Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom IV/Część trzecia/Rozdział XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.
ZŁOTE MIASTO.

Kiedy marszałek Simon chodził po ogrodzie niespokojnym, prędkim krokiem czytając bezimienny list, odebrany za pośrednictwem Ponurego, Róża i Blanka znajdowały się same w pokoju, zwykle przez nie zajmowanym, a do którego, podczas ich niebytności, wszedł na chwilę Gapa.
Smutek wywiera na twarz ludzi ten sam skutek co i lata: wyciska na niej piętno starości. W przeciągu kilku miesięcy, Róża i Blanka zupełnie dojrzały i wyglądały, jak dorosłe panny.
— Moja siostro — rzekła Blanka łagodnym głosem, po kilku chwilach w ciągu których, iż tak powiem, widzieć niemal było można łzy, do oczu jej wstępujące — moja siostro... o czem tak myślisz? Wyglądasz na bardzo smutną!
— Myślę... o złotem mieście... o naszych marzeniach — rzekła Róża głosem powolnym, zcicha, po chwilowem milczeniu.
Blanka zrozumiała całą gorycz tych słów; ani słowa nie rzekłszy, rzuciła się na szyję siostry, roniąc łzy.
— Któż wie? — rzekła Blanka, ocierając łzy — może kiedyś zawita do nas szczęście.
— Niestety, skoro nie jesteśmy szczęśliwe przy naszym ojcu.. czy możemy spodziewać się być niemi kiedyindziej?
— Tak... gdy się połączymy, z naszą matką — rzekła Blanka, oczy podniósłszy ku niebu.
— A może wtedy ustanie zmartwienie naszego ukochanego ojca; może będzie mniej smutny.
— Niestety! mój Boże! my go tak bardzo kochamy. Lecz w obecności jego zawsze bywamy tak lękliwe, tak smutne, iż może mu się zdaje, że go nie kochamy.
Róża mówiąc to i chcąc obetrzeć łzy, wzięła chustkę z koszyczka z robótkami; wtem wypadł z niej papier, złożony w kształcie listu.
Na ten widok dwie siostry wzdrygnęły się, przycisnęły się jedna do drugiej i Róża rzekła do Blanki głosem drżącym:
— Znowu list!... Oh... boję się... Pewno będzie on taki, jak tamte... niezawodnie...
I dwie siostry czytały co następuje:
„Nie przestawajcie czcić swego ojca, kochane dzieci bo jest on bardzo nieszczęśliwy, i to wy, niechcący, nabawiacie go wszystkich zmartwień; nie potraficie sobie wyobrazić, jak okropnym jest dlań ciężarem wasza obecność lecz, niestety! ponosi on to wszystko dla obowiązku ojcowskiego; cierpienia jego okropniejsze są teraz, niż był kiedykolwiek; szczególnie wystrzegajcie się okazywania mu oznak tkliwego przywiązania, bo to mu dolega więcej, niż przynosi zadowolenia; każda z waszych pieszczot jest dla niego ciosem sztyletu, w was widzi niewinną przyczynę udręczeń.
„Bądźcie stałe i miejcie nadzieję, bo najmocniejszem mojem życzeniem jest uczynić wkrótce miłość ku wam waszego ojca wolną od wszelkich trosk i zmartwień, a wtedy jak szczęśliwe, jak błogie nastaną dni!... może już wkrótce...
„Spalcie ten list tak samo, jak uczyniłyście ze wszystkiemi“.
Przeczytawszy ten list, dziewczęta, przez jakiś czas zatopione w smutnych myślach, nic do siebie nie mówiły — potem Róża, trzymając w ręku papier żywo wstała, poszła do kominka i rzuciła list w ogień, mówiąc lękliwie:
— Trzeba spalić ten list jak najprędzej... to mogłyby stąd wyniknąć wielkie nieszczęścia.
— Niestety! nie nasza to wina... dobra nasza matka wychowała nas w dzikim kraju, w Azji, jak mogła...
— Czy przypominasz sobie, kiedy nas zaprowadził do naszej kuzynki, panny Adrjanmy, tak delikatnej, grzecznej, uprzejmej, jak nam mówił z(podziwem: „czy uważacie, moje dzieci? jak to panna Adrjanna jest piękna, jak dowcipna, jak szlachetne, wspaniałe ma serce, a przytem jak przyjemna, jak miła!“
— I dlatego pewno, moja kochana Róziu, nasz ojciec, porównywując nas z naszą kuzynką i tylu innemi ładnemi pannami, nie może się nami pochlubić... A on, co tak jest kochany, tak poważany, takby pewno rad mieć nas piękne, iżby mógł poszczycić się swemi córkami.
Nagle Róża, kładąc rękę na ramieniu siostry, rzekła jej smutnie:
— Słuchaj, słuchaj... jak to ktoś głośno mówi w pokoju ojca.
— Nie wypada nam tu dłużej pozostawać... chodźmy do naszego sypialnego pokoju...
— Dlaczego, moja siostro?
— Niechcący słyszałybyśmy słowa naszego ojca, a on pewno nie spodziewa się, żebyśmy tu teraz były...
— Ach! mój Boże!... rzekła Blanka, blednąc i mimowolinie się zatrzymując — to do Dagoberta tak mówi...
— Cóż się więc stało... że tak mówi do Dagoberta, który mu nigdy nie dał powodu do gniewu?...
Gdy się rozległ łoskot czegoś rzuconego czy też złamanego ze złości w przyległym pokoju, biedne sieroty tak się przelękły, iż wybladłe i drżące pobiegły do swego pokoju i zamknęły za sobą drzwi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.