Nazajutrz, ledwie trzeci kur zaśpiéwał,
Mistrz wstał i suknię niespokojny wdziéwał,
I cicho szepcząc kapłańskie pacierze,
Ze stoła kartę po karcie podnosił,
Wlepiał w nie oczy, rozmyślał nad niemi,
Czytał, czytając sciskał ramionami,
I zbudził śpiące chłopię, co u proga
Na garści słomy spokojnie, głęboko,
Snami młodości i znużenia spało.
Zbudził, na karty skórzane mu wskazał,
W których już palcem niespokojnym zmazał
Jedno, a drugie nakréślił u góry.
— Siadaj, rzekł chłopcu, pisz mi kartę nową;
Jak tutaj stoi, pisz mi słowo w słowo,
Opuść zmazane, dodaj co dodałem,
I śpiesz Komtura zwołaj, niech przychodzi,
I Biskup Christjan, — dla ważnéj narady. —
Słudzy pobiegli, on duma i duma,
To karty czyta, to ciska zwojami,
To patrzy w wielkie wiszące pieczęcie,
To usty jakieś wyrzuca przeklęcie,
Śmieje się, marszczy, zastanawia, marzy,
A wszystkie myśli widać mu na twarzy,
Jak widać w stoku przezroczystym na dnie
Liść, który z wierzby schylonéj upadnie.
Usiadło chłopię z kartą na kolanie,
Oczy w pargamin żółty wlepia spiące,
Po białéj karcie wodzi cugi drżące,
I tak jak senne wiły się marzenia,
Wije litery w kształt kwiatów i ptaków,
W kształt ludzkich twarzy i rysów szatana;
To znów drobnemi litery, jak makiem,
Usypie czarno kartę rozwieszoną.
Wszedł Christjan. Mistrz mu łagodnie się skłonił,
I Komtur za nim, w czarny płaszcz owity;
Weszli, stanęli trzy wśród izby cienie.
Stali. Mistrz wkoło potoczywszy wzrokiem,
Rzekł do Christjana — Ojcze! źle u ciebie;
Na twoich ręku Litwę i Mindowsa
Złożyłem, w twojąm powierzył opiekę.
Powiedz, co się tu, ojcze, u was dzieje,
Jaki tu ogień z pod popiołów tleje?
Trzeba go zalać, zagasić go trzeba.
Mindows ponury, milczący, a z lica
Patrzy, bodajbym nie zgadł, tajemnica.
Serce już jego dalekie Zakonu;
Z ludem mu bije. Lud warczy, choć leży,
Zerwie się wkrótce i na rzeź pobieży.
Mindowsa szatan jakiś podbuntował.
Nie takim był on, gdy nas potrzebował.
Cóś złego wróżę — trzeba Litwie radzić.
I ciszéj dodał — Innego na czele
Z rąk naszych kogo nad niemi posadzić. —
A Christjan milczy, łza mu z oczu płynie,
I zcicha rzecze — Zgadliście, o panie! ZleŹle z Litwą; któś ją tajemnie podżega.
Codzień mniéj było ludu u ołtarzy,
Aż nikt nie został. W lasy się gdzieś kryją,
I tam bałwanóm stare ognie palą.
Mindows przez szpary patrzy na niewiarę;
I jemu jeszcze słodkie błędy stare —
I jemu cięży dłoń nasza na głowie,
Marzy i milczy. Biada, gdy wypowié,
Co w duszy jego milcząc się zebrało.
Zawczoraj Trojnat przyleciał tu czwałem,
Wpadł do świetlicy i długo cóś prawił,
I krzyczał głośno, i nie usiadł za stół,
Rogu nie wypił, nie przyjął gościny;
Koń stał i czekał u bramy zamkowéj,
A ledwie kilka zmówiłem pacierzy,
Tentent się znowu rozległ po zamczysku,
Poleciał nazad do rodzinnéj Żmudzi. —
— On uknuł zdradę, on już zbiéra ludzi —
Komtur Ragnety poszepnął Mistrzowi.
— Więc śmierć mu zdrajcy! Mistrz krzyknie z zapałem,
Niech z zamku jego zgliszcza tylko dymią!
