Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Józef Bohdan Zaleski
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Józef Bohdan Zaleski |
Pochodzenie | Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX |
Wydawca | Marya Chełmońska |
Data wyd. | 1901 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom pierwszy |
Indeks stron |
Ura-ho!... ura-ho!... ura!»
Kto dziś zrozumie ten okrzyk, do czyjego on serca wpadnie i czyją krew poruszy? Przez limany ku morzu Czarnemu nie płyną czajki zaporoskie; ognie Synopy i Trebizondy nie rzucają postrachu na Wschód muzułmański; sułtan spokojnie używać może rozkoszy haremowych, Konaszewicze w grobach, przez stepy przeciągnął i znikł w nierozwianych tumanach, złożony na marach «Lach serdeczny;» — nawet echo wołań Bohdanowych w ciszę wsiąkło i umilkło, rozwiało się — na wieki!
Dziś pięknościami tych dum i szumek zaledwie wielki znawca formy zachwycać się może; przedmiot jest obojętny zupełnie; dziś zaledwie wraźliwa dusza poety i to zrodzonego tam, zatonie w mroku tych wspomnień, odtworzy obszary zielenią traw kołyszącego się stepu, niezrównaną pieśń fal Dnieprowych, ten okrzyk, który, że się powtórzy, był wiarą ostatniego piewcy Ukrainy.
O ile ta wiara przed pół wiekiem ogólną była, o tyle w dobie obecnej jeden jaskrawy okrzyk z niej nie został. Co umarło w rzeczywistości, odżyło w pieśni, ale, że pieśń zamknęła się w szczupłych granicach wspomnień miejscowych; że ze strun wielu wciąż o jedną tylko strunę potrącała, nie rozszerzyła skrzydeł, nie ogarnęła społeczności całej; stała się więc dziś niezrozumiałą prawie, dogorywającą w odosobnieniu, posągiem pięknym, lecz o kształtach niewyraźnych, barwach spłowiałych, dzwoniącym pustką wnętrza swojego. I nie znajdzie się już pieśniarz, któryby nawiązał zerwane struny gęśli Bohdanowej; — słuchaczów zabrakłoby. Bo nie dość dźwięków rozwiewnych, nie dość formy misternej; z nich powinna wyzierać twarz prawdy, dusza żywa, a tej już tam niema! «Ura-ho!» oddźwięku nie znajdzie, rumak Mazepy niespostrzeżony przeleci; innem korytem potoczyła się fala dziejów, rzeczywistość złotą maskę ułudy zdarła już z oczu.
W takich warunkach, w jakich żył i wychowywał się Bohdan Zaleski, żaden już pieśniarz ani żyć, ani wychowywać się nie będzie. Dumy lirników ukraińskich, będące zabytkami dawnej, rycersko-ludowej poezyi, ustąpiły miejsca psalmom i wogóle małej wartości pieśniom religijnym albo wyuzdanym śpiewkom, wzbudzającym śmiech gruby w słuchaczach. Przed kilku laty zmarł na Ukrainie ostatni z jej bandurzystów Werysaj, umiejący z tem narzędziem muzycznem obchodzić się, a wraz z nim i wspomnienia znikły o dawnej sławie kozaczej, o miłości czy nienawiści do lachów. Stoją jeszcze «chutory» po jarach i rozdołach, osłonione puchem śnieżystym kwiecia wiśniowego; mieszkają w nich znachory i znachorki, warzą ziela, odczarowują choroby różne, ale nie znajdziesz wśród nich Zuja, któryby wychował «paniątko», by krew własną, i karmił je «mlekiem dum i mleczem kwiecia.» Tu i tam błądzą jeszcze wspomnienia niepewne, upiory coraz bardziej zacierającej się przeszłości; ale choć cię uderzy na chwilę pieśń dawna o «wojewódzkim synu.» nie łudź się!... to tylko dźwięk pusty pozostał — uleciała z niej dusza.
Ze zmianą czasów, ze zmianą dróg, jakiemi rydwan dziejów się potoczył, zmieniły się pojęcia, zmieniło się życie na dawnej, Bohdanowej Ukrainie. Nie siedzą już tam zbitą masą dwory staroszlacheckie, przerzedzają się, nikną, uchodzą a z nimi pękają nadwątlając się wciąż nici tradycyi, nowo wytwarzają się stosunki, nowi rodzą się i przychodzą ludzie, w których sercach oddźwięku nie znajdzie «kwinta» Bohdana.
Obco nam dziś z jego pieśniami, choć tak niedawno tak swojsko brzmiała ich nuta. Ażeby dziś je zrozumieć (o odczuciu przez ogół mowy prawie być już nie może), potrzeba rozwiać mgłę przeszłości, zmysłami wszystkiemi w niej utonąć i powiedzieć z Petrarką:
Tem powietrzem żył i oddychał Zaleski.
Urodzony we wsi Bohatyrce nad Sobem, który większemi zakrętami przez równiny stepowe przepływa, jasnem okiem ku podaniowej mogile Soroki spogląda, ociera się o Kalnik, sławny swym pułkiem za czasów Chmielniczeńki, dowodzonym przez rycerskiego Bohuna, — Zaleski wokół siebie miał żywą historyę czasów bohaterskich; otaczały go pamiątki i wspomnienia, do snu kołysały pieśni, takie od dzisiejszych odmienne, a co kazek do uszu pacholęcia wpadło, jakie ślady na wraźliwej duszy dziecka wyryły one, mówią o tem długie dzieje jego twórczości, to ukochanie tego zakątka ziemi, który stawiał nad wszystko i przedewszystkiem, a choć z wielką całością go łączył, wyolbrzymiał go tak jednak w marzeniach swoich, że całość malała, nikła, rozpływała się niemal w stepach szerokich Ukrainy kozackiej. Wspominając nieraz o tej «jedynej między narody,» jakby się lękał przeniewierstwa dla dawnej miłości i dodawał, wraz:
Tęsknię odkupić W pieśniach dawne winy,
Ale w głos zawżdy Matki Ukrainy.
Podkreśliliśmy ten wyraz — matki.
