Ania z Zielonego Wzgórza/Część I/Rozdział XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Ania z Zielonego Wzgórza
Część I-sza
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia »Dziennika Polskiego«
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Rozalia Bernsztajnowa
Tytuł orygin. Anne of Green Gables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część I-sza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIII.

Rozkosze oczekiwania.

— Ania powinnaby już była powrócić i zasiąść do roboty — mówiła Maryla, spoglądając na zegarek pewnego sierpniowego dnia, gdy słońce południowe zdawało się roztapiać wszystko w żarze swych promieni. — Bawiła się z Djaną o całe pół godziny dłużej niż należało, a teraz siedzi na stosie drzewa i gawędzi najspokojniej z Mateuszem. A miele jak wiatrak, chociaż wie dobrze, że powinna była wrócić, by zająć się szyciem. On zaś stoi i słucha. Im ta nieprawdopodobniejsze opowiada historje, tem Mateusz wydaje się bardziej zajęty. Aniu, przyjdź tu w tej chwili! Czy nie słyszysz, że cię wołam?
Słowom tym towarzyszyło kilkakrotne krótkie stukanie w okno.
Ania przybiegła z błyszczącemi oczami, zaczerwienionemi policzkami i włosami rozwianemi, od których bił potok światła.
— Ach, Marylo! — wołała bez tchu prawie — w przyszłym tygodniu szkoła urządza wycieczkę! Odbędzie się ona na łące pana Andrews, tuż obok Jeziora lśniących wód. Pani Bell i pani Linde przygotują lody śmietankowe. Czy Maryla słyszy? lody śmietankowe!... Ach, Marylo, czy ja będę mogła należeć do tej wycieczki?
— Spójrz na zegar, Aniu! O której godzinie kazałam ci wrócić?
— O drugiej! Ach, ta wycieczka! jakaż to będzie przyjemność! Wszakże będę mogła pójść? Nigdy nie byłam na żadnej wycieczce... marzyłam o niej tylko, ale...
— Tak, kazałam ci wrócić na drugą. Teraz zaś jest kwadrans na trzecią. Nie rozumiem, dlaczego byłaś nieposłuszną?
— Stało się to nieumyślnie, Marylo. Ale nie miałam też pojęcia, jak prześlicznie jest w Zaciszu Słowika! Przytem musiałam opowiedzieć o wycieczce Mateuszowi. On mnie tak chętnie słucha... Będę mogła przyjąć udział w zabawie?
— Powinnabyś się nauczyć opierać pokusie pozostawania tak długo w Słowiczym Gaju, czy jak ty tam zowiesz owo miejsce. Gdy ci naznaczam godzinę, o której masz powrócić, nie pozwalam na półgodzinne opóźnienie. I nie powinnaś się zatrzymywać dla rozmowy z sympatyzującymi z tobą słuchaczami. Co się tyczy udziału w wycieczce, naturalnie, że będziesz mogła pójść. Jesteś wszakże uczennicą szkoły i nie będę ci broniła spaceru z koleżankami.
— Ale... ale... — wyjąkała Ania. — Djana mówi, że każdy będzie miał koszyk z żywnością. Przecież ja nie... nie umiem gotować... Marylo. A nie jest mi tak przykro pójść na wycieczkę bez bufiastych rękawów, jak byłoby okropnem nie mieć koszyczka z żywnością. Myśl ta ciężyła mi strasznie, odkąd Djana mi to powiedziała.
— Niechaj ci ona dłużej nie cięży. Przygotuję ci koszyk, bądź spokojna.
— Ach, droga, kochana Marylo! Jakaś ty dobra! O, jakże ja cię kocham!
Po tych wszystkich „Ach“ i „O“ Ania rzuciła się na szyję Maryli i w zachwycie ucałowała jej zapadłe policzki. Po raz pierwszy w życiu Maryli usta dziecięce przylgnęły dobrowolnie do jej twarzy. I znowu przejęło ją nagle owo nieznane jej uczucie słodyczy. W duszy bardzo rada była tej impulsywnej pieszczocie Ani, jednakże odezwała się swym zwykłym surowym tonem:
— No, no, dość już tych pieszczot. Wołałabym, abyś lepiej pamiętała o moich poleceniach. Co się tyczy gotowania, mam zamiar zacząć cię uczyć tej sztuki w najbliższych dniach. Ale jesteś tak roztrzepana, Aniu, że chciałam, byś się trochę ustatkowała, zanim zacznę naukę. Stojąc u komina, musisz mieć uwagę skupioną, a nie wpadać w zamyślenie nad cudami przyrody. Przynieś zaraz swoją robotę i skończ kwadrat, zanim zasiądziemy do herbaty.
