Żyd: obrazy współczesne/Tom III/XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Żyd
Podtytuł Obrazy współczesne
Wydawca Jan Konstanty Żupański
Data wyd. 1866
Druk Czcionkami M. Zoerna
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


....icze, 1863 Lipca...

Tak niespodziewanie musiałem opuścić Warszawę, żem nawet nie mógł przyjść przededrzwi wasze i pamięci się polecić. Byłem dniem wprzódy spokojny, nie domyślając się nawet że mi co zagrażać może, z rana dano mi znać że czeka mnie więzienie, badanie, naturalnie w ostatku, co najmniéj, wygnanie, choćby żadnéj winy nie było, bo do téj się nie poczuwam. Poradzono mi ujść aby tych następstw uniknąć, miałem wstręt do ucieczki która zawsze upokarza człowieka, bo jakiegoś poczucia, przyznania się do winy, domyślać się każe — ale dziś, gdy rozpoznania sprawy spodziewać się niepodobna przy roznamiętnieniu obecném; prosty instynkt wskazywał potrzebę schronienia się. Tak uczyniłem z razu, nie przewidując jeszcze jak mną pokierują losy; człowiek nigdy sam siebie pewnym być nie może. Miałem potrzebę widzieć się ze starym ojcem téj nieszczęśliwéj, która błąd swój taką męczarnią i życiem przypłaciła, trzeba było żeby ręka przyjacielska gorzki ten napój mu podała. Pojechałem do niego. Droga do miasteczka, przeszła bez wypadku — co dziwna — ale nie uniknąłem niespodzianek bolesnych u celu podróży. Ledwie tu przybyłem, miasteczko zajęli Moskale powracający z wycieczki i wiodący z sobą jeńca skazanego na powieszenie. Pierwszy tu raz spotykałem się z owocami powstania.
„Nie mogę wypowiedzieć jak mnie przeraził ten stan rozprzężenia społecznego który wojna za sobą prowadzi. Przywykłemu do życia normalnego społeczności cywilizowanych — nagle się znaleść w położeniu w którém żadne prawo człowieka nie broni, gdzie własność, życie, cześć są na łasce silniejszego a niewykształconego żołdaka; okropnie. Byłem jakby cudem przeniesiony w te wieki w których o wszystkiem siła i pięść rozstrzygała, zdawało mi się że śniłem. Ale zamiast bohaterów tych wieków w których świat walczył o każdą ziemi stopę, zamiast mężów szlachetnych i boju heroicznego, widziałem tłumy wyjące pijano, którym dzikość prawie bydlęcy nadawała charakter. Zwycięzcy naigrawali się ze zwyciężonych w sposób nieszlachetny, pogański, rozdzierający serce. O kilka kroków odemnie siedział ten dla którego stawiono szubienicę. Cudem dostałem się do niego, wystaw sobie przerażenie moje, gdy w nim poznałem przyjaciela Iwasia, towarzysza włoskiéj podróży. Na Aqua Sola w Genui był on ze mną.
„Ale znalazłem go w takim stanie, że mnie prawie nie poznawał, w gorączce, mówiącego od rzeczy. Napróżno starałem się go ocucić, opamiętać, biedny cierpiał straszliwie, a nim ostatnie uderzenie siekiery dokończyło szubienicy — nie żył. Bóg chciał by na słomie więziennéj dokonał krótkiego żywota. Dla przykładu powieszono trupa.
„Otoż od czego się zaczęła podróż moja. Nazajutrz ranne dnia brzaski odkryły złowrogie rusztowanie wzniesione naprzeciw kościoła, a na niem białym całunem obwiniętą postać tego który był przyjacielem mojego serca.
„Wyszli wkrótce Moskale, zostawując po sobie tylko tę szubienicę na pamiątkę. Około południa nadciągnął oddział powstańców z drugiéj strony. Wyszedłem na jego spotkanie; było coś okropnego, przerażającego w tym pochodzie na śmierć ludzi, którzy wyznaczeni byli na ofiary... weszli cicho, kupką małą, z chorągwią naprędce zszytą, z kryjomo namalowanym na niéj orłem osadzonym na ladajakim drzewcu, dzieci staréj Polski uzbrojone licho lub niezbrojne wcale — większa część miała tylko dzidy lub kosy, osmalane kije żelezcami zakończone. Na twarzach ich widać było heroizm poświęcenia, blady, bez nadziei. Mówiąc z ludźmi dawali ją drugim, ale jéj dla siebie nie mieli. Jak gladjatorowie w cyrku mogli witać tłumy: Morituri vos salutant! Nikt tylko odgadnąć nie mógł jaki rodzaj męczarni miał ich ze świata zgładzić.