Rodzice Bohdana Zaleskiego nie narzekali na błogosławieństwo boże, jeżeli błogosławieństwem nazwać można rojowisko dzieci, jakiemi nieba szczodrze ich obdarzyły.
Przysłowie powiada, że Pan Bóg, dając dzieci, daje i na dzieci.
Nie wszystkie przysłowia są mądrością narodów, a przytoczone wyżej najmniej zdaje się ma prawo do tego. Ojcu Bohdana, Wawrzyńcowi, dopóki z nim troski i kłopoty wychowania dzieciarni dzieliła jego małżonka, Marya Bukatówna, z Mołdawii rodem, działo się jako tako, ale gdy Pan Bóg ją odwołał do świata lepszego, zatrudno mu już było samemu dać rady z tem mrowiem, poumieszczał więc dzieci u krewnych, a sam na Litwę się przeniósł, zaledwie listownie dowiadując się o nie.
Śmierć matki i choroba, jaką wtedy dotknięty został mały Bohdanek, skutkiem której oddany był opiece starego znachora, zda się, zdecydowały o jego przyszłej twórczości poetyckiej, a co najmniej wyryły na niej to znamię tak odrębne i szczególne, tak niepodobne do cech, jakiemi się odznaczali jego rówiennicy po pieśni. Przecie twórcą tak zwanej «Szkoły ukraińskiej» był nie kto inny, jeno Bohdan. Przypisywano wprawdzie przodownictwo w tej szkole Antoniemu Malczewskiemu, jako autorowi «Maryi,» pierwszej powieści ukraińskiej, ale po bliższem rozpatrzeniu się w tym poemacie uczucia, owianym prześliczną mgłą sentymentalizmu — twierdzenie powyższe upaść samo przez się musi, a na czoło wysunąć się Bohdan Zaleski, jako pierwszy i najcharakterystyczniejszy przedstawiciel tej szkoły. «Marya» o tyle jest ukraińską, o ile wypadki w niej przedstawione na Ukrainie się odgrywają. Lecz nicby ze swojego charakteru nie straciła, gdyby je przenieść na piaski mazowieckie lub w bory litewskie. Nie widzimy tam ludu, nie słyszymy nic o wierzeniach i zabobonach jego; ani jedno podanie, ani jedna nuta rozwiewnej piosnki małoruskiej nie przypomina nam czasów tej starej hołdownicy baszów, śpichrza Rzeczypospolitej, a może i głównej przyczyny jej grobu. Nawet opis przyrody jest pobieżnie traktowany, a już nie wspomnimy o formie poematu, o jego rytmice, która w niczem nie przypomina owej rytmiki, właściwej dumom i pieśniom ukraińskim. Malczewski nie znał Ukrainy, nie znał jej przynajmniej tak dobrze, jak Bohdan; w kurnej nie przemieszkiwał chacie, nie błądził po jarach i czaharach, po stepach i wertepach; z żórawianem nie rozmawiał stadem, nie dał się oplątywać zaczarowanemu kołu rusałek. A Bohdan lata dziecinne przepędził w chacie znachora Zuja, gdzie go rodzic umieścił, by chorowite ciałko «paniątka» nabrało sił, jagody rumieńców, duch krzepkości, a umysł sokolego lotu.
To umieszczenie dziecka u znachora, jako lekarza, charakteryzuje doskonale ludzi ówczesnych. Czy warzeniem ziół i szeptaniem pomógł słabowitemu paniczowi Zuj stary — wierzyć lub nie wierzyć można, ale najlepszym lekarzem był step, powietrze kryształowe, woda Dnieprowa i słońce złote a ciepłe.
Mały Bohdanek, bawiąc się z psem, zaraził się. Dostał choroby skórnej, która trapiła dzieciaka i słaby niszczyła organizm. Może byli, a może nie było doktorów wówczas; wierzono, nie wierzono im może; bądźcobądź, ufano doświadczeniu znachorów i ich umiejętności leczniczej.
Przywiązał się Zuj stary do pacholęcia lackiego, przywiązało się i «ptaszę lasze» do Zuja. Pieścił je i syn chutornika i córki, znachorówny. Na dobrych snadź ludzi natrafił, którzy nie tylko chlebem, lecz i sercem z nim się dzielili. Nie wrogie im było «lasze ptaszę» i nie czuł Zuj nienawiści do szlacheckiego dziecka, gdy w jego domu rosło «przybłędne pacholę, Zozuleczka z laszego narodu, Co je sobie odkochał za młodu.»
We Fragmentch większej całości (Bohdan Zaleski, Dzieła pośmiertne. Kraków, r. 1891) poświęcone są strofy prześliczne tej chwili pamiętnej, tego szczególnego pobytu w chacie Zujowej. Nie mamy lepszego nad nie dokumentu, któryby nam mówił o tym serdecznym stosunku paniątka do znachora i znachorówien; o tem pierwszem rozbudzeniu się uczuć i powolnem zanurzaniu się w świat marzeń; o tym rozwoju duszy dziecięcej i lotu naprzód do przeznaczeń niepewnych, do przyszłości zamglonej, zjawiającej się w kształtach widziadeł uroczych.
Zuj bywało lubystek, sen ziele,
Różne kwiecia pod młodzik miesiąca
Zbiera w polu na wonne kąpiele,
Sam je swemu laszkowi przyrządza.
Syn i córki na laszka posłudze,
Tak miłował pacholę to cudze.
Lasze ptaszę, jak w chacie go zwano,
Lasze ptaszę rączkami za szyję
Pieści Zuja, całuje w kolano,
To Zujównom od ocząt blask pije.
Jak z siostrami potulne, ochocze
Gładzi kosy i piosnki szczebiocze.
To pierwsze zetknięcie się z ludem niezatartemi głoskami wyryło się w pamięci dziecięcej, przetrwało lata długie i w dniach szczęścia zachwytem było, w dniach niedoli pociechy balsamem. Poznał lud i ziemię, która go «mleczem dum i kwiecia» hodowała, nie z opisów i nie z opowiadań, ale wszystko własnemi oczyma widział, ale piędzi każdej własną stopą dotknął. Nieraz się zanurzał w burzany i bodziaki, nieraz przez łan pszeniczny za przepiórką śmignął, «szelesnął w prosie, niewidomy a znany po głosie»... Z Iwanhory przypatruje się bajdakom po Dnieprze płynącym, a dokoła step szumi, mogiły gwarzą, po nad któremi unosi się zaklęty świat baśni. A wieczornice i doświtki u Zuja, a zasłyszane kazki o Zaporożu czy nie położyły tajemniczej pieczęci na młodą duszę dziecka, które, co tylko zasłyszało «z prawdy czy nieprawdy,» to już na zawsze przechowało w swem sercu.
