Żyd: obrazy współczesne/Tom III/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Żyd
Podtytuł Obrazy współczesne
Wydawca Jan Konstanty Żupański
Data wyd. 1866
Druk Czcionkami M. Zoerna
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rano pomiędzy innemi korespondencyami z poczty przyniesiono i ten list adresowany do Tildy. Pan Henryk opatrzył go bacznie, charakteru nie poznał, powierzchowność niezwyczajna, papier, pieczątka uderzyły go, sam z nim poszedł do żony.
Tilda siedziała w swoim pokoju, czytała roztargniona jakąś podróż, gdy mąż stanął przed nią i milczący wyciągnął ku niéj rękę z tym listem.
— Co to jest za list? zapytał.
Ona się zarumieniła, poznała pismo, otworzyła żywo przebiegając oczyma.
— List jest od Jakóba, odezwała się śmiało i spokojnie — z pożegnaniem do nas wszystkich.
— Cóż się z nim dzieje?
— Nie wiem, czekaj.
Przebiegła znowu oczyma i krzyknęła.
— A! poszedł do powstania!
Henryk zaciąwszy usta, ruszając ramionami, chmurny zaczął się po pokoju przechadzać.
— Tego tylko brakowało, rzekł, ale można się było spodziewać. Wyrządza nam krzywdę niezmierną, rzuca na nas wszystkich podejrzenie że w sekrecie sprzyjamy temu szaleństwu, że do niego pomagamy! Ale czyż pewna?
Tilda odczytała mu kilka wierszy, nie zostawujących wątpliwości — głos jéj drżał, a wzruszenie było widoczne, mąż z gniewem widząc ją całą listem zajętą, zapłakaną, odszedł chmurny.
Wieść o tém po cichu przezeń podana, od ucha do ucha rozeszła się wkrótce po całém mieście. Niektórzy jéj nie wierzyli, inni się radowali lub smucili, w ogóle jednak Jakób który nie miał gorących przyjaciół, mało po sobie żalu zostawił.
Wieczorem, wedle zwyczaju, Sofronow przyszedł do Muzy, z miną tryumfującą.
— A widzicie, rzekł, wymawialiście nam żeśmy dopuścili tego pana, który tu stał na górze, podejrzewać o spiski, otoż ten pan, wiemy to z poczty na któréj list jego czytano, poszedł już do powstania.
— Ale cóż znowu? zawołała Muza, pan żartujesz, on był najprzeciwniejszy rewolucyi.
— Ale gdy się stała, uczuł się obowiązanym zaciągnąć pod jéj sztandary. Tak pani moja jest ze wszystkimi Polakami, widok chorągwi z orzełkiem jest dla nich nieprzezwyciężonego uroku.
Cóż pani na to?
— Nie wierzę, odparła Muza, jusqu’a plus ample information.
Jakby na wezwanie przyniósł ją Henryk przychodzący z kwaśną miną, nie przyznając się wszakże przed Sofronowem do listu, który pan pułkownik z rana miał w ręku, gdyż ważniejsze korespondencye sam przepatrywał.
Jeden może ojciec Tildy wiadomość tę przyjął z boleścią; zwykle niezbyt czuły, przywiązał się był wszakże do wychowańca; może też widząc co dzień niepodobniejszém szczęście córki, trochę na Jakóba rachował. Nie powiedziawszy nic nikomu, zamknął wrażenie w sobie, ale tegoż dnia dobrawszy chwilę gdy Henryka w domu nie było, pojechał do córki.
Służący u drzwi z razu mu oznajmił, że była chorą i nikogo przyjmować nie kazała, ale ojciec w imię swych praw poszedł wprost do sypialni. Zastał ją z rozpuszczonym włosem, załzawioną, piszącą, rozgorączkowaną, niepodobną wcale do téj marmurowéj, posępnéj a spokojnéj Tildy, jaką była zwyczajnie.
Ujrzawszy ojca zawstydziła się dziecinnie, zmięszała. Wychowanie, życie nigdy ją nie zbliżyło do niego, nie miała w nim ufności, nie zwykła była otwartém doń mówić sercem, więc i łzy i obawę i swą rozpacz pragnęła utaić.
