Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Emilia Sczaniecka
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Emilia Sczaniecka |
Pochodzenie | Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX |
Wydawca | Marya Chełmońska |
Data wyd. | 1903 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom drugi |
Indeks stron |
Nad Wielkopolski Niebios sklepieniem,
Nad tą krainą troski i znoju,
Dwie gwiazdy złote jasnem widzeniem
Jak dwa anioły świecą pokoju.
Dwie gwiazdy Boże przy Jego tronie
Opromienione blaski świętemi,
Dwie siostry ducha — w zasług koronie
Podnoszą jasną cześć naszej ziemi!
Jak ongi Marta z Maryją społem
U nóg Chrystusa na służbie stały,
Tak one kornem schylając czołem
Nauce Jego serce oddały.
Jedne Bóg stawił aniołem w górze,
Powołał młodą, piękną i hożą,
Drugiej przez wieku całego burzę
Pracę przeznaczył i służbę Bożą!
Obie tu w jeden się akord zlały
Bo wspólnem tętnem miłości żyły
I w legendowych cnót ideały
Historyą wieku nam przystroiły.
We krwi rubinach i łez krysztale
Oprawnej w cnocie — dobiegłszy mety,
Świecą w ojczystej wspomnienia chwale
Te dwa anioły, Polki — kobiety!...
Dwa idealne duchy wspólnemi zasługami świecą nierozdzielnie, Klaudya Potocka i Emilia Sczaniecka, czcią i wspomnieniem kraju błogosławione.
Pisząc o jednej nie podobna pominąć drugiej, bo jakkolwiek odmienną koleją przeznaczenia Bożego wiedzione, nierozerwalną całość duchową stanowią, i w tym samym żyły, myślały i pracowały idealnym kierunku chrześciańskiej kobiety!
Klaudyna jasnym meteorem przez świat przebiegła i na wzór biblijnej Maryi od pracy ziemskiej do stóp Chrystusa w niebiańską uleciała krainę — a jako cicha i pracowita Marta, wiek niemal cały pozostała między nami Emilia Sczaniecka, której serdeczne tu poświęcamy wspomnienie.
Żywot tej zasłużonej pracownicy Bożej na łanie ojczystym, świeci promiennym blaskiem cnoty i poświęcenia.
Emilia Sczaniecka, córka zamożnej rodziny Wielkopolskiej, urodziła się 1804 r. z ojca Łukasza i matki Weroniki z Zakrzewskich, a wcześnie utraciwszy rodziców, w sieroctwie swojem dojrzała, zapowiadając już dzieckiem niepospolitej duszy i gorącego serca przymioty.
Pod owe czasy nie wiele troszczono się jeszcze o rzeczywiście wyższe ukształcenie kobiety. Zwłaszcza w domach zamożnych w niezależnem położeniu materyalnego dobrobytu i wyższego stanowiska rodowego, mało niestety zwracano uwagi na wykształcenie wyższe, nie uważając je za niezbędne w ograniczonem powołaniu kobiety. Opieka rodzinna, stosownie do pojęć ówczesnych, nie wymagała wielkich pod tym względem zachodów, poprzestając na wychowaniu pobieżnem, nierozwijającem serca i duszy niewieściej w pełnem tego wyrazu znaczeniu. Mimo to, wyjątkowa ta dusza dziecięca, pragnęła wznieść się i rozwinąć skrzydła w wyżynę, zapragnęła gruntowniejszego wykształcenia i rozwoju podniosłych pojęć, do jakich czuła się uprawnioną i powołaną.
Nie mogąc uprosić swych opiekunów i przekonać ich o rzeczywistej potrzebie zadosyć uczynienia jej woli, użyła całej energii, jaka jej była wrodzoną, i podała prośbę do sądu opiekuńczego, aby za jego wpływem i pośrednictwem nie opierano się słusznym i uzasadnionym jej życzeniom. Wskutek tego sąd opiekuńczy przychylił się do prośby maloletniej Emilii i zniewolił opiekunów do umieszczenia jej w zakładzie francuskiego pensyonatu w Dreznie, w którym odebrała wykształcenie staranne i odpowiednie, pod troskliwą opieką przełożonej tego zakładu, w owych czasach słynącego zasłużonym rozgłosem jednego z najpoważniejszych domów edukacyjnych.
