Baśń o śpiącej królewnie/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Artur Oppman
Tytuł Baśń o śpiącej królewnie
Pochodzenie Polski zaklęty świat
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1926
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



BAŚŃ O ŚPIĄCEJ KRÓLEWNIE



I.

Na zamczysku mieszkał król,
Mnogo miast miał, mnogo pól,
A wolaków sto tysięcy,
Sto tysięcy, albo więcej.

Lecz nad berło, nad swój tron,
Jedynaczkę kochał on,
Jedynaczkę, swoją córę,
Śliczne ptaszę złotopióre.

Modre oczy, krucza brew,
A na ustkach zawsze śpiew,
A serduszko miłosierne,
Takie dobre, takie wierne.

Gdy usłyszy biednych płacz;
Już na zamku jej nie patrz!
Już ci leci do nędzarzy:
Miodem, chlebem, mlekiem darzy.

Więc tę cudną, gdyby maj,
Umiłował cały kraj,
Ludzie za nią przepadali,
Krwiby z serca dla niej dali.

Gdzie się ruszy — za nią wślad
Białej lilji rośnie kwiat,
Pędem biegną małe dzieci,
A słoneczko w twarz jej świeci.

I nie schowa się na pewno,
By nie rozstać się z królewną.



II.

Czarne chmury niebem płyną,
Błyskawica je okola,
Ciężka dola nad krainą
I nad królem ciężka dola.

Cóż, że śliczne panny lica,
Że tak dobra i tak miła,
Gdy zła wiedźma, czarownica,
Na królewnę czar rzuciła.

Przyleciała do zamczyska,
Z warg jej bucha płomień siny,
Tak się rzuca, tak się ciska:
„Nie prosiłeś mnie na chrzciny!

Nie prosiłeś mnie na chrzciny!
Ja się srodze zemszczę za to!
Nic nie będzie z twej dziewczyny,
Gdy szesnaste skończy lato!

Śmierć ją dotknie ostrym szponem,
Dziesięcioma szpony naraz!
Bo ukłuje się wrzecionem
I z ukłucia umrze zaraz!

Choć rycerstwo na koń wsadzisz,
Zimnej śmierci nie odgonisz!
Nic ty, królu, nie poradzisz!
Niczem córki nie obronisz!

Nie prosiłeś mnie na chrzciny!
Nic z dziewczyny! Nic z dziewczyny!




III.

Z tej to racji biedny król
Cierpi straszny serca ból,
Płacze we dnie, wzdycha we śnie —
I postarzał się przedwcześnie!

Chcąc zapobiec klątwie złej,
Wydał rozkaz służbie swej:
„Kołowrotki wszystkie spalić!
Wszystkie prządki precz oddalić!

Kto wrzeciono w zamku ma,
Bez pardonu gardło da!
I niech wiedzą wszystkie stany:
To mój wyrok nie do zmiany!“

Od tej pory — prosta rzecz! —
Że wrzeciona poszły precz,
Kołowrotki połamano
I prząść całkiem zapomniano.

A królewna cudnych lic
O tej sprawie nie wie nic;
Król zakazał jej powtarzać,
By córeczki nie przerażać.

Po dawnemu nuci w głos,
Pozłocisty czesze włos,
Zrywa kwiatki, karmi ptaszki
Albo tańczy dla igraszki.

A zła wiedźma zamiar knuje:
„Już ja ciebie dopilnuję!“




IV.

Wielka uczta na zamczysku,
A na uczcie pełno gości,
Gore sala od lamp błysku.
Promienieje od radości.

Król przemawia: „Ma Halinka,
Którą tu widzicie waście,
Dziś dorosła jest dziewczynka,
Bo dziś kończy lat szesnaście.

Już ja teraz — na Bóg miły! —
Będę wesół w noc i we dnie,
Boć się wcale nie sprawdziły
Czarownicy przepowiednie!“

Lecz zaledwo to wyrzecze,
Ażci nagle, jakby mara,
Pomaleńku ktoś się wlecze:
To królewny niańka stara!

Człapu, człapu do panienki
Ściska, pieści i winszuje, —
Wtem wrzeciono pac! z jej ręki
I królewnę w palec kluje!

O, zmartwienie! O, nieszczęście!
Jak nieżywe dziewczę pada;
Król w rozpaczy gryzie pięście,
Trudna rada! Trudna rada!

Już się stała rzecz sądzona!
Śpi królewna urzeczona!




V.

A z królewną cały dwór
Wnet chrapaniem dał jej wtór,
Król się słania i poziewa —
Buch! — i leży, jakby z drzewa!

Dworska służba, gdzie kto stał,
Tylko ziewnął — i już spał!
Kucharz w kuchni, konie w stajni,
Drzemią sobie najzwyczajniej.

Nawet kury, kogut też,
Nawet w parku leśny zwierz,
I kanarków w klatce para,
I w swej norce myszka szara.

Mija jeden, drugi rok,
Obok zamku, krzak, co krok.
Tu kalina, tam tarnina,
Gałązeczki swe rozpina.

Aż rozrosły się, że strach,
Zasłaniają cały gmach,
Cztery wieże, gołębniki,
Dach czerwony i dymniki.

Już nie widać zamku ścian,
Już bór tylko tutaj pan,
Puszcza gęsta, czarna, dzika,
Co do bramy wchód zamyka.

A królewna urodziwa
Śpi, biedaczka, jak nieżywa!




