Antychryst (Hugo, 1849)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Antychryst
Pochodzenie Wybór poezyj pomniejszych Wiktora Hugo cykl Dumania
Wydawca Hipolit Skimborowicz
Data wyd. 1849
Druk Drukarnia Gazety Porannej
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bruno Kiciński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały cykl
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.
ANTYCHRYST.
A gdy się skończą tysiąc lat, będzie rozwiązan Szatan z ciemnice swojéy y wynidzie, y będzie zwodził narody, które są na cztérech węglach ziemię Goga y Magoga.
APOKALIPSA Śgo Jana.
I.

Przyjdzie on, — gdy ostatnie zapadną wyroki,
Gdy się z krynicy życia wyczérpną potoki;
Gdy jak konających oczy,
Zblednie słońca blask uroczy;
Gdy dźwięk przeciągły, śród cienia,
Burzliwa przepaść rozszérzy;
Gdy zliczy piekło, tłumy swych płatnych żołnierzy,
Gdy w końcu, pod ciężarem górnego sklepienia.
Jak w starym wozie wytarta,
Zaskrzypi niebios oś zdarta.

Przyjdzie on, — gdy uczuje matka w swym żywocie,
Zlękłego płodu wzdrygnienie,
Gdy wzbronią oddać zwłokom ostatnie uczczenie,
Gdy wzbronią oddać hołdu umarłego cnocie,
Gdy morze, wzdęte z brzegów, wzburzy grzmiące tonie,
I okręt wieków, fala wieczności pochłonie.


Przyjdzie on, — kiedy duma, nienawiść i zbrodnie,
Świécące dawnym związkom ugaszą pochodnie,
Gdy ludy, wyglądając kresu niecierpliwie,
Ujrzą, jak świat ogniwo zgubi po ogniwie,
Wyrwami gwiazd, ognista pokryje się droga,
A w niebie, (jak po sali, w odblasku jasności,
Przechadza się gospodarz czekający gości)
Mijać będzie i wracać cień nieźmierny Boga.

II.

Narodom jak bicz się zjawi,
Okup więźniom zmarnotrawi;
Pan go poszle, by wszelkie winnice spustoszył,
I urodzaje rozproszył.
I nie będzie lud wiedział, głęboko zmięszany,
Czy on w innéj świata stronie,
Nosił berło czy kajdany.
I w swych pieśniach wesela i śpiéwach ucisku,
Pytać będą, czy ogień wieńczący mu skronie,
Jest z płomieni czyli z błysku?

Rysy jego niekiedy śmiertelnych uwiodą,
Bo niebiańskie wziąwszy wdzięki,
Błyśnie, w promiennym blasku, anioła urodą,
Swym wzrokiem, będzie wiosnę przypominał młodą;
Uśmiéchem — uśmiéch Jutrzenki.

Czasem, jako smok czarny z żelaznémi szpony,
Rozwinie skrzydła, nocy kochanek samotny,

Blady, i sam tajemném jestestwem strwożony,
Z łona skalanéj ziemi, i z piekieł wzniesiony,
Poruszy tuman sromotny.

Głos jego, pełen dziwów, na świat zlękły spłynie,
On swojém tchnieniem grody poniesie w pustynię,
On mimo mglistych wiatrów, przez powietrze wszędzie,
Czarodziejskie rozkazy swe rozsyłać będzie.
Ogień zgromi, i przejdzie przez przepaści wodne,
A piasków zaspy niepłodne
Gdzie stąpi, umają się świéżémi kwiatami;
Gwiazdy będą go wiankiem złocistym wieńczyły,
A na głos jego zadrżą i umarli sami,
Jakby mieli wstać z mogiły.

Wulkan lejący lawę, potok wód wezbranych,
Nie będzie miał przyjaciół pragnąc miéć poddanych;
Tłoczyć będzie brzemieniem nigdy wprzód nieznaném,
On téj ziemi, nie uzna za królestwo swoje,
Srogi, widziéć w niéj tylko będzie swe podboje,
A gdzie Bóg był pasterzem, on zechce być panem.

Dopiéro, gdy pokona niewolniczą ziemię,
Inném żyć zacznie życiem, inne dźwigać brzemię,
On się ani odmieni, ani zestarzeje;
Kwiat przez niego dotknięty natychmiast zwiędnieje,
A bez czci i bez wiary, dla wszystkich i wszędzie,
Cudzoziemcem tylko będzie.

Oczekiwanie jego nie będzie nadzieją;
Zmienną pędzony żądzą, jakby fal koleją,

Wielki, mierności naszéj pozazdrości szczérze,
Bo tylko z swéj potęgi gorzki owoc zbierze,
Nawyknie widziéć ciągle sztylet przy swém łonie,
Spokojny jak przed burzą, zimny jak po zgonie.
W sercu jego, walcząca w źle sprzęgłym hymenie,
Zbrodnia zadławi sumienie.

Konającego czasu szczątki on pochwyci;
Zechce w ostatnim porcie ugasić latarnię,
A los, boskiego posła dręczący bezkarnie,
Tego Messjasza piekieł, potęgą zaszczyci.

Jak dziki zwiérz nad pastwą, na ofiarach spocznie,
A w dniach swéj marnéj władzy, wzrok jego widocznie,
Mimo uciech fałszywych, tajny wstyd oznaczy,
I dumę, wyrodzoną na łonie rozpaczy.

On śmiertelnym dać zechce piekło za ojczyznę,
On na rolę rozsądku, błędy swe rozpruszy,
A w napój, którym podłych sumienie zagłuszy,
Wmięsza wonność do jadu, wmięsza miód w truciznę.

On człowieka od nieba, jakby wał grobowy,
Oddzielić zechce, tłocząc berłem swojém srogiém;
By oddać jego zbrodnie, nie znajdzie się mowy,
A przelękły Ateusz, nazwie go swym bogiem.

III.

Nakoniec, gdy ten herold skrytości głębokiéj,
Przeszedłszy pasma zbrodni, wypełni wyroki,

Gdy święta cnota, w sercach zimnych ludzi,
Już szlachetnego zapału nie wzbudzi,
Świętych płomieni nie wskrzesi;
Gdy oznakę morderstwa i ohydy piętno,
Na swych spólnikach zawiesi;
Dni swoich koniec, chwilą oznaczy pamiętną;
Bo wtedy rządom jego, przyjdzie ostateczność,
Gdy wybije godzina, wskazująca wieczność.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Bruno Kiciński.