Ojciec usiadł milczący i posępny.
— Widzę że wiesz, rzekł po namyśle, co się stało z Jakóbem. Nie jestem ja zwykle sentymentalnym do zbytku, no — ale mi go żal. Przywiązałem się trochę do niego jak do dzieła rąk moich, jak do przybranego dziecięcia. Głowa szalona, poleciał na zgubę. Żal mi go, powtarzam ci, i radbym go ratować.
— Lecz czyż można? jestże sposób jaki? ja nie widzę.
Ojciec chodził, namyślał się głęboko i kosztowało go snać wiele, po raz pierwszy w życiu szczerzéj się z dzieckiem rozmówić.
Stanął i wlepił w nią oczy.
— Nie ma dla mnie tajemnic, rzekł, choć nie o wszystkiem mówić lubię, o wielu rzeczach nie chcę wiedzieć, a rozum każe milczeć, nie tykać ich; ale przychodzi chwila gdy rany śmiało dotknąć potrzeba. Dziś lub nigdy. Tyś go kochała i kochasz — on ciebie kochał. Myślałem z razu że to miłość dziecinna, niespodzianie znalazłem ją trwałą, poważną, stałą, taką w jaką wierzyć nie zwykłem. Ty z Henrykiem nie jesteś szczęśliwą.
— Ale nieszczęśliwą nazwać się nie mogę, odpowiedziała Tilda.
— Lepiéj ja to wszystko rozumiem, niż ty sądzisz, mówił daléj ojciec, Henryk istotnie człowiek nie dla ciebie, tyś rozmarzona entuzyastka, on pospolity i praktyczny człowiek.
— Ale dobry człowiek.
— Przyzwoity, poprawił ojciec. Od niejakiego czasu tylko nadto się daje Wtorkowskim bałamucić. Jest tam po szyję w głupim romansie z tą przechrzcianką która go oszukuje, odziera i durzy. Nienawidzę go za to. Jedném słowem ci powiem, chcesz ratować Jakóba? ty jedna możesz tylko. Ja biorę na siebie twój rozwód z Henrykiem, on mu teraz będzie rad; wydam cię za Jakóba, możesz być po ludzku szczęśliwą. Jedno twe słowo zdolne jest go ocalić. Wyjedziecie za granicę, do Włoch, a za lat kilka gdy się to zagoi co oni tu zrobili, wrócicie. Przebaczenie wyjednamy, ja mam moje zasługi.
Tilda przyszła spłakana i pocałowała ojca w rękę.
— Ojcze drogi, rzekła, dzięki ci, nigdy jeszcze nie widziałam cię takim jak dzisiaj — ojcem! tak serdecznym dziecka przyjacielem, tak czułym dla Jakóba opiekunem; ale nie gniewaj się, nie mów żem szalona — a! to być nie może!
— Dla czego? spytał ojciec, dla czego?
Tilda zarumieniła się kryjąc oczy.
— Ja go tak kocham, rzekła, ty może nie zrozumiesz mnie, że taką jak dziś jestem, znużoną, złamaną istotą, napiętnowaną uściskiem tego człowieka — nie śmiałabym mu rzucić się w objęcia...
— W istocie jest to coś tak wyrafinowanego... że nie zrozumiem cię, Tildo moja, rzekł stary. On ciebie kocha, ty jego... to są przesadzone sentymentalizmy niezdrowe... dzieciństwa! Serca się wasze rozumieją, godzą dusze... czegoż u licha chcecie więcéj!
Tilda westchnęła.
— Nie o takiem marzyłam szczęściu.
— No, skargi to próżne, trzeba się ograniczyć tém co jest... Zgadzasz się, mów!
— Przeczytaj list jego, odpowiedziała podając mu go i przysuwając lampę, a potém odpowiem.
Samuel wziął papier i począł z uwagą czytać, ona wyszła pocichu do nieoświeconego salonu z chustką na oczach, dumać i płakać. Gdyby się była umiała modlić?? Jakże czuła w téj chwili potrzebę tego zbliżenia się do Boga, które promień niebieskiego natchnienia ściąga na duszę! Ale ją wychowano bez Boga — ona ukradkiem tylko, od niedawna, poznała księgę psalmów z któréj niewiasty izraelskie czytać zwykły i księgę modlitw, którą jéj Jakób był przyniósł.
