Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Mieczysław Romanowski
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mieczysław Romanowski |
Pochodzenie | Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX |
Wydawca | Marya Chełmońska |
Data wyd. | 1903 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom drugi |
Indeks stron |
Jam przedburzowiec, przeklęte plemię, a możem z piorunów jeden – tak mówi o sobie przedwcześnie zgasły poeta, a wyrazy te najlepiej charakteryzują jego pieśni, nastrój i temperament. Jeden z ostatnich z wielkiej rodziny synów i wnuków Byrona, tego najszlachetniejszego i najbardziej świat miłującego światoburcy, Romanowski brzydzi się wszystkiem, co pospolite, powszednie, marne, jakbyśmy teraz rzekli, filisterskie; on wśród milknących ech piorunów się rodził, do gromów tęsknił całe życie i w burzy — życie zakończył.
Urodzony w Żukowie na Pokuciu pod Kołomyją, po skończeniu gimnazyum w Stanisławowie w r. 1853 wstąpił do uniwersytetu lwowskiego na wydział prawny. Już w poezyach jego studenckich można odnaleźć zasadnicze cechy jego nastroju; właściwa jednak karyera literacka naszego poety rozpoczyna się z r. 1861, kiedy wstąpił do redakcyi lwowskiego «Dziennika literackiego,» na którego szpaltach imię jego spotykało się z imionami: Ujejskiego, Pajgerta, Szujskiego. Pomieszczał tu Romanowski między innemi rozprawy historyczno-literackie: «O legionach polskich» (1861 rok) i «Jakób Jasiński» (1863 r.) Jednocześnie pisuje i do «Gazety Narodowej;» od 1860 r. zaś spełnia obowiązki skryptora literackiego Zakładu Narodowego imienia Ossolińskich.
Ten krótki życiorys tak niewiele nam mówi. Bo też nie w datach, nie
w działalności społecznej zawierają się zasługi Romanowskiego i jego tytuł do pamięci wśród potomnych, lecz jedynie w czterech tomach poezyi, wydanych we Lwowie r. 1883 przez J. Amborskiego. Tam poznajemy człowieka i poetę.
Poznajemy go przedewszystkiem w poezyach lirycznych. Dziko w nich, straszno i piorunno. «Dzikie sny» miewa poeta, wołając do serca swego, by «nie drżało ku burzy, » choć «przeszłość — przyszłość piorunami, jak piekielne sny, grają mu w duszy,» chociaż «wianek myśli życia z gromów mu się zwił.» «Straszno mi, Boże» woła za Słowackim — bo «w podłość tyje ludów tłuszcza dzika:» «więc każdy piorun, co grzmi i zapala, wita jak brata na niebios lazurze; orła każdego, co powraca zdala, pyta, ile jest gromów w czarnej chmurze, i drży, gdy ptak go pomija w milczeniu, bo nam na gromy długo czekać może, bo bez piorunów w takiem utrapieniu straszno mu, Boże!» Dlatego też burzę wita z radością, wystawiając pierś i skroń na podmuchy szalonego wiatru («Burza»); bo «cisza nie wiedzie do celu lecz wstecz,» bo choć «szaleniec, kto zaraz po burzy chce burz,» lecz, «kiedy skwar kwiaty do grobu już nagnie, to chyba diecina, piorunów nie pragnie!» («Cisza».) Pieśni swoje posyła w świat, by zwiastowały burzę «wśród gniotącej ciszy» i «witały ludzi po kolei, jak ptactwo wiosny okrzykiem nadziei» («Satyry,») W tem pożądaniu burz i walk niema więc nic chęci niszczycielskiej, niema nienawiści ku plemieniu ludzkiemu bez powodu, jak w młodzieńczych utworach Słowackiego, niema zuchwalstwa donkiszoteryi, wyzywającej świat cały do walki; Romanowski, jako jeden z epigonów wielkiej romantyki, niemal ostatni, nawiązuje serdeczną nić z wielkimi poprzednikami, pragnie szczerze pójść w ich ślady i prowadzić dalej rozpoczęte przez nich dzieło — bo skoro pieśni ech przebrzmiały, i oni sami «w grób się kładą,» nie możemy zapomnieć tych haseł, które nam oni głosili, a więc «wieścili burzę... burzę daj nam, Panie!...» («Za Wieszczami») (1858.) W temperamencie Romanowskiego więcej jest umiłowania, niż nienawiści, umiłowania, które, nie zrywając z przeszłością i jej tradycyami, tęskne oczy zwraca ku przyszłości, oczekując od niej rozwiązania dręczących ludzkość zagadek; a że ta przyszłość przedstawia się naszemu poecie «od gromów czerwoną,» to rzecz usposobienia poetyckiego lub intuicyi wieszczej autora.