Lasze ptaszę zaledwie podrostek,
A nielada już bystry rozumek;
Niema w siole dlań tajnych miłostek,
Niemasz dumy nieznanej, ni dumek.
Niebylice, co z wiatru podsłucha,
Wleje ludziom przez serce do ucha.
Z tych paru ustępów, wziętych z fragmentu Ptaszę lasze, ustępów bez żadnej przesady poetycznej, widzimy, w jakiem otoczeniu przeszły pierwszw lata Bohdanka, na co patrzał i co i jak wpłynęło na rozbudzenie się fantazyi poety.
Z fragmentem tym łączy się i drugi Kwiat paproci, którego milczeniem nietylko pominąć nie możemy, lecz przeciwnie wysuwamy na czoło, nie ze względu na jego zalety artystyczne, bo pod tym względem przewyższają go daleko wcześniejsze utwory, lecz że przez usta poety dowiadujemy się o paru szczegółach życia chłopięcia, oraz o wizyach, jakie nawiedzały umysł dziecka. Wprawdzie Zaleski pisał te słowa, gdy już był w latach podeszły, nie zmyślał jednak, nie okłamywał sam siebie, poddawał się tylko wrażeniom wspomnień dawnych, żył niemi, odczuwał żywo i zostawił część prawdy o pierwszem rozbudzeniu się twórczości swojej.
W chacie Zujowej przeżył około dwóch lat. Urosł, zmężniał, zakochany w czarach stepu i kazkach ludowych.
Razu pewnego zniknął.
Łatwo tu odróżnić rzeczywistość od zmyślenia, ale napewno umysł dziecka, obdarzonego od natury siłą twórczą, przyzwyczajonego już w chacie znachora do patrzenia na świat przez pryzmat nadzwyczajności, oswojony z duchami i upiorami — przy spotkaniu się ze stadem żórawianem, na polu porośniętem paprocią doznał widzenia i w to widzenie uwierzył.
Jeżeliś, czytelniku, miał umysł bystry a odrobinę fantazyi, przypomnij swoje własne lata dziecięce, a sam przyznasz, że blaski i kolory widzeń twoich, były stokroć piękniejsze od tego wszystkiego, na co dziś patrzysz. A jakkolwiek w przytoczonym tu fragmencie brak tej prawdy, co w ustępie poprzednim, poeta nie mógł inaczej przedstawić rozbudzenia się twórczości, jak przez cudowność. Zresztą, cudownością to nawet nie było: step rozbudzał wyobraźnię, a zjawiska fantazyi są nie mniej od rzeczywistości prawdziwe. Równie dobrem zjawiskiem mogą być wytwory wyobraźni naszej, jak cały świat zewnętrzny, a kto wie zresztą, czy i on nie jest zjawiskiem z nas wyłonionem.
Teraz łatwiej nam pójść śladami twórczości Zaleskiego, zrozumieć, dla czego tak, a nie inaczej śpiewał, gdy wiemy, jakie wpływy oddziaływały na wraźliwy umysł dziecięcy w tych chwilach życia, w których się wszystko wchłania, a nie wydaje się nic jasno. «Pieśń połknąłem,» powiada Zaleski w jednej z dum swoich — i dobrze powiedział. A pieśń to była jak step bujna, jak kazki Zuja tajemnicza. Stary znachor nie tylko kochał przeszłość.
Milszy bez wątpienia Zaleskiemu był pobyt u niego, niż u popędliwej ciotki Kundziczowej, u której na krótko przedtem umieszczony został. Gderliwa niewiasta trzymała w ostrym rygorze chłopca, a Zuj pieścił; ze sprawek swoich musiał ścisły egzamin zdawać przed ciotką, podczas gdy u starego znachora swobodę miał zupełną i step szeroki przed sobą.
Mając lat dziewięć, opuścił chutor i przeniósł się do Jerczyk, do drugiej ciotki swojej, pani Jasieńskiej, u której na wychowaniu dwa lata przebył (1811 i 1812). O pani Jasieńskiej miłe wspomnienia przechowały śię w sercu Bohdana. Była to matrona cnót staropolskich, która matczynem postępowaniem swojem osładzała sieroctwo wychowańca. Na figle i psoty Bohdanka patrzano tam przez szpary, a chłopak był krewki i, Bóg wie, co roiło się w głowie malca. Pewnego razu pozazdrościł lotu ptakom, Zrobił więc skrzydła, do ramion przypiął i trzasnął się z dachu o ziemię. Bez wielkiego obyło się to szwanku, bo stary dom Jerczykowski, po dziś dzień na wzgórzu stojący, miał dach wysoki wprawdzie, ale ściany nizkie, a Bohdanek z okapu dachu na ziemię skoczył. Jerczyki dziś jeszcze są w posiadaniu Jasieńskich, znam je dobrze. Przed laty dwudziestu kilku, kiedym odwiedzał, nie ciotkę Bohdana, lecz jej syna Cezarego Jasieńskiego, pokazywano mi miejsce na dachu, skąd malec skoczył. Pamięć o autorze Dumy o Kosińskim była tak świeża, jakby lata żadnej nad nią władzy nie miały, jakby nic się nie zmieniło nie zszarzało.
Wspomniałem, że Jerczykowski dom stoi; wiemy, że w nim wychowywał się Bohdan Zaleski. My niby kochamy wielkich naszych i radzibyśmy mipć przechowane o nich pamiątki wszystkie. Czy nie godziłoby się podobizny domu tego przechować? Czy nie piękniejszą ozdobą ilustrowanych pism naszych byłby ten dom, to miejsce pobytu Zaleskiego, niż widoki obojętnej nam Parany, albo fantastyczne obozowiska boerów? Ten odskok od przedmiotu głównego uczyniliśmy ku uwadze panów wydawców pism obrazkowych; a teraz powracamy do rzeczy.