Ale modliła się duszą. Z załamanemi dłońmi chodziła długo tak po sali ciemnéj, myślała, walczyła z sobą. Godziż się go odwodzić od ofiary? Jakie to będzie to szczęście które ja mu przynieść mogę??
Nagle wejrzała w górę... głos jakiś wewnętrzny jéj szeptał.
— Tyś jego dziecięciem. — Niech wyrokuje ojciec...
Biedna nie śmiała zawsze wyrzec tych słów, które pragnęła by ktoś stanowczo wypowiedział za nią. Wstydziła się sama przed sobą słabości któréj uległa, serce jéj biło gwałtownie.
— Ten list, zawołał stając w progu sypialni ojciec, potwierdza mnie w mojem przekonaniu... ty go możesz ocalić, tylko ty! A ocalić go przed samym sobą, potrzeba, należy, dodał, bądź co bądź, niepraktyczny, dziwak, marzyciel ma jednak coś w sobie co go szanować każe, ma więcéj coś niż my wszyscy — głęboką wiarę i trwałe zasady...
— Ojcze, czyńże ze mną co ci się podoba, drżącym głosem pod zasłoną ciemności w któréj stała zawstydzona, rzekła pocichu Tilda, ja się oddaję tobie, jam dziecko twoje...
I rzuciła się do nóg jego.
W Samuelu drgnęło coś — jakby serce... miał jeszcze resztkę serca, ożyło.
— No, więc reszta będzie moją sprawą, rzekł żywo, pisz list natychmiast, chcę go mieć gotowym... pisz że będziesz wolną... Niech postawi za siebie pięćdziesięciu czy stu żołnierzy, a sam wyrwie się z tego zamętu, ratując życie...
Mówił to szybko, gorąco, tak jak nigdy nie zwykł był mawiać, sam siebie nie poznawał, ale uczucie które nim poruszyło, dało mu téż szczęście jakieś, którego nigdy nie kosztował.
Wpuściwszy córkę do pokoju i nakazawszy jéj pisać natychmiast do Jakóba, sam na miejscu jéj, począł się przechadzać zadumany po ciemnym salonie...
Nigdy jeszcze Tilda nie widziała ojca tak rozpromienionym, zajętym, rozgorączkowanym.
Odchodząc i całując ją w czoło, szepnął jéj na ucho.
— Ani słowa o tém przed Henrykiem, całą sprawę ja prowadzę, żeby ci wzruszeń i cierpień niepotrzebnych oszczędzić, spuść się na mnie...
Wyszedłszy od córki, kazał pan Samuel jechać wprost do Wtorkowskich.
Wieczór był w całym blasku, Muza grała, Moskale obstąpiwszy fortepian trochę przy jego dźwiękach o powstaniu zapominali... Przybyły wcisnął się zręcznie, cicho do salonu i przywitawszy na uboczu zawsze zasapaną mamę, która assystowała czczym córki tryumfom dość znużona i niespokojna, szepnął jéj poufale na ucho, niezwykły do zbytnich ceremonii.
— Jak tylko będzie można... mam z panią na osobności do pomówienia w ważnym dla was interesie.
Stara wstrząsnęła się aż cała, obejrzała po gościach, a że była żywa, ciekawa i bardzo zbiedzona tém położeniem którego końca wyglądała napróżno, natychmiast szarpnęła go za rękaw.
— No to chodź do mego pokoju!
To mówiąc szepnęła coś córce na ucho, ta rzuciła okiem na gościa, coś już odgadła, powitała go uśmiechem ujmując... Wtorkowska przebiła się potém przez gości skinąwszy na pana Samuela aby szedł za nią.
Byli w sypialni saméj pani.
— Możemy mówić otwarcie? spytał przybyły.
— Zmiłuj się pan, proszę ja pana, jak najotwarciéj.
— Nikt nie podsłucha?