Emilia Sczaniecka wrodzonemi zdolnościami, pracą niezmordowaną i sercem goracem, w miarę odpowiedniego wychowania, rozwinęła się duchowo i zaświeciła w społeczeństwie naszem jako jedna z wyjątkowych kobiet ówczesnych. Dusza jej i serce rwały się do czynu, odznaczając się płomienną miłością i cnotami chrześciańskiemi.
Początek XIX wieku, świecący łuną jaskrawych wspomnień wielkiego poematu epoki Napoleońskiej, rozbudził w sercu Emilii uwielbienie dla bohaterów narodowych, nie ujmując jej charakteru i powołania prawdziwie chrześciańskiej niewiasty.
Stanęła więc Sczaniecka obok Klaudyny Potockiej, spiesząc na pole walki wojennej do obozów, gdzie jako dwa Anioły Boże, oddały się oby dwie na usługi szpitali, niosąc w ofierze życie, współczucie i mienie swoje.
Wspaniały byłby obraz szczegółowych wrażeń i opisów, jakiemi podówczas Emilia Sczaniecka duszę i serce swoje w korespondencyi do rodziny i do przyjaciół uwydatniała. Szczegóły te, znajdzie czytelnik w pięknym obrazie historycznym, przedstawiającym żywot Emili Sczanieckiej pod tytułem «Z roczników poświęcenia» w Krakowskim «Przeglądzie polskim». Cała wzmiankowana tam korespondencya Emilii Sczanieckiej przedstawia nam się rzeczywistym dokumentem epoki ówczesnej, a zarazem najpiękniejszą charakterystyką tej promiennej postaci.
Kreśląc tutaj jej żywot wspomnimy, że Sczaniecka, zaledwie przybywszy do Warszawy i zgłosiwszy się do służby publicznej, przeznaczoną odrazu została do Sióstr Miłosierdzia celem niesienia posługi w szpitalu. Byłaby niewątpliwie tam pozostała, ale inaczej zrządziło przeznaczenie, zbliżając ją do Klaudyny Potockiej, z którą jakkolwiek już się znała, ale podówczas, jeszcze żadne ściślejsze węzły ich nie łączyły.
Klaudyna Potocka czynną będąc w Warszawie, stała się dla przybywającej Emilii prawdziwą opiekunką. Poznały się i pokochały odrazu te dwie bratnie dusze, do jednego spieszące celu z miłością i poświęceniem bez granic. Klaudyna zapoznała Emilią z Hoffmanowa, jedną z najwięcej wówczas przy urządzeniach lazaretowych zasłużoną przodowniczką, poświęcających się kobiet polskich. Tutaj w domu zacnej autorki, zapoznała się z całym ówczesnym ruchem i z organizacyą szpitalnej służby sanitarnej, w której umiała w krótkim czasie zasłynąć, stając się niemal legendową postacią. Owczesna Warszawa pod oryginalną nazwą «czarnej sukienki» znała i szanowała tę tak promienną postać, która, nie zważając na burze i gromy, ani na zabójczą zarazę, nieustraszenie niosła pomoc, opatrując rannych i chorych, żywiąc zgłodniałych, modląc się z konającymi, i grzebiąc umarłych.
Pomiędzy takiemi obrazami pozwolimy sobie powtórzyć tu za Przeglądem polskim jedną z tych scen, poruszających serce, a uwydatniających zarazem charakterystycznie stanowisko i pracę tej rzeczywistej Siostry Miłosierdzia. We wspomnieniach swoich powiada Emilia: «pewien ciężko ranny żołnierz, którego życie z każdym dniem uchodziło, mimo niebezpieczeństwa i nalegań naszych, odkładał spowiedź świętą. Nagle zasłabł jeszcze silniej i żądał widzenia się ze mną. Tknięta przeczuciem, posłałam co prędzej po księdza, a sama stanęłam przy łożu konającego.... Ostatnia jego godzina zbliżała się; w śmiertelnej trwodze, że nie doczeka. przybycia kapłana, chory począł mnie prosić, abym wysłuchała jego grzechów. Z razu broniłam mu tego, ale widząc jego wzrastający niepokój i wzrok już gasnący, zgodziłam się na to dziwne żądanie.