„Z szubienicy zdjęte już zastali ciało zabitego Iwasia, ale rusztowanie stało w pośród rynku, gdy oddziałek nadciągnął do miasteczka. Jadący przodem dowódzca zdjął przed niém czapkę jak przed krzyżem, wszyscy uchylili głów — milczenie było uroczyste, jakby odmawiali modlitwę.
„Mieszkańcy popłoszeni z za drzwi, z pół uchylonych okien, z za węgłów spoglądali, nie śmiejąc zbliżyć się do oddziału; choć do tego biednego orła białego biło im serce, a oczy ujrzawszy go płakały zarazem radością i trwogą.
„Smutne jakieś przeczucia otaczały tych ludzi, ciężyły nad nimi, ale męztwo nie opuszczało. W garści téj żołnierzy dobrowolnych znać było że szli z przekonania, z uczucia, z pojęcia wielkiego choć ciężkiego obowiązku.
„Tłum co się cisnął za głównymi dowódzcami był tym tłumem który wszędzie garnie się za energią i siłą, pociągnięty ich urokiem — wielkość i powaga zdobiły kilka szczególniéj obliczów. Widać w nich było męczenników niosących głowy swe i krew dla idei swobody, obluzganych potwarzą, skazanych na urągowiska ale nieustraszonych. Mamże się przyznać że widok ten napełnił mnie zarazem politowaniem, czcią i współczuciem?
„Może jeden z pierwszych, gdy wszyscy patrzący się wahali, podszedłem do dowodzącego. Poznałem go z twarzy z daleka, był to przyjaciel Iwasia, którego często widywałem w Warszawie, młody człowiek niepohamowanego zapału. Zobaczywszy mnie zdziwił się mocno.
— Co tu pan robisz? spytał. — Jestem od wczoraj, wypadkiem. — Co znaczy ta szubienica? — Wczoraj przybyli tu Moskale, odpowiedziałem smutnie, wystawiono ją dla konającego Iwasia, ale on zmarł w nocy i ciało jego tylko dziś obwieszono. — Janek zginął, zawołał dowódzca, o mój Boże! jeden z najgorętszych naszych braci, ktoż go zastąpi? Słyszałem że wczoraj ich rozbito, myślałem że ocalał. Ostatni podobno widziałem się z nim i mówiłem, ale był w gorączce, nieprzytomny. Jedną więcéj ofiarą do rocznika krwi, rzekł potrząsając głową, ale ofiary konieczne! nie tracimy ani nadziei ani odwagi. Moskale więcéj od nas są potrwożeni... A! gdyby broń była... Przerwano nam wkrótce rozmowę, oddział chwilowo tylko dla zaopatrzenia się przybył do miasteczka i natychmiast wyruszyć musiał; kilkunastu mieszczańskich chłopców i czeladzi przyłączyło się do niego, ten i ów wyniósł starą broń, zakopane od 1831 r. żeleżce, szablicę zardzewiałą. Wszystko to dawano ukradkiem, sąsiad oglądał się na sąsiada aby go potem nie doniósł, żywność wynoszono kryjomo, grosz ofiarowywano przez trzecie ręce, znaczniejsi mieszczanie płacząc pochowali się. Po za łzami, entuzyazmem czuć było postrach, przewidywanie następstw.
„Patrzałem na tę scenę ze wzruszeniem i wystawiałem sobie jedno z ostatnich powstań izraelskich przeciwko potędze Rzymu. Wszystko tam tak samo być musiało, losy to naszéj ojczyzny staréj powtarzały się w żywym obrazie, toż samo prześladowanie, bohaterstwo, ofiary, postrachy, takież blade męczenników twarze, taż miłość ziemi, wiary, swobody.
„Nic mnie nie wiązało, nic nie wstrzymywało, nie miałem jak nie mam przyszłości, odepchnęli mnie wszyscy, idea z którą szedłem do współbraci nie przyjęła się, może ją kto inny szczęśliwszy podejmie; łzy mi napełniły oczy, poruszyła się pierś. I ot jak powiedziałem sobie: pójdę z nimi; mogęż piękniejszą umrzeć śmiercią? święciéj zginąć jak spłacając dług krwi za braci moich?
„W innéj chwili mego życia możebym był się zawahał, teraz taką czczość w niém czuję, taki brak celu! takie zniechęcenie, że na pierwszą myśl tę odżyłem, krew popłynęła chyżéj.
„Nie miejcie mi tego za złe, ani dziwujcie się temu że z góry nie wierząc w to powstanie, w ten odzew do siły; odmówiwszy grosza na ten cel, poświęciłem mu siebie i życie. Nigdym nie mógł podsycać rewolucyi przed jéj wybuchem, ale gdy nieszczęśliwy naród powstał, ujął za broń, gdy poczuł że potrzebuje nową kartę rozpaczy w dziejach krwią zapisać — obowiązkiem mym było stanąć tu za braci Izraelitów razem w szeregu i rzec: Oto jestem ja — żyd.
