Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom IV/Część trzecia/Rozdział IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żyd wieczny tułacz |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | "Oświata" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Juif Errant |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Zbyteczną może będzie ta uwaga, że Gabrjel ograniczył się, przez pełną godności skromność, do użycia samych szlachetnych sposobów wyrwania pana Hardy z pod zabójczego wpływu jezuitów; wielka i piękna dusza młodego misjonarza nie chciała poniżać się aż do wykrywania intryg tych ludzi. Wtedy chyba byłby użył tego ostatecznego sposobu, kiedyby przenikliwe, zbawienne słowa nie zdołały przełamać zaślepienia pana Hardy.
— Praca, modlitwa i przebaczenie! — mówił z uniesie.niem pan Hardy, uściskawszy Gabrjela w swem objęciu. Temi trzema słowy przywróciłeś mi życie, nadzieję.
Ledwo wymówił te słowa, gdy wtem otworzyły się drzwi; wszedł służący i w milczeniu podał młodemu księdzu pismo w wielkiej kopercie i natychmiast, słowa nie rzekłszy, wyszedł Gabrjel dosyć zdziwiony, wziął pismo i najprzód spojrzał na nie od niechcenia; potem, spostrzegłszy przy jednym rogu szczególną pieczęć, spiesznie otworzył kopertę, wyjął z niej i przeczytał pismo złożone w kształcie urzędowej depeszy, u której była pieczęć z czerwonego laku.
— O! mój Boże!... — mimowolnie zawołał Gabrjel boleśnie wzruszonym głosem.
Potem, zwróciwszy się do pana Hardy, który stał w zadumaniu:
— Daruj mi pan...
— Cóż to jest? czy odebrałeś jaką nieprzyjemną nowinę?... — rzekł z zajęciem pan Hardy.
— Tak... bardzo smutną... — odrzekł ksiądz Gabrjel zmartwiony.
Potem dodał sam do siebie mówiąc:
— Więc na to... wezwano mnie do Paryża... mój Boże nie raczono nawet zapytać mnie, ani pozwolono tłómaczyć się, i wydano przeciwko mnie wyrok, nie dozwoliwszy mi usprawiedliwić się.
Po chwilowam milczeniu, rzekł, westchnąwszy z zupełnem poddaniem się woli Boskiej:
— Mniejsza o to... powinienem być posłusznym... będę posłusznym... jak mi nakazują moje śluby.
Pan Hardy, patrząc na młodego księdza z niespokojną ciekawością i zdziwieniem, rzekł z mocnem uczuciem:
— Opuszczasz mnie? Gabrjelu... znowu mnie samego zostawisz?
— Tak mi koniecznie wypada. Chciałbym najprzód dowiedzieć się, jakim sposobem ten list do mnie się tu dostał... potem muszę być natychmiast posłusznym odebranemu rozkazowi... Mój brat, dobry Agrykola, przyjdzie tu niebawem po twoje rozkazy; on mi powie o twojem postanowieniu i wskaże mieszkanie, w którem znowu będę mógł widzieć się z tobą, i zobaczymy się, kiedy zechcesz.
Pan Hardy nie śmiał już więcej nalegać, aby mu ksiądz Gabrjel odkrył przyczynę swego zmartwienia, i odpowiedział mu:
— Pytasz mię, kiedy się znowu zobaczymy? wszakże jutro, bo ja dziś zaraz ten dom opuszczę.
— A więc do jutra, mój kochany bracie — rzekł Gabrjel, ściskając rękę pana Hardy.
— Do widzenia... do jutra, drogi mój zbawco! O nie zaniedbaj tylko przyjść, bo ja bardzo jeszcze potrzebować będę twej dobroczynnej pomocy, gdy mi przyjdzie stawiać pierwsze kroki na otwartym świecie... ja, co pozostawałem tak długo nieruchomy w ciemnościach...
— A więc do jutra — rzekł Gabrjel — a tymczasem odwaga, nadzieja i modlitwa...
Ledwo może upłynął kwadrans po oddaleniu się Gabrjela, gdy wszedł i oddał list.
— Od kogo ten list? — żywo go zapytał pan Hardy.