Drugi dźwięk z akordu duchowego poety to smutek, ból i melancholia: i jego «ból pali — żółć» — i jemu «ludzie żółć podawali, ale on pragnął miłości» («Modlitwa»). Aż przykro spojrzeć na zbiorek poezyi Romanowskiego: gdzie okiem rzucić – tam ruina, pustka i głusza, jak w bezbrzeżnych stepach Ukrainy w «Maryi» Malczewskiego i jego «życie boli» i jego «pieśń smutno brzmi,» bo daremno szuka «śród cierni ziemskich kwiatu swobody szuka wysłanych różami dróg, szuka, gdzie Bóg» — bo w smutnym rezultacie tych poszukiwań znalazł w końcu swej ciężkiej drogi «niepewność,» co ćmi brzask jego myśli i ujrzał «w szkielecie świat» i poznał, że żył dotąd ułudą, wige dziś życie jego już tylko echem («Do mojej lutni.») Co mu po wiośnie, pyta gdzieindziej, gdy straszną jest wiosna jego: co mu po młodości, gdy jest ona tak smutną, gdy «z cierni tkana jego dola,» gdy tyle «kolców skrytych» utkwiło mu w nodze («Do mej młodości.»)
Ale w tej melancholii brak pierwiastka rezygnacyi ze wszystkich ideałów życiowych mimo głębokiej pogardy do otaczającego, spodlonego świata; ta melancholia jest ożywczym bodźcem do czynów, nie zaś chorobą i zanikiem woli: płakać, jak niewiasta, spopielać zwolna duszę w niszczycielskiej refleksyi marności światowych nie potrafi; lutnie jego nazwałbym męską i młodzieńczą zarazem, tyle w niej hartu ducha, energii życiowej siły. Wraz ze Słowackim, który wypowiedział w «Lilli Wenedzie» wielką zasadę, że «nie czas żałować róż, gdy płoną lasy», i Romanowski woła do serca swego: «O! serce, tobie życiem żyć nie takiem, ni z myślą płakać, że róż kilka ginie: tędy — z żelaza kuta droga twoja. Idź, bo cię przeklnę, ty, młodości moja!» Gdy w strunie swej łzę posłyszy, to «zła to struna,» i gotów lutnię rozstrzaskać «o brzeżne skały» («Zła struna»); i chociaż go dławi nieraz zmora melancholii, odpycha ją precz, jak rzecz niemęską i niegodną prawego obywatela: «znikaj, boleści!woła w wierszu «Żegnaj mi, pieśni...» — precz, precz, tęsknota! o nie wstrzymujcie na drodze mnie, na drodze burz!» Orle i sokole wzloty narówni z burzą i gromem stanowią przedmiot serdecznego pożądania poety («Orly, sokoły»); tony miększe, łagodniejsze rzadko nader odzywają się z jego lutni, wywołane bądź pieszczotliwemi wspomnieniami dzieciństwa («Ze wspomnień dziecinnych»), bądź w erotykach, chociaż i tu przeważa temperament gorący nad sentymentalizmem uczucia («Czy ja cię kocham?»)
Taką jest prawdziwa fizyognomia duchowa poety: nie beznadziejne rozpamiętywanie znikomości rzeczy ludzkich i ziemskich, któreby można położyć na karb maniery i naśladownictwa (np. w wierszu «Noc balowa»); nie rozpacz bezczynna, błąkająca się bez celu po pustkowiach serca, ale przeciwnie żądza czynu, szerszego życia, rozmachu skrzydeł, szybowanie sercem po jasno wytkniętej drodze, bo, jak sam poeta powiada, «czuć w pełni życie, mieć cel w przystani w tem szczęścia zagadka cała.»