Nadszedł rok 1812-ty, rok niezapomniany w dziejach świata. Zwycięstwa Napoleona wielkiego, rozpalające umysły wszystkich, mialyżby przejść bez śladu przez wraźliwy umysł pacholęcia lackiego? Rozbudzone nadzieje i rozmowy, prowadzone w domu Jasieńskich, nie należały do rzędu uśmierzających fantazyę, więc i nasz Bohdanek postanowił wziąć czynny udział w wypadkach. Nie nowiną mu było daleko w step się posunąć, w komyszach się ukryć i liczyć gwiazdy na niehie. Malec powziął tedy zamiar ucieczki z myślą dostania się do bratnich szeregów. Umknął więc cichaczem niespostrzeżony przez nikogo, noc spędził w zbożu i kierował się na Różyn, majętność Kalinowskich, ale tu go przyłapał oficer Iskrzycki i niefortunnego zbiega lamentującej ciotce oddał.
Ale zbliżał się czas nauki.
Teraz Bohdanem zajął się brat jego starszy Eliasz i oddał go do szkół humańskich. Wakacye przepędzał u brata w Krzywcu, nie zaniedbując wycieczek swoich w stepy i dumań na mogiłach. Korepetytorem Bohdana był Józef Jeżowski, dusza krysztalicznej czystości, przyjaciel Mickiewicza, a taki umysł i serce mogły jeno dodatni wpływ wywrzeć na ucznia i kazać tylko prawdę a piękno ukochać. W tych czasach zapoznał się także nasz poeta z Józefem Zaleskim, oficerem wojsk Napoleońskich, który nie zapomniał o zawartej z nim znajomości i w dniach tułaczki serdecznie nim się opiekował.
W szkołach bazyliańskich w Humaniu czas przepędzał pomiędzy nauką a rozrywkami. Do tych należały wycieczki do Grekowa i Zofiówki, pięknej niegdyś siedziby smutnej pamięci Szczęsnego, która do rozmyślań posępnych skłaniała umysł młodzieńczy. Wycieczki te odbywał z kolegami i przyjaciołmi: Michałem Grabowskim, Sewerynem Gałęzowskim, Józefem Mianowskim i Sewerynem Goszczyńskim, który, będąc zadzierżystej natury, czubił kolegów, za co nazwę Nerona otrzymał. Bohdana zwano Amameusem.
Tu jest miejsce do poprawienia błędu, który dość często a bezkrytycznie się powtarza, że jakoby i Tomasz Padura należał do kolegów i przyjaciół Bohdana. Nie w humańskich, ale winnickich szkołach był Padura, następnie przeniósł się do Krzemieńca. Rozgłos, jaki w swoim czasie uzyskał «Tymko,» był bańką sztucznie wydętą, bo Padura koszlawił język małoruski, polszczył go i tem schlebiał ówczesnemu szlachectwu. Nie wspominał też o nim Zaleski, a i Mickiewicz pominął go milczeniem. jedyną zasługą Padury było zwiednnie «chutorów» w celach wiadomych, ale pieśni jego nie przeszły do ludu, bo nie były one z ludu, ani z życia wziętemi.
W roku 1817 Zaleski zobaczył się z ojcem. Czytał mu swoje prace, bardzo młodzieńczem piórem kreślone i zachwycał dumnego z syna rodzica. Szczególnie podobała się ojcu Oda na śmierć Kościuszki, którą jednak później Bohdan spalił, uważając ją za płód poroniony.
W tych czasach szkolnych zapoznał się z Jagiellonidą. Poemat Tomaszewskiego wielkie wrażenie na umyśle młodzieńca zrobił. Zaleski był gniewny na Mickiewicza za ostrą krytykę tej epopei, tak, że z tej racyi tylko, gdy mu przyszło wybierać po skończeniu szkół humańskich między Wilnem a Warszawą, wybrał tę ostatnią, ażeby z okrutnym oprawcą Jagiellonidy się nie spotkać. W r. 1820 widzimy już Zaleskiego w Warszawie.
Jak na owe czasy, zaopatrzony był nieźle w materyalne środki do życia. Miał młodość, zdrowie, umysł świeży, serce gorące, wiarę w przyszłość i 200 dukatów w kieszeni; czegoż jeszcze chcieć było można? To też według sił swoich pomagał uboższym kolegom; gdy razu pewnego zabrakło mu grosza, Goszczyński zaś w wielkiej potrzebie się znajdował, sprzedał kołdrę, byleby tylko pomódz przyjacielowi.
Chwila, w której Zaleski znalazł się na bruku warszawskim, była chwilą rozpoczynającego się przełomu w pojęciach i smaku. Brodziński rozpoczynał wykłady literatury i kończył Wiesława, Mickiewicz przygotowywał swój dwutomowy zbiorek poezyj do druku.
Trudno zrazu było oswoić się Zaleskiemu z ruchem i gwarem miasta, znajomości nie miał, o stosunki było trudno, to też często wspomina o swojej tęsknocie za czasami minionemi. Mógłby się wprawdzie zbliżyć do Niemcewicza, ale tego nie mógł bez protekcyi uczynić, zwrócił się więc do Lelewela i Brodzińskiego, ale całem sercem przylgnął do zestarzałego przedwcześnie, schorowanego i potępionego autora «Maryi.» Między Malczewskim więc a Zaleskim zawiązała się szczera przyjaźń i jakkolwiek Mochnacki wykazał pierwszy publicznie piękności «Maryi», Zaleski ją w milczeniu odczuł i tem bardziej go gnębił smutek i opuszczenie jej twórcy.
Stosunek z Brodzińskim nie pozostał bez wpływu na twórczość Bohdana. Autor «Wiesława» zachęcał go do umiłowania ludu, do zwrócenia się do jego życia, wierzeń i podań. Obracając się zresztą w gronie takich ludzi, jak Witwicki, Mochnacki i Szopen, rwał się do pracy, która miała wieniec nieśmiertelny na czoło jego złożyć. Wczytywał się więc w Homera i ubóstwiał Kochanowskiego. Do niego piękną apostrofę czytamy w Przechadzce po za Rzymem (t. II, str. 41., r. 1877), gdzie przed oczyma poety staje gladyator konający, w którym widzi obraz słowianina. Przechodzą postaci różne, zjawia się i Jan Kochanowski, do którego poeta zwraca się z uczuciem prawdziwie synowskiem. Jemu to zawdzięcza, że został piewcą polskim, że ten stepowy strumień wpłynął «do lackiego morza.»