— Uchowaj Boże, podnosząc ręce podchwyciła Wtorkowska, mów pan, mów... co się podoba.
— Moja dobrodziejko, począł gość, ja jestem człowiek prosty, kłamać nie umiem, komedyi grać odwykłem, u mnie każda rzecz jest interesem i jak interes się obrabia, jak najkrócéj. Otóż, nietajno mi że Jejmość dobrodziejka jesteś kompletnie zrujnowaną...
— Cichoż!
— Cicho, ale tak jest, nie macie nic oprócz długów... Cała wasza nadzieja na wydaniu córki... O partyą dla niéj bogatą, stosowną, nie tak to łatwo. Wiem kogo macie na pierwszym planie.
Wtorkowska zalana gwałtownie potokiem wyrazów do których surowéj nagości nie była przywykłą, zmięszana, osłupiała, słuchała.
— Ja przychodzę do Jejmości, mówił nielitościwy gość, w dobréj intencyi, z najlepszemi zamiarami, proszę mi wierzyć, ale otwarcie być musimy...
— Ale, proszę ja pana mego, co to pan wygadujesz...
— Wiem co mówię, i powiem wam na kogo głównie rachujecie.
— Ale my mamy kilku! poczęła przychodząc nieco do siebie Wtorkowska.
— Naprzykład?
— Hrabia Baworow.
— Moskal, goły... a choć z żoną nie żyje ale żonaty... U nich rozwodu nie ma... żona jego do klasztoru iść nie myśli, bo w Paryżu jéj jest dobrze. A bez ślubu, zdaje się, córki pani Wtorkowska nie da?
— Ale, proszęż ja ciebie, co pleciesz?
— Daléj? spytał Samuel.
— No, pułkownik Sofronow, ten jest okropnie zakochany...
— Tak jak oni się kochają! Ale Sofronow ditto goły, żyje z pensyi i z tego co kradnie. Ma dusz wprawdzie kilkaset, ale na nich tyle długu że starczyłoby na 2,000. Miły, grzeczny, ale familią ma dumną, partya nieszczególna. Daléj, moja dobrodziejko?
— Radzca Pikuliński.
— Ale cóż to mi znowu pleciecie! zakrzyknął Samuel, czyż i to ma być pretendent! Ni z pierza ni z mięsa... stary, z pozwoleniem jak bót głupi....
— A kochany mój, proszęż ja ciebie, przerwała Wtorkowska uniesiona zbytnią szczerością, na męża? cóż to szkodzi!
— Jest słuszność pewna, rzekł gość, na męża to nawet przymiot czasami — ale najgorzéj że Pikuliński na wiosce wartującéj dwakroć, ma oprócz Towarzystwa półtorakroć długu prywatnego, co czyni mniéj zera...
Pensya... niewielka...
Któż więcéj? spowiadał Samuel.
Wtorkowska wyczerpawszy zapasy ciężko westchnęła, daléj bowiem nie miała już kogo liczyć prócz pary młokosów vice-referendarzy rady stanu, nie mających nic oprócz tytulików, mundurzyków, protekcyjek i pensyjek, a o panu Henryku teściowi przynajmniéj mówić nie wypadało.
— Dla czego pani ze mną nie jesteś zupełnie szczerą, rzekł gość, kiedy ja do pani z ojcowskiem usposobieniem przychodzę?...
— Ale bo, proszęż ja mego pana, zkądże znowu ta jego czułość się bierze? zapytała stara oburzona nieco niegrzeczną natarczywością, nigdyśmy się tak bardzo nie kochali!
— To prawda i zapytanie jest logiczne, rzekł pan Samuel niezmięszany, powiem ci Jejmościuniu, że może ja mam w tém własny interes, który się godzi i z jéj interesem... dla tego przychodzę z taką gotowością na usługi...
Wtorkowska patrzała nań milcząca.
— Czemu pani, à coeur ouvert, nie wykrztusisz już imienia tego człowieka na którego i wy i córka rachujecie najwiecéj, rzekł stary, czemu nie przyznacie się żeście mi zbałamuciły zięcia??
Wtorkowska wstrzęsła się, zmięszała, ale zaczęła rękami machać, bełkotać i widocznie zbiła z tropu.
