Już kury pieją raz drugi, noc bieży,
Jeszcze się ogień w świetlicy Trojnata
Pali, i jeszcze nie spoczęli oba.
Cicho na zamku, tylko szmer stłumiony,
Jak szepty ludzi, to z wiatrem się wznosi,
To milknie znowu, i cisza głęboka.
A na podwórcu migają się cienie,
Po dwa i po trzy; już zamku przedsienie
Polne Żmudzinów, już straże u bramy
Zabite leżą na zamkowym wale.
I straż Doumanda osadziła wrota:
Bojar Trojnata do świetlicy wpada.
— Kunigas! czas już; zamek nasz. dokoła
Naszych już ludzi opasany strażą.
Dwóch tylko u drzwi Mindowsa wartuje,
Reszta z Poklusem w Pragarze na godach.
Nim ranek wejdzie, powrócą Bojary,
Za resztą ludu wysłani po siołach,
I Mindows jeszcze może walczyć z niemi.
Teraz czas, Panie! Gdy zdradę wywietrzy,
Uciec nam może, zna kryjówki grodu.
Idźmy. — I Doumand porwie się z pościeli,
— Idźmy! zawoła; dościeśmy czekali,
Dosyć kłamali, dosyć przecierpieli;
Idźmy! — I Trojnat za miecz swój pochwycił,
Rozwarli wrota, a zdrajca prowadził.
Pod drzwi komnaty podstąpili zcicha;
Na progu straże rozciągnione spały,
Lecz pochwycone krzyku nie wydały,
I jęk stłumiony zgon tylko zwiastował.
Doumand szedł naprzód, bo zemstą wrzał cały,
Słowa rzec nie mógł, a usta mu drżały,
Ręce się trzęsły i serce mu biło
Miłości siłą i rozpaczy siłą.
Przeszli komnatę jedną — cisza wkoło,
Drugą — i u drzwi sypialnéj świetlicy
Stanęli. Ucho chciwe Doumand wkleił —
Dwa słychać tylko, dwa tylko oddechy,
Jedno westchnienie długie, w śnie zrodzone.
I wpadli nagle. Na miękkiéj pościeli,
Mindows na piersiach Doumandowéj żony
Leżał w śnie piérwszym; jéj ręce na szyi
Jego związane, a usta na czole
Leżą różane. Obok szaty zdjęte,
Kraśne odzieże, błyskotki przeklęte,
Któremi serce przekupił kobiéce.
Ujrzał to Doumand, i nim Mindows oczy
Rozkleił, mieczem rozplatał mu głowę.
Zraniony jeszcze porwał się, i z rykiem
Padł jak zwierz dziki. Kobiéta zbudzona
Krzycząc się zrywa, na kolana rzuca.
Wtem Trojnat skoczył i poprawi razu.
Mindows krwią spłynął, zatoczył się, pada,
A Doumandowa przed mężem swym blada,
Wyciąga dłonie, pełznie do nóg jego.
— Panie! — zawoła. On nie słuchał głosu,
Za włosy porwał, miecz w piersi utopił.
— Kraśne ci szaty uszył twój Mindowe,
Kraśniejsze Doumand daje ci na drogę!
Dobrze wam było żyć razem na ziemi,
Idźcież we dwojgu do jednéj mogiły. —
Mówił, i oczy w twarz żony utopił.
Ujrzał ją Doumand, poznał ukochaną,
Zemsty zapomniał, miłość przypomina,
I miecz wyrywa, i siebie przeklina,
Z piersi przebitéj krew usty wysysa,
Woła, na ręce bierze i podnosi,
U martwéj jeszcze przebaczenia wzywa.
Napróżno! — oczy zagasły, śmiertelny
Całun na bladéj rozesłał się twarzy,
Głowa opadła. Jednym znakiem życia
Krew, z białéj piersi płynąca potokiem.
Ale już Doumand na trupa Miodowy
Upada, zemstą pragnąc się napoić.
A Trojnat stoi, spójrzał, z myślą nową
W dalsze świetlice szalony poskoczył.
Wtem Mindows wstaje, za nim się potoczył,
Cały krwią zlany, z najeżonym włosem,
Z wzniesioną pięścią; — Doumanda obalił,
Dognał Trojnata, za szyję u proga
Chwycił i jego na ziemię wywrócił,
Depcze nogami; — chce mówić, — nie słowa,
Głos tylko jakiś z piersi się dobywa,
Głos niewyraźny, stłumiony, warkliwy,
Jak zwierza, kiedy pod myśliwca strzałą
Padłszy, chce jeszcze raz tchnąć piersią całą.
Ale nierówna walka ich i siły;
Powstaje Trojnat, trzeci raz ciął mieczem,
A jeszcze ducha nie wypędził z ciała.
Ostatkiem życia Mindows nań się rzucił,
I skonał, cisnąc w bezsilném objęciu.
— Dzieci swych bronisz, wilcze, Trojnat woła;
Nie — nie! ja życia szczenięciu twojemu
Nie dam jednemu! wszystkie wymorduję! —
Słuchaj mnie: z tobą ród twój ginie cały —
Słuchaj! jam długu zemstę w piersi chował,
Nie żebym w końcu słaby ją darował! —
Mówi, i ręce rozrywa, i bieży,
Gdzie na posłaniu dwoje dzieci leży;
One z przestrachu powtulały głowy,
I cicho płaczą; i ojca, i matki,
I swych służebnych napróżno wołają.
Wywlókł ich Trojnat z posłania za włosy,
Rzucił na ziemię i zdeptał nogami,
Rozkrwawil mieczem, aż z rozdartéj piersi
Dziecięce dusze w mękach uleciały.