Takich prawdziwie dramatycznych obrazów i wstrząsających wspomnień, moglibyśmy tu bardzo wiele zaznaczyć — powtarzały się one niemal codziennie w tej kronice, w czasie burzy wojennej, w której Anioł śmierci coraz liczniejsze zabierał ofiary, sypiąc tysiące mogił.
W tej ciężkiej służbie, równie Klaudyna jak Emilia, dotrwały do końca, roztaczając swe opiekuńcze skrzydła. Znane były we wszystkich kołach spolecznych, błogosławiła im cała niemal Warszawa i szanowali w milczeniu nieprzyjaciele, uchylając czoła przed uosobieniem prawdziwie chrześciańskiej kobiety.
Po wzięciu Warszawy, ułatwiono im wyjazd za pośrednictwem i wpływem generała Witta. Opatrzone paszportem, wyjechały obiedwie w towarzystwie kilku znajomych, pomiędzy którymi był prosty żołnierz, Antoni Golec, świeżo obydwóch rąk pozbawiony, którego Emilia pod swoją zabrała opiekę i wśród własnej czeladzi umieściwszy, zapewniła kalece spokojny zakątek i w 40 lat później zamknęła mu oczy. Skoro wyjeżdżały z miasta, wojska rosyjskie wchodziły już do stolicy w tryumfalnym pochodzie. W tej chwili tyd jakiś, spostrzegłszy wyjeżdżającą gromadkę i domyślając się uchodzących, począł, wskazując na nie, krzyczeć, grożąc pięścią i obsypując obelgami. Wobec tego, widząc zagrożone kobiety, oficer rosyjski odpędził napastliwego żyda, szedł przy powózce i odprowadził bezpiecznie aż za rogatki.
Wyjechawszy z Warszawy, Klaudyna i Emilia, jako nierozłączne towarzyszki, czuwały dalej nad rannymi i za armią wyjechaly do Modlina, a z tamtąd do Torunia, gdzie dla kwarantanny dłuższy czas się zatrzymać musiały. Tutaj Klaudyna Potocka, najczulszem staraniem otaczała zapadającą na zdrowiu towarzyszkę, której siły, stargane nadmiarem trudu i wrażeń, zdawały się ciężką zapowiadać chorobę. Choroba ta i prawdziwa siostrzana opieka przyjaciółki, zacieśniły jeszcze bardziej węzły przyjaźni. Gdy pani Klandyna po upływie lat kilku umierała w Genewie, panna Emilia, zostająca podówczas pod ścisłym dozorem policyi pruskiej, z Księstwa wyjechać nie mogła. Wypróbowana jednak wśród tylu cierpień przyjaźń, nigdy zagasnąć nie miała, żyjąc w wspomnieniu i modlitwach Emilii. W 60 lat po śmierci Klaudyny, na piersi zmarłej Emilii Sczanieckiej, zwieszał się medalion przyjaciółki, którą jeszcze na parę dni przed śmiercią ze łzami wspominała.
Chcąc oświetlić i uzupełnić duchowy stosunek przyjaźni i nierozdzielnej niemal łączności tych dwóch istot wyjątkowych, zmuszony jestem, choćby tylko urywek zacytować z listu Klaudyny, którym ulatująca już ku niebu dusza, dodaje odwagi osłabionej i zwątpiałej Emilii.
«.... Drogie życie! Uzbrój się — nie o nas myśl — pamiętaj, im rzadsze są tobie podobne istoty, tem nałożone na nie obowiązki święciej wypełniane być mają. Każdy dzień życia twojego jest cząstką ogólnego łańcucha, dla dobra którego Bóg tak świętą iskrą ciebie obdarzył. Pamiętaj, że wolą uciekające życie wstrzymać w sobie możesz. Nie poddaj się rozpaczy jałowej, tę samą energię, która podziwienie nasze wzbudza, obróć przeciw sobie. Każ sobie żyć dla pociechy jednych, dla przykładu tych, którzy korzystać potrafią z danej im nauki, dla ludzkości, której więcej jeszcześ winna, jak to, coś dotąd dla niej zrobiła. Droga! przysięgi od ciebie nie wymagam. Nie opuszczaj rąk. Niema szcześcia mówisz? W każdym czynie jest nagroda i kara, a cnota by szczęścia nie znała? A tak piękne, tak pełne, tak czyste życie, zwiędło by dla braku żywiołów, na świecie, gdzie miliony dusz osierociałych serc skrwawionych woła pomocy».