— Ale cóż to... proszę ja pana mego, ale cóż to gadać... pleść, nie wiedzieć co! ja nie wiem... bywa, no to cóż?... ale... zlituj się... proszęż ja pana mojego... drzwi zamknąć nie mogę.
— Jejmościuniu, jejmościuniu, ze mną trzeba być otwarcie, les bons comptes font les bons amis, cóż wy myślicie z Henrykiem? mówił śmiejąc się stary. Hę? rachowaliście na suchoty Tildy, Jejmość nawet wypytywałaś doktora, ale ona ich nie ma! to darmo! a Henryk wam przypada doskonale boście go doprowadziły do takiego oszalenia z namiętności że gotów w przepaść skoczyć. Otóż, słuchaj Jejmość, córka moja nie może z nim być szczęśliwą... ja go wam odstępuję, bierzcie go sobie, ale doprowadźcież do tego, aby on sam rozwodu zażądał pierwszy. Tilda go nie zaproponuje, ja ją muszę ratować, macie mnie za przymierzeńca, daję wam Henryka na pastwę, róbcie sobie z nim co chcecie, bylem się ja od niego uwolnił... Otóż mój interes, netto!
Wtorkowska osłupiała z razu, potém zaczęła drżeć z radości i puściła się naostatek ściskać i całować przybyłego który uścisków niewiast dojrzałych nie będąc łakomy... aż się cofnął przed wylewem wdzięczności.
— Stój, Jejmościuniu, zawołał, przed laty dwudziestu to zapomnienie się byłoby mi bardzo miłém z jéj strony, ale dziś spóźniliśmy się! Mówmy zatém na zimno... co myślicie?
— Mój dobrodzieju, poczęła żywo Wtorkowska ocierając obfitą transpiracyą którą wywołało wzruszenie, ja bez Muzy nic nie obmyślę... Za chwilę się goście rozejdą... czekaj tu... ona przyjdzie sama.
— Zgoda! ale zapalę cygaro.
— Ale dziesięć kiedy chcesz, zawołała w zapale Wtorkowska wybiegając i zostawując go w swéj sypialni zamkniętego.
W salonie jeszcze bawili goście, ale matka dała jakiś znak niepostrzeżony córce przesuwając się mimo niéj, Muzę w kilka minut potém głowa boleć zaczęła, skarżyła się na znużenie, grzeczni adoratorowie pobrali za kapelusze, w dziesięć minut rozeszli się wszyscy — salon był pusty.
Niepodobna wyrazić z jak gorączkowym pospiechem, matka natychmiast poczęła wtajemniczać Muzę w treść rozmowy swéj z gościem oczekującym w sypialni — zdziwienie córki gdy się o tém dowiedziała.
Stanęła cała rozpromieniona, uścisnęła matkę, zebrała myśli i śmiało weszła do pokoju. Na progu trochę ją fałszywy wstyd ogarnął, zastanowiła się, zrobiła twarz chłodną i osmutniałą i — wkroczyła poważnie.
Gość ją z rubasznością poufałą pozdrowił.
— No, rzekł, już mama pani mówić musiała o co idzie, mówmy otwarcie i po przyjacielsku.
— A! to rzecz tak bolesna! tak delikatna... tak!
— Dla mnie nic a nic nie bolesna... wesoła owszem, rzekł Samuel, wątpię téż by i dla pani miała być bolesną. Delikatna w istocie, traktujmy ją delikatnie.
— Ja tak kocham Tildę!
— Dasz jéj pani prawdziwy dowód przyjaźni zabierając wcale niewygodnego męża... który panią kocha i dla niéj będzie lepszym...
Muza się zmięszała, zamilkła! czuła potrzebę odegrywania wielkiéj wstydliwości.
— Kochana pani, rzekł Samuel, jeśli grać ze mną będziecie tę komedyę wstydliwości, sentymentów, nic nie zrobimy a ja sobie pójdę z niczém. Otwarcie i śmiało. Qui veut la fin, veut les moyens. Zastrasz pani Henryka Sofronowem, ja puszczę także wieść że się oświadczył, udawaj że się z tém kryjesz... doprowadzisz go do rozpaczy. Naówczas nóż na gardło — mów o rozwodzie. Nastręczycie mu Manna na pośrednika do mnie.
