Był w on czas w Żmudzi Kunigas, Mindowsa
Blizki pokrewny, Trojnata miał imię.
Nigdy z innemi na stryjowskim zamku
Chleba, w gościnie korząc się, nie prosił.
Aniś go widział na wojnie z innemi
U boku pana, na pańskim obozie.
W lasach głębokich, jak zwierz przeżył dziki
Młodość zieloną. Tylko na głos rogów,
Ze swoim ludem sam jeden się gonił;
Gdzie wojna była i krew lać się miała,
Sokołem padał, odlatał sokołem.
Cudzéj nad sobą nie uznawał władzy,
Nie cierpiał pana — on sam panem sobie.
Nieraz Mindowsa szeptali dworacy,
Że Trojnat z wojskiem nie idzie z innemi,
Że na dwór jego bić czołem nie śpieszy. —
Lecz on był wszędzie, gdzie rogi zagrzmiały,
Dnia się nie spóźnił na pobojowisko.
I Mindows dumę synowca szanował,
Ani go na dwór ku sobie przywołał,
Dani corocznéj nie liczył tak ściśle.
Znać bał się — może kochał pokryjomu.
A Trojnat żył tak zamknięty w swym grodzie,
Dzieląc czas łowy, wojną, odpoczynkiem,
Przed ogniem swoim dumając domowym,
Lubiąc posłuchać Burtyników śpiéwu.
Nieraz wieczory, nieraz nocy całe,
Dumał na łokciu oparty, gdy siwy,
Ślepy mu starzec nócił dziadów pieśni;
A wówczas piersi wznosiły się w górę,
Oko paliło, za oszczep porywał,
Wstrzęsał rękami, zębami zazgrzytał,
Niemców klnąc, Lachów, Tatar i Rusina.
Lecz niczém jego dla Lachów nienawiść;
Prędzéjby dłoń swą podał Tatarowi,
Prędzéj Rusina ugościł wesoło,
Niżli na widok Niemca się utrzymał.
Jak psy żebraka, Niemca nienawidził,
Czuł go zdaleka i wstrząsał się groźny,
Nie słuchał mowy, nie patrzał postawy,
Dość mu, że Niemiec, ażeby był wrogiem.
I Niemcy rękę Trojnata już nieraz
Przez zbroje stalne na karkach poczuli;
Nieraz on nowe grody ich popalił,
Wyciął załogi i mury rozwalił,
Nieraz ich w lesie wytropiwszy ślady,
Napadł znienacka w pierwospy na braci,
I krwawe łoże usłał dla uśpionych.
A nigdy złapać nie dał się Krzyżakóm,
Z zasadzek jak wąż uchodząc z pod trawy.
Wielka też była Krzyżowych nienawiść
Ku Trojnatowi; trzykroć z całą siłą
Szli pod gród jego, trzykroć go palili,
Zorali gruzy i potrzęśli solą;
I trzykroć jeszcze wzniósł się zamek nowy,
Jak gdyby szydząc z krzyżackiéj potęgi.
Trojnat z Połockiéj powrócił wyprawy
I znowu dumał przy ogniu domowym,
Gdy wieść, co Litwą biegła niewstrzymana,
Na progu jego zamczyska upadła.
— Mindows się Bogów litewskich wyrzeka,
Mindows Niemiecką przysiągł przyjąć wiarę. —
Zatrząsł się Trojnat i za miecz pochwycił,
Łuk swój na plecy, procę wziął do pasa,
Spalił ofiarę Kobolóm zamkowym,
I konia dosiadł, i poleciał w Litwę.
Po drodze pytał, bo wieści nie wierzył,
A wszędzie płacząc lud mu odpowiadał.
— Posły Mindowsa już poszły na zachód.
Mistrz Andrzéj długo w Nowogródku gościł,
Przyjazne dłonie z Mindowsem złączyli;
Przyobiecał mu pomoc przeciw Rusi.