Były to przedśmiertne rozporządzenia umierającej. Pani Klaudyna krzepiąc podówczas zbolałą przyjaciółkę z oddali, musiała już z własnem fizycznem i moralnem walczyć znękaniem. Toczyła ją choroba nieuleczalna.
Wróciwszy do kraju, Sczaniecka 30-letnia zaledwie kobieta, postarzała się, a odziana majestatem powagi, oblokła odtąd dożywotnią żałobę, legendową czarną sukienkę. Po powrocie czekały ja zaraz na wstępie ciężkie, bolesne zawody. Rząd pruski zasekwestrował cały majątek, i wytoczył jej proces o przestępstwo stanu. Skazano ją na kilkoletnie więzienie i na kolosalne kary pieniężne, które mogły zachwiać całe materyalne jej położenie w przyszłości. Wreszcie z rozkazu Króla Fryderyka Wilhelma III uwolniono ją od wszelkiej winy i kary.
Dla odzyskania spoczynku i duchowej równowagi wysłana została do Karlsbadu. Spotkała tam Mickiewicza i Edgara Quinet z żoną, a w ich towarzystwie ulegając namowom po obcych krajach chciała odbyć podróż, uciekając w ten sposób, jak sama powiada, od rozpaczy. Gdy jednak przyszło do wyjazdu, gdy, obliczyła się, że wobec tylu potrzeb krajowych, nie wolno jej trwonić grosza na własne przyjemności, postanowiła powrócić do rodzinnego domu.
Dla dzieci rodzeństwa, stała się drugą matką i opiekunką, dla ubogich i rozproszonych rodaków, opatrznością i rzeczywistym stróżem aniołem, sięgając szczodrą dłonią i sercem gorącem niemal na krańce całego świata.
Bawiąc czas jakiś dla wychowania siostrzeńców swoich w Berlinie, rozszerzała tam coraz więcej zakres swej działalności i wpływów po za najdalsze granice, sięgając do rozproszonych w Paryżu i całej Francyi polaków. Ucząca się w Berlinie młodzież, z ufnością garnęła się do jej domu.
Sczaniecka objęła wielkiem sercem swojem całe niemal społeczeństwo polskie, dalekim i bliskim przychodząc z pomocą, lub służąc im radą serdeczną. Na tem stanowisku stała ona po nad wszelkiemi stronnictwami, jakie rozdzierały społeczeńswo nasze, potępiała wszelkie wybryki stronnicze, gromiła gorszące waśnie, nazywając je chorobą moralną i trądem naszym społecznym. Nie szczędziła nikomu surowej prawdy, łzą niewieścią i życiem bez skazy przejednała niejednego z Bogiem i społeczeństwem, bo gromiąc nawet, i najsurowsze prawdy wypowiadając, przemawiała tylko sercem i nie odpychała nikogo, — nikomu nie odmawiała pomocy. Na tem polu działania zarzucić jej nawet można, że nieoględnie czasami może szafowała szczodrobliwością swoją, tak bardzo bezwzględną że nadużywano jej bardzo często w celach stronniczych, nawet dla ludzi, niegodnych rzeczywistego poparcia i poszanowania. Na ten zarzut odpowiadała często, że przyjąwszy na siebie rolę szafarki i obowiązek miłosierdzia, nie chce być sędzią, ale rady tylko udzielić i prawdę wypowiedzieć może, — że woli dziesięciu niegodnym, którzy jej nadużyją, udzielić poparcia, aniżeli, chociażby jednemu niesprawiedliwie odmówić pomocy, Bogu pozostawiając osądzenie serca i sprawy człowieczej.
Stojąc na czele rodzinnego majątku, wyrzekła się dla siebie niemal wszystkiego, we wdowiej żałobnej szacie była poważną matroną, jakby z nieba wysłanem widzeniem, przypominającem społeczeństwu obowiązek pracy.