Pomiędzy drobnymi utworami Romanowskiego odnajdujemy również kilka urywków epickich, np. «Anioł upadły,» którego p. Ignacy Matuszewski w swem studyum porównawczem «Dyabeł w poezyi» zalicza «do najpiękniejszych typów poezyi demonicznej u nas;» dalej «Buława Rewery,» «Starosta Żegocki,» oraz popularne opowieści z czasów walk Mieszka I z margrafami niemieckimi — brzask naszej historyi politycznej: «Uczta Geronowa» i «Gero na Lachach.» I w tych też kierunkach poszła jego wyobraźnia poetycka w poszukiwaniu ideału przeszłości: zamierzchłe czasy naszej przeszłości przedhistorycznej oraz wiek XVII nęciły go ku sobie najbardziej. Czasem tylko zbacza jego fantazya w stronę gorących piasków Arabii, dokąd zaprowadziła go maniera oryentalizmu, która od czasów emira Rzewuskiego, «Sonetów Krymskich» i poematów wschodnich Słowackiego dała w naszej literaturze życie całemu pokoleniu: Farysów, Beduinek, Szechów i odalisek. Mówię tu o poemacie p. t. «Śpiewak z oazy»; przypomina on nie tyle «Mnicha» i «Araba,» ile «Szanfarego»: tak samo bohater, odjeżdżając na boje, pozostawia piękną narzeczona, tak samo, powracając, zastaje ją w objęciach innego, tak samo jedna strzała przebija dwa serca wiarołomne. Tylko u Romanowskiego do tragedyi zdrady i zemsty dołącza się jeszcze pomyłka: nieszczęśliwy kochanek zabija nie uwodziciela, lecz brata jego, niewinnego Hafeda; prawdziwy zaś winowajca, Selim, haniebnie uchodzi od jego mściwej ręki. Całe to opowiadanie ujęte jest w ramy kasydy, którą bohater, na starość osiedliwszy się na samotnej oazie, śpiewa-dziwnym zbiegiem okoliczności — Selimowi, który wraz z synami pielgrzymuje do świętych progów Mekki.
«Chart Watażki» to gawęda, jakby z ust Pola spisana, jakby jeden z epizodów Mohorta. Chart Zmija ocala swego pana, kresowego wodza Watażkę, z niewoli tatarskiej, podkradłszy się nocą pod obóz rabusiów stepowych i przegryzłszy krępujące jego pana więzy. «Chorąży» w niektórych epizodach i motywach przypomina «Maryę:» bohaterka tego poematu, również Marya imieniem, pokochała pięknego Zdzisława, «chorążego z pułku husarzy» (mniejsza o ścisłość nazwy, o którą możeby posprzeczał się z poetą jaki historyk wojskowości); ojciec jej, starosta, chce ją wydać za innego, niechętnie patrząc na jej miłość ku Zdzisławowi, i skłania się ku temu związkowi wtedy dopiero, kiedy Zdzisław ocalił ich z jasyru tatarskiego. Oba te poematy nie odznaczają się ani plastyką postaci, ani barwnością tła i znamionują okres przygotowawczy w rozwoju talentu epickiego poety.
O wiele udatniejszy jest poemat «Łużeccy,» chociaż słaby kompozycyą i architektoniką, rozpada się bowiem na dwie odrębne części, w których poeta zamierzał przeciwstawić dwa rodzaje odwagi i bohaterstwa. W pierwszej Karol Łużecki, kasztelan, ambitny i zarozumiały, a przytem porywczy i gorący młodzieniec, przez swą lekkomyślność i samolubną chęć dorównania Czarnieckiemu w czynach wojennych powoduje doszczętne rozbicie całego swego oddziału w potyczce z Doroszem i Turkami, a wreszcie, co najsmutniejsza, haniebnie uchodzi z placu boju, pozostawiając świętokradzkiej samowoli wrogów ołtarz polowy, odprawiającego przy nim mszę kapłana i sakramenta; w drugiej — brat jego, Tomasz, bohatersko broni Budzanowa przed niezliczoną armią Nuradyna, a w końcu śmiercią męczeńską zmywa hańbę brata. Najpiękniejsza może z całego poematu jest wstępna apostrofa do Ukrainy, «strażnicy przed ołtarzem Pana», i Chmielnickiego, któremu poeta przypisuje winę rozdwojenia tego nieszczęśliwego kraju i oddania go pod jarzmo muzułmańskie.
