Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom II/Część szósta/Rozdział II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żyd wieczny tułacz |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | "Oświata" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Juif Errant |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Samuel i Jezabel jak wryci wpatrywali się w siedem świecących punktów na ścianie tarasu. Blado-różowe światło za domem oznajmiało wschodzącą jutrzenkę.
Samuel pierwszy przerwał milczenie:
— W tem, co tu widzimy, niema nic złego dla nas. Czy mój ojciec nie mówił mi, że i on i mój dziad widzieli kilka razy podobne światełka.
— Tak, Samuelu, ale jak my teraz, tak i oni nie mogli sobie wytłumaczyć, co te światełka znaczą?
— Jakąś nieznaną nam drogą dostają się tam jakieś osoby dla spełniania tajemniczych powinności. Mój ojciec ostrzegał mnie, abym się nie trwożył temi osobliwszemi widziadłami... które po trzydziestu latach znowu się ukazały...
— A przecież mnie to przeraża, jak coś nadprzyrodzonego.
— Minęły czasy cudów — wieleż to dawnych domów w tej okolicy ma przejścia podziemne do dalekich katakumb i do Sekwany... Bezwątpienia i ten dom mieć musi podobną komunikację.
— Ale skądże ten taras tak oświetlony?
— Podług opisu przy planie tej budowli, taras stanowi szczyt tak zwanej „sali żałobnej“. Z powodu pozamykanych i zabitych wszystkich okien, jest tam zupełnie ciemno, trzeba więc mieć z sobą światło, chcąc się dostać do tej „żałobnej sali“, w której znajdować się mają rzeczy nadzwyczajne.
Jezabel, podobnież jak mąż, ciekawie przypatrywała się owym siedmiu świetlanym punktom.
— Dzień dzisiejszy jest tak ważnym dla rodziny Rennepont’ôw, iż zjawisko to dziwić nas nie powinno. A jeśli się pomyśli — mówił Samuel — że światło to od półtora wieku pokazywało się kilka razy, przypuszczać należy, że jest jeszcze inna rodzina, która, podobnie jak nasza, z pokolenia na pokolenie dopełnia święcie przyjętego na siebie obowiązku. Przed ósmą trzeba nam uporządkować szkatułkowe interesy i poklasyfikować ogromne sumy, aby mogły być oddane, komu z prawa wypadną. A czyż Bóg nie był na nas łaskaw, chociaż dotknięci jesteśmy ciężkim ciosem przez śmierć naszego syna? Azali nie z jego to łaski trzy pokolenia mojego rodu mogły zacząć, prowadzić i dokończyć tego wielkiego dzieła?
— Tak, mój Samuelu — odrzekła czule żydówka — gdy wybije dwunasta, uwolnisz się od ciężkiej odpowiedzialności.
— Prawda — odpowiedział starzec — wołałbym widzieć już te ogromne skarby w rękach osób, do których należą, aniżeli być ich depozytarjuszem...
Samuel wziął pióro i zaczął wykonywać z wielką uwagą swoje bankierskie rachunki; jego żona znowu dręczyć się zaczęła mimowolnie okrutnemi myślami o śmierci syna, którą jej przypomniała nieszczęsna data 19 października 1826 roku.
Przebiegnijmy pokrótce bardzo prostą, a napozór bardzo romantyczną historję owych 50.000 talarów, które, dzięki pomnażaniu się i roztropnemu zarządowi, zamieniły się w przeciągu półtora wieku w sumę daleko większą od czterdziestu miljonów, jak ją szacował ksiądz d’Aigrigny.
Historja tego majątku łączy się ściśle z historją rodziny Samuela.
Około 1670 roku, pan Marjusz Rennepont, na kilka lat przed śmiercią, podczas swej podróży do Portugalji, miał sposobność wstawieniem się ocalić życie nieszczęsnemu żydowi, skazanemu przez inkwizycję na spalenie. Żydem tym był Izaak Samuel, dziad stróża domu przy ulicy Ś-go Franciszka.
Pan Rennepont, przekonawszy się, że Izaak, trudniący się wówczas w Lizbonie wekslarstwem, jest człowiekiem poczciwym, czynnym i roztropnym, zaproponował żydowi, aby się z nim udał do Francji i objął zarząd jego dobrami. Izaak, wdzięczny panu Rennepont, poprzysiągł sobie, że poświęci się całkiem na usługi tego, który, ocaliwszy mu życie, zaufał jego uczciwości, uczciwości żyda, należącego do rasy tak powszechnie wówczas nienawidzonej, pogardzanej i prześladowanej. Pan Rennepont nie zawiódł się w wyborze. Jego majątek znajdował się w kwitnącym stanie pod zarządem Samuela.