Życie ówczesne wogóle, było nieobrachowane i lekkomyślne. Świeciły fortuny pańskie, wznosiły się pałace bogate, roiły się piękne ekwipaże, konie zbytkowe, — ale bez rachuby, bez pracy bez jutra! Łatwy kredyt pruski ośmielał do zbytku, a trąd karciarstwa i bezmyślnej hulanki, podkopywał istnienie narodu, zagrażając nam coraz więcej grobowem widmem przefrymarczenia ojczystego zagonu.
Sczaniecka uważając mienie swoje, jako rzeczywiste włódarstwo Boże, uważała za pierwszy obowiązek utrzymać w całości, w należnym porządku i rozkwicie gniazdo swoje rodzinne. Ale pomimo tego zadania, które dzisiaj daleko lepiej rozumiemy, panna Emilia w zadaniu swojem, nie popadła ani na chwilę, w górujące dziś u nas pojęcia zmateryalizowanego egoizmu. I na tem polu świeci nam ta wyjątkowa kobieta, jasnym przykładem najwznioślejszych uczuć społecznych. Rządna w domu, ostrożna, myśląca zawsze o jutrze, za pierwszy obowiązek życia swojego uważała obok pracy, oszczędność, — ale była przedewszystkiem oszczędną przeważnie tylko dla siebie. Pomimo znacznych dochodów, rzeczywiście pańskiej fortuny, sobie odmawiała wszystkiego. Można by tu powiedzieć, że wielka ta, w całem znaczeniu tego wyrazu, pani, obok ładu i oszczędności, była rozumną mistrzynią, chociaż rozrzutną na pozór, bo całe niemal dochody swoje poświęcając ubogim, jakoteż instytucyom wszelkiego rodzaju. I to był jej zbytek i pozorna rozrzutność niemal, ale rozrzutność i zbytek, jakim Bóg błogosławi wybrańcom swoim.
Po burzach dziejowych, nastąpiła w życiu panny Sczanieckiej nowa epoka, na równie, a może jeszcze stokroć wyższem stanowisku zwykłej znojnej pracy codziennej.
Na tem polu nie możemy tu pominąć rzeczywistego jej brata po duchu, wielkiego myśliciela, który świeci wśród społeczeństwa Wielkopolskiego jasną ideą moralnego odrodzenia i uszlachetnienia pod godłem pracy społecznej, d-ra Karola Marcinkowskiego. Na karcie dziejów naszych, na ziemi Wielkopolskiej, historya XIX wieku zapisała to imię w pierwszym rzędzie bohaterów duchowych, jako rzeczywistego twórcę odro dzenia pojęć i służby ojczystej. Wielkiem sercem Marcinkowski stanął olbrzymem na tym zachodnim wyłomie słowiańskim, niezmordowaną pracą, rozumem i poświęceniem bez granic, stał się rzeczywistym reformatorem idei społecznej, torując rodakom drogi przyszłości, na której później zasłużony i żyjący dziś jeszcze weteran, patron, Maksymilian Jackowski, obudził ideę łączności narodowej i stworzył spójnie nierozerwalną, jednocząc lud polski z szlachtą polską, która wedle słowa poety, stała się cudem w prastarej Piastów rodzinie. Dwa wielkie serca, Sczanieckiej i Marcinkowskiego, dwie te dusze pokrewne wspólnym programem uczuć i pojęć, musiały się zrozumieć i ocenić wzajemnie. To też łączyła je przyjaźń dozgonna, na wzajemnym szacunku oparta. Mając jeden niemal i ten sam cel dobra publicznego wytknięty i w jednym idąc kierunku, pracowali wspólnie, nawzajem się dopełniając, i gdy Karol Marcinkowski był reformatorem dla społeczeństwa Wielkopolskiego w ogóle, Sczaniecka byla reformatorką niewieściego ducha, przodowniczką i wzorem Wielkopolskiej kobiety, była uzupełnieniem szlachetnego zadania i pracy Marcinkowskiego; śmiało powiedzieć można, że w przeglądzie historycznym nie godzi się tych dwóch postaci od siebie oddzielić, gdyż całość niemal jednolitą stanowią.
