<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Amaury de Leoville
Data wyd. 1848
Druk Józef Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amaury
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Dziennik P. d’Avrigny (Ciąg dalszy).
5 Czerwca

Zdrowie jej polepsza się nieco — i to małe polepszenie winienem kochanej mej Antoninie. Amory cierpi bardzo; i jeżeli stał się mimowolną przyczyną nieszczęścia, trudno było więcéj zrobić dla wynagrodzenia go. Cały czas jaki mógł, poświęcił Magdalenie, a jestem pewien, że ani na chwilę myśleć o niéj nie przestaje.
Ale spostrzegłem jedną rzecz: kiedy Amory i Antonina znajdowali się obok Magdaleny, wtedy była niespokojniejsza; oczy jej biegały to na niego to na nią, i starały się podchwycić ich spojrzenia. A ponieważ zwykle trzymam ją za rękę czułem, że zazdrość bije w żyłach. Ona widać zapomniała o tém. — Kiedy jedno z nich było przy niéj, pula spokojniej uderzał; ale kiedy znowu, oboje byli nieobecni, — biedna Magdalena, jakże cierpieć musiała, jakże ją gorączka trawiła, dopóki które z nich nie ukazało się nareszcie.
Jego — nie mogłem oddalić. Wtéj chwili on dla niéj równie jest potrzebny jak powietrze, którem oddycha. — Później — zobaczymy. Nie śmiałem usunąć Antoniny, bo jakże powiedzieć dziecku temu, młodemu i niewinnemu jak dzień Boży: Antonino idź ztąd!? — Ale ona wszystko odgadła.
Przed wczoraj weszła do mego gabinetu: „Mój wuju, mówiła mi, słyszałam, miałeś zamiar przewieźć Magdalenę do swego pałacu Ville-d’Avray, skoro czas piękny nastanie i zdrowie jéj się polepszy. Otóż — piękne dni się zaczynają i Magdalena ma się już daleko lepiéj. Ale pałac twój od roku niezamieszkany, potrzebuje obejrzenia, a szczególnie pokoje Magdaleny, przy téj nieszczęśliwej chorobie, wymagają starannego opatrzenia. Dla tego ja bym Cię prosiła mój Wuju, aby mi zechciał pozwolić pojechać tam.
Od samego początku mowy jej domyśliłem się wszystkiego i utkwiłem wzrok w niej. Przed memi oczyma spuściła głowę, ta gdy ją podniosła, widziała otwarte ramiona moje. — I rzuciła się w moje objęcia łkając od płaczu.
O mój wuju, mój wuju, zawołała, jam temu nie winna! przysięgam Ci, Amory najmniejszéj uwagi na mnie nie zwraca, nie zajmuje się mną wcale; a od czasu choroby Magdaleny, zapomniał prawie, że ja żyję na święcie. A jednak ona zazdrośna! i zazdrość ta ją męczy. Ach! nie mów mi, że się mylę; ty wiesz mój wuju o tém tak dobrze jak ja; bo zazdrość ta przebija się w całej jej osobie, i w jej oczach palących i w jej drgającym głosie i w ruchach jej gorączkowych. Mój wuju! przekonany jesteś, że trzeba abym odjechała, i gdybyś nie był dobry tyle, dawnobyś mi to powiedział.”
Nie odpowiadając nic, przycisnąłem ją do serca; potém oboje weszliśmy do pokoju Magdaleny. Była wzruszona, niespokojna. Amory od pół godziny już nie był przy niéj, widocznie sądziła że są razem.
Moje dziecko, rzekłem jej, ponieważ masz się coraz lepiej, i za jakie dni piętnaście, spodziewana się, będziemy mogli wyjechać na wieś, dla tego dobra nasza Toni podejmuje się być naszym marszałkiem, i wyjechać naprzód, aby nam przygotowała mieszkanie.
— Jakto? zawołała Magdalena, Toni jedzie do Ville d’Avraj?
— Tak, moja droga Magdaleno, ty się masz lepiéj, jak ci wuj powiada, służąca twoja, panna Brown i Amory, zostaną z tobą, i będą mieli staranie o tobie. Jak dla rekonwalescenta, to dosyć.
A ja przez ten czas przygotuję ci pokój, będę się opiekowała kwiatami, uporządkuję oranżeryę, a kiedy przyjdziesz, wszystko będzie już gotowe na twe przyjęcie.
— A kiedy odjeżdżasz? spytała Magdalena ze wzruszeniem, którego ukryć nie była w stanie.
— W téj chwili; zaprzęgają już.
Wtedy czy to wyrzuty, czy wdzięczność, czy mieszanina obli tych uczuć działała, Magdalena wyciągnęła ręce ku niéj i obie uścisnęły się szczerze. Zdało mi się nawet, że Magdalena szepnęła jej do ucha: przebacz mi!
Potém, niby z przymusem jakim rzekła:
— Nie poczekasz na niego? nie pożegnasz się znim?
— Na cóż się żegnać? Za piętnaście dni, a najdalej za trzy tygodnie wszak zobaczymy się wszyscy; pożegnaj go i uściśnij odemnie, to mu daleko więcej radości sprawi.
Antonina wyszła.
W kilka minut potem słyszeliśmy turkot powozu, i Józef przyszedł powiedzieć, że odjechała.
Dziwna rzecz! przez cały ten czas trzymałem ją za puls. Zaledwo oznajmiono nam odjazd Antoniny, Magdalena uspokoiła się nagle i puls jej z 90 uderzeń spadł na 75. Potem zmęczona tem ostatniem wzruszeniem, które nieświadomemu tylko błahem by się wydało — zasnęła snem spokojnym i cichym. I snu takiego nie miała, od tego nieszczęśliwego wieczoru, w którym złożyliśmy ją na tem samem jéj łożu. — Ponieważ spodziewałem się, że Amory wkrótce nadejdzie, uchyliłem nieco drzwi, aby szelest jaki mógł uczynić wchodząc, nie obudził jéj przypadkiem. W istocie w kilka minut zjawił się. Dałem mu znak żeby siadł w głowach jéj, aby obudziwszy się jego naprzód ujrzała. Ach! mój Boże! Ty wiesz, żem już pokonał zazdrość moję. Niech jej oczy patrzą jak najdłużéj — bodaj miały patrzeć na niego tylko. — Odtąd stan jéj się polepsza.

9 Czerwca

Ciągle dobrze. Dziękuję ci Boże!

10 Czerwca

Teraz Amory ma w swym ręku jéj życie. Niech zrobi to, czego żądać będę — a ocalimy ją może!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.