Nim do stolicy wrócę, na gród jedźcie,
Wziąść buntownika, a szatrę rozwalić. —
— Wyjechał, Christjan opowiadał daléj,
Weszła Królowa, która u drzwi stała,
I wié co mówił, bo wszystko słyszała.
Weszła — i jęki słychać tylko było.
Chwila, — ucichło; Mindows sam pozostał,
Długo ciężkiemi myślami się, chłostał;
Nazajutrz, wiécie, jak was przyjął, panie! —
— Wiém wszystko, widzę, Mistrz gniewnie zawoła,
Na dłoni zdrada, dowodów nie trzeba.
Lecz biada zdrajcóm!! — Podajcie mi radę. —
Komtur rzekł — Czekaj; zdrada na wierzch spłynie,
Wówczas koronę zrzucić mu i z głową,
Zostaną dzieci ze słabą Królową,
Tyś opiekunem i ojcem przybranym,
Litwę masz w ręku, i uczynisz z niemi,
Co sam zapragniesz, dla dobra Zakonu. —
A Christjan rzecze — Znam kraj, z kijem w dłoni
Przeszedłem sioła, grody i hradyszcza,
Byłem w ich chałach, jadłem razem z niemi,
I jedną myślą nieraz z niemi żyłem,
I z jednéj czary miód gościnny piłem.
Lud dobry — Wielu nawróciłem słowy,
Że krzyż całując, przyjmowali wiarę. —
Cóż? Gdym plecami do nich się obrócił,
Każdy Chrystusa dla Perkuna rzucił.
Nie prędko jeszcze oświécą się wiarą,
Płaczę! Lecz widzę, Bóg od nas twarz swoją
Odwraca gniewny od niemiłych dzieci.
O! nie tak, Mistrzu, nawracają ludy,
I nie tak pasą owce Chrystusowe —
Ty mieczem walczysz, miecz na twoją głowę
Zwróci się, wedle słów Pisma Bożego.
My winni, panie, kiedy nas odbiegą —
Nie dusz zbawienia, korzyści szukamy,
Nie dobra ludu, doczesnych dóbr sobie;
A kto nawraca orężem i siłą,
Imię Chrystusa ten napróżno wzywa;
A kto nawraca dla korzyści swojéj,
Ten pracy gorzkiéj owocu nie zbierze.
Idźmy jak bracia, nawracajmy szczérze,
Naówczas ludy uznają w nas braci;
Owoc sowity za trudy zapłaci.
I ujrzym słońca wiary choć jutrzeńkę,
Nad biédną ziemią w pomrokach leżącą;
Ujrzym wschód ziarna na Chrystusa roli, Bóg błogosławić będzie, i pozwoli
Bogatém pracy dusznéj cieszyć żniwem.
Nie walczyć z niemi, lecz się trzeba zbracić,
Łagodném słowem zakraść się do duszy.
Niechaj zapomną o dniach nieprzyjaźni,
Sypmy im dary, pociechę, osłodę.
Serc nie nawrócim zemstą i żelazem,
Bo z tych, co padną, wyrosną mściciele.
Powoli wiarą karmmy dzicz zbłąkaną,
Jak Jezus karmił rzeszę wygłodniałą
Chlebem i rybą — pokojem i zgodą.
Oślepłe oczy na światłość otworzą!
Gotujmy rolę, w którą słowo Boże
Padnie i zejdzie, gdy się dni wypełnią. —
Skończył, a Mistrz mu z uśmiéchem odrzecze —
— Kapłańskie słowa i mnisze to rady,
Lecz niemi, ojcze, nie podbijesz ludu.
Mieczem nawracać, strachem trzeba złamać,
Połowę wyciąć, aby ochrzcić drugą.
Nie na to miecz nam do boku wiązano,
Byśmy niewiernych słowy nawracali.
Krzyżby nam tylko, kij dano pielgrzymi,
Gdybyśmy słowy wiarę szérzyć mieli. —
Lecz dość. Wy znacie Króla i Królowę,
Co ona myśli, co myśli Mindowe? —
— On, Christjan mówił — Jego nikt nie zbada;
W duszy ma walkę, co mu patrzy z oczu,
Ale tajemnic płocho nie wygada.
Ku wierze zimny, z szyderskiém spójrzeniem
Na tajemnice najświętsze spogląda.
Ona — nam sprzyja — ona — zgody żąda,
I całą Litwę nawrócićby chciała.