U szczytu epiki Romanowskiego, a nawet całej jego twórczości stoi przepiękna jego opowieść z czasów wojen szwedzkich p. t. «Dziewczę z Sącza.» Rzecz osnuta na motywach ściśle historycznych, na co poeta położył nacisk w przypisach. Świadectwa historyczne mówią o powstaniu mieszczan w Nowym Sączu i wypędzeniu załogi szwedzkiej d. 13 grudnia 1655 r., które było hasłem do podjęcia oręża na całem Podgórzu, uprzedziwszy na 10 dni odstąpienie Szwedów od oblężenia Częstochowy, a na dwa tygodnie zawiązanie konfederacyi tyszowieckiej; podanie zaś miejscowe dodaje, iż czyn ten bohaterski mieszczan sądeckich dokonał się za sprawą pewnej dziewczyny, w której zakochał się oficer szwedzki, on to ostrzegł ją, że Szwedzi gotują okrutną rzeź wszystkim mieszkańcom Sącza, co uprzedzając, mieszczanie sami schwycili za oręż.
Zobaczmy teraz, jak poeta wyzyskał te motywy, tak piękne już w założeniu, tak bogate w efekta zderzeń sprzecznych uczuć miłości, obowiązku, honoru, samoobrony i poświęcenia.
Zaczyna się poemat od pięknego obrazka rodzajowego: w «bielonej izbie» za «cisowym stołem,» koło kominka siedzi dwoje staruszków: dziadek Janusz i babka, wnuczka ich, Basia, «kwiat Sącza,» czyta z wielkiej księgi żywoty świętych; naprzeciw niej tęgi młodzian, Bartek, «cieśla z cieślów sławnych,» niby słucha z zajęciem, ale w samej rzeczy nic nie słyszy, bo cała dusza spłynęła mu we wzrok, a wzrok zatopił w obliczu pięknej lektorki. Od cudów i świętych rozmowa schodzi na Częstochowę, Szwedów.., babka przerywa przerażona: na górze Szwed kwaterowany: jeszcze usłyszy i nieszczęście gotowe Basia z dziwną żywością uspakaja dziadków: pan Oskar, młody oficer, człowiek dobry, szlachetny, lubi babkę i dziadka, Bartka i... ją; a gdy zapalczywy Bartek odgraża się na Szwedów, wołając «Wytniem ich!», Basia z płaczem pada na krzesło.
Wyborne wdrożenie akcji: w tych pół-słówkach i pół-ruchach Basia zdradza przed czytelnikiem tajemnicę swego serca: kocha Oskara pierwszą dziewiczą miłością, miłością, która nie zna żadnych przeszkód ni względów. Milość ta, pod smutną wróżbą zrodzona, smutno zakończyć się musi. Ale nim dojdziemy do krwawego rozwiązania tak kunsztownie zadzierzgniętego węzła, jeszcze kilka scen pięknych, już to sielankowych — pod grożącym piorunem rzezi i pożogi, jak rozmowa Oskara z Basią u studni, w której młody wojak, niepomny słowa i bonoru wojskowego, ostrzega Basię o knowaniach Steina na gardło Sądeczan, by ocalić ją i jej rodzinę; już to rodzajowych, wybomych i charakterystycznych, jak np. rada mieszczan w gospodzie u Janusza; lub wreszcie tak głębokich psychologicznie, jak ta, w której poeta maluje subtelnie stan psychologiczny Basi po rozmowie z Oskarem: gołębia jej naiwność i teraz jeszcze pozostała nieskalaną — zamiast trwożyć się marzy i przez sen tylko, wymawiając bezładne wyrazy: «Rzną!... Oskar!... Mord!… Rzeź w mieście!...» zdradza tajemnicę Oskara.