Obok wieszcza z Czarnolasu mistrzami Bohdana byli: Nestor i zagadkowy pieśniarz «Słowa o pułku Igora.» Z Nestora dowiedział się o wspólnem pochodzeniu szczepowem Rusi; ze «Słowa o pułku Igora» o Bojanie, który odtąd stał się gwiazdą przewodnią w twórczości Zaleskiego. Nie pozostały też bez wpływu i kozacze pieśni Nauma, przyjaciela lachów, o którym zasłyszał od starców i lirników. W dumce «Teligoła» starał się odwzorować te pieśni Naumowe.
Zachęcany przez Brodzińskiego i przyjaciół, roztęskniony przytem za swoją Ukrainą, poczuł potrzebę wylania się na zewnątrz, skrysztalizowania uczuć swoich w misterną formę wiersza, nadania żywego ciała wszystkim miłościom swoim i tęsknotom. «W Pamiętniku warszawskim» i «Meliteli» Odyńca zaczęły się ukazywać drobne utwory Bohdana, które od razu zyskały uznanie. Ludmiła, Trzeci szturm do Stawiszcz były to rzeczy dobre, ale niczem tak bardzo nie odznaczające się, natomiast Spiew poety, Duma o hetmanie Kosińskim, Czajki, Śpiewające jezioro, Duma o Mazepie, Co mi tam, Rusałki, Rojenia wiosenne upoiły Polskę całą i postawiły Zaleskiego w rzędzie niemal najpierwszych poetów. Mochnacki wysoko go stawia, szczery poklask od Mickiewicza odbiera. Lekkość i łatwość w tworzeniu znamionowały niepospolity talent; skończenie artystyczna forma łączyła się z prostotą nieporównaną, podbijała zaś czytelników świeżość uczuć i motywów. Zaleski łamał i wyginał formę, która wszelkim zachceniom jego posłuszna była, ale to robił bez trudu i wysiłku, poddawała się sama woli poety-mistrza. To też żaden z poetów ówczesnych nie miał tylu naśladowców, co Zaleski. Podobał się im ten rozmach ukraiński, ten rozruch sterowy i okrzyk nieoglądający się na nic i na nikogo; zaczęli tworzyć dumy na wzór dum Bohdanowych, pobrali pojedyńcze wyrazy i okrzyki, mniemając, że niemi zastąpią brak talentu. Ta bezmyślność wywołuje gniew Mochnackiego i Mickiewicza, który powiedział: «Ci nasi naśladowcy wzięli tylko hop-hop i cup-cup Zaleskiego.»
Mickiewicz obdarzył swoją przyjaźnią autora «Rusałek», cenił go bardzo, a czyż nie było pochwałą najwyższą, gdy, mówiąc o poezyach Gosławskiego, powiedział: są strofy godne Zaleskiego; w liście zaś do Żukowskiego, poety rosyjskiego, poezye Bohdana arcydziełami nazywa; a w wykładach w Collège de Françe zwie go pierwszym poetą słowiańskim.»
Na poezyi poznają aię najpierw kobiety. «Duma o hetmanie Kosińskim» podobała się rycerskościa swoją i pocałunków odgłosem; śpiewna forma tego wiersza o muzykę prosiła się sama, a mniejsza, że kozacy Zaleskiego są «wymuskani,» jak Chmielowski mówi, mniejsza, że tam, w dumach nie zawsze dopatrzyć można ścisłej prawdy historycznej; ta pewna salonowość rubachów, ta rycerskość barbarzyńców, ten pocałunek miękki ludzi krwi i żelaza — pobudzał do marzeń i rojeń i zwracał oczy piękne na nowowschodzącą gwiazdę.
Zwróciły się na poetę i czarne oczy ranny Róży Żukowskiej, która uchodziła za najpiękniejszą w Warszawie. Szalała za nią młodzież i młody Bohdan zapłonął miłością ku niej. Była to jednak miłość marzyciela, który wybraną swojego serca ubierał w tęczę i kwiaty, nie myśląc jeszcze wcale o założeniu ogniska domowego, o przywiązanych do niego troskach i kłopotach. Prawdopodobnie, że i serduszko panny Róży w motyli romans z poetą zabawiło się. Ze wszystkich wspomnień Zaleskiego o «Zorynie,» jak ją z ukraińska w pieśniach swoich nazywał, widzimy tę miłość najbardziej obłoczną, tęczową, marzycielską. Lgnął ku niej wspomnieniami złotych chwil z nią spędzonych, czarem przeszłości, nie przedstawiając sobie obrazu swojej kochanki inaczej jak na tle pól ukraińskich, w fantastycznem otoczeniu świata rusałczanego. Z chabra polskiego stepowy kwiat wykwitł; syrena warszawska przemieniła się w boginkę fal dnieprowych. W miłośnych nawet urokach poety czuć wpływ Zuja, wpływ wieczornic, to wszystko, czem oddychał chutor i jego mieszkańcy. Panna Róża czarowała postacią i śpiewem, a «śpiewała, jak słowik», mówi poeta.
Pod jej to niewieścim urokiem powstał jeden z najpiękniejszych poematów serca, owiany takim bogactwem fantazyi, że zdaje nam się, czytając ten utwór, iż jesteśmy przeniesieni do zaczarowanego świata bogiń, niby na ziemi, a tak od ziemi dalecy, gdzie spotykają się ludzie nie ludzie, kwiaty nie kwiaty, drzewa nie drzewa. Rusałek nie czytać, lecz śpiewać potrzeba, taka powiewność formy, taki niezrównany czar poezyi. Miłość — to główna oś poematu, to kąpiel wód krysztaliczna, w której się nurza duch poety, a serce i pierś oddycha powietrzem, srebrzystemi blaskami przesyconem. Dobrze mu jest, jak żórawiowi wśród pola paprociowego, ale miłość nie wszystkiem jeszcze, nie jest alfą i omegą dusz, do lotów wyższych stworzonych. To też Zoryna przepowiada, że ją porzuci, ale tego, czego szukał nie znajdzie.
