Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część druga/XXXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anna Karenina |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1898-1900 |
Druk | Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | J. Wołowski |
Tytuł orygin. | Анна Каренина |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dobry humor księcia udzielił się wszystkim domownikom, znajomym, a nawet i Niemcowi, od którego Szczerbaccy najmowali mieszkanie.
Wróciwszy z parku i zaprosiwszy na kawę pułkownika, Maryę Eugeniewnę i Wareńkę, książę kazał powynosić stoły i krzesła do ogródka pod kasztan i nakryć tam do śniadania. Pod wpływem wesołości księcia ożywił się i właściciel willi i cała służba, gdyż wszyscy znali jego szczodrość! Po upływie pół godziny chory doktór z Hamburga, mieszkający na górze, przypatrywał się z zazdrością przez okno tej gromadce wesołych i zdrowych Rosyan, którzy zebrali się pod kasztanem. W drżącym, usianym jasnemi plamami cieniu gęstych liści, za stołem nakrytym białym obrusem i zastawionym maszynkami do kawy, chlebem, masłem, serem, zwierzyną na zimno i t. d. siedziała księżna w toczku z liliowemi wstążkami, rozdając wszystkim filiżanki i butersznity. Na drugim końcu stołu siedział książę i zajadał z apetytem, co mu nie przeszkadzało głośno i wesoło rozmawiać.
Książę rozłożył koło siebie na stole sprawunki, jakie porobił podczas swej wycieczki: rzeźbione szkatułki, kubki, najróżniejszych kształtów noże do rozcinania papieru i t. p. Książę nakupował na wszystkich wodach całą furę tych drobiazgów i rozdawał je każdemu, nawet służącej Lischen i właścicielowi domu, z którego wciąż żartował sobie swym zabawnym lichym niemieckim językiem, zapewniając go, że nie wody wyleczyły Kiti, lecz jego potrawy, szczególniej zaś zupa ze śliwek.
Księżnę nie bawiły rosyjskie nawyczki męża, była jednak wesołą i ożywioną, jak jeszcze ani razu na wodach. Pułkownik, jak zwykle, uśmiechał się z żartów księcia, lecz trzymał stronę księżnej co do poglądów na Europę, którą, jak był przekonanym, zbadał dokładnie i sumiennie. Poczciwa Marya Eugeniewna śmiała się do rozpuku, za każdym razem, gdy książę odzywał się, a nawet i Wareńka, czego Kiti nigdy jeszcze nie widziała u niej, śmiała się słabym, lecz szczerym śmiechem, jaki wzbudzały w niej opowiadania księcia.
Kiti cieszyła się, lecz nie mogła nie być zakłopotaną, gdyż nie była w stanie rozwiązać zagadki, jaką zadał jej ojciec swem wesołem zapatrywaniem się na jej przyjaciół i tryb życia, które w ostatnich czasach zaczęła pędzić. Kiti zastanawiała się nietylko nad tą zagadką, lecz jeszcze i nad zmianą, jaka zaszła w stosunkach jej z Pietrowymi, nad zmianą, która dzisiaj widocznie niemile dotknęła ją.
Całe towarzystwo było w doskonałym humorze, lecz Kiti nie mogła być wesołą, co sprawiało jej wielką przykrość, w rodzaju tej, jakiej doznawała, będąc dzieckiem, gdy zamykano ją za karę w jej pokoju, zkąd słyszała wesoły śmiech sióstr.
— Pocoś ty nakupował tyle tych drobiazgów? — zapytała księżna z uśmiechem, podając mężowi filiżankę kawy.
— Wychodzę przejść się, przechodzę koło sklepu, a tu proszą Erlaucht, Excellenz, Durchlaucht — jak już powiedzą mi Durchlaucht, nie mogę wytrzymać i zaraz niema dziesięciu talarów.
— To wszystko z nudów tylko — zauważyła księżna.
— Ma się rozumieć, że z nudów: tak się nudziłem, że doprawdy nie wiedziałem co z sobą robić.
— Ja nie rozumiem doprawdy, jak książę mógł się nudzić?... tyle ciekawych rzeczy dzieje się teraz w Niemczech — rzekła Marya Eugeniewna.
— Ależ ja wszystkie ciekawe rzeczy znam co do jednej: zupę ze śliwek — znam, grochową kiełbasę — znam, wszystko znam.
— Książę zgodzi się jednak w każdym razie, że instytucye ich są nadzwyczaj ciekawe — zauważył pułkownik.