Już Mnichy idą po Litwie z krzyżami,
Już palą dęby, święte łamią gaje,
A z wierzchu bramy nowogródzki Kobol
Upadł na ziemię i rozbił się w druzgi. —
Słysząc to leciał Trojnat prędzej jeszcze;
Piekło go w piersi, ręka silna drżała,
A koń, co pana głos i myśl rozumiał,
Jak jeleń sadził przez knieje i bory,
Przepływał rzeki, na góry się drapał,
Nie stanął spocząć, nie odwrócił głowy,
Aż gdy stanęli u bramy zamkowéj,
Zsiadł Trojnat, wstrząsnął zasępione czoło,
Spójrzał. Mnich czarny na podwórcu siedział,
A wkoło niego gmin stojąc ciekawy,
Słuchał spokojnie nauk nowéj wiary.
W duszę Trojnata jakby Poklus rękę
Zanurzył, ostre utopiwszy szpony —
Chciał ubić Mnicha, — niepojęta siła
W miejscu go wryła i rękę wstrzymała.
Wtém starszy Smerda czołem mu uderzył,
I do Mindowsa prowadził świetlicy.
Trojnat czarnego klnąc pominął Mnicha.
W progu komnaty Mindows stał ponury,
I oczy ich się w milczeniu spotkały.
Trojnat Kobola u drzwi próżno szukał,
Nie znalazł, spójrzał, i za miecz u pasa
Chwytając, groźno spytał Kunigasa.
— Cóż to? czy Niemcy Litwę zwojowali?
Czyś ty niewolnik, czy niemiecki sługa,
Że czarnéj sowie hukać tu pozwalasz,
Na swoim zamku, Kniaziu, w uszy twoje? —
Nic nie rzekł Mindows, lecz okiem go zmierzył,
I ręką dał znak, ażeby umilknął.
— Milczeć nie będę, rzekł mu Trojnat dumnie;
Słyszałem wieści, wieścióm nie wierzyłem,
Chciałem sam ujrzéć, ujrzałem oczyma,
Dotknąłem ręką — i jeszcze nie wierzę.
Mindows więc wiarę swych ojców zaprzedał,
Mindows się zakuł w złocone kajdany,
Mindows to czyni! I lud swój, jak stado,
W ręce rzeźnika, na śmierć zaprzedaje! —
A Mindows jeszcze milczał uporczywy.
Ciągnąc Trojnata, do środka świetlicy
Weszli, a Żmudzin wciąż gniewny gardłował —
— Na drzewo Mnicha, co pod twoim bokiem
Śmié lud od Bogów litewskich odwodzić;
Ty wiész, ty na to pozwalasz, Mindowsie!
Czyliś zapomniał, żeś syn Ryngoldowy,
Czy krew niemiecka w twoich żyłach płynie?
Czy matka twoja z psem się całowała,
Gdy ciebie, zdrajco, na świat wydać miała?
Tyś to, czy nie ty, niewolnicy synu,
Nadziejo Litwy, nieprzyjaciół strachu —
Mów, kto cię przywiódł na występek taki? —
Mindowsa oczy już gniewem pałały,
Już usta sine kołysząc się drżały.
— Jam to, zakrzyknął, ja jeszcze Mindowe!
A kto mnie nie zna, po ręku poczuje,
Żem ten sam jeszcze, co mych braci pożył!
Jam sprzymierzeniec Krzyżaków, a pan wasz.
Jutro bałwany litewskie wywrócę,
A kto Niemieckiéj nie chce przyjąć wiary,
Niech idzie z ojcy do Wschodniego kraju,
Starym się Bogóm ode mnie pokłonić!
Jam to, Trojnacie, lecz nie pogan Kniaziem,
Królem litewskim, Litwy chrześciańskiéj.
Wielki Bóg Chrześcjan oświécił mnie z góry,
Precz wygnał Bogi Litwy z duszy mojéj! —
Mówił, a Trojnat do miecza się chwytał.