VI.

W świat szeroki idą wieści,
Borem, lasem, drogą wiejską:
Gdy przepłyniesz rzek trzydzieści,
Wejdziesz w stronę czarodziejską,

Tam na górze zamek stoi,
Że zaklęty, to rzecz pewna,
A w tym zamku sto pokoi,
A z nich w jednym śpi królewna.

Rozpuszczone złote włoski,
A twarzyczka, jak śnieg, biała,
Myślisz: Martwa? Zbądź się troski!
Ona tylko sto lat spała!

Lecz wiadomo, że w rocznicę
Na sen długi jej uśnięcia,
Otwierają się źrenice,
Różowieje twarz dziewczęcia.

I rozgląda się dokoła, —
Ale pustka wkrąg, niestety!
Próżno patrzy, próżno woła:
„Mój rycerzu! gdzie ty? gdzie ty?

Czyż na wieki mam się łudzić,
Westchnieniami w śnie się żalić? —
Kiedyż przyjdziesz, by mnie zbudzić
I z zaklęcia kraj ocalić?

Głucha pustka dookoła!
Próżno płacze, próżno woła!...




VII.

Młodzi chłopcy słyszą wieść:
Ani spać im, ani jeść!
Ten i owy płacze rzewnie,
Gdy pomyśli o królewnie.

Nie wiem, chłopcze, ktoś ty zacz?
Ale wierz mi, na nic płacz!
Nic płakanie nie pomoże:
Weź miecz! Naprzód, w imię Boże!

Jakoż niema prawie dnia,
By do zamku jeźdźców ćma
Z chrzęstem zbroic, z błyskiem mieczy
Nie dążyła ku odsieczy.

Przez sto lat ich było huk,
Dziadek, syn, a potem wnuk,
Szli odważnie w puszczę ciemną, —
Ale wszyscy nadaremno!

Bo w tej puszczy, kędy mrok
Od drzew gęstych, czyha smok!
I każdego bohatera
W mig zabija i pożera!

Nieszczęśliwy chłopców los!
Już ich kości biały stos
Nowym zuchom zamknął drogę!
Jak ocalić tę niebogę?

Co za trudy! Wielkie nieba! —
Tego smoka zabić trzeba!




VIII.

Żył w swej wiosce pod Tatrami
Młody chłopiec dziarski Janek,
Z błękitnemi źrenicami
I z uśmiechem jak poranek.

Gdy posłyszał o zaklętej,
Ostrą kosę zaraz bierze,
I choć biedak, gołopięty,
Idzie dumnie jak rycerze.

W wiosce o nim słuch zaginął,
Głupiec! wierzył w jakieś baśnie!
A on rzeki wpław przepłynął
I do puszczy wkracza właśnie.

Taka gęstwia, że co chwila
Trzeba kosą ciąć drzewiny, —
A wtem potwór się wychyla,
Bucha z pyska ogień siny.

Ale Janek skoczy żwawo,
Wznosi kosę, jak do cięcia,
Machnie w lewo, machnie w prawo —
I odrąbał łeb zwierzęcia!

Tyle zbroic wokół leży,
Jaś przywdziewa zbroję złotą,
Patrzy, aż tu rumak bieży,
Więc — na siodło! — w cwał! — i oto

Już pod zamkiem Janek stoi,
W złotym hełmie, w złotej zbroi!




IX.

Zeszedł z konia, idzie wdal
I do pierwszej wchodzi z sal:
Halabardnik u podwoi
Śpi, aż chrapie, chociaż stoi.

Więc do drugiej wkracza Jan:
Tam król drzemie, zamku pan,
Siwą głowę wsparł o dłonie,
Śpi w purpurze i w koronie.

Spieszy dalej, szuka, aż
Uśmiechnęła mu się twarz:
Na podłodze, w sali trzeciej,
Coś się bieli, coś się kwieci.


To królewna, ona to!
U jej główki róże lśnią.
W kwiatach buzia i sukienka
I kwiat trzyma biała ręka.

Janek nad nią schyla się:
„O, królewno! Usłysz mnie!“
W lot się oczki otworzyły,
A usteczka szepcą: „Miły!

Tyż to jesteś? Tak, to ty!
Przez sto lat się śniłeś mi!
Jak to dobrze, żeś mnie zbudził,
Bo już mi się ten sen znudził!“

Wstała zdrowa i wesoła
I na króla „Tatku!“ woła...




X.

Jakaż radość! Cały zamek
Z snu się zrywa stuletniego,
Coraz słychać brzęki klamek,
Coraz nowi goście biegą.

Kucharz smaży konfitury,
W dworskiej stajni rżą koniki,
Obudziły się i kury,
Kogut krzyczy: „Kikiryki!“

Janka ściska król za szyję,
Swoim zięciem go nazywa, —
„Niech nam żyje! niech nam żyje!
Dajcie wina! dajcie piwa!“

Ślub sprawili i wesele,
Pół królestwa w darze mają,

Zjechało się gości wiele,
Jedzą, piją, tańczą, grają.

Co się smucić, płakać, wzdychać,
Gdy szczęśliwa dola padła:
O złej wiedźmie nic nie słychać:
Pewnie dawno już przepadła.

Już się niebo nie zachmurzy,
Blaski słońca wiecznie płoną...

Król żył długo, ale dłużej
Żyli Janek ze swą żoną...
A na uczcie i ja byłem,
Na cześć Janka wino piłem...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.