„Nie potępiajcie mnie, chciejcie zrozumieć.
„Nie wierzyłem w powodzenie téj walki, jestem pewny i dziś zwycięztwa Moskali, nie dla ich liczby może, ale dla tego że naród nie cały wstrząsł swe kajdany, nie cały czuje jako jeden człowiek, rozdwojony jest, rozbity, zobojętniały i, jak my, zardzewiał niewolą.
„Pomimo to, idę — dla tego żem żyd, dla tego abym dał świadectwo że połączenie się nasze nie było słowem ale czynem, że znaleźli się tacy co obok dających życie, przynoszą też swój żywot na ofiarę.
„Co się stanie zresztą, nie przewiduję, nie wiem, tegom pewny że śmierć musi mnie czekać w końcu, bo jéj szukać jest moim obowiązkiem; cud chyba ocalić może.
„List ten więc, przyjaciółko mojéj młodości, jest jakby ostatnią wolą i prośbą ostatnią.
„Zaklinam cię naprzód miéj staranie i pamięć o matce méj, któréj do rozporządzenia zostawiam wszystko co miałem, dla sióstr, brata, rodziny. Przekaż moją myśl, posłannictwo moje, braciom mym w Izraelu; powiedz im że z innemi ludy iść powinni ku światłu i postępować, nie rzucając tablic prawa starych, które nam dał nieśmiertelny nasz prawodawca. Niech się otrząsną z tego co drugim zarzucają i wyżsi nad wiek będą, jeźli chcą przodować ludzkości — do czego niegdyś byli przeznaczeni.
„Nie dumą świeżo wyzwolonych niewolników, nie goryczą i nienawiścią do ludzi, ale łagodnością i wyrozumiałością wyprzedzać drugich powinni. Niech będą lepsi od innych aby potężniejszymi byli.
„Świat dziś już czuje postrach panowania naszego, a myśmy jeszcze do niego nie dorośli, bośmy z siłą nową przejęli wszystkie wady kast mających przewagę i czujących swą władzę. Pozbądźmy się ich, abyśmy się nie stali tem czem były dumne arystokracye rodu, feodaliści i panowie z Bożéj łaski. Niech Boża łaska uczyni nas braćmi narodów i sługami, panujmy sobie tylko i namiętnościom naszym.
„Nad wszystko zaś nie wyrzekajmy się prawa i obyczaju, nie zapierajmy się narodu, nie odziewajmy się fałszem.
„Samiśmy upokorzenia naszego winni, siebie się wstydząc. Ci z których praojcami Bóg rozmawiał widomie, wysoko czoło między narodami nosić mogą. Ale to czoło promienne być powinno jak czoło Mojżeszowe, — nie dumą ale światłem, — i serce promienne dobrocią.
„Otrząśnijmy się ze zgniłych atheizmów dzisiejszych, wróćmy do jedynego Boga naszego; wiejmy wiarę do pustych piersi które dziś zapełnia zimna chciwość i samolubstwo.
„Mimowolnie uniosło mnie pióro i chęć oddania ci tego co mam, co czuję w sobie najlepszém — idei mojéj. Ale ty ją już znasz i dosnuć potrafisz.
„Żegnam cię, losy nasze są w ręku Boga. Mamże z pokorą wyznać ci w końcu że mój heroizm dzisiejszy tobie w znacznéj winienem części? Gdybyś mi była zostawiła choć nadzieję nadziei szczęścia — możebym pożałował życia i nauczył wyżéj je cenić. Przypomnij ten wieczór w którym odpowiedziałaś mi że niewiasta jedno ma serce, raz jeden tylko ślubować może. Od téj chwili i od godziny gdy moi współbracia otwarcie wypowiedzieli mi że nie podzielają przekonań moich, uczułem się niepotrzebnym nikomu.
„Nie żałuj mnie, nie trwoż się o mnie, umrzeć potrafię godnie, bez jęku. Cóż warto życie, gdy Bóg mu odejmie cele?
„Jutro wychodzimy ztąd. Kupiłem konia, rynsztunek, broń i idę służyć jako prosty szeregowiec, bo dowódzców mamy aż do zbytku. Może za mną pójdzie który z moich współwyznawców; bo tu się krew nasza pomięszać powinna, aby nasz sojusz był trwały.
„Żegnaj mi, Bóg wielki, wiesz że dusza nie umiera, a czyste dusze w jednę lecą stronę... może się tam gdzie spotkamy.“



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.