— Ale to doskonale, proszę pana mego, to doskonale! zawołała matka.
— Zostawże mi pan to wszystko, odpowiedziała Muza rumieniąc się nieco, plan dobry, jestem pewna, dodała z uśmiechem, że go wykonam nieźle i nie zawstydzę autora...
Dygnęła mu weseléj.
— Co do mnie, rzekł Samuel, wdzięczen bym wam był, gdybyście z tém wykonaniem się nie ociągały.
— Zrobim co można.
— Jestem pewien, dodał grzecznie gość, że gdy pani zechce tylko, cudu możesz dokazać... I zalotnie uścisnął rączkę podaną. Jeśli moja pomoc może się przydać na co, proszę mną rozporządzać.
Ukłonił się i wyszedł. Matka odprowadziwszy go kilka kroków, wróciła i rzuciła się córce na szyję, płacząc, śmiejąc się, szalejąc. Muza nieco wstrzemięźliwsza w okazach radości, niemniéj wszakże była rozpromienioną.... Część nocy spędziły na kartowaniu planów na jutro....
Niedaléj jak nazajutrz po mieście chodziła pogłoska że panna Wtorkowska pewnie wychodzi za Sofronowa, Henryk spotkał się z plotką i ruszył ramionami z razu, ale gdy się powtarzać zaczęła, szczegółami opatrzona... nie wytrzymał, poleciał do panny.
Muza przeciwko zwyczajowi przyjęła go zimno, smutnie, z pewnemi restrykcyami w mowie, jakby za język się kąsać była zmuszona.
Henryk postrzegł że coś w istocie mu zagrażało, a był tak roznamiętniony, oszalały, że o wszystkiém gotów był dla niéj zapomnieć.
Rozmowa drażliwa jakaś, niesforna doprowadziła prawie do poróżnienia i kłótni; Henryk porwał za kapelusz, dano mu wyjść, ale się wrócił od progu, cisnął kapeluszem o ziemię, załamał ręce, był w rozpaczy....
Na tę scenę gwałtowną weszła matka jak Deus ex machina, z morałami, z wymówkami, z gniewem za obelgę wyrządzoną domowi, córce, jéj.... Słowem wyrosła z tego cała scena niezmiernie patetyczna....
Żałujemy bardzo że nie wchodzi ona w ramy naszéj powieści, ale czytelnik domyśli się łatwo że odegrana była z naturalnością wielką e con brio.
Henryk rozdraźniony do najwyższego stopnia, gdy mu dano do wyboru albo wyrzec się Muzy lub starać natychmiast o rozwód z żoną, dał słowo uroczyste iż nie tracąc chwili potrzebne kroki poczyni.
Nastąpiło pojednanie, rozczulenie, oświadczenia, nieco łez niewidzialnych ale chustką batystową otartych w porę, po wyjściu zaś matki, pocałunki i rada na ucho, aby oszczędzając sobie przykrości, Henryk użył przyjaciela Manna.
Wprost do niego udał się oszalały biedak, Mann zdawał się już przygotowanym, dał naukę moralną, wyłajał, z błotem zmięszał, ale sprawy się podjął.
Złamany, zmęczony, zbity Henryk powrócił do domu i rzucił się na krzesło czując prawie chorym.
Był u kresu swych pragnień gorących i tu — dziwnym fenomenem psychicznym, ogarniał go jakiś żal, przestrach, boleść; prawie się wstydził i przerażał tém co uczynił.
Ideał nowy, gdy o nim marzył i wystawiał go sobie na miejscu Tildy w swym domu, stawał mu przed oczyma groźny i straszny. Z nim razem pod dach namiętna wchodziła walka. Żal mu było cichéj Tildy, o którą był spokojnym, którą musiał szanować, dla któréj teraz w przeddzień rozstania czuł jakieś przywiązanie, przyjaźń... uszanowanie. Nie kochał jéj, a żałował.
Ale zawracać się nie czas już było.
