Żywot Św. Franciszka z Assyża/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żywot Św. Franciszka z Assyża |
Wydawca | Księgarnia Popularna |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Sikora |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Święty Franciszek z Assyża, którego kult w tych czasach szerzy się nadzwyczajnie i to nietylko w Polsce, lecz i państwach takich, jak Anglja, w której mało jest katolików — urodził się w Assyżu, w jednem z najpiękniejszych miast włoskich, w roku 1182-im.
Na chrzcie świętym dano mu imię Jan ale gdy ojciec jego powrócił ze swej podróży z Francji, nazwał go Franciszkiem, może dlatego, że kochał Francuzów, lub też z tego powodu, że dziecko przyszło na świat podczas jego podróży do Francji.
Ojciec św. Franciszka Piotr Bernardone, był bardzo bogatym kupcem, oddanym całkowicie interesom doczesnym. Uczciwy ale ogromnie popędliwy i gwałtowny był despotą w stosunku do rodziny i co postanowił, stać się zawsze musiało matka zaś, o ile wiadomo, była dobrą, łagodną i szczerze kochającą Franciszka.
Gdy nadszedł czas nauki, posyłano go do szkoły parafjalnej, otwartej przez księży dla młodzieży assyżkiej. Tutaj Franciszek nauczył się łaciny i pierwszych elementarnych wiadomości, co dla ojca jego wydawało się już dostatecznem, gdyż postanowił go kształcić na kupca, aby zczasem przejął jego zajęcie.
Zaledwie skończył nauki szkolne, ojciec kazał mu zająć się sklepem.
Obowiązki swe spełniał sumiennie i odznaczył się dużemi zdolnościami w prowadzeniu interesów.
Piotr Bernardone zadowolony był bardzo z syna, wkrótce jednak zaznaczyły się duże różnice w poglądach na sprawy pieniężne.
Franciszek bowiem, w przeciwieństwie do swego ojca był hojnym i dobroczynnym aż do rozrzutności. Zwłaszcza dla biednych był miłosiernym i udzielającym pomocy i nigdy nie odmówił, gdy go kto o co prosił.
W latach młodzieńczych bawił się dużo, lubił towarzystwo i stał nawet na czele złotej młodzieży.
Nie stracił przytem jednak czystości serca, zachowując je zawsze niewinnem.
W roku 1202 Perugja wypowiedziała wojnę Assyżowi — wtedy to Franciszek, liczący dwudziesty pierwszy rok życia wziął czynny udział w tej walce.
Assyżanie zostali pokonani i św. Franciszek został wzięty do niewoli w której spędził rok cały.
Wkrótce po powrocie z więzienia ciężko zachorował, było to między 1205 a 1206-ym rokiem.
Po powrocie do zdrowia usposobienie Franciszka uległo ogromnej zmianie.
Nie radowała go cudna przyroda rodzinnego miasta, nie bawiły go dawne rozrywki.
Marzył wciąż tylko o jakichś czynach bohaterskich, o sławie nieśmiertelnej.
Wybrał się więc w poszukiwaniu przygód wraz ze swym przyjacielem do Apulji.
Ale we śnie usłyszał wyraźnie głos:
— „Wróć do ojczyzny twojej, tam ci będzie oznajmione, co masz czynić dalej”. Zrozumiał, te to głos Boży i wrócił.
W duszy Franciszka następowała szybko do tej pory przemiana.
Wykradał się często z domu rodzicielskiego i udawał się na modlitwę, zerwał z przyjaciółmi i porzucił zabawy. Ale wzamian za to oddał się całkowicie na usługi ubogich.
Jeśli nie miał pieniędzy oddawał to, co miał na siebie, klejnoty, a nawet ubranie.
Kiedy ojciec wyjeżdżał za interesami, zapraszał nędzarzy do swego stołu, twierdząc, że należą oni do jego rodziny.
Wreszcie tak ukochał ubóstwo, że zapragnął sam być ubogim.
Wybrał się więc wraz z pielgrzymką do Rzymu, a gdy znalazł się na miejscu, umówił się z żebrakiem, któremu oddał swe bogate suknie wzamiał za jego łachmany i w takiem przebraniu usiadł na progu jednego kościoła i prosił przechodniów o jałmużnę. Jakżeż był szczęśliwy!
Po powrocie z Rzymu udał się na wycieczkę konną i w drodze napotkał trędowatego, proszącego o jałmużnę.
I choć czuł wstręt do trędowatych, choć najpierwszą jego myślą była ucieczka — zapomniał nad sobą, zsiadł z konia, dał mu jałmużnę i ucałował rękę nieszczęśliwego.
Od tej pory Franciszek całą duszą należał do Boga i godziny całe przepędzał w modlitwie w ubogim kościołku świętego Damiana poza murami Assyżu, lub w jaskini, gdzie był przez nikogo niewidziany.
Pewnego dnia, gdy się modlił przed obrazem Ukrzyżowanego, Chrystus ożywił się i przemówił do klęczącego Franciszka: „Franciszku, idź i napraw dom mój, który się wali”.
