczęku broni i biegania policyi po wschodach. Biedny pan Jakób wyjdzie na bohatera...
— Wszyscy mu ten koniec przepowiadali... le voilà presque proscrit.
Ruszyli ramionami oboje..
— Tyle razy starałem się go nawrócić, ale jest tak ekscentryczny! Przy Moskalach zawsze mówił co mu na myśl przyszło... Oni tego nie lubią, oni wymagają aby nawet przekonania ludzi korzyły się przed ich potęgą. Ja Jakóba żałuję, ale z nim nigdy jutra nie można było obrachować.
Zaczęli przychodzić i inni goście, Mann który padł na fotel buchając zmęczeniem; późniéj kilku umiarkowanych i kilku z zamkowego towarzystwa. — Wszyscy na ucho rozpowiadali sobie o Jakóbie.
— Przyznam się wam, rzekł Mann poufnie do swoich, że prawie się cieszę iż nas od niego uwolniono. Była to figura kompromitująca, a nie wiedzieć do jakiego licząca się obozu. Nie można się nim było posłużyć, nie słuchał nikogo, mówił, paplał do zbytku.
— Ale nie był on wcale rewolucyonistą! odezwał się ktoś z boku.
— To czemże był? zapytał Mann, ja nie wiem, rządowym nie był także, ani téż naszym... Był sam sobą, tacy ludzie zawsze padają ofiarą swego głupiego indywidualizmu... No! spodziewam się że mu tam nic złego się nie stanie.
— Żeby go tylko nie pchnięto do powstania.
— Nie spodziewam się, odpowiedział Mann, nie jest to człowiek czynu, prędzéj myśli i słowa.
Na te wyrazy zbliżył się świeżo przybyły ojciec Tildy, pomięszany i niespokojny.
— Wiecie co o Jakóbie?
— Uszedł.
— A! to i ja przecież wiem, ale dokąd? Wystawcie sobie jak przykre mnie przejście z tego powodu spotkało... Wpadła do mnie rano jego matka... stara żydowica w muszkach i załóżce... śmiechy w domu, nieprzyjemność. Jeszcze trzeba wypadku aby na tę godzinę przybył adjutant księcia i spotkał ją w sali... Ja co się bronię jak mogę od tego żydowstwa... wystawiony byłem na taką awanją... burzę się cały. Lament w domu, płacz... ledwiem się jéj pozbył! Nikt nie wie dokąd się udał? Matka zaręcza że za granicę nie chciał...
— Wkrótce zapewne, wtrącił z przekąsem Henryk, posłyszymy o bohaterskich jego czynach. Widać że laury Berka, którego tak pięknie narysował Kossak, spać mu nie dawały — chciał się zapewne dosłużyć drugiéj takiéj monumentalnéj litografii.
— Najgorsza rzecz, rzekł Mann, że bądź co bądź, rzuca to cień na nas wszystkich, zmusza do płaszczenia się, do dawania dowodów lojalności, w chwili gdy te oznaki stają się coraz niewygodniejszemi. Licho go wyniosło... diabeł go tam denuncyował! Czegoż się od niego bali?
W téj chwili piękna Muza spytała Sofronowa, który właśnie wchodził, o Jakóba, ten udał tak ogromne, tak dobrze odegrane zdziwienie, iż naturalnie domyślać się było potrzeba, że doskonale był o wszystkiem uwiadomiony.
Rozpytywał, ubolewał, obiecywał się dowiedzieć, słuchał, z zakłopotaniem widocznem. Mann po minie jego odgadł iż denuncyacya ze znanego mu źródła wypłynąć musiała.
— W teraźniejszych czasach, dodał Sofronow, potrzeba być bardzo ostrożnym w mowie. Pan Jakób, o ile go znałem, nie zawsze tego prawidła przestrzegał, sądzę jednak że w każdym razie nic mu tak strasznego grozić nie mogło... najwięcéj jeźli czasowe usunięcie w głąb Rossyi... mais on n’en meurt pas.
Na tém skończyły się rozprawy, około godziny trzeciéj wizyty przedobiednie ustały a Muza ziewając miała przejść do eksercycyi na fortepianie, gdy pani Wtorkowska weszła do pokoju poważna, milcząca, uroczyście obleczona swém macierzyństwem; stanęła naprzeciw córki i wstrzymała już siadającą do grania.