Ale cóż może kobiéta u boku
Męża, co nie da niewieściemu oku
W duszę swą spójrzéć, kierować myślami? —
— Dobrze, Mistrz rzecze; gdy ona za nami,
Zdrowa twa rada, przyjmę ją, Komturze! —
Ostatnia próba, dziś nowe przymierze,
Król mi przysięże, nowe nada ziemie;
Szerzéj me prawa w téj karcie spisane,
I z niemi kiedyś dopomniéć się stanę
Wszystkiego kraju, którym Zakon z łaski
Jeszcze mu tylko zarządzać pozwala.
Jeśli się oprze poganin zuchwały,
Pokaże zdradę, i nie ujdzie cały. —
Mówił, gdy szelest na komnaty progu —
Wbiegli Bojary od Króla z pokłonem.
— Król, pan nasz, rzekli, chce Mistrza odwiedzić. —
— W porę! Mistrz szepnął. Czekam u drzwi pana,
Wdzięczen za łaskę. — I już ku drzwióm śpieszy,
Gdy Mindows w nich się ukazał witając
Mistrza skinieniem ręki, a Komtura
Głowy schyleniem, Biskupa półsłowem.
Wszedł, a z nim słudzy, lecz skinął, by w dali,
U progu jego rozkazów czekali.
Szeptał Mistrz jakieś dzięki za gościnę.
— Przestańcie, Mindows rzekł, nie teraz pora
Mówić o próżném, gdy ważniejsze czeka —
O zwrot zdobyczy prosiłem was wczora;
Dzisiaj przyszedłem prośbę mą ponowić. —
— Panie! Mistrz rzecze, nie dręcz mnie prośbami,
Na które muszę, choć nie chcę, odmawiać.
Trojnat swéj głowy niech na karku strzeże,
A co postradał, tego nie odbierze. —
— Na prośby moje królewskie, — rzekł Mindows.
— Na Boga mego kląłem się, klnę jeszcze,
Nie wrócę szczypty z słusznego obłowu. —
A Mindows zamilkł, chodzi po komnacie,
Rzekł do Biskupa — Pomożcie mi, ojcze!
Wy lepiéj od nich lud litewski znacie:
Kto go na sercu obrazi, on długo
Krzywdę pamięta, mści się krzywdy swojéj.
Także wam trzeba téj drobiny mienia,
Takżeście wielkie skarby tam zabrali? —
Nic już Mistrz nie rzekł, lecz pochylił głowę,
I milcząc, twarz swą od Króla odwrócił.
— I jam, rzekł, z prośbą, ale mię odmową
Nie popchniesz, Królu! — słuszna prośba moja.
Lat kilka zbiegło naszemu przymierzu;
Czas, co żre wszystko i wszystko spożywa,
Słowa zaciéra, przysięgi rozrywa,
Zżarł karty stare i pamięć braterstwa.
Trzeba nam sojusz poprzysiądz nanowo;
Dawne warunki, dawne tylko słowo,
Powtórzyć jeszcze i odnowić z nami.
Ojciec nasz, Papież, słał do nas z listami,
Rozkazał nowym węzłem związać z wami.
Błogosławieństwo swoje ci przesyła,
Jako wiernemu synowi Kościoła;
Pragnie od syna, ażeby odnowił,
Co przy chrzcie przysiągł, bo mu oddał w pieczę
Kraje skrzydłami Zakonu objęte.
W karcie przymierza kraje nasze stoją,
I ten warunek, że gdy Bóg przeznaczy
Umrzéć wam, Królu, bez dziedziców prawych,
Zakon twym synem przybranym zostanie. —
Król stał i słuchał, uśmiéch wargi krzywił,
Oczy gniew mrużył, dłoń piekło pragnienie
Krwi, wojny, boju, zemsty za spodlenie.
— Na cóż powtarzać, co się raz przyrzekło?
Alboż nie dosyć jest jednéj przysięgi?
Krzywoprzysiężców czeka wasze piekło,
Wyście to z waszéj czytali mi księgi —
Będzież ważniejsze co się dwakroć rzecze?
Mistrzu! nasz ojciec z swych dzieci żartuje,
On im nie ufa, gdy przysiąg wymaga.
Nasze przymierze niezłamane stoi.