— Nie lubię roboty — rzekła z niezadowoleniem Ania, idąc po swój koszyk i z westchnieniem zasiadając nad stosem czerwonych i białych kwadratów. Przypuszczam, że bywają i ładne wzory, ale w tem niema zupełnie pola dla wyobraźni. Kwadrat za kwadratem i wcale nie widzę, bym się posuwała. Wolę jednak być Anią z Zielonego Wzgórza, uczącą się łatać, niż Anią z nikąd, mogącą się bezustannie bawić. Życzyłabym sobie, aby czas schodził mi równie prędko podczas szycia, jak płynie w zabawie z Djaną. Ach, jakże my się świetnie bawimy, Marylo! Coprawda, ja muszę wymyślać rozmaite rodzaje zabawy, ale czynię to bardzo chętnie. Djana zaś jest doskonałością pod wszystkiemi innemi względami.
Czy Maryla zna tę polankę po drugiej stronie wzgórza, pomiędzy waszemi łąkami a łąkami pana Barry? Należy ona do pana Bella. W jednym jej kącie smukłe białe brzozy utworzyły koło, najromantyczniejsze miejsce, jakie można sobie wyobrazić! Tam urządziłyśmy sobie z Djaną pokoik do zabawy. Nazwałyśmy go Zaciszem Słowika! Czy to nie poetyczna nazwa? Zapewniam Marylę, że przemyśliwałam całą godzinę, zanim ją obrałam. Nie spałam prawie calutką noc, a kiedy wreszcie sen zaczął mnie morzyć, nazwa ta zjawiła się jak natchnienie. Djana była zachwycona, gdy ją usłyszała.
Urządziłyśmy domek nasz elegancko. Maryla musi przyjść go obejrzyć, dobrze? Wielkie kamienie, pokryte mchem, służą nam za fotele, zaś deski, ułożone od drzewa do drzewa, za półki. Ustawiłyśmy na nich nasze serwisy. Rozumie się, że są to same skorupy, ale nic łatwiejszego, jak wyobrazić sobie, że są to całe talerze, półmiski, filiżanki i t. d. Jest między niemi kawałek półmiska z gałązką czerwonych i żółtych kwiatów, coś prześlicznego! Umieściłyśmy go w bawialni. Tam także jest źwierciadło Elfów. Znalazła je Djana za kurnikiem, w swoim podwórzu. Widać przez nie cudne tęcze... maleńkie, różnobarwne... Mama Djany mówi, że szkiełko to pozostało z kryształowej lampy, którą kiedyś mieli. Poetyczniej jednak brzmi, że to Elfy zgubiły je którejś balowej nocy; więc przezwałyśmy je Zwierciadłem Elfów.
Mateusz przyrzekł nam zrobić stolik. Małą, okrągłą sadzawkę na łące Barrych nazwałyśmy Jasnooką. Nazwę tę przeczytałam w książce, pożyczonej od Djany. Była to prześliczna książka, Marylo. Bohaterka miała pięciu narzeczonych... Ja byłabym zadowolona, gdybym miała jednego, a Maryla? Ona była bardzo piękna i musiała przejść wiele, wiele prób. Mdlała, ilekroć spotykała ją jakaś przykrość. Chciałabym też umieć mdleć! a Maryla? To jest tak romantycznie!... Tylko że ja jestem na to zbyt zdrowa, chociaż jestem chuda. Jednakże zdaje mi się, żem trochę utyła, czy nie? Codziennie rano, wstając, oglądam swe łokcie, aby się przekonać, czy nie mam już dołeczków?...
