Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część szósta/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anna Karenina |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1898-1900 |
Druk | Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | J. Wołowski |
Tytuł orygin. | Анна Каренина |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Lewin odprowadził żonę na górę i wszedł do pokoju Dolly. Darja Aleksandrowna, również jak i Lewin, miała tego dnia ciężkie zmartwienie; chodziła prędkimi krokami po pokoju i łajała z gniewem stojącą w kącie i zapłakaną, młodszą córeczkę.
— Będziesz stała cały dzień w kącie, będziesz jadła obiad w swoim pokoju, nie zobaczysz ani jednej lalki, nie sprawię ci nowej sukni — mówiła matka, nie wiedząc już, w jaki sposób ukarać dziewczynę.
— Paskudna dziewczyna! — zwróciła się do Lewina — nie pojmuję, skąd rozwijają się w niej te złe skłonności?...
— Cóż ona zrobiła takiego? — zapytał dość obojętnie Lewin, gdyż był niezadowolonym, że nie w porę przyszedł do Dolly w swych osobistych sprawach.
— Poszli we dwoje z Gryszą na maliny i tam... wstyd mi nawet powiedzieć, co ona zrobiła. Nie mogę odżałować miss Elliot... teraźniejsza bona nie dopilnuje dzieci, istna maszyna... Figurez vous, que la petite.
I Darja Aleksandrowna opowiedziała występek Maszy.
— To nie dowodzi niczego, to nie są wcale złe skłonności, ale zwyczajne zbytki — uspakajał Lewin Dolly.
— Ale ty też jesteś jakiś nieswój? Pocoś przyszedł? — zapytała Dolly.
— Co tam słychać? Ze sposobu, w jaki Dolly wypytywała się go, Lewin odrazu poznał, że rozmowa z nią pójdzie mu łatwo.
— Ja nie byłem tam... byłem w ogrodzie razem z Kiti... posprzeczaliśmy się po raz drugi od przyjazdu... Stiwy.
Dolly spojrzała na niego swemi mądremi oczyma, po których znać było, iż zrozumiała szwagra, — Powiedz mi; moja kochana, tak z ręką na sercu, czy był, nie w Kiti, lecz w tym panu, ten ton, który może być nieprzyjemnym, a nawet przerażającym męża i uwłaczającym mu.
— Jak by ci to powiedzieć... Nie ruszaj się z kąta! — zwróciła się do Maszy, która dostrzegłszy słaby uśmiech na twarzy matki, odwróciła się. — Świat cały byłby zdania, że postępowanie jego jest bez zarzutu, i że ten pan robi tylko to, co inni młodzi ludzie. Il fait la cour à une jeune et jolie femme, mężowi zaś powinno się to podobać...
— Tak, tak... — rzekł Lewin z niechęcią — ale czy i ty zauważyłaś to?
— Nietylko ja, ale i Stiwa nawet, gdyż wręcz powiedział mi po herbacie: je crois, que Wesłowski fait un petit brin de cour à Kiti.
— Doskonale, teraz już wiem, jak mam sobie postąpić... powiem mu wręcz, żeby się wynosił — rzekł Lewin.
— Czyś zwarjował? — zawołała z przestrachem Dolly — co ci się stało? Kostia, opamiętaj się! — dodała z uśmiechem. — Możesz już iść do Fanny — zwróciła się do Maszy. — Jeżeli upoważniasz mnie, to ja powiem Stiwie, żeby zabrał go z sobą czemprędzej. Można powiedzieć, że spodziewamy się gości... w ogóle nie należy on przecież do naszego domu...
— Nie potrzeba, ja sam...
— Ale ty pokłócisz się z nim?...
— Ani myślę... owszem. Sprawi mi to ogromną przyjemność — odparł Lewin, uśmiechając się w rzeczy samej wesoło. — Przebacz już jej, Dolly! ona już więcej nie będzie — wstawiał się za małą przestępczynią, która, pomimo pozwolenia, nie szła do Fanny, a stała nieśmiało przed matką, patrząc na nią z ukosa i oczekując na jej spojrzenie.
