Błękitno-purpurowy Matuzalem/Część czwarta/6
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Błękitno-purpurowy Matuzalem |
Podtytuł | Powieść chińska |
Część | czwarta |
Rozdział | Kong-kheou — Słowo honoru |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Orient R. D. Z. East |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Zakł. Druk. „Bristol” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Der blaurote Methusalem |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część czwarta Cały tekst |
Indeks stron |
Rzecz niepojęta, zdumiewająca! Panowie profesorowie i docenci kiwali głowami i nie mogli zrozumieć: ani jednego studenta w całym uniwersytecie! Fakt, który zdarzył się po raz pierwszy, a więc zadawał kłam nieomylnej mądrości starego Ben Akiby.
Gdyby jednak poszli do „Pocztyljona z Niniwy“, nie dziwiliby się zgoła. Rzecz miała się tak. Kiedy Matuzalem i jego przyjaciele zniknęli z miasta, rozmawiano o tem długo, snuto domysły, ale wkońcu przestano się tem interesować. Naraz przyszły z Chin pomyślne listy. Wieść o nich powędrowała po mieście, budząc na nowo sensację i stając się tematem rozmów młodzieży. Oczywiście, postanowiono przywitać godnie powracających bohaterów.
Domyślając się tego, Matuzalem chciał przyjechać niespodzianie. Atoli Godfryd, w tajemnicy przed nim, nadał na adres „Pocztyljona z Niniwy“ depeszę następującej treści:
Dziś wieczornym pociągiem wracamy: Matuzalem, czterech panów, trzy Chinki, dwóch Chińczyków, jeden pół-Chińczyk, i jeden pies.
Gospodarz karczmy studenckiej był tak uradowany, że natychmiast puścił depeszę w obieg pomiędzy studenterję. Oczywiście, tego dnia nikt nie poszedł na wykłady. Zebrano się w gospodzie, aby uradzić ceremonjał powitania.
Tymczasem Matuzalem, nieświadomy tego stanu rzeczy, wsiadł w Hamburgu do pociągu, zajmując wraz z towarzyszami osobny przedział drugiej klasy. Wpobliżu celu podróży Godfryd przygotował fajkę, włożył plecak na psa i dał mu kufel do mordy. Wreszcie ukazał się dworzec. Pociąg stanął.
— Do licha! — krzyknął błękitno-purpurowy. — Co tam się dzieje! Roi się od kolorowych czapeczek!
A tu już spostrzeżono jego charakterystyczną głowę. Rozwalono drzwi przedziału i rozległo się potężne: — Salve Methusala! — Mimo sprzeciwu, wyciągnięto go z pociągu. Zapłonęły pochodnie. Zakołysała się fala ludzka.
Wnet utworzył się pochód. Na przodzie orkiestra, następnie dwunastu studentów z pałaszami w ręku; za nimi pies, a dalej Matuzalem, Godfryd de Bouillon, Ryszard ze stryjem Danielem, Turnerstick i obaj Chińczycy, wszyscy trzej ubrani po chińsku, trzy powozy z Chinkami, tragarze z bagażem i wreszcie ogromny tłum studentów.
Orszak stanął przed domkiem Steinowej. Nastąpiły niezwykle czułe powitania. Ryszard rzucił się w objęcia matki. Chińczycy dyskretnie znikli w sklepie Ye-Kin-Li, gdzie również wniesiono worki ze złotem. Przed domem został tłum studentów. Zachowywali się cicho, pojmując ogrom radości, której wnętrze tego domu było widownią. Ale wnet rozległy się donośne okrzyki: — Matuzalem do okna! — Powtarzano je wielokrotnie, dopóki w oknie nie ukazała się twarz bohatera dnia. Zażądano od niego, aby natychmiast wraz z Godfrydem poszedł do „Pocztyljona z Niniwy“. Musieli iść pod groźbą kociej muzyki. Poszedł z nimi także kapitan Turnerstick.
Ile tam pito, śpiewano, opowiadano i śmiano się! Nie spisze się tego na wołowej skórze! Dopiero nad ranem Matuzalem, Godfryd, kapitan i pies wrócili do domu, mocno chwiejąc się na nogach. Kapitan jeszcze przez sen od czasu do czasu wołał:
— Nieng chrapang grubasieng! Fiduzit, Matuzalong!
Kilka tygodni spędził u swoich przyjaciół, ale wkońcu musiał wrócić do Hamburga, do swego okrętu. — — —
Ktoby myślał, że Matuzalem odnowa podjął swoje codzienne marsze do „Pocztyljona“, myliłby się bardzo. Owszem, wychodził codziennie z Godfrydem i psem w przepisanym ordynku, ale nie do karczmy, lecz na spacer. Zapytywany o powód, odpowiadał:
— Ik wil niet drinken. De lucht is hier zeer goed. — Nie chcę pić. Powietrze jest tu dobre.
Istotnie, powietrze musiało mu bardzo służyć, gdyż wkrótce twarz przybrała zdrowszy kolor, a nos wrócił do normalnego kształtu.
Jednemu zaś z bliższych kolegów zwierzył się:
— Zmarnowałem życie w knajpie. Odtąd chcę żyć dla Ryszarda i świecić mu przykładem. Pragnę odwieść go od bezdroży, na których ja sam się zmarnowałem. Ryszard musi się uczyć za dwóch: za siebie i za mnie! — —
Stryj Daniel mieszka ze swoją szwagierką i jej dziećmi; wszyscy żyją z jego ogromnej renty. Matuzalem mieszka u nich nadal. Turnerstick odwiedza ich rok rocznie. Od mijnheera zaś przychodzą co miesiąc listy.
Na głównej ulicy przechodzień zauważy pięknie urządzony sklep z następującym szyldem: „Liang-ssi. Skład apteczny“. Sklep ten ma ogromne powodzenie.
Mei-pao i Sim-ming, córki Ye-Kin-Li, kształcą się na pensji. — —
W parę lat po opisywanych zdarzeniach mieszkańcy Placu Uniwersyteckiego codziennie oglądali trzech niezwykle pilnych nierozdzielnych studentów. Ten który kroczy pośrodku, jest wysoki i tęgi, wygląda na lat przeszło czterdzieści; drugi jest młodzieńcem o bardzo sympatycznej i szczerej twarzy, trzeci zaś ma rysy mongolskie. To Matuzalem, Ryszard Stein i Jin-tsian. Uczą się wszyscy trzej bardzo gorliwie. Matuzalem nie ustępuje im w pilności, nie zważając na kpiny kolegów. Albowiem przyrzekł był sobie, że będzie świecił przykładem Ryszardowi i, jak spełnił był słowo honoru w Chinach, podobnie spełnia swoje przyrzeczenie, swoje milczące