Chce je połamać, kto się o nie boi. —
Potrząsnął głową. Mistrz mu — Lecz nie starych,
Nowych ja przysiąg domagam się, panie!
Lud wasz porzuca raz przyjętą wiarę,
Wy do niéj ludu nie zmuszacie swego.
Od chrztu już lata bez owocu biegą.
Czas zacząć szczepić Chrystusowe słowo. —
— Szczepcie, rzekł Mindows z uśmiéchem pokrytym,
Dałem swobodę, i dziś jéj nie przeczę.
Czegoż wam braknie? Nie dośćże krwi ciecze?
Nie leżąż trupy u kościołów proga?
Macie ofiary dla swojego Boga. —
— Nie takich ofiar Bóg nasz, Królu, żąda. —
— Nie takich?? Mindows pochwycił złośliwie,
Wyścież je sami położyli wczora —
Wy znacie lepiéj jakiemi go błagać!
Ja, jakem przyrzekł, tak będę pomagać. —
— Oto jest karta nowego przymierza —
Rzekł Mistrz — pieczęci twéj brak tylko, panie! —
— Pieczęci mojéj nie będzie tu nigdy! —
— Zrywacie przyjaźń! zakrzyczał Mistrz głośno,
Chcecie więc wojny? — — Chcę od was spokoju —
Mindows odpowié — nie łamię przymierza —
Trwa i po dziś dzień, a wyście je sami
Kruszyć zaczęli Trojnata grabieżą.
Waszych to przysiąg odnowićby trzeba,
Ale ich nie chcę, — znam co one ważą! —
— Trojnat! wy jeszcze, Królu, za Trojnatem?
On ci, czy Zakon milejszym jest bratem?
Zakon od ciebie wymaga przymierza —
Przysiąż je — albo wojna z tobą, panie! —
A Mindows hardo podniósł dumnéj głowy.
— Grozisz mi wojną? Toż to wasza wiara
Ogień i wojnę pod gościnną strzechę
Rzucać ci każe? Z tém przybyłeś do mnie? —
Mistrz głos i mowę na razie odmienił.
— Królu! rzekł słodzéj, ty zmuszasz do wojny,
Czemużbo staréj przyjaźni nie wznowić?
Mógłżebyś druhóm przymierza odmówić?
Sprzyjasz Trojnatu i przestraszasz zdradą,
A gdy przymierze przed cię nowe kładą,
Odwracasz oczy i serce od niego.
Cóż Zakon z takiéj przyjaźni ma wróżyć?
Że stary sojusz nie może nam służyć.
Nowych potrzeba — Daj pieczęć swą, panie! —
A Mindows na to — Wróć Trojnata mienie. —
— Poprzysiąż, Królu! — Ty wróć co zabrałeś! —
— O! nie, na Boga! — Więc nie chcę przymierza.
— Więc wojna? Królu! — Nie poczynam wojny,
Ale gdy Zakon raz w rogi uderzy,
Mindows na skórze długo nie zależy. —
Rzekł, i za rękę Mistrza w okno wiedzie.
— Patrzaj na góry dalekie, co w mroku
Rannym szarzeją na sinym obłoku,
I stoją głowy lasami obrosłe,
Spokojnie wiatrem kołysząc porannym.
Tak śpi i Litwa, tak Mindows śpi jeszcze;
Lecz skinę — z gór tych stosy się zapalą,
I z lasów lud się wytoczy w doliny.
Skinę, i pożar po Litwie poleci.
Wy chcecie wojny — przyjmuję wyzwanie. —
Mistrz się tak śmiałéj nie spodziewał mowy,
I znów jął prosić łagodnemi słowy —
— Królu! tyś nie jest pogańskim już Xięciem,
Tyś syn Papieża, tyś jest brat nasz w wierze;
Tobież wojować z nami, z braćmi twemi,
Co ci koronę włożyli na głowę,
W twe serce wiarę zaszczepili nowę? —
— Koronę z głowy, wiarę z serca zrzucę —
Rzekł Mindows — pójdę, do swych Bogów wrócę.