— To prawda, prawda! wielkim krzyknął głosem,
Prawda, żeś zdrajca, niewolnicy synu!
Prawda i prawda, że cię Litwa cała,
Zaprze jak wroga, jak obcego sobie,
Prawda, że głową nałożysz przymierze!
Spełnią się słowa i kara nie minie. —
— Wziąść go i zabić! — zakrzyczał Mindowe.
— Mnie zabić — mojéj krwi ci brakło jeszcze?
Zawołał Trojnat — nowym Bogóm swoim
Miłą z litewskiéj krwi chcesz dać ofiarę.
Weź, zabij; po to przyszedłem do ciebie,
Ażebym prawdę usłyszał z ust twoich,
I śmierć z twéj ręki odniósł, bym najpiérwszy,
Ojcóm twym poszedł twą zbrodnię zwiastować!
Zabij mnie — alboż trudno ci krew swoją
Przelać, wszak braci, wszak stryja zabiłeś,
Wszak się na klęski, na zbójstwa rodziłeś,
Wszak od Ryngolda stosu do téj chwili,
Krew Litwy lałeś wodą bez ustanku.
Zabij — Lecz słuchaj, — Litwa wre już cała;
Dziś moja, jutro twoja padnie głowa —
Jechałem, wszędzie płacz słyszałem tylko,
Przysięgi na śmierć, spiski na twą głowę —
Myślisz, że łatwo odwrócić od wiary?
Patrz na te dęby, co stoją na wałach,
Każ być sosnami; gdy się staną niemi,
Litwa się ochrzci i rzuci swe Bogi —
Myślisz, że łatwo odwrócić od wiary!
Widzisz tę rzekę, co do morza płynie;
Zawróć ją nazad, niech się w górę toczy!
Myślisz, że łatwo spędzić gmin groźbami!
Nie; my nie chcemy pokoju z Niemcami,
Niemieckiéj wiary, niemieckiéj opieki! —
A ręka, która tknie się naszych Bogów,
Wprzódy niż one zwali się na ziemię;
A głowa, co się przed krzyżem pochyli,
Pod krzyżem krwawa upadnie z tułowu.
Ja dziś, a ze mną jutro Litwa cała,
Po wrót twych będzie tą groźbą stukała —
I przyjdą wszyscy: starce, żony, dzieci,
Piérwszy raz z prośbą, — ty wzgardzisz prośbami,
Drugi raz z groźbą, — groźby nie usłuchasz;
Trzeci raz z mieczem, — po twą głowę, Kniaziu! —
Mówił — lecz w więzach ostatnie już słowa,
Pieniąc się, skończył; bo na znak Mindowsa,
Pętlę na szyję niewolnik narzucił,
I ciągnął z sobą w ciemnicę głęboką.
— Twoje proroctwo pełni się na tobie,
Złowróżby ptaku, co mi śmierć zwiastujesz! —
Krzyczał Kunigas. — Lecz miecz Ryngoldowy
Nie tknie podłego niewolnika głowy —
Jutro lud ujrzy obnażone ciało,
Krukóm na pastwę na wałach rzucone,
A kto z groźbami wybierze się do mnie,
Pójdzie się wprzódy z twym trupem poradzić. —
Wrzał długo Mindows; i ledwie świt ranny,
Słońce z kąpieli wschodzące zwiastował,
Kunigas stał już przed wroty ciemnicy,
A lud zwołany napełniał podwórzec.
Czemuż tak nagle lice mu pobladło,
Trzęsą się ręce, wargi pośmiały,
Wściekle się rzuca i ludzi rozbija? —
Czemuż tak szybko od zamkowéj wieży,
Do swéj świetlicy rozjuszony bieży?
Czemu nie każe zuchwalca ukarać?
A lud powoli szemrząc nazad płynie?
Trojnata niéma, niéma u wrót straży,
Uciekli nocą, a w lochu na ścianie
Stryczek pozostał tylko i siekiera.