A szczęście tak teraz wydawało się straszne... z tą córką, z tą matką, z tym szumem i blaskiem, któremi je otoczyć było potrzeba, z tą niewolą co się obiecywała razem z niemi...
Gdy w domu Wtorkowskiéj radość panowała i tryumf śpiewano, Henryk w swoim gabinecie krył się zły i sam na siebie gniewny. Całą noc prawie przesiedział w krześle osłupiały, marząc. Lazury niebios zachodziły dlań chmurami czarnemi. Była tak płochą! tak zręczną! tak niepochwyconą i tak razem ze swemi wadami zachwycającą. Ostatnie pocieszało.
Nazajutrz rozstrzygały się losy wśród ciszy i tajemnicy. Tilda wyszła do śniadania drżąca i pomięszana, z obawą jakiéjś sceny, ale Henryk zimny, skłopotany, nic nie mówił. Patrzał tylko często na zegarek i wkrótce wymknął się pod pozorem giełdy, interesów.
Na obiad przyjechał Mann, w gabinecie poszeptali coś z sobą tylko po cichu. Wszystko było już skończone, ojciec się zgadzał. Potrzeba było mówić wyraźnie z tą która jeszcze była jego żoną, choć węzły co łączyły już w duszy ich zerwane zostały... Na to się nie mógł zebrać pan Henryk odkładając na późniéj, ona też milczała. Przy obiedzie było parę osób obcych, a pod sam jego koniec nadjechał pan Samuel, w zwykłym humorze, nic nie dając znać po sobie. Pora była piękna, ruszono się od deseru do ogrodu, ojciec wziął córkę pod rękę i wyszedł z nią powoli na przechadzkę.
Kazał jéj wziąść kapelusz od słońca. Gdy się zbliżyli do furtki która wychodziła na aleje, pan Samuel ją otworzył, powóz stał przed nią.
— Przejedziemy się może! rzekł spokojnie, w alejach chłód miły.
Mało mówili z sobą.
Po półgodzinnéj przejażdżce, powóz ich zawiózł do pałacyku ojca, stanęli; Samuel całując ją w czoło, rzekł:
— Obejmujesz dawny swój pokój, tam już nie wrócisz, zostań ze mną.
Otoż jak w sposób bardzo prosty wszystko się skończyło, Henryk się nie pokazał więcéj, Tilda swobodna, weselsza rozgospodarowała się ze swą Angielką w domu ojca, przypominając młodsze lata. Czekała wieści od Jakóba. Ale głucho było i cicho.
W kraju tymczasem wrzała walka, rozżarzała się straszliwie, trwała na przekór wszystkim przypuszczeniom i domysłom.
Wysłano nie jeden ale kilka listów różnemi drogami do Jakóba, ale czy je odebrał, co się z nim działo, nie wiedziano; odpowiedzi nie było żadnéj; wszyscy dowódzcy oddziałów a nawet prości żołnierze przybrali nazwiska nowe; trudno się było dowiedzieć, rozpoznać w téj mięszaninie najdziwniejszych imion. Tilda smutniała, schła; każde krwawe starcie, klęska, zabójstwo, odbijało się w jéj duszy; każdy opis utarczki ją przerażał — ale w duszy głos jakiś mówił: Bóg go ocali.
Teraz już wierzyła w Boga.
Codzień spotykając ojca, szukała w oczach jego pociechy, nie znajdowała w nich przynajmniéj powodu do nowéj trwogi. Tak przeszedł czas długi, aż do późnéj jesieni, wśród milczenia, nadziei, postrachów.
Kraj krwią oblany wił się w boleściach konania, gdy raz o niezwykłéj godzinie wbiegł ojciec do pokoju córki, blady, smutny, ale z twarzą spokojną.
— Wybieraj się w drogę, rzekł po chwili, jedziemy dziś wieczorem — Jakób twój ranny leży w Krakowie. Rana nie jest niebezpieczną... oto masz list od niego.
Tilda krzyknęła i zemdlała, ale ją ocuciła radość, a w wieczór siadali na koléj, odbywszy pasportowe formalności i pociąg pędził ku staréj stolicy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.