Wy chcecie wojny, lud mnie mój usłucha,
Pójdzie, i cały za Bogi powstanie. —
— Któż wojny pragnie? — Mistrz jeszcze odpowié;
Zakon pokoju, Zakon chce przymierza,
Odnowić przyjaźń, przysięgi odnowić —
Miecza on z pochew nie wyjmie na brata,
Póki brat gwałtem nie popchnie mu ręki.
Pieczęć twa, Królu — pokój — biję czołem. —
— Trojnata mienie — Mindows odpowiedział.
— To wróg nasz, jego śmierć okrutna czeka,
A Zakon dotąd dla poprawy zwleka! —
— Więc nie przymierza, ale wojny chcecie,
I wasz Bóg widzi — wy w wojnę ciągniecie! —
— Słowo, Mistrz rzecze — rozważcie, o Królu!
Złamane dawne przysięgi, przymierze —
Cały świat Chrześcjan na odstępcę spadnie,
Ruś pójdzie z nami. — Pomnij rok, gdy z dary
Przysłałeś posły, prosząc drużby naszéj —
Ten rok powróci, i znowu na Litwę
Tłumy się z krzyżem i mieczem potoczą.
Tyś jeden — Trojnat Żmudzią nie zawłada;
Zakon ją ochrzcił i w swych ręku trzyma —
Tyś jeden, tobie przymierzeńców niéma,
A w twoich druhach jest zawiść i zdrada —
My jedni wierni i do końca twoi. —
Czas jeszcze, Królu! Gdy ten próg przestąpię,
Już po nim będzie — Pomnij na swe dzieci;
Z twéj głowy, z ich głów korona upadnie —
Silniejszy naszéj nie sprostałeś sile;
Dziś, gdy w mym ręku twoich krajów tyle — —
A Mindows szydząc jął Mistrza prześmiéwać —
— Kraj wasz na karcie spisany — na ziemi
W moich jest ręku — wam imię, mnie ludzie —
W sercach się jeszcze dawna wiara tleje;
Za nią, gdy skinę, wnet wszyscy polecą —
I Prusów wzruszę, gdy wyciągnę dłonie,
I Kurów z dymnych wywołam szałasów.
Grody są wasze. — W zamkach otoczeni
Będziecie pastwą głodu i płomieni!! —
Mistrz umilkł, groźnie marszczył czoło dumne,
A Christjan przykląkł, całując kraj szaty,
I błagał Króla pokornemi słowy —
— Miałżebyś, panie, gubić duszę twoją —
Odstąpić Boga prawego na wieki? —
Łaskaw dla pogan, co nie znają wiary, Bóg nasz odsyła po śmierci w te kraje,
Gdzie niéma srogiéj męki i katuszy —
Ale on ciężki dla odstępców duszy —
Strasznie przez całą wieczność ich pokarze! —
— Dość, ojcze! — Mindows — słyszałem sto razy;
Nie chcę ja waszéj odstępować wiary,
Wy sami chcecie i wojny i zdrady —
Czyliż nie trzymam przysięgi — z sąsiady?
Kraje nachodzę, które w drużbie żyją? —
Wziąłemże własność, zniszczyłem włość czyją? —
A wy — — Nie kończcie, Królu, Mistrz zawoła.
Raz jeszcze proszę — chcecie drużby naszéj?
Wojna czy pokój? — — Wojna mnie nie straszy —
I ja was pytam, drużby czyli boju
Chcecie ode mnie? — — Przymierza, pokoju!
Oto list, pieczęć każ przywiesić, panie! —
— Trojnata własność — — Nigdy! — — A więc wojna!
Wojna! — I Mindows ku drzwióm się obrócił,
Skinął na sługi — Niech zapalą stosy! —
Krzyknął. I dymy wzniosły się do góry,
Płomień wystrzelił nad zamkowe wieże,
A sto płomieni z gór mu okolicznych
Żółtemi głowy wnet odpowiedziało. —
— Wojna! — lud jednym odezwał się głosem;
A posły, niosąc żagiew zapaloną,
W dziewięć pokoleń Litwy się rozbiegli —
Za niemi radość, krzyki i wesele,
Jakiemi dawno kraj się nie rozlegał;
Za niemi tłumy, wyrastając z ziemi,
Biegły z łukami, oszczepy, procami;
Starce i dzieci, i niewiasty słabe,
Co żyło, Numy rzucając otworem,
Pod gród Mindowsa tłumnie się cisnęło.