— Od pensjonarza tego domu, proszę pana — odpowiedział sługa, nisko się kłaniając.
Był to człowiek ponurej, fałszywej fizjognomji, włosy miał gładko, płasko przymuskane, mówił pocichu i zawsze oczy miał spuszczone; czekając na odpowiedź pana Hardy złożył ręce na krzyż i kręcił palcami.
Pan Hardy rozpieczętował list mu podany i czytał co następuje:
„Dopiero dziś w tej chwili i to przypadkiem, dowiedziałem się, że razem z nim znajduję się w tym szacownym domu; długa choroba, którą przebyłem, zupełna samotność, w jakiej dotąd żyję, uniewinnia mnie z niewiadomości o naszem sąsiedztwie. Lubo raz tylko w życiu spotkaliśmy się z sobą, jednakże okoliczność, która niedawno pozwoliła mi widzieć pana, była dla niego tak ważna, iż nie sądzę, abyś pan o niej zapomniał“.
„Ta właśnie okoliczność wzbudziła we mnie tak głębokie i tak pełne uszanowania uczucie dla pana, iż nie mogę przezwyciężyć żywej chęci przesłania mu niniejszem mego uszanowania, nade wszystko kiedy się dowiaduję, że dziś pan ten dom opuszczasz, jak mi o tem mówił Gabrjel człowiek którego ja uwielbiam i jak tylko można najbardziej poważam.
„Mogę być pewnym, że w chwili, kiedy pan opuszczasz ten dom i powracasz na świat, mogę spodziewać się, że przyjmiesz łaskawie moją prośbę, może natrętną prośbę biednego starca, skazanego odtąd na głęboką samotność i który nie może już mieć nadziei spotkania się z panem pośród odmętu świata, który na zawsze opuścił...
„Oczekując odpowiedzi pańskiej, miło mi jest zapewnić pana o mem uczuciu wysokiego szacunku, z jakim jestem:
Po przeczytaniu tego listu i położonego pod nim podpisu, pan Hardy usiłował przypomnieć go sobie, ale naderemno; badał, rozbierał różne okoliczności swego życia, któreby mieć mogły jaką styczność z tym listem, nie mógł jednak przypomnieć sobie, ażeby kiedy miał do czynienia z osobą takiego nazwiska.
Po dosyć długiem milczeniu i myśleniu, rzekł do służącego:
— Czy to pan Rodin dał ci ten list i do mnie zanieść polecił?
— Tak, panie.
— A... któż to jest ten pan Rodin?
— Jest to dobry, zacny staruszek, który niedawno wyszedł z ciężkiej i długiej choroby, która o mało go nie sprzątnęła. Od kilku dni dopiero zaczął przychodzić do zdrowia, ale zawsze jest tak smutny, tak słaby, iż przykro patrzeć na niego, i to wielka szkoda, bo niema w całym tym domu tak godnego, tak poczciwego, jak on, człowieka... wyjąwszy chyba pana dobrodzieja, który jest równie dobrym, jak pan Rodin dodał służący, kłaniając się nisko z miną nader uprzejmie pochlebną.
— Proszę oświadczyć panu Rodinowi, że jeżeli będzie chciał pofatygować się do mnie, będę go tu oczekiwał.
— Pójdę natychmiast zawiadomić go o tem — rzekł służący i ukłoniwszy się wyszedł.
Wkrótce powrócił i rzekł do pana Hardy:
— Pan Rodin jest w przedpokoju, proszę pana.
— Proś go, aby wszedł.
Rodin wszedł, odziany w czarny sukienny szlafrok, trzymając w ręku starą czapkę jedwabną. Służący wyszedł.
Już też miało się ku wieczorowi.
Pan Hardy wstał i wyszedł naprzeciwko Rodina, którego twarzy jeszcze rozpoznać nie mógł; lecz gdy wielebny ojciec zbliżył się do okna, gdzie więcej było światła pan Hardy, lepiej się przypatrzywszy jezuicie, nie mógł się wstrzymać od lekkiego okrzyku podziwu, przypomniawszy sobie przykre, pamiętne dla niego zdarzenie.