Nadeszła chwila prześladowania i upadku pana Rennepont’a; dobra jego zostały skonfiskowane i oddane Jezuitom, jego oskarżycielom, na kilka dni przed śmiercią. Do kryjówki, w której schronił się dla przerwania pasma swego życia, zawezwał tajemnie Izaaka Samuela i powierzył mu 150.000 franków w złocie, resztkę znacznego majątku; wierny sługa miał operować tą sumą, pomnażać procentami, starać się o pewną lokatę i obowiązek ten przekazać synowi; w braku syna wybrać uczciwego krewnego i zobowiązać go do spełnienia tego obowiązku, do którego przywiązane było odpowiednie wynagrodzenie; zarząd miał przechodzić z pokolenia na pokolenie przez półtora wieku. Nadto Rennepont zobowiązał Izaaka, aby przyjął na siebie dozór domu przy ulicy Świętego Franciszka, gdzie będzie miał bezpłatne mieszkanie, i żeby obowiązek ten przekazał następcom.
W kilka lat po śmierci pana Rennepont’a urodził się Izaakowi syn.
Ten syn, Lewi Samuel, urodzony 1689 roku, nie doczekawszy się dzieci z pierwszej żony ożenił się powtórnie, mając lat blisko sześćdziesiąt, a w roku 1750 urodził mu się syn, Dawid Samuel, stróż domu przy ulicy Ś-go Franciszka, który w 1832 roku miał lat osiemdziesiąt dwa, i zdawał się zapowiadać jeszcze równie długie życie jak jego ojciec, który umarł, mając lat dziewięćdziesiąt trzy; dodajmy wreszcie, że Abel Samuel, tak bardzo opłakiwany przez matkę Jezabel, urodzony był w roku 1790, i zabity został w drodze z Niemiec do Polski, mając lat dwadzieścia sześć.
Dziedziczna długowieczność tych trzech członków rodu Samuela, która połączyła niejako wiek XVII z wiekiem XIX, dziwnie uprościła spełnienie ostatniej woli pana Rennepont’a, który wyraźnie oświadczył dziadowi Samuela, że życzeniem jego jest, aby pozostawiona suma powiększyła się przez kapitalizację procentów po pięć od sta, a majątek doszedł do jego potomków bez plamy nieczystej spekulacji.
Współwyznawcy rodziny Samuela, pierwotni wynalazcy weksli, które w średnich wiekach służyły im do tajemnego przenoszenia znacznych sum z jednego końca świata na drugi, do ukrywania majątków, do chronienia przed drapieżnością nieprzyjaciół, żydzi, mówię, prawie sami tylko zajmują się handlem zamiany pieniędzy aż do końca wieku XVIII, wiele dopomagali do umów i działań handlowych rodziny Samuela, która prawie aż do roku 1820 umieszczała znaczne sumy, z czasem niezmiernie pomnożone w bankach i kantorach najbogatszych żydów w Europie..
Ten pewny i tajemny sposób działania dozwolił teraźniejszemu stróżowi z ulicy Ś-go Franciszka, bez czyjej bądź wiedzy, jedynie pod nazwą depozytu lub za pomocą weksli, wypożyczać ogromne sumy, gdyż głównie pod jego zarządem kapitalizowana suma doszła do ogromu.
Pieniądze jednego dnia bez procentu nie leżały. jednakże trzeba było wielkich zdolności finansowych do osiągnięcia celu, gdy przyszło już do obracania pięćdziesięcioma miljonami; tę zdolność ostatni Samuel, zaprawiony w szkole ojca, rozwinął do wysokiego stopnia.
Nic szlachetniejszego, godniejszego szacunku nad postępowanie członków tej rodziny, którzy przez tyle lat pracowali, równie bezinteresownie jak roztropnie nad powolnem pomnażaniem fortuny, w której nie spodziewali się wziąć udziału.
Nic wreszcie zaszczytniejszego tak dla dotkniętego banicją, który powierzył sumę, jak i dla żyda, który ją przyjął; bez żadnej innej rękojmi, prócz wzajemnej ufności i szacunku, gdy chodziło o skutek, który dopiero za sto pięćdziesiąt lat miał się okazać.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Przeczytawszy z największą uwagą bilans, Samuel rzekł do żony:
— Pewny jestem, żem się nie pomylił w dodawaniu; sprawdzimy teraz z twoją notatką spis sum.