Dom jej w Pakosławiu, zasłynął jako jeden z pierwszych przykładem rodzinnego ogniska i zjednoczenia, stał się jednem z pierwszych ognisk oświaty i uszlachetnienia ludu polskiego.
Na rzeczy publiczne Sczaniecka łożyła niemal miliony, a jednak nie uszczupliła i nie zachwiała rodzinnego majątku, owszem rządziła nim wzorowo, podniosła wartość znaczenia ojczystej zagrody, a skupując zagon po zagonie, rozszerzała nawet dziedzictwa swego granice.
Oprócz rozsyłanej na wszystkie strony jałmużny, nie było w kraju, ani za granicą żadnej instytucyi narodowej, do której podniesienia nie Spieszyła z hojną ofiarą, a ilekroć nie starczyło własnego rozporządzalnego grosza, nie cofała się przed uciążliwą, a tak przykrą nieraz ofiarą zbierania składek publicznych i kołatania do serca innych. Przyczyniła się też niepospolicie do założenia «Gmachu Bazarnego w Poznaniu» i «Towarzystwa Pomocy Naukowej», tych tak poważnych instytucyj, które po dziś dzień są jednym z najwznioślejszych pomników zasługi i imienia dr. Karola Marcinkowskiego. Ona to obudziła pierwsza i powołała do życia z własnej inicyatywy, «Stowarzyszenie kobiet», któremu przewodniczyła, dopomagając młodzieży do ukończenia nauk, do możności uczciwego zapracowania na chleb powszedni i przyniesienia pożytku krajowi. Uzupełniając myśl dr. Karola Marcinkowskiego, i idąc za przykładem założonej przez niego «Pomocy Naukowej dla kształcącej się u nas ubogiej młodzieży polskiej», powołała do życia odrębną a siostrzaną instytucyę narodową «Pomocy Naukowej dla ubogich dziewcząt w Poznańskiem i Prusach Zachodnich», własnym niemal przeważnie nakładem stworzyła tę, tak poważną i zbawienną instytucyę, a matkowała jej aż do zgonu pomocą, opieką, radą i poświęceniem. Tę pamiętną postać chrześciańskiej bohaterki, kté ra świeciła na polu poświęcenia bezgranicznego uczcił Lenartowicz, głosząc na jej cześć wiersz p. t. «Siostra szpitalna».
Nad Pakosławiem świeciła jasna gwiazda uznania i czci ziomków, a uszanowania wśród ludzi uczciwych nawet w nieprzyjacielskim obozie.
Dom polski tego zakroju, ziemia ojczysta w takiem ręku i pod takim przewodem, były już oddawna solą w oku i kłóły ówczesnych germanizatorów, których równie jak dzisiaj, było i jest zadaniem wykupienie ziemi z rąk polskich. Robiono więc nieśmiałe z początku usiłowania i nie szczędzono nawet pokusy, nie rozumiejąc tego, że słaba niewiasta silny i rozumny stawi opór germanizacyi, przez którą nie jeden niestety mężczyzna dawał się złamać i wywłaszczyć. Razu pewnego landrat tego powiatu, zalanego już, niestety, przeważnie niemczyzną, przybył do Pakosławia, aby nieśmiałe rozpocząć rokowania z panną Sczaniecką. Znając hojne rozdawnictwo i ofiarną, jak ją nazywał, «manią poświęcenia» pani domu, spodziewał się ją zdobyć nadzieją zrealizowania znacznej, bo dwumilionowej przeszło kwoty, podnosząc niepraktykowaną jeszcze wówczas cenę pruskiej morgi do 400 marek. Ale panna Sczaniecka z wyrazem największego oburzenia i pogardy propozycyę tę odepchnęła, nazywając ją ubliżeniem godności uczciwej kobiety i obywatelki polskiej. Landrat pouczony dosadną odprawą, opuścił Pakosław, przekonany zapewne, że ziemia jest i pozostanie niezdobytą.