— Co w nich ciekawego? Wszyscy są zadowoleni, jak miedziane grosze, gdyż wszystkich zwyciężyli. A z czego ja mam być zadowolonym? Ja nie zwyciężyłem nikogo, a tylko muszę buty sam sobie zdejmować i w dodatku wystawiać je za drzwi; wstawać muszę rano, ubierać się prędko i natychmiast iść do sali na niesmaczną herbatę. W domu lepiej! Budzę się późno, pogniewam się trochę, pogderzę, pomyślę sobie, nie spieszę się...
— Lecz czas, to pieniądz, niech książę nie zapomina o tem.
— Co mi tam czas! Czasu jak się zdarzy mam tyle, żebym cały miesiąc oddał z ochotą za pół rubla, kiedyindziej zaś za żadne skarby nie mogę znaleźć wolnej chwili. Czy nie tak Katienko? Coś ty taka markotna?
— Ależ nie...
— A pani dokąd? Niech pani posiedzi jeszcze — zatrzymywał książę Wareńkę.
— Muszę już iść do domu — odparła Wareńka i znów zaczęła się śmiać, poczem pożegnała towarzystwo i poszła do pokoju po kapelusz.
Kiti udała się za nią; nawet Wareńka wydawała się jej obecnie inną: nie gorszą, lecz i nie taką, jak ją sobie Kiti wyobrażała dawniej.
— Dawno już nie śmiałam się tyle! — rzekła Wareńka, szukając parasolki i woreczka. — Jaki to miły człowiek ojciec pani!
Kiti milczała.
— Kiedyż zobaczymy się? — zapytała Wareńka.
— Maman chciała zajść do Pietrowych. Czy pani nie będzie u nich? — odezwała się Kiti, spoglądając bacznie na Wareńkę.
— Będę — odparła Wareńka. — Pietrowowie zamierzają wyjechać, obiecałam więc, że pomogę im pakować się.
— A więc i ja przyjdę.
— Nie potrzeba, co pani z tego przyjdzie?
— Dlaczego? dlaczego? dlaczego? — pytała Kiti, patrząc się rozszerzonemi oczyma na Wareńkę i przytrzymując jej parasolkę, aby Wareńka nie mogła odejść — niech pani zaczeka, dlaczego?
— Ojciec pani przyjechał, a zresztą oni krępują się panią...
— Nie, niech mi pani powie, czemu pani nie życzy sobie, abym bywała często u Pietrowych? przecież pani nie życzy sobie tego, dlaczego?
— Ja nie mówiłam tego — odparła Wareńka spokojnie.
— Dobrze, ale niech mi pani będzie łaskawą powiedzieć dlaczego?
— Czy wszystko mam pani mówić? — zapytała Wareńka.
— Wszystko! wszystko! — zawołała Kiti.
— Nic nadzwyczajnego niema w tem, tylko że Michał Aleksiejewicz[1] miał dawniej zamiar wyjechać wcześniej, a teraz niechce wyjeżdżać — z uśmiechem rzekła Wareńka.
— A więc! a więc! — nagliła Kiti, spoglądając posępnie na Wareńkę.
— A więc Anna Pawłowna, Bóg wie czemu, powiedziała, że mąż jej dlatego niechce jechać, że pani tu jest. Ma się rozumieć, że odezwanie się Anny Pawłowny było niewłaściwem, lecz z powodu jego Pietrowowie pokłócili się, a pani wie, że tego rodzaju chorzy są nadzwyczaj drażliwi.
Kiti posępniała coraz bardziej, lecz nie odzywała się wcale; Wareńka, widząc, że Kiti lada chwila wybuchnie, lecz nie wiedząc, czy wybuch ten objawi się łzami, czy też słowami, nie zadawała jej żadnych pytań, lecz sama nie przestała mówić.
— Niech więc pani nie idzie lepiej... Pani to rozumie doskonale... niech się pani nie obraża...
— Dobrze mi tak! dobrze!... — zaczęła prędko mówić Kiti, biorąc parasolkę z rąk Wareńki i nie patrząc na nią.
Wareńka chciała uśmiechnąć się, patrząc na dziecinny gniew przyjaciółki, lecz obawiała się rozdrażnić ją.
— Jakto dobrze? Nie rozumiem... — zapytała.
— Dobrze mi tak, dlatego, iż to wszystko było tylko udawaniem, iż to wszystko robiłam naumyślnie i z rozmysłem, a wcale nie z dobrego serca. Co mnie może obchodzić jakiś obcy człowiek?... stałam się tylko przyczyną sprzeczki, gdyż zajmowałam się tem, o co mnie nikt nie prosił, a to dlatego, że wszystkie te moje postępki są tylko udawaniem! udawaniem! udawaniem!...