Matka spojrzała na nią; dziecko rozpłakało się i przytuliło twarzyczkę do kolan matki; Dolly oparła na jej główce swą wychudłą, delikatną rękę.
„Czy może być cobądź wspólnego pomiędzy nami a nim?“ — pomyślał Lewin i poszedł szukać Wasieńkę Wesłowskiego.
Przechodząc przez sień kazał zaprzęgać do powozu, którym chciał odesłać Wasieńkę na stacyę.
— Resory połamały się wczoraj! — odparł lokaj.
— A więc do tarantasu, ale prędzej. Gdzie jest gość?
— Udał się do swego pokoju.
Gdy Lewin wszedł do pokoju Wasieńki, Wesłowski, powyjmowawszy swe rzeczy i nowe romanse z kufra, przymierzał właśnie sztylpy.
Niewiadomo, czy Lewin miał jakiś niezwykły wyraz, czy też sam Wasieńka domyślił się, że ce petit brin de cour, jaki usiłował zaprowadzić, jest nie na miejscu w tej rodzinie, był jednak trochę (o ile w ogóle może być nim człowiek obyty ze światem) zakłopotany wejściem Lewina.
— Pan używa sztylp do konnej jazdy?
— Zawsze, najwygodniej... — odparł Wasieńka, stawiając na krześle tłustą nogę, i zapinając guziki, uśmiechnął się wesoło i szczerze.
Nie ulegało wątpliwości, że Wesłowski był dobrym chłopcem; Lewinowi zrobiło mu się go żal, a zarazem, gdy dostrzegł nieśmiałe spojrzenie Wasieńki, zdjął go wstyd za siebie samego, jako za gospodarza.
Na stole leżał złamany kij, który pękł im dzisiaj przy gimnastyce, gdy próbowali podważyć nim ciężki kamień. Lewin, nie wiedząc w jaki sposób rozpocząć rozmowę, wziął do ręki kawałek tego kija i począł odłamywać rozszczepione końce.
— Ja chciałem... — i zamilkł, lecz nagle przypomniawszy sobie Kiti i przykrości, jakich doznali oboje, rzekł, spoglądając stanowczo i prosto w oczy Wesłowskiemu — kazałem zaprzęgać konie dla pana.
— Jakto? — zapytał zdziwiony Wasieńka — kto i dokąd ma jechać?
— Pan na kolej — odparł Lewin pochmurnie, odłamując jeden koniec kija.
— Czy pan wyjeżdża, czy też zaszło coś niespodziewanego.
— Zaszło... że spodziewam się gości — rzekł Lewin, coraz prędzej i prędzej odłamując silnymi palcami końce rozszczepionego kija. — Prawdę mówiąc, nie spodziewam się gości, ani też nie stało się nic nadzwyczajnego, proszę jednak pana, żeby pan wyjechał. Moje niegrzeczne postępowanie zechce pan wytłumaczyć sobie, w jaki się panu tylko żywnie podoba sposób.
Wasieńka wyprostował się.
— Proszę pana wytłumaczyć mi... — odezwał się z godnością, zrozumiawszy nareszcie rzecz całą.
— Nie mogę panu wytłumaczyć — cicho i powoli odparł Lewin, usiłując zapanować nad drganiem swych szczęk — i lepiej niech pan nawet nie pyta...
Ponieważ wszystkie rozszczepione końce były już odłamane, Lewin zaczepił palcami za pozostałe grube odłamki, rozdarł kij na pół i zręcznie pochwycił w powietrzu spadający kawałek.
Zdaje się, że na Wasieńkę bardziej od słów wpłynął widok tych naprężonych rąk, tych muskułów, które dzisiaj rano obmacywał na gimnastyce, błyszczących oczów, cichego głosu i drżących warg; ruszywszy więc ramionami i uśmiechnąwszy się pogardliwie, Wesłowski skłonił się:
— Czy mogę zobaczyć się z Obłońskim?
Wzruszenie ramion i pogardliwy uśmiech nie rozdrażniły Lewina. „Wszak nic innego już mu nie pozostaje?“ — pomyślał Lewin.