Czytał:
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
— Wszystko w porządku — rzekł Samuel sprawdziwszy wszystko z papierami wartościowemi, złożonemi w szkatułce z drzewa cedrowego. — Jest więc w kasie do rozporządzenia spadkobierców rodziny Rennepont’a suma dwieście dwanaście miljonów, sto siedemdziesiąt pięć tysięcy franków.
— To nie do uwierzenia! — zawołała Jezabel — wiedziałam, że ogromne są skarby w twych rękach; ale nigdybym nie uwierzyła, że 150.000 fr., złożonych przed stu pięćdziesięciu laty, były jedynym zaczątkiem tego olbrzymiego majątku.
— A przecież tak jest, Jezabello... Niema wątpliwości, że mój dziad, mój ojciec i ja zawsze równie wiernie jak dbale zarządzaliśmy tym funduszem; lecz ani moi przodkowie, ani ja, nigdy nie dopuściliśmy się pożyczki lichwiarskiej... To zastrzegło wyraźne polecenie pana Rennepont’a... Gdybyśmy nie byli tak sumienni, suma dwustu miljonów byłaby może daleko większa.
— Ach, mój Boże! czy to być może?
— Nic prostszego nad to, Jezabelo... Wiadomą jest rzeczą, że kapitał z procentem składanym po pięć od sta, podwaja się w ciągu czterdziestu lat; zwróć teraz uwagę, że w stu pięćdziesięciu latach mieści się dziesięć razy po czternaście lat... We dwanaście lat po śmierci mojego ojca, to jest w roku 1794, kapitał ten przedstawiał 38.400.000 franków, w 1808 roku dochodził do 76.800.000 franków, w 1822 roku do 153.600.000 franków, a dziś, doliczywszy do tej sumy procenty składane za ostatnie lat dziewięć, powinnaby ona wynosić około 225 miljonów. Lecz straty, których rachunek jest ściśle prowadzany, zmniejszyły ją do 212.175.000 franków.
Już całkiem się rozwidniło; wybiła siódma.
Samuel, wstawiając napowrót cedrową szkatułkę w żelazną skrzynię, ukrytą za dębową szafą, rzekł:
— Tak... ciekawy jestem, komu się to wszystko dostanie.
Dwa czy trzy silne uderzenia w bramę rozległy się po dziedzińcu. Odpowiedziały na nie psy głośnem szczekaniem.
Samuel rzekł do żony:
— To są pewno mularze z dependentem.
To mówiąc, Samuel zszedł szybko po schodach i zbliżył się do bramy; przez okienko zobaczył trzech rzemieślników w mularskich fartuchach i młodzieńca w czarnym ubiorze.
— Czego chcecie, panowie? — zapytał żyd wprzód nim otworzył, dla przekonania się o tożsamości osób.
— Przychodzę od pana Dumesneil, notarjusza, aby być obecnym przy otworzeniu zamurowanych drzwi; oto list od mego przełożonego do Samuela.
— Ja nim jestem — rzekł żyd — chciej pan wrzucić len list do skrzynki, a ja go wyjmę.
Dependent zastosował się do informacji, ale wzruszył ramionami, śmiesznem wydało mu się i podejrzliwe żądanie starca.
Stróż otworzył skrzynkę, wyjął list, porównał starannie jego podpis z podpisem na innym liście notarjusza; potem poszedł pouwiązywać swe brytany na łańcuchy, nareszcie otworzył bramę dependentowi i mularzom.
— Cóż u kata! — zawołał dependent wchodząc — gdyby mi przyszło wejść do obronnego zamku, nie znalazłbym tyłu formalności.
Żyd ukłonił się, nic nie odpowiedziawszy.
— Czy głuchy jesteś, przyjacielu?
— Nie, panie — odrzekł Samuel, łagodnie się uśmiechając.
— A oto drzwi zamurowane, które należy otworzyć; trzeba także odpieczętować i otworzyć ramy drugiego okna po prawej stronie.
— A czemuż nie otworzyć wszystkich okien?
— Bo takie odebrałem rozkazy, jako stróż tego domu Kiedy mularze zabierali się do roboty pod nadzorem dependenta notarjusza, przed bramą stanął powóz. Samuel znów poszedł otworzyć.