Franciszek zrozumiał, że ma odnowić kościołek świętego Damiana, poszedł więc do proboszcza i oddał wszystkie jakie miał pieniądze i klejnoty, poczem udał się do domu, wziął ze sklepu większą ilość sukna, siadł na konia i po drodze sprzedał sukno i konia i chciał to ofiarować proboszczowi na odnowienie kościółka. Ale ksiądz, widząc taką ilość złota, zląkł się, bojąc się, że są dawane bez wiedzy rodziców i nie przyjął. Wtedy Franciszek prosił, aby mu pozwolił być przy kościele i prowadzić życie bogobojne.
Proboszcz zgodził się na tę prośbę, i odtąd Franciszek oddawał się bogomyślności i pracy przy kościołku. Niedługo to trwało. Dowiedział się Piotr Bernardone o tym postępku syna i zaczął go szukać. Rozpacz jego nie miała granic, zrozumiał, iż syn dla niego stracony i że okrywa go wstydem i hańbą. Wolał go, gdy bawił się i hulaszcze życie prowadził.
W towarzystwie kilku ludzi udał się do kościoła, aby go zabrać i ukarać, ale Franciszek uprzedzony o przybyciu ojca, skrył się w jaskini, gdzie przebył cały miesiąc, żywiąc się tem, co mu zaufany sługa przynosił. Po miesiącu doszedł do przekonania, że odważnie musi swe przekonania wygłaszać i jak żołnierz Chrystusowy cierpieć za wiarę.
Wyszedł więc z jaskini i udał się do domu rodzicielskiego.
Wielu ludzi wychodziło ze sklepów i z domów, spoglądając z podziwem na wynędzniałą postać młodzieńca.
Rzucano za nim kamieniami i błotem, wołano: warjat!
On zaś szedł, dziękując Bogu za te zniewagi, nie odpowiadając na zaczepki i wzgardy.
Hałas i krzyki na ulicy wywabiły i ojca Franciszka.
Ujrzawszy swego syna w tak opłakanym stanie rzuca się na niego, bije, popycha, wreszcie prowadzi do domu i zamyka w ciemnym lochu, przytwierdzając do wilgotnej ściany łańcuchem. Sądził Piotr Bernardone, iż w ten sposób przełamie jego zapał do życia bogomyślnego.
Uwięziony modlił się, ciesząc się, iż cierpi dla Chrystusa, a gdy matka, korzystając z wyjazdu męża, uwolniła ukochanego syna z lochu, wrócił znów do kościołka świętego Damiona:
Gdy ojciec dowiedział się, iż syn uciekł i znów oddaje się bogomyślności, zaskarżył go przed trybunał sądu miejskiego za przywłaszczenie sukna i konia i żądał, aby go wypędzano na zawsze z miasta.
Franciszek chętnie zgodził się na sąd prosząc, aby sprawę tę rozstrzygał sąd duchowny, na co się zgodzono.
Sądowi przewodniczył biskup Gwido, znający osobiście Franciszka.
Ten, po wysłuchaniu skargi, zażądał, aby Franciszek postarał się o zwrócenie pieniędzy ojcu, a potem z błogosławieństwem Bożem, oddał się bogomyślności.
Franciszek wyjął pieniądze, jakie miał za sprzedane sukno i konia i oddał je ojcu, poczem wszedł do sąsiedniego pokoju, zdjął ubranie, włożył habit z grubego materjału i położywszy ubiór świecki u stóp ojca, rzekł:
— Do tej pory Piotr Bernardoni był moim ojcem, lecz odtąd nie będę go zwał ojcem swoim, ale będę powtarzał z ufnością: „Ojcze mój, który jesteś w niebie”.
Scena ta poruszyła wszystkich do łez. Franciszek, niekrępowany już niczem, wolny i niezależny, udał się za miasto, aby rozpocząć nowe życie, całkowicie Bogu oddane.
Idąc śpiewał radośnie, rozweselony i szczęśliwy, choć nie posiadał ani grosza, wyzbyty ze wszystkiego, w starym płaszczem, ubogi i bosy święty biedaczyna Franciszek.
Wyszli zbójcy z jaskini, a widząc śpiewającego wesoło nędzarza, spytali, kimby był.
— Jestem piewcą wielkiego króla — odrzekł.
Wtedy sądząc że mają do czynienia z warjatem, obili go i wrzucili do parowu pełnego śniegu.
Trudem wydostawszy się stamtąd dotarł do klasztoru Benedyktynów gdzie służył przez czas jakiś w kuchni, poczem służył trędowatym w Assyżu, a wyszedłszy stamtąd rozpoczął żebraninę na kościół świętego Damiana, śpiewając pieśni wobec zgromadzonego tłumu, od którego żądał tylko cegieł i kamieni na odbudowę świątyni.
Ukończywszy budowę kościoła świętego Damiana, zabrał się do odnowienia kościoła świętego Piotra, potem Porcjunkuli czyli kościołka Matki Boskiej Anielskiej, przy którym zbudował sobie domek, aby módz się skryć w razie ulewy i tu postanowił zamieszkać. Ale Bóg chciał inaczej.
Podczas jednej z mszy świętych odprawianych w kościołku, posłyszał Franciszek głos Boży:
— A szedłszy przepowiadajcie ewangalję, niemocnych uzdrawiajcie, umarło wskrzeszajcie, trędowate oczyszczajcie... Nie miejcie ani złota ani srebra ani pieniędzy, a wchodząc w dom pozdrawiajcie: Pokój temu domowi.
Słysząc te słowa, Franciszek rozpoczął wieść życie czynne, apostolskie.