Każdą nową boleść i coraz cięższe brzemię życia odczuwała Emilia i opłacała krwią serca swojego, ale słusznie powiada autor umieszczonego w «Przeglądzie» artykułu «Z roczników poświęcenia», że ból chyba nie zabija, kiedy przeżywszy zniewagi i upokorzenia publiczne, utraciwszy najdroższych przyjaciół i najbliższych w rodzinie krewnych, dożyć jej jeszcze przyszło ery Bismarkowskiego prześladowania, usłyszeć wśród ciągnących od wieków na słowiańskie dziedziny, — zawsze jedno i to samo złowrogie hasło: «der Drang nach Osten» i «ausrotten» dzisiejszej hakaty niemieckiej. W tej to epoce i pod takiem wrażeniem pisała w liście do siostrzenicy pełne znaczenia i prawdy słowo, którego tu się pominąć w historycznym naszym obrazie nie godzi:
«Za daleko idą Niemcy w swojej nienawiści, — sądzą, że są już panami świata, że mogą bezkarnie działać. Nie znają historyi, — inaczej wiedzieliby, że pierwszy krok zrobiony na złej drodze, przyprowadza do upadku. Ale bólów ból, to nie brutalny nacisk wroga, lecz własna niemoc ducha i brak zaradności i woli naszej.»
W innym ustępie listu pod inną datą, pisze: «okropny ten rok będzie, wiele bardzo majątków przejdzie w ręce wrogów, a nasi kapitaliści na nieszczęście nie mają tego poczucia obowiązku, aby kupować i ratować tę świętą naszą ziemię wolą spokojnem okiem patrzeć na ten upadek, byle im było dobrze. Ciężki oni Bogu zdadzą rachunek, bo wedle mnie przyczyniają się do upadku kraju i wielki grzech popełniają. Widzieć zbliska, co się dzieje z wsią, która przechodzi w ręce niemieckie, to serce. zakrwawia! Wogóle, kto ma długi, a z góry sobie nie powie, że wszystkiego trzeba sobie odmawiać, tego rok ten do upadku musi doprowadzić».
Takie to pojęcia i przekonania były tajemnicą ocalenia jej majątku, kiedy tylu innych, nic nie zdziaławszy dla sprawy publicznej, bezradnie ginęło.
Duch jej podniosły, przejęty prawdami chrześciańskiemi, duch ten nigdy nie dał się unieść w żaden obłędny kierunek, ani w żadną waśń narodową. Gardziła niemi, bo ona tylko kochać i działać umiała.
Tak zasłużywszy się Panu, z promiennem sędziwem obliczem, jaśniejąca powagą cnoty niepokalanej, doszła nareszcie kresu ziemskiej swojej wędrówki.
Chwila żalobnego pochodu za trumną ś. p.
Emilii Sczanieckiej była raiste wzruszająca do głębi i wymownym wyrazem wyjątkowej czci i poszanowania milionowej drużyny rodaków. Całe społeczeństwo Wielkopolskie, wszystkie bez wyjątku stany, zlały się w jednolity harmonijny akord pogrzebowego dzwonu. Dostojna zmarła w obszernym testamencie o wszystkiem i o wszystkich myśląc, cicha i skromna za życia, zakazała rodzinie wszelkiej ostentacyi i przepychu pogrzebowego, zastępując je sowitą jałmużną dla ubogich.
Nie dozwoliła zwykłych ogłoszeń, spraszania księży, przyjęcia pogrzebowego i mów żałobnych. Prosiła, aby trumna jej, zbita z czterech zwyczajnych desek, na wzór włościańskich, zrobioną była przez miejscowego stolarza i aby ciało jej nie w grobach kościelnych, ale na parafialnym cmentarzu wśród ludu swego złożone było.
Wypełniono wolę zmarłej; pogrzeb w zasadzie wedle życzenia, co do formy, był rzeczywiście ubogi, a mimo to jednakże, był to pogrzeb niemal królewski. Co tylko żyło w Księstwie dążyło do Pakosławia, i za ubogą białą trumienką, ze łzą i poszanowaniem szły niezliczone tysiące! Pochód to był królewski, bo górował nad nim duch wdzięcznego społeczeństwa, które wieńcem żałobnego wspomnienia, czci i poszanowania, łzą serdecznego żalu żegnało zmarłą, godną wieko pomnej pamięci, matronę polską.