— Pocóż więc pani udawała? — zapytała cicho Wareńka.
— Aby przed ludźmi, przed Bogiem, przed sobą wydawać się lepszą, aby oszukać wszystkich. Nie, teraz już będę mądrzejszą! jestem złą, ale nie chcę jeszcze w dodatku kłamać i oszukiwać!
— Ale któż oszukuje? — zapytała z wymówką Wareńka — pani zdaje się tak mówić, jak gdyby...
Lecz Kiti przestała już panować nad sobą i nie dawała przyjaciółce przyjść do słowa.
— Nie mówię tego zupełnie o pani, pani jest doskonałością. Wiem w istocie, że wy wszystkie jesteście doskonałościami, lecz cóż robić, że ja jestem złą? Ta cała historya nie miałaby miejsca, gdybym ja złą nie była! Będę więc już taką, jaką jestem, ale nie będę udawała. Co mnie obchodzi Anna Pawłowna? Niechaj sobie robią, co im się żywnie podoba, a ja również będę tak postępowała, jak uznam za stosowne. Ja nie mogę być inną... Ale nie o to mi idzie...
— A o cóż więc? — nieśmiało zapytała Wareńka.
— Nie o to. Ja tylko sercu daję się powodować, a wy, prawidłom i zasadom. Ja pokochałam panią dlatego, że pani mi się podobała, a pani mnie zapewne tylko dlatego, aby mnie zbawić i dawać mi rady!
— Pani jest niesprawiedliwą — zauważyła Wareńka.
— Ależ ja nic o nikim nie mówię, tylko o sobie!...
— Kiti! — dało się słyszeć wołanie matki — chodź tutaj i pokaż ojcu swój naszyjnik.
Kiti wzięła ze stołu pudełko z naszyjnikiem i z dumnie podniesioną głową, nie pogodziwszy się ze swą przyjaciółką, poszła do matki.
— Co ci się stało? czemuś taka czerwona? zapytali jednocześnie ojciec i matka.
— Nic — odpowiedziała Kiti — zaraz wrócę... — i znów wybiegła.
„Ona jeszcze jest tutaj!“ — pomyślała Kiti. — „Co ja jej powiem, mój Boże! co też ja narobiłam! co też ja nagadałam! Dlaczego obraziłam ją? Co mam teraz robić i co jej powiedzieć?“ — myślała Kiti i zatrzymała się przed drzwiami.
Wareńka w kapeluszu, z parasolką w ręku, siedziała koło stołu i oglądała sprężynę, którą Kiti złamała; gdy Kiti weszła, Wareńka podniosła głowę.
— Wareńko, przebacz mi, przebacz! — wyszeptała Kiti, podchodząc ku niej — ja już nic nie pamiętam, com mówiła. Ja...
— Nie miałam doprawdy... zamiaru rozgniewać pani! — rzekła Wareńka, uśmiechając się.
Pokój został zawartym. Z chwilą jednak przyjazdu ojca zmienił się dla Kiti cały ten świat, w którym dotąd żyła. Kiti nie chciała się wyrzec tego, z czem teraz dopiero zapoznała się, lecz doszła do przekonania, iż łudziła się myśląc, że może stać się taką, jaką życzyła sobie zostać. Kiti jak gdyby ocknęła się; przekonała się, że trudno bez udawania i bez zarozumiałości utrzymać się na tych wyżynach, na które pragnęła wznieść się; prócz tego zrozumiała jak bolesnym i przykrym jest ten świat smutku, chorób i śmierci, w którym dotąd przebywała, a usiłowania, które czyniła nad sobą, aby polubić ten świat, poczęły ciężyć jej i Kiti zaczęła łaknąć świeżego powietrza, zapragnęła jechać do Rosyi, do Pokrowskiego, gdzie, jak wiedziała z listów, bawiła Dolly z dziećmi.
Lecz przyjaźń Kiti z Wareńką trwała nieustannie. Przy pożegnaniu Kiti upraszała przyjaciółkę, żeby przyjechała kiedy do niej do Rosyi.
— Przyjadę, gdy pani wyjdzie za mąż — odparła Wareńka.
— Nie wyjdę nigdy.
— Więc i ja nie przyjadę nigdy...
— W takim razie tylko po to wyjdę za mąż... ale niech pani pamięta dotrzymać mi obietnicy!
Przepowiednie doktora sprawdziły się: Kiti powracała do domu, do Rosyi zupełnie zdrową, nie była już tak wesołą jak przedtem, lecz była zupełnie spokojną i zdrową. Dawne zmartwienia, jakie miała przed wyjazdem z Moskwy, należały już do wspomnień.