Djana dostanie nową sukienkę z krótkiemi rękawami. Włoży ją na naszą wycieczkę. Ach, żeby tylko była pogoda we środę! Zdaje mi się, że nie przeżyłabym zmartwienia, gdyby mi coś stanęło na przeszkodzie i gdybym nie mogła przyjąć udziału w wycieczce. Możebym i przeżyła, ale byłoby to długoletnie zmartwienie. Nie pocieszyłabym się, gdybym nawet miała odbyć sto wycieczek w następnym roku. Nie wynagrodziłyby mi tej jednej! Będziemy pływali łodziami po Jeziorze lśniących wód i będziemy jedli lody śmietankowe! Nigdy jeszcze nie kosztowałam lodów. Djana próbowała opowiedzieć mi, jaki one mają smak, ale lody należą chyba do tych rzeczy, których nie można sobie wyobrazić.
— Aniu, mówiłaś całe pięć minut — rzekła Maryla. Patrzałam na zegarek. Teraz radabym się przekonać, czy też potrafisz równie długo milczeć?
Nadspodziewanie Ania milczała prawie tyleż czasu. Lecz przez resztę dni tygodnia mówiła, myślała i marzyła tylko o wycieczce. W sobotę deszcz padał. Dziewczynka, lękając się niepogody na środę, wpadła w taki stan rozdrażnienia, że Maryla zadała jej specjalną robotę, łatanie bielizny, dla uspokojenia nerwów.
W niedzielę wróciwszy z kościoła, Ania zwierzyła się Maryli, że chłodny dreszcz przejął ją od stóp do głów, kiedy pastor z ambony ogłosił wycieczkę dzieci szkolnych.
— Ach, jakżem drżała, Marylo! Przedtem prawie nie dowierzałam sobie, że wycieczka się odbędzie. Obawiałam się, że może wmówiłam to sobie tylko i wyobraziłam sobie... Lecz kiedy pastor głosi coś z ambony, to wszakże musi być prawdą!
— Za wiele pozwalasz igrać swej wyobraźni, Aniu — rzekła Maryla z westchnieniem. — Obawiam się, że z tego powodu doznasz wiele rozczarowań w życiu.
— Ach, Marylo, wszakże nadzieja przyjemności daje nam już jej połowę — zawołała Ania. — Może się zdarzyć, że nie doznamy jej wcale, ale cóż szkodzi cieszyć się nią i oczekiwać! Pani Linde mówi: „Błogosławieni ci, którzy się niczego nie spodziewają, bo nie zaznają rozczarowania“. Ale ja myślę, że gorzej jest nie spodziewać się niczego, niż doznać rozczarowania.
Maryla miała tej niedzieli, jak zwykle, gdy szła do kościoła, swą ametystową broszkę u szyi. Brała ją zawsze w niedzielę, i brak jej u sukni uważałaby prawie za świętokradztwo, za coś równie karygodnego jak zapomnienie książki do nabożeństwa. Ta broszka to był jej najdroższy klejnot. Jakiś wuj, żeglarz, ofiarował ją jej matce, która z kolei przekazała tę rodzinną pamiątkę Maryli. Była to staromodna, podłużna brosza, zawierająca pasmo włosów matki Maryli, otoczone drobnemi, niezwykle pięknemi ametystami. Maryla zbyt mało znała się na drogich kamieniach, by móc należycie ocenić ich wartość, lecz uważała je za bardzo gustowne i cieszyła się pięknym fioletowym blaskiem, jaki one rzucały u kołnierzyka jej bronzowej jedwabnej sukni.
Ania, ujrzawszy po raz pierwszy ten klejnot, wpadła w istny zachwyt.
— Ach, Marylo, to jest prawdziwie elegancka broszka! Nie pojmuję, jak mając ją u szyi, można myśleć o kazaniu lub o modlitwie. Ja nie potrafiłabym tego, jestem pewna. Jakże cudne są ametysty! Właśnie tak wyobrażałam sobie brylanty. Dawno już, zanim jeszcze widziałam brylanty, czytałam o nich i starałam się wyobrazić je sobie. Myślałam, że są purpurowe i błyszczą w ciemności. Jednego razu zobaczyłam prawdziwy brylant w pierścionku pewnej damy i rozczarowałam się tak bardzo, że zaczęłam płakać. Prawda, że był piękny, ale wcale nie taki, jak go sobie przedstawiałam. Czy Maryla pozwoli mi potrzymać tę broszę przez małą, maleńką chwilę? Czy Maryla nie sądzi, że ametysty to może duszyczki dobrych fiołków?






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: anonimowy.