Tragedya uczuć i losów szybko zbliża się ku końcowi. Na dany znak mieszczanie powstali. W mieście rzeź, jęki, pożar, śmierć. Basia z kościoła, do którego schroniła się przed zamieszaniem, bieży ocalić Oskara. Przebiega wśród płonących budowli, wśród szeregów walczących, przez trupy i zgliszcza. Znajduje Oskara, zasłania go rękoma białemi — daremnie! daremnie Bartek woła, iż on dla niej jutro będzie katolikiem! Oskar pada, ugodzony kulą, a Basia na pierś jego osuwa się bez życia. W ostatniej scenie Bartek ciesze modrzewiową trumnę dla swojej panienki, żegna się z nią i idzie tam, dokąd go wola obowiązek i poczucie obywatelskie — walczyć pod wodzą Czarnieckiego.
Wyborna plastyka postaci, wierność tła dziejowego, subtelność w cieniowaniu psychologicznem Basi, Oskara, Bartka, wreszcie pewien rozmach epicki wysuwają «Dziewczę z Sącza» na jedno z miejsc naczelnych wśród naszych poematów historycznych; tembardziej, iż Romanowski zatrącil tu o temat, albo zupełnie dotychczas pomijany, albo przedstawiany tendencyjnie i sprzecznie z prawdą dziejową udział mieszczan w życiu narodowem XVII wieku. Nie postawimy poematu Romanowskiego tuż obok «Pana Tadeusza,» z którym ma on wiele punktów stycznych, np. rada, bitwa, ale przyznać musimy, że stanowi on pewnego rodzaju dopełnienie w tym kierunku naszego romantyzmu, który dążył do idealizowania przeszłości. Daremnie zarzucają Basi bierność:[1] jako dziewczyna trwożna, niewinna, stosunków ludzkich nieświadoma, inną być nie mogła. A zresztą, grzech ten podzielają z Basią najpiękniejsze postaci niewieście w naszej literaturze: Marya, Aldona, Zosia, Elsinoe, Amelia, Horsztyńska i dziesiątki kobiet Słowackiego; Grażyna, Roza Weneda, Kornelia są u nas wyjątkami.
Mniej udał się Romanowskiemu dramat historyczny, a raczej przedhistoryczny «Popiel i Piast.» Trzymając się tradycyi kronikarskiej o tyle, o ile pozwalały mu na to ramy dramatu i warunki sceniczne, poeta przedstawia króla Popiela wśród walki sprzecznych dążności: jego własnych szlachetnych porywów, przewrotności żony, Niemki Adeli i jej spowiednika, patra Fuchsa, zbrodniczej ambicyi stryjów, przywiązania Piasta i wojewodów do zdeptanych przez autokracyę Popielidów instytucyi wiecowych wszystko to zapełnia i przepełnia pięć aktów, długich i monotonnych, rozdrobnionych na sceny bez wyraźnego pomiędzy niemi związku. Niepotrzebnie więc uważano tę tragedyę za «jeden z najświetniejszych objawów poetycznego ducha naszej epoki,» niepotrzebnie utrzymywano, iż «przez cały ciąg tej tragedyi płynie jeden czysty strumień miłości ludu i miłości piękna;»[2] niepotrzebnie wreszcie zestawiano ją z «Balladyną,» «Lillą Wenedą,» gdyż z tymi utworami «artystycznego pióra» nie ma «Popiel i Piast» nic wspólnego ani w sposobie wyzyskiwania źródeł, ani w charakterystyce postaci, ani wreszcie w formie i języku.
Najbardziej może «Popiel i Piast» zbliża się do dramatów Schillera; Popiel np. wiele ma rysów wspólnych z Gesslerem, Piast — z Tellem; narada przedstawicieli różnych ziem na błoniu wiecowem pod przewodnictwem Piasta przypomina łudząco słynną scenę w dolinie Grütli i t. d.
Wreszcie i we fragmencie dramatycznym p. t. «Wanda» można odnaleźć motyw schillerowski w tajonej nienawiści młodszego brata Lecha ku starszemu Krakowi z powodu, iż mocą jakiegoś, nie istniejącego zresztą w pojęciach Słowianina przeddziejowego prawa majoratu królestwo, bogactwo i dostojeństwo dostały się niepodzielnie starszemu; nie potrzebujemy dodawać, iż jest to przyczyna, dla której Franciszek Moor popełnił wszystkie swe zbrodnie.
W dziedzinie więc dramatu Romanowski nic trwałego nie stworzył za to «Dziewczę z Sącza»[3] i liryki pozostaną spiżowym dowodem jego talentu.