— Słuchajże, proszę ja ciebie, musimy z sobą pomówić.
— No, mówmy.
— A tak, mówmy... Otoż Jakób podobno nie powróci, jego w rachubę brać darmo.
— Ja go dawno wymazałam z regestra.
— Potrzebaż się naradzić...
— Byłyśmy zgodne...
— Ale jakże stojemy?
— Zawsze jednakowo... Henryk, który jest gorętszy niż kiedykolwiek... na pierwszém miejscu, za nim idzie Sofronow.
— Właśnie o tym Moskalu mówić ci chciałam... cóż z nim będzie?
— Człowiek doskonale odpolerowany po wierzchu, spodem on sent un peu le tartare, majątek jakoś wątpliwy; charakter nadto miły w towarzystwie aby w domu nie miał być ostry... Ja go nie bardzo lubię... Zwierzę zimne...
— Ale go nie zrażasz?
— A! niestety! my biedne musimy wszystkich oszczędzać.
— Ale bo o Henryku nie ma co mówić, rozwodu nie weźmie, a ona głupia, na złość nam, nie umrze. Nie ma suchot, jako żywo, pytałam ich doktora... zaręcza... ale znudzona, roznerwowana! Będzie ciągnąć Bóg wie wiele lat....
— Z Henrykiem, cicho, uśmiechając się poczęła Emusia — ja jestem w najlepszych stosunkach, on dla mnie nie ma tajemnic.... Postanowił układać się o rozwód.... Ale czy mama uwierzy, że ona słyszę, nie chce.... Byłam pewna że kochając Jakóba będzie najszczęśliwsza, doprowadziłam do tego bardzo zręcznie, na nic się nie zdało. Jakieś ma osobliwsze wyobrażenia o świętości niewiasty, o przysiędze, o małżeństwie, słowem powiadam mamie, nie chce rozwodu.... Des idées contre nature.... Próbowałam jéj w dali ukazać szczęście, bo wiem z pewnością że się kochają — Angielka mi opowiadała dziwne rzeczy o nich... bo ich podpatrywała.... Ale to jest jakaś miłość papierowa... niezrozumiała, mistyczna. Zakochani co gdy mogliby się połączyć odpychają szczęście.... Sont-ils bètes? Tilda mi się spowiadała z takich teoryi żem o mało nie pękła od śmiechu... z nim znowu to i mówić o tém nie można.... Cóż na to radzić? Henryk mnie kocha, ale za mało ma determinacyi, boi się teścia...
— Już moje dziecko, kiedy z nim tak daleko zaszłaś, rzekła Wtorkowska, trzeba go nakłonić, niech raz wie czego chce, my czekać tak nie możemy....
— Ale bo ci Moskale, doprawdy! ten Sofronow czy Baworow, wypłatali mi sztukę zmuszając Jakóba do ucieczki! Po co go było straszyć... teraz nie wiem co się z nim stanie, a był nam tu potrzebny... Henryk, już do tego doszedł że z daleka przez trzecie osoby... kwestyi rozwodu z ojcem dotykał... ktoś tam go starał się wybadać, Samuel nie byłby przeciwny rozwodowi....
Wtorkowska aż splasnęła w ręce.
— Co ty mówisz?
— Tak jest... ale on za warunek kładzie żeby Tilda zaraz szła za mąż..... Domyśla się jéj miłości dla Jakóba.... Inaczéj nie dopuści... a tu nam Jakóba sprzątnęli!.
Matka i córka wzdychały.
— Mnie się zdaje, dodała Muza, że ja to jeszcze wszystko połatam, ułożę i wyjdę za Henryka.... Innych nie jestem pewną i... nie bardzobym rada.
— Ale cóż to dla ciebie taki — wdowiec, bo to zawsze jak wdowiec! westchnęła matka.
— A! moja mamo, każdy z nich, odpowiedziała Muza krzywiąc się, dziesięć razy wdowcem jest... nim się raz ożeni....
— To, to prawda! Ale tu trzeba spieszyć! wołała stara.
— Ja już wiem o co idzie, zawołała Muza, pewnie mamie pieniędzy potrzeba... ja u Henryka pożyczę... a proszę mi dać czas.
Matka widząc córkę tak praktyczną, tak zresztą o przyszłość spokojną, uczuła się także uspokojoną.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.