— Przyszlę go zaraz do pana.
— Ależ to niema sensu! — zawołał Stepan Arkadjewicz, dowiedziawszy się od przyjaciela, iż wymówiono mu dom. Stepan Arkadjewicz poszedł do ogrodu, gdzie Lewin przechadzał się w oczekiwaniu na wyjazd gościa. — Mais c’est ridicule! Co za mucha ukąsiła cię? Mais c’est du dernier ridicule! Czyż ty myślisz, że gdy młody człowiek...
Lecz widać, że miejsce, w które mucha ukąsiła Lewina bolało jeszcze, gdyż Lewin zbladł znowu, gdy Stepan Arkadjewicz chciał wyjaśnić mu szczegółowo rzecz całą, przerwał więc czemprędzej szwagrowi.
— Nie mówmy już tylko o tem! Ja nie mogę postąpić inaczej! Zawiniłem i przed tobą i przed nim, zdaje mi się jednak, że wyjazd nie sprawi mu zbyt wielkiej przykrości, a obecność jego jest niemiłą i dla mnie i dla mojej żony.
— Ależ takie postępowanie obraża go! Et puis c’est ridicule!
— A mnie i obraża i jest mi bolesnem! Ja nie poczuwam się do żadnej winy i niemam potrzeby cierpieć...
— Nie spodziewałem się tego po tobie! On peut être jaloux, mais à ce point, c’est du dernier ridicule!
Lewin odwrócił się prędko, odszedł w głąb alei i znowu zaczął przechadzać się tam i napowrót. Wkrótce usłyszał turkot kół tarantasa i dostrzegł z za drzew, jak Wasieńka, siedząc na sianie (jak na nieszczęście w tarantasie nie było siedzenia), podskakując na każdym wyboju, przejechał przez aleję w swej szkockiej czapeczce.
„A jemu co potrzeba?“ — pomyślał Lewin, gdy lokaj wybiegł z domu i zatrzymał tarantas; chodziło o maszynistę, o którym Lewin zapomniał zupełnie. Maszynista, kłaniając się nisko, mówił coś do Wesłowskiego, poczem wdrapał się na tarantas i obydwaj pojechali.
Postępek Lewina oburzył księżnę i Stepana Arkadjewicza. Lewin sam widział, że był nietylko ridicule w najwyższym stopniu, ale że zawinił bardzo i ośmieszył się w najwyższym stopniu. Przypominając sobie jednak swoje własne i żony cierpienia, i zastanawiając się nad tem, jakby postąpił, gdyby po raz drugi znalazł się w podobnem położeniu, odpowiadał sobie wciąż, że postąpiłby zupełnie tak samo.
Pomimo to nad wieczorem wszyscy, z wyjątkiem starej księżny, która nie mogła przebaczyć Lewinowi, ożywili się nadzwyczaj i byli w doskonałych humorach, zupełnie jak dzieci po przecierpieniu kary, lub ludzie dorośli po męczącem, obowiązkowem oficyalnem przyjęciu, a po obiedzie, gdy księżnej nie było, mówiono o pozbyciu się Wasieńki, jak o fakcie, który miał miejsce już bardzo dawno. A Dolly, obdarzona, jak i jej ojciec, talentem opowiadania o wszystkiem w śmieszny sposób, rozśmieszała do łez Wareńkę, gdy po raz trzeci i czwarty opowiadała jej z nowymi wciąż humorystycznymi dodatkami, jak zamierzała właśnie kłaść nowe trzewiki na benefis gościa i pokazać się w nich w salonie, gdy nagle usłyszała turkot drabiniastego wozu. I któż siedzi na wozie? nikt inny tylko Wasieńka, siedzi na sianie w swej szkockiej czapeczce wraz ze swymi romansami i sztylpami.
— Kazałbyś przynajmniej zaprządz do karety! a potem słyszę: „Stój!“ No — myślę sobie — zlitowali się nad nim jakoś, tymczasem patrzę, wsadzili mu na siano tłustego niemca i wywieziono obydwóch... I kokardy moje nie zdały się na nic!...