Miłość nawet, stróż ten święty,
Jakby anioł mój skrzydlaty,
Wskazywała wyższe światy,
Wyższe męskich dusz ponęty.
............
Idziesz na świat, Bóg wie, po co.
Czego pragniesz, nie pozyskasz,
Tę utracisz, co dziś ściskasz,
Smutki młodość zakłopocą.
Przepowiednia się sprawdziła i oto poemat kończy się przedziwną rezygnacyą:
Cały jednak szczęścia wątek
Składa jakaś cudów chwilka,
Jakiś obraz, uczuć kilka,
Kilka z młodszych lat pamiątek...
Jeżeli charakterystyka kozaków i atamanów niekoniecznie jest w zgodzie z prawdą, jeżeli w opisach przygód, napadów i rzezi nie masz tak posępnego, a tak prawdziwego obrazu, jaki widzimy np. w «Zamku Kaniowskim» Goszczyńskiego — za to jak zdumiewająco pochwycona nuta pieśni ukraińskiej, prześliczne malowidło obszarów stepowych, to coś nieuchwytnego, a tak właściwego tym stepom, po których wichr buja, rozpasany, hulaszczy gdzie duch wieje od fal czarnomorskich, gdzie szumkami i dumkami grają ogrody wiśniowe. Poeta tak przejął się tym światem, który wchłonął całem jestestwem swojem, że przenosząc barwy swojej palety na pola inne, gdzie obraz Ukrainy powinien całkiem zaginąć, nie zdołał i tam jej pozbyć się i, choćby galilejskiego obrazu, jak w «Przenajświętszej Rodzinie,» nie potrafił nie podmalować kolorami swojej Ukrainy.
Jednak, pomimo to wymuskanie i salonowość tych bohaterów, znajdujemy i ich prawdziwe typy, jak np. w Dumie o Mazepie. Dosadnie tam autor wskazuje pychę przewódzców kozackich, którzy drwią z panów. Taki pan Mazepa woli być kniaziem na Rusi, niż paziem u króla jegomości, a Sobieską i Wiśniowiecką nie pogardzi.
W Czajkach widzimy szeroki opis wyprawy pod przewództwem Konaszewicza. Tu Zaleski był już u siebie. Szeroką piersią oddychał, sokolem okiem za liman, ku Czarnemu morzu sięgał.
W poemacie niedokończonym a zatytułowanym Damian, książę Wiśniowiecki, przedstawia życie możnowładzców polskich na Ukrainie i ich stosunek do ludu.
Lat dziesięć przepędzonych w Warszawie, towarzystwo, w jakiem się obracał, gorąca walka pomiędzy romantykami a klasykami, którzy sprawę przegrywali, wszystko to podniecało poetę do pracy na tak wdzięcznem dla niego polu. Oprócz przyjaciół wyżej wymienionych, do rzędu nich zaliczał Odyńca i Mochnackiego, który okrom literatury uprawiał też i muzykę. Mochnacki był dobrym muzykiem i dzielnym wykonawcą znakomitych utworów Mozarta, Beethovena i Webera; a cóż dopiero powiedzieć o Szopenie, którego pieśni podbudzająco oddziaływały na Zaleskiego, poddając duszę jego uczuciom rzewnym, to zmuszając do porywów podniosłych. Te wszystkie czynniki nie pozwalały usypiać muzie; coraz częściej myślą unosił się do stepów rodzinnych, do tej skarbnicy poezyi, a miłość ślicznej panny Róży dodawała ognia do płomienia. Zbliżająca się wojna połączyła Zaleskiego z Mochnackim ściślejszym węzłem przyjaźni. Służyli w I-ym pułku strzelców pieszych, gdzie też poznali i pokochali Augusta Bielowskiego.
Środki materyalne Zaleskiego niezawsze wystarczały na życie w stolicy; czas wolny od nauk poświęcał dawaniu lekcyj w domach prywatnych, co pozwalało mu zaopatrywać się w najkonieczniejsze potrzeby życia. W r. 1825 był nauczycielem w domu pułkownika Górskiego w Leszczynku, gdzie stał pułk strzelców konnych załogą, następnie trudnił się nauczycielstwem u pułkownika Szembeka, w którego też pułku odbył kampanię roku 1831-go.
Nastała Listopadówka; działa zagrzmiały; pieśń musiała umilknąć.
Zaleski opuścił kraj i błąkał się tu i tam po świecie, wreszcie osiadł w Paryżu, do którego ściągali się rozbitkowie zawieruchy listopadowej. Przed osiedleniem się w stolicy Francyi zwiedził Włochy. Z tej epoki mamy kilka sonetów bardzo pięknych, p. n. Nawiedzenie grobu Laury. Sonet pierwszy, zaczynający się od słów: «:Dychampowietrze dawne,» jest tłómaczeniem z Petrarki.
Paryż zbliżył Bohdana do Adama Mickiewicza. Poznali się i pokochali szczerze. Wiemy, jak go cenił Mickiewicz; poznanie się bliższe nie rozwiało uroku, przeciwnie, czytał z zajęciem każdy nowy utwór Zaleskiego, coraz większe znajdując w nich piękności. Dość nam przytoczyć jeden wyjątek z listów Mickiewicza z Lozanny pisanych, ażeby mieć wyobrażenie, jaki był sąd o nim największego z wieszczów naszych.
W dniu zaś 28 czerwca 1842 r., w odczycie mianym w Kolegium francuskiem wypowiedział te słowa:
Niektóre wyrazy powyższe podkreślone przez nas umyślnie. Bo jeżeli Mickiewicz omylił się, zaliczając Zaleskiego do największych poetów, nie omylił się, twierdząc, że on wyczerpał wszystkie sposoby, rytmy, koloryty i odcienie, tak, że po roku 1840 muza Zaleskiego jałowieje, brak jej świeżości i rzewności i, jeżeli nie widzimy zaniku twórczości, to twórczość ta ogranicza się do powtarzania dawnych barw, rytmów i odcieni, jeno bez dawniejszej siły i potęgi. Wyczerpał wszystko i — wyczerpał się.
W r. 1840 Zaleski z bratem swoim nawiedził Mickiewicza w Lozannie, gdzie bawił przeszło miesiąc; razem odbyli wycieczkę na Mont-Blanc i po innych okolicach szwajcarskich.
Twórczość Bohdana Zaleskiego możemy podzielić na dwie epoki: od r. 1820-go, t. j. od chwili przyjazdu poety do Warszawy, do r. 1840 i od r. 1840 do chwili, kiedy pieśń Bojanowa z zamknięciem powiek ukraińskiego wieszcza zamilkła na wieki.
Rok 1840 jest przełomowy w twórczości Zaleskiego. Co tylko było można wyśpiewać, wyśpiewał; zużył wszystkie barwy i tony i już do nowej pieśni o dźwięku potężnym sił zabrakło.
Pierwszy zbiór poezyj Zaleskiego ukazał się w r. 1838 we Lwowie. Są to najpiękniejsze pieśni Bohdanowe, które tak czarowały Mickiewicza i zwracały ku niemu serca Polski całej. Oprócz utworów wydanych w Warszawie, mieści się tu smętnego nastroju wiersz p. t. U nas inaczej tudzież Wiośnianki i Pyłki. Przebywanie na obczyznie i tęsknota za krajem wylała się w poemacie większych rozmiarów Duch od stepu (1841), gdzie egzaltacya poety do szczytu doszła w apoteozie Ukrainy. Nieudatny to jednak utwór z powodu ubóstwa treści i dziwaczności pomysłu. Sowiński tak go charakteryzuje:
«Jest to rodzaj lirycznej epopei, w której poeta niby w życiu nadziemskiem unosi się wiekami ponad Ukrainą i całą Słowiańszczyzną, opowiada charakter i powołanie słowian i w widzeniu proroczem odsłania przyszłe ich losy. Idealna sfera, do której wieszcz podnosi ten dziejowy świat rzeczywistości i kędy osadza swój żywot bezcielesny, nawet przedziemski, od pierwotnego wspólnictwa z aniołami, wypielęgnowania swej duszy przez rusałkę i jej wcielenia, aż do chwili obecnej — czyni poemat cały nieco mistycznym i niezrozumiałym. Obraz czasów, od epoki rajskiej roztoczony przez wieki starożytne i chrześciańskie, obejmuje dzieje powszechne w związku z historyą Ukrainy, gdzie się poeta urodził i dokąd ustawicznie wraca pamięcią, bo w cud uwikłana zagadka jego bytu leży na tym szlaku stepowym, kędy waliły się hordy azyatyckie do Europy. Podług Zaleskiego poeta rodzi się na to, aby narodowi swojemu objawiał myśl bożą, jaka na nim spoczywa. Przyczynę wszystkich nieszczęść widzi w pysznym, buntującym się przeciwko wierze rozumie, oraz w pożądliwościach ludzkich.»
Atylla, «bicz boży,» jest u poety pierwowzorem przyszłej kozaczyzny, Duch Zaleskiego od wieków unosi się nad życiem Ukrainy i ziem słowiańskich. W poemacie tym poeta hołduje wierze filozofów pogańskich, że każdy człowiek zanim zstąpi na ziemię, już od wieków istnieje, gdzieś w sferach wszechświatowych, jako pierwiastek żyjący. Ta myśl gmatwa poemat i, mimo tu i tam rozsypane piękności językowe, zawiłym i niezrozumiałym go czyni.
Wpływ Towiańskiego i na Zaleskim się odbił, połączony zaś z tęsknotą, kazał poecie nastroić lutnię do utworów religijnych. Towianizm zwichnął niejeden potężniejszy talent, ujemnie też podziałał i na Zaleskiego, którego mistycyzm przejawił się w zbiorze Wieszcze Oratoryum, wydanym w Poznaniu r. 1866.
Zaleski czuł, że mu brak czegoś, że jakaś struna pękła, że dźwięki gęśli przytłumione i ściszone zostały. Oddziaływała źle na niego i samotność życia w Paryżu; zatęsknił więc do ciepła kobiecego serca, myśląc, że ono ogrzeje i rozpali do pieśni nowej wyczerpanego ducha.
W Synowskim żalu błaga Ukrainę o przysłanie mu czarnobrewy; obiecywał za to sto dum rocznie; lecz się omylił. Przy sercu ukochanej żony, Zofii z Rosengardtów, rozgrzał pierś potrzebującą rodzinnego ciepła, ale pieśni nie rozgrzał. Przychodziły dumy, lecz niosły z sobą coś dawno wyśpiewanego, ponawiały się wciąż dawne obrazy i światła, barw nowych na palecie nie było. Nie złamało go jednak życie ani nieszczęścia. Klęski ogólno krajowe nie tylko jego dotknęły, w stosunkach domowych i zetknięciu się ze światem zewnętrznym szczęśliwy był, gdzież przyczyna tego zaniku talentu? «W wyczerpaniu wszystkich sposobów, wszystkich rytmów, wszystkich kolorów i najdelikatniejszych odcieni.» Powtarzał się. Ratowała go tylko wiara. Wszystkie utwory z ostatnich lat dwudziestu, gdzie żali się przed Bogiem na marzeń swych rozwianie, mają jeszcze gdzie niegdzie moc dawną i barwność poetycką. Z obiecanych stu dum nie wiele ich widzimy. Są to przeważnie wiersze krótkie, z wyjątkiem niedokończonego poematu Wigilia godów tysiącolecia.
Klęski kraju, rok rzezi galicyjskiej, utrata przyjaciół, jak Zygmunta Krasińskiego i Józefa Zaleskiego, rzucają go do stóp krzyża, w którym szuka pociechy w utrapieniach życia. Teraz prawie przeklina pieśń swoją, łagodność jej, tkliwość, gdy krew bratnia się polała, gdy lud, pokładane, w nim nadzieje zawiódł. Z rozpaczy zapragnął starości i ciszy.
Za zło, com widział bezdusznie oczyma,
Za zło, com usty świegotał nikczemnie,
Za zło, com nie klął, odpuszczenia niema,
Na wieki wieków niema!... Zły duch we mnie!
Ale religia go dźwiga z tego upadku powstaje mężny i pieśni swoje oddaje na chwałę Panu.
Tobie samemu śpiewać chcę do zgonu.
W utworach z tych czasów, jak: Cedr, Chwała Bogu, wzywa ziemię swoją, do której wciąż tęsknił, do pokuty, wiary i umiłowania wszystkich braci. Dużo uczucia religijnego i skargi bolesnej znajdujemy i w Paralityku. Paralitykiem jest kraj, który bił Osmanów, a teraz jak Łazarz biblijny jęczy powalon o ziemię. On, sługa Maryi — kaleka! Niech więc pod krzyż ściele się, «bo idzie Pan w wielkiej chwale» — woła poeta.
Ta sama nuta dzwoni i w utworach, pisanych w r. 1861-ym: Do wtóru, Św. Wincenty á Paulo, Eucharystyn, czuć tylko znużenie większe, słabość formy i goryczy więcej w patrzeniu na świat grzeszny, a stąd i pokory więcej. Poeta grozi karą bożą «niewiernym i leniwym», a w wyznaniach swoich był szczery. Nigdzie jednak szamotania się i rozpaczy nie masz, jest tylko rezygnacya i ta wiara w prawdę bożą, nie opuszczająca go na chwilę.
Wniebogłosy także nie odznaczają się niczem. Widzimy tu tylko uczucie religijne, zapomnienie zupełne o sobie, a zwrócenie się do kraju z radą, pociechą albo groźbą. Kapłaństwo to pokonywa nas!
Wracały jednak czasami wspomnienia z lat dawnych, z któremi ostatecznie rozstać się nie mógł. Chciał lata pobytu swojego u Zuja upamiętnić w poemacie dużych rozmiarów, ale natchnienia mu zabrakło. Zostały urywki tylko i fragmenty, z których można sądzić, jaką miała być całość i w jakim tonie i duchu rzecz miała być napisana. Do tych na większą skalę zakrojonych utworów należy Ptaszę lasze, Kwiat paproci, wspomniany wyżej a do tego samego cyklu należący; Pasieka Nieszpor, Fata-morgana. Ostatnie dwa urywki są poświęcone wspomnieniu czasów humańskich i przyjaciołom lat szkolnych. Wspomnienia te krzepiły ducha, wiały smutkiem łagodnym i tęsknotą kojącą; przeważają jednak utwory treści religijnej.
Ta wybujała religijność Zaleskiego nie pozwoliła mu być bezstronnym w sądach o poetach. Uwielbiał Danta dlatego, że «w kościele leżały boskie jego tajemnice;» Dawida nazywał «królewskim wieszczem,» bo «kajał się przed Bogiem, a więc duch boży był z nim.» Ale wprost wstrętny dla niego był Goethe, «pogański Jowisz,» a i Szyllera nie lubił dla jego ogólno-ludzkich poglądów i motywów psychologicznych.
Zaleski uczucie kładł przed rozumem. W poezyi to jest słuszne. Nie rozum, lecz uczucie jest jej matką, ono porywa tłumy, ono jest siłą twórczą; jeżeli zaś rozum, zimny rozum tylko nada moc poezyi, może w zdumienie nas wprawić, ale siły żywiącej nam nie da. Stąd obojętność poety dla Goethego i Szyllera. jednak w zbiorach pism Zaleskiego znajdujemy parę przekładów z autora «Fausta›>; prawda, że one były drukowane w pierwszej dobie twórczości Bohdana. Tłómaczył takze pieśni serbskie, gdy sercem jeszcze zwracał się ku Słowiańszczyźnie.
Po wielu latach i rozsypywaniu się na drobiazgi Zaleski zamarzył o wielkim poemacie. Zbliża się tysiącolecie chrztu narodu polskiego W r.1861-ym wziął pióro i zaczął pisać Wigilę godów tysiąclecia, ale rok sześćdziesiąty trzeci przerwał pracę i pióro się złamało. Zaleski zdławił natchnienie, które gdzieś wdal wionęło. A miał zamiar odtworzenia dziejów Polski, odmalowania stanowiska słowian w przeszłości i przyszłości.
Ulubionem dziecięciem poety była Duma złota, jako dalszy ciąg Księżnej Hanki o dużych trzech pieśniach. Marzył wciąż o niej, lecz na marzeniu się skończyło. Z pozostałych sporych ułamków nie widzimy doskonałości ani w opracowaniu, ani w przeprowadzeniu akcyi.
Najlepszem dziełem rozmiarów większych pozostanie Potrzeba Zbaraska, napisana potoczystym wierszem czternastozgłoskowym, w którym przebija się dawny rozmach Bohdana, dawny lot sokoli w stepy i nad stepy.
Z późniejszych drobiazgów, dumek i szumek najwięcej do uczucia przemawia wiersz p. t. Hej, hej, ojcze atamanie!... Wieje z nich smutek bezgraniczny, że śpi wszystko, że czasy się zmieniły...
Pomimo chęci do pracy i rwania się do pióra, natchnienie nie powracało.
Czuł to dobrze Zaleski i o tem tak mówi w wierszu p. t. Dzisiejszość:
Dusza mi w łonie na śmierć się osmutnia,
Zapał czucia z czuciem w rytm nie skleja,
W rozstroju ludzkość i w rozstroju lutnia,
Bo z wiarą tęchną miłość i nadzieja.
Bądźcobądź Zaleski zawsze pozostanie twórcą formy, w chwili rozkwitu literatury naszej zjawiskiem niezwykłem, żyjącym dokumentem w pieśniach swoich, jakie się sny roiły, a klątwą na ludzi, czy na bogi, ze im nie można było dać ciała.
Ostatnie lata życia Zaleskiego były cichem dogorywaniem lampy o świetnym niegdyś polysku.
Otoczony kochającą go rodziną zmarł w Villepreux pod Paryżem, odstały od czasów swoich, istny żóraw, odłączony od stada, które się